Bajki


Niepozorny, z plecami wygiętymi niczym lipowy dziecięcy byle jak sklecony łuk pokracznie kuśtykał chodnikiem. Szary, naznaczony niczym chorobą; biedą i brudem wyglądał tak strasznie żałośnie, że aż nieprzyzwoicie.
Ludzie odwracali głowy by nie psuć sobie dnia takim nieapetycznym widokiem.
Nie chcieli widzieć.
Wiatr w parku delikatnie potrząsał listkami dopiero, co rozkwitłych drzew przygrywał sobie tylko znaną melodię, dodając otuchy piechurowi.
Zakapturzona głowa starca, co i rusz podrywała się w górę reagując na przechodzących ludzi. Dziwnie wyblakłe niebieskie oczy z nadzieją wypatrywały czegoś w twarzach napotkanych osób.
Tacy jak on nadal nie pogrzebali nadziei. Mimo wszystko.
Patrzył uważnie. Dokładnie wiedział, czego szuka.
Od czasu do czasu na ustach kloszarda pojawiał się delikatny uśmiech, a raczej jego cień. Na bardzo krótką chwilę przeganiał przytłaczający smutek i cierpienie wypełniające twarz tego człowieka. Gdy smutek powracał jeszcze mocniej łamał jego ramiona a fałdy i bruzdy na czole i wokół ust wydawały się jeszcze głębsze i brudniejsze.
Obraz nędzy i rozpaczy.

Wychudzony głodny kundel z wielką łysą plamą na boku przyglądał się chwilę kulawemu biedakowi z daleka. Dojrzał coś, co umknęło uwadze spacerujących ludzi, bo radośnie podbiegł łasić się do pokrzywionych nóg dziadka. Chuda przypominająca szpony, trzęsąca się ręka pogłaskała delikatnie psa tuż za uchem. Sine spękane usta szeptały coś czule. Kundel polizał pieszczącą rękę z wdzięcznością i pobiegł.
Starzec odwrócił nieśpiesznie głowę by zobaczyć jak dziewczynka w czerwonym sweterku wyciąga z plecaka kanapkę owiniętą w srebrzystą folię. Kanapka ląduje w pysku psa. Obok stoi kobieta podobna do dziewczynki pewnie matka a w ręce trzyma obroże i smycz.
Usta staruszka wyginają się w łuku prawdziwego uśmiechu a twarz promienieje niewyjaśnionym blaskiem. Przygarbione plecy prostują się tak jak i powykręcane nogi. Skóra twarzy wygładziła się w oka mgnieniu zniknęły głębokie zmarszczki i bruzdy. Jeszcze przed chwilą wodniste oczy teraz błysnęły niespotykaną głębią i mądrością. Z pod brudnej poszarpanej kufajki uwolniły się piękne lśniące białe skrzydła...

I Ty możesz zostać aniołem dla potrzebującego psa, wcale nie potrzebujesz skrzydeł.

autorka Jolanta Kobiela

______________________________________________________________________________

Nie kop psa

Zgubił się.
Był dzieckiem miasta. W jego mniemaniu to dostateczny powód by odczuwać dumę. Nadymał się niczym ropuch w czasie godów pod warunkiem oczywiście, że był ten ropuch od Armaniego a nie ze zwykłej błotnistej nory.
Nie dla niego taka zapomniana przez Boga dzicz.
Był delikatny, wysublimowany.
Miał wymagania.
A teraz się zgubił.
Powietrze wręcz było gęste od owadów, które latały tu w niezliczonej ilości a jeden z nich bezczelny do granic możliwości dziabnął go w policzek. Skandal. Zawsze uważał, że nie są zbyt estetyczne a teraz okazało się, że śmiertelnie niebezpieczne i agresywne. Dlaczego nikt ich nie wyeliminował?
Ptaki darły tak nieznośnie te swoje małe gardziołka, że pewnie wszystkie dżdżownice i larwy w okolicy nawet te zakopane głęboko w ziemi padły z wrażenia zemdlone. Te małe pierzaste potwory były gorsze niż stado metalowych rumaków z urwanymi tłumikami. To nie były komfortowe warunki.
Jakby mało było tego kontaktu z naturą siedział w swoich najlepszych wyjściowych spodniach na podmokłej łące. To był jakiś koszmar.
Wgapiał się z nadzieją w komórkę z taką samą intensywnością jak w kupony totolotka podczas losowania. Skutek był podobny, to znaczy nic się nie działo. Zbawiennych kresek nie przybywało.
Brak zasięgu.

Który to wiek? Co za dzicz normalnie średniowiecze?
Fazę wściekłości miał już za sobą. Tak z grubsza.
Ostre źdźbła trawy sięgały kolan, brudnych kolan. Istniały, co prawda pralnie chemiczne, ale teraz wydawało mu się, że to istnienie na pewno związane było z inną czasoprzestrzenią.
Gdzieniegdzie przez soczystą zieleń przebijały się kwiatki. Po co? Takich nikt nie kupi.
O tamten to nawet znał.
Lubiła je jedna dobrze zbudowana błękitnooka laska, z którą spotykał się w zeszłym roku. Miała, czym oddychać dziewczyna, rozmarzył się na samo wspomnienie tych cudnych idealnych krągłości. Meregetki czy margaretki i takie byle, co wstawiała do wazonu. Dlaczego nie róże, orchidee tylko zwyczajnie pospolite wiechcie? Może i miała piękny biust, ale nie wiedziała, co to wyrafinowanie i górna półka.
Nie było dobrze, gdzie okiem sięgnął łąka albo las. Zbierało mu się na wymioty przez ten nadmiar przyrody. To na pewno nie było zdrowe jak nic odchoruje to albo popadnie w depresję.
-Ale dzicz wściekła- zamruczał po raz setny pod nosem i próbował zrozumieć, co się właściwie stało.- Nie trzeba było się dobierać do tej rudej Zośki. Choć raz mógł trzymać ręce z daleka od bab. Wiedział, że nawiedzone to i pyskate. Takie kobiety to samo zło. Czarownica jedna.
Mucha czy komar usiadł mu na dłoni, bez zastanowienia trzepnął dugą ręka tak, że owad błyskawicznie pożegnał się z tym padołem łez.
- Nie wściekła by się może gdybym nie wsadził jej rąk pod spódnicę – mamrotał żałośnie - nie wywaliła z auta na tej pustyni cywilizacyjnej. Wiadomo rude to wredne, farbowana lisica. Pinda nie doceniła zaszczytu w końcu nie, co dzień ma do czynienia z takim stuprocentowym mężczyzną jak on.

Ściągnął skórzane wczoraj wypastowane buty i po raz nie wiadomo, który przyjrzał się odciskom, jakby tym oglądaniem mógł sobie pomóc. Posyczał, ale to wcale nie pomagało, piekły go te pięty jak wściekle. Wypasione lakierki raczej nie nadawały się do takich spacerów.
-A może ona nie wkurzyła się o to dobieranie? Był przecież mistrzem podrywu, żadna mu się nie mogła oprzeć. Oczywiście nie liczył Kaśki, Ulki, Zosi, Kryski Baśki, Magdy i kilku innych, bo to na sto procent ukrywające się lesbijki.
Wnerwiła się jak niechcący chlapnął, że skopał tego starego pchlarza, jej psa? Nie, no o taką głupotę nie mogła się tak wkurzyć. Tak głupia to nawet ona nie była. Ten śmierdziel to nawet rodowodu nie ma i jeszcze kudłów tyle wszędzie zostawia, że kołdrę by nią wypchać można. Może miała okres?
Gdy tak rozmyślał nad wydarzeniami z ostatnich godzin i o swoim trudnym położeniu niespodziewanie stanęła przed nim pulchna brunetka.
-A ty skąd tu?- Zagaił inteligentnie, jak to miał w zwyczaju.
- Nie mam czasu na puste gadki jestem Śmierć. Nadeszła twoja pora.- Popatrzyła na niego groźnie wycierając ręce o kwiecistą falbaniastą sukienkę.
-Jak to Śmierć? – Nie zrozumiał żartu, bo to musiał być żart. - Nie wyglądasz jak ona!- Zaprotestował pełna piersią, bo nie lubił jak ktoś traktował go jak kretyna.

- Tak wiem moja siostra jest anorektyczką przesadziła dziewczyna z odchudzaniem. I to właśnie ją ludzie zapamiętują. Psuje nam wizerunek, ale jak to w rodzinie zdarzają się problemy.
-Jak to siostra? – Nie zrozumiał
-A coś ty myślał ćwoku ze ja całą robotę sama odwalam? Niby jak? A kiedy bym miała czas na życie prywatne? To interes rodzinny, straszna harówa nawiasem mówiąc. – Westchnęła
-Nie masz kosy- Czuł, że to wszystko nie trzyma się kupy.
-Po, co mi kosa? Ja ... duszę.
-Jak to dusisz? - Zaczął się bać tej psychopatki. Ściągnął buty w nich nie uciekłby za daleko, na bosaka miał, choć cień szansy.
-Niby umierasz, ale tajemnic zawodowych się nie zdradza.- Odpowiedziała chłodno zamykając dyskusję- Zamykaj oczy. Koniec tych pierdoł muszę dzieciaki z przedszkola odebrać.
-Ale, na co umrę? – Miał prawo wiedzieć
-Jak to, na co? Samochód cię potrąci.
-Jaki samochód? Zwariowałaś? Na tej łące nie ma samochodów tu nie ma nawet traktorów. Myślisz, że nie łapałbym stopa? Korniki mózg ci wyjadły?
-Nie wiem ja tam nie jestem od dyskusji. Mam zlecenie to wykonuję.- Wzruszyła ramionami- Jakby co spytaj Jolkę ona siedzi przed komputerem i dyrdymały wypisuje.



Pamiętajcie Jolka siedzi przed komputerem, a zwierzę to nie zabawka, nie kaprys, to przyjaciel. Bywa, że najlepszy jakiego możesz mieć.

autorka Jolanta Kobiela

_____________________________________________________________________________


Twiggy


Śmierć była potwornie wkurzona. Od rana nic nie szło tak jak powinno. Dołująca sytuacja. Energicznie grzebała chudym paluchem w otworze po nosie. Wynikiem, czego wokół rozbrzmiewał dźwięk kropka w kropkę przypominający potrząsanie metalowym, wypełnionym kostkami lodu wiadrem. Niestety czynność ta nie przyniosła oczekiwanej ulgi. Repertuar przekleństw wyczerpała już wcześniej. Zdeterminowana spróbowała inaczej rozładować łamiące ją w kościach napięcie. Nonszalancko przerzuciła palec w inną część swej drogocennej wypolerowanej niczym kryształ górski czachy. Włożyła w tę czynność dużo serca. Oczywiście wiedziała o tym, że złośliwi rozsiewają plotki, jakoby nie posiadała takiego organu, ale pal ich licho. Zawzięcie dłubiąc w szczęce, w miejscu brakującej szóstki, próbowała osiągnąć spokój duszy. Niestety, na nic zdały się te skomplikowane zabiegi, nie przyniosły oczekiwanej ulgi. Ogarnęła ją frustracja.
Raz na dwa marne wieki pozwalała sobie na przerwę w pracy. Traktowała to jak ożywczy haust powietrza. Z natury była pracoholiczką, no cóż nikt nie jest doskonały. W ramach dbałości o swoje zdrowie psychiczne robiła wstrętnego psikusa i miała się , z czego śmiać przez długie lata. Nawiasem mówiąc ludzie jej śmiech mylili z pobrzękiwaniem kosy. A teraz, co? Teraz, gdy przyszedł długo oczekiwany czas relaksu, ona nie miała planu jak się zabawić. Normalnie pusta czacha. Dół. Dół i jeszcze większy dół.
- Choroba - pomyślała mocno poirytowana. - Moje zdrowie psychiczne jest zagrożone, kto mnie zastąpi, gdy pójdę na L4? No, kto?
To był prawdziwy kryzys, najprawdziwszy z prawdziwych. Katastrofa przez duże K. Oszalała śmierć mogła nieźle narozrabiać. Co najgorsze, nie było widoków na poprawę zaistniałej sytuacji.
Niespodziewanie wyczuła swymi nieco już przytępionymi zmysłami ruch. Przechyliła głowę, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Na pierwszy rzut oka nic ciekawego, elegancki facet markowym, wypolerowanym lepiej niż jej własna osobista czaszka butem kopie wystraszonego i zdezorientowanego psa.
- Ciekawe, co mu ta suka zrobiła? –Normalnie nie zwróciłaby na to uwagi, ale dziś poczuła więź ze zwierzakiem, wszystko przez ten podły humor.
-O jasny gwint - Zaśmiała się tak, że na pobliskim osiedlu popękały szyby, i co gorsza flaszeczki w wielu barkach.

Wituś
Wituś nagle zorientował się, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Leżał zwinięty w czymś mokrym i lepkim. Obrzydlistwo. Na dodatek było ciemno.
– Jasna choroba - pomyślał mocno wkurzony. - Garnitur za cztery kawałki, a ja cały uwalony. Ktoś mi za to słono zapłaci.
Tuż za plecami poczuł delikatne plaśnięcie a potem ruch. Nie czekając obrócił się i zdrętwiał. Zdrętwiał to mało powiedziane, oto znalazł się na granicy szaleństwa nie on w nie wlazł po pachy albo nawet po nos. Desperacko analizował poranek krok po kroku i za każdym razem wychodziło mu, że dziś nic nie brał. Więc skąd te omamy? Na litość pana i letnie przeceny, co się dzieje? Gapił się i nic z tego nie rozumiał. No, bo jak miał rozumieć skoro widział wokół siebie małe nienarodzone pieski? Gdzieś w głębi jego głowy rozbrzmiał głos przypominający piłowanie metalu bardzo tępą piłą.
-Co cwaniaczku, podobają ci się twoi nowi bracia i siostry?
- Matko jedyna, chyba się zatrułem jakimś świństwem, mam zwidy. Może ta amfetamina mi jednak wypaliła dziurę w mózgu? – Przerażony szukał prostych odpowiedzi.
- Nie koleś, to nie omamy, ani dziura w mózgu, oto nastał czas zmian, że się tak patetycznie wyrażę. Można zaryzykować stwierdzenie, że to rewolucja w postrzeganiu twojego istnienia. Pomyślałam, że trochę nowych doznań dobrze ci zrobi. Teraz będziesz synkiem swojej suczki. Pewnie bardzo się ucieszyłeś. Na początek bardzo zła wiadomość. Wywaliłeś swoją mamusię z domu tylko, dlatego, że twoja nowa snobistyczna dziewczyna woli rasę bardziej na topie. Wiesz, nawet trochę mi ciebie żal. Kurde, to jest mój najlepszy kawał od trzech tysięcy lat.

Śmierć grzechocąc swymi apetycznymi i zadbanymi kośćmi ochoczo oddaliła się do miłych obowiązków. Lubiła swoją pracę i zawsze traktowała ją śmiertelnie poważnie.

Twiggi
Łańcuchy nie śpiewają. W każdym razie nie powinny. Tak uważają ludzie, ale nie jestem człowiekiem jestem psem, więc mogę uważać inaczej. Ludzi znam od tej najgorszej strony; oprawcy bez cienia empatii, nic dziwnego że tak mało wiedzą o życiu. Lecz nie o ludziach miałam mówić, nie tym razem.
Mój łańcuch śpiewa. Nieustanie. Słowa złe, czarne niczym okopcone sufity piekieł. Tak złe jak trujące owoce. Tyle słów ile ogniw łańcucha. Tyle albo aż tyle, wystarczy by zniewolić, zabić nadzieję. Wystarczy by znienawidzić. 
Mam tylko łańcuch i jego piosenkę. Ja której wolność gra we krwi, ja lokomotywa północy . Cztery kroki w prawo cztery w lewo to całe moje życie. Nie pobiegnę na łąki zielone brak sił, brak mięśni. Łańcuchy nienawidzą wolności. 
W zasięgu łańcucha stoi stara emaliowana miska, wrzucany tam suchy chleb przerywa monotonne pieśni o niewoli. Nie za często. Bywa że miska stoi kilka dni pusta. Takie życie. Wiecie co dostaję na deser? Nie zgadniecie. Garść obierek z ziemniaków. Ma gest ten mój miłosierny człowiek. 
Jestem chuda, tak chuda że ledwo stoję na nogach. Szesnaście kilogramów to zwala z nóg, mnie nie mojego pana, dlaczego? Moje siostry i kuzynki ważą ponad trzydzieści kilogramów ale im nie śpiewają łańcuchy i pusta miska. Nie udają szkieletów obciągniętych futrem. Ja nie muszę udawać.
Łańcuch jawił mi się najgorszym z przekleństw. Myliłam się. Tak strasznie się myliłam. Pusta miska i łańcuch zabiły moje dzieci. Umierałam razem z nimi. Bezradność to najgorsze z przekleństw. Mogłam tylko zadrzeć głowę i wyć. Nikt nie chciał słuchać moich nawoływań, udawali że nie znają słów. Cierpienie. Tam za płotem kolorowy świat pełen jedzenia i cudów a tu ja, moje dzieci i śmierć. Pieśń łańcucha, pusta miska i napuszone zapatrzone w siebie człowieczeństwo. 


autorka Jolanta Kobiela




PS. Twiggy jest do adopcji, najlepiej razem ze swoją przyjaciółką jeszcze z czasów niedoli. Twiggy i Ninka



Twiggy uratowana, ale jeszcze wychudzona. 
A teraz wygląda tak.
Z Ninką.
_____________________________________________________________________________




BAJKA - historia suczki z pseudohodowli.

Bajka przyszła na świat kiedy wszystko budziło się do życia, urodziła się na wiosnę. Wraz z piątką rodzeństwa i troskliwą matką spędzała dni dokazując lub leniwie wylegując się w ogrodzie, ogrzewana pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Niczego nie brakowało jej do ideału psiego szczęścia.
Bajka rosła, rozwijała się, poznawała świat. Nadszedł dzień kiedy miała zostać zabrana do swojego nowego domu. Początkowo suczka była trochę przerażona nowym środowiskiem, wszystko co było jej znane zniknęło. Musiała nauczyć się żyć z dala od domu, matki, rodzeństwa.
Jednak nowi, kochający, wyrozumiali właściciele sprawili iż Bajka przeszła pierwszy okres w nowym domu bezboleśnie. Uczyła się zasad życia w ludzkim stadzie, praw i reguł obowiązujących w nowym domu. Zaakceptowała nowe warunki, pokochała swoich właścicieli.
Mijały dni, miesiące a później lata. Bajka dorosła, dojrzała. Kochała swoją rodzinę całym psim sercem.
Bajka była pięknym psem. Niestety uroda stała się jej przekleństwem. Pewnego pięknego wiosennego dnia została skradziona z posesji swoich właścicieli. Trafiła do pseudohodowli.
Miłość, bezpieczeństwo i szacunek zamieniła na ciasny boks i budę z gnijącą szmatą zamiast koca.
Początkowo próbowała się buntować. Za wszelką cenę chciała uciec aby wrócić w miejsce gdzie po raz ostatni była szczęśliwa- do domu. Jednak jej oprawca- kat „hodowca” miał swoje sposoby na psy takie jak Bajka. „ Każdego psa da się złamać, wystarczy tylko wiedzieć gdzie uderzyć „ mawiał. Powoli w Bajce gasła wola życia. Dni, wciąż takie same wlokły się jeden za drugim.
Nie było żadnych nadziei ani szans na poprawę losu.
Bajka z godnością znosiła swój los. Co pół roku rodziła szczeniaki, traktowana jak maszynka do robienia pieniędzy. Żywiona nieregularnie, byle jak. Poznała głód, ból, samotność.
Właściciele nie mięli pojęcia co stało się z ich psem. Miesiące żmudnych poszukiwań przyniosły tylko kolejne rozczarowania i płonne nadzieje. Jedna miłość- pies i człowiek- tyle złamanych serc...
Po kilku latach organizm Bajki skatowany ciągłymi porodami, niedożywieniem i brakiem podstawowej opieki zaczął się buntować.
Suczka zaczęła chudnąć, chorowała, nie mogła już mieć szczeniaków.
Stała się więc niepotrzebna. „Hodowca” załatwił sprawę po swojemu.
Ciężko pobitą, skatowaną Bajkę znalazł w lesie przypadkowy człowiek.
„ Hodowca” tym razem nie dokończył roboty.
Bajka została przewieziona do lecznicy, udzielono jej natychmiast pomocy. Zaalarmowane zdarzeniem organizacje prozwierzęce rozpoczęły akcję mającą na celu odnalezienie oprawcy.
Udało się odnaleźć hodowcę, w toku postępowania zostały mu odebrane wszystkie psy, nałożono na niego wysoką grzywnę.
Ale czy to pomogło jednej z jego ofiar- Bajce?
Po tatuażu odnaleziono hodowlę z której pochodziła Bajka a dzięki hodowli odnaleziono właścicieli.
Spotkanie Bajki ze swoją tak dawno utraconą rodziną było bardzo smutne. Wszyscy płakali, także Bajka. Płakała cicho po psiemu, za tym wszystkim co miała i co zostało jej tak brutalnie odebrane.
Bajka mimo licznych obrażeń miała ogromną wolę życia, powoli wracała do zdrowia.
Wróciła do swojego dawnego domu, jednak nic nie było już takie jak kiedyś.
Wyniszczona latami życia w bardzo ciężkich warunkach, ciągłym strachu i pod jarzmem przemocy stała się cieniem psa którym była kiedyś. Odwiedzała stare kąty, patrzyła na miejsca w których kiedyś była tak bardzo szczęśliwa. Puste oczy przesuwały się po kiedyś tak bardzo kochanych twarzach nie znajdując już żadnego punktu zaczepienia.
Kolejnej wiosny Bajka się poddała, pewnego ranka nie wstała już z posłania.
Szybka decyzja, klinika, badania. Bajce otworzyły się stare rany, dostała wewnętrznego krwotoku.
Nie było żadnych szans.
Zasnęła w otoczeniu kochających ją ludzi, do końca trzymana przez właścicielkę za wielką czarną, podpalaną łapę.
Bajka podobno jest teraz szczęśliwa, biega sobie po zielonych łąkach, nie czuje bólu, smutku. Znowu jest młoda i zdrowa, czeka na tych których zostawiła i kochała.
Tylko czy ta świadomość jest w stanie otrzeć łzy zrozpaczonym właścicielom, którzy pod rozłożystym dębem grzebią właśnie swojego ukochanego psa. Oczekiwanego przez tyle miesięcy, wymarzonego, odebranego im i zniszczonego przez potwora w ludzkiej skórze.
Bajka-imię nadane aby pomóc przeznaczeniu i uczynić psie życie Bajką w tym wypadku okazało się okrutną ironią .
Kolejna bolesna lekcja udzielona przez życie, kolejna historia w której najwyższą cenę zapłaciła istota najbardziej niewinna-pies.


autorka Kasia Sułkowska

3 komentarze:

  1. Twiggi szuka najlepszego na świecie domu, najlepiej takiego który przyjąłby ją razem z jej najlepszą przyjaciółką małą rudą Ninką. Razem wyszły z koszmaru wspierają się i kochają. Czekają na swoją sznansę w cudwnymm domku tymczasowym!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bajka jest piękna, poruszająca i świetnie napisana!
    Ale najgorsze, że to nie żadna bajka... Te zdjęcia są przejmujące!
    Trzymam kciuki za Twiggi i jej przyjacółkę. Świetna robota!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za miłe słowa o bajce i proszę o mocne trzymanie kciuków jest szansa na domek który pokocha obie dziewczynki!!

    OdpowiedzUsuń