75 Larwy psie- ludzkie.
-A może wiesz, walnij mnie od razu młotem między
oczy, łatwiej będzie- miała już tego wszystkiego serdecznie dość, ileż można
znieść?- Na zagadki się chłopu zebrało. Co można wygrać, bilet do raju, czy
wariatkowa?
Leeloo nie chciała odejść od drzwi, powarkiwała a sierść na jej karku stała na baczność, nie pozostawiając wątpliwości, co do tego, że pies jest czujny i gotowy, by bronić swego terytoriom i ludzi.
-Dowcip ci się wyostrzył, aż się boje myśleć, co będzie dalej- Leon popatrzył na psa a potem westchnął ciężko i poklepał Leeloo po łepku, po zastanowieniu podrapał jeszcze za uchem- na kartce jest tak napisane.
-I, co jeszcze?- Za chorobę nie wiedziała, co to za czort z tej chróściny i jak się to właściwie ma do nich.
-Nic, nic więcej- Złapał psa za obrożę i bezskutecznie próbował odciągnąć od drzwi. Leeloo wiedziała swoje i nie dała się tak łatwo spacyfikować.
-To, na co czekasz?
-Eee?
-Internet chłopie mamy? Już powinieneś wiedzieć a nie patrzyć na mnie jak na wyrocznię, co ja chodząca encyklopedia jestem?- Zdenerwowała się bezczynnością Leona. Powinien działać, zbierać informacje, okopać ich mieszkanie, ewentualnie otoczyć drutem kolczastym a nie stać i głupio się uśmiechać.
Nie dyskutował z nią, doskonale wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu, podszedł do laptopa i wstukał tekst listu.
-Chodź, popatrz to drzewo owocowe.
-Sprzedać, kupić chcą, czy co? Do cholery, o co chodzi?- Nic z tego nie rozumiała- To jakieś tajne zaklęcie? Sekta truskawkowo-poziomkowa nas zaatakowała?
-To pewnie ci sami, co w tej wielkiej, żółtej puszce rano przez miasto pomykali.-Wysunął przypuszczenie Leon.
-Bardzo śmieszne.
-To nam się chyba poczucie humoru rozjechało, bo mnie ta sytuacja nie śmieszy nic a nic, a wręcz przeciwnie zaczyna doprowadzać do pasji- Odłożył laptopa i się zamyślił- Leeloo daj spokój, nikogo tam nie ma- zwrócił się do psa
- Masz pewność, że larwy psie nie oblazły korytarza i się tam na nas nie czają, albo larwy psie-ludzkie -dodała szybko, patrząc na słodką, biegnącą w jej kierunku Leeloo.
-Myślisz, że tam coś jest? Wielka larwa, która pragnie truskawek, a może chce zjeść naszą Leeloo?
-Nie wiem- Opowiedziała zgodnie z prawdą .
Poderwał się tak szybko, że oko Anki prawie nie uchwyciło szczegółów i biegiem, niczym sprinter ze światowej olimpijskiej czołówki dopadł drzwi. Otworzył je z takim rozmachem, że mało nie wyleciały z futryn. Anka wykonując akrobatyczną ewolucję, rzuciła się do przodu, przeskakując stolik i pufy, miękkim lotem w stylu na szczupaka wylądowała na podłodze, łapiąc psa.
-Pusto- stwierdził z niejakim rozczarowaniem Leon, zupełnie tak jakby miał ochotę na małą a nawet średnią rozróbę.
Leeloo zupełnie nie zgadzała się z obserwacjami pana, ostrzegawczo wywaliła zęby na wierzch i zjeżyła się niczym atakujący brytan. To nie była już zabawa, pies ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
-Niewidzialny jest, czy co?
Leeloo nie chciała odejść od drzwi, powarkiwała a sierść na jej karku stała na baczność, nie pozostawiając wątpliwości, co do tego, że pies jest czujny i gotowy, by bronić swego terytoriom i ludzi.
-Dowcip ci się wyostrzył, aż się boje myśleć, co będzie dalej- Leon popatrzył na psa a potem westchnął ciężko i poklepał Leeloo po łepku, po zastanowieniu podrapał jeszcze za uchem- na kartce jest tak napisane.
-I, co jeszcze?- Za chorobę nie wiedziała, co to za czort z tej chróściny i jak się to właściwie ma do nich.
-Nic, nic więcej- Złapał psa za obrożę i bezskutecznie próbował odciągnąć od drzwi. Leeloo wiedziała swoje i nie dała się tak łatwo spacyfikować.
-To, na co czekasz?
-Eee?
-Internet chłopie mamy? Już powinieneś wiedzieć a nie patrzyć na mnie jak na wyrocznię, co ja chodząca encyklopedia jestem?- Zdenerwowała się bezczynnością Leona. Powinien działać, zbierać informacje, okopać ich mieszkanie, ewentualnie otoczyć drutem kolczastym a nie stać i głupio się uśmiechać.
Nie dyskutował z nią, doskonale wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu, podszedł do laptopa i wstukał tekst listu.
-Chodź, popatrz to drzewo owocowe.
-Sprzedać, kupić chcą, czy co? Do cholery, o co chodzi?- Nic z tego nie rozumiała- To jakieś tajne zaklęcie? Sekta truskawkowo-poziomkowa nas zaatakowała?
-To pewnie ci sami, co w tej wielkiej, żółtej puszce rano przez miasto pomykali.-Wysunął przypuszczenie Leon.
-Bardzo śmieszne.
-To nam się chyba poczucie humoru rozjechało, bo mnie ta sytuacja nie śmieszy nic a nic, a wręcz przeciwnie zaczyna doprowadzać do pasji- Odłożył laptopa i się zamyślił- Leeloo daj spokój, nikogo tam nie ma- zwrócił się do psa
- Masz pewność, że larwy psie nie oblazły korytarza i się tam na nas nie czają, albo larwy psie-ludzkie -dodała szybko, patrząc na słodką, biegnącą w jej kierunku Leeloo.
-Myślisz, że tam coś jest? Wielka larwa, która pragnie truskawek, a może chce zjeść naszą Leeloo?
-Nie wiem- Opowiedziała zgodnie z prawdą .
Poderwał się tak szybko, że oko Anki prawie nie uchwyciło szczegółów i biegiem, niczym sprinter ze światowej olimpijskiej czołówki dopadł drzwi. Otworzył je z takim rozmachem, że mało nie wyleciały z futryn. Anka wykonując akrobatyczną ewolucję, rzuciła się do przodu, przeskakując stolik i pufy, miękkim lotem w stylu na szczupaka wylądowała na podłodze, łapiąc psa.
-Pusto- stwierdził z niejakim rozczarowaniem Leon, zupełnie tak jakby miał ochotę na małą a nawet średnią rozróbę.
Leeloo zupełnie nie zgadzała się z obserwacjami pana, ostrzegawczo wywaliła zęby na wierzch i zjeżyła się niczym atakujący brytan. To nie była już zabawa, pies ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
-Niewidzialny jest, czy co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz