-I my pozwolimy
by on tu przyszedł? Pozwolimy mu na to??? By kogoś dorwał? -Wiktor był przerażony.
-Tak,
pozwolimy posłańcowi by zostawił mi zgodnie z instrukcją tę miłą niespodziankę w łóżku. Pozwolimy mu odejść z poczuciem dobrze
wykonanej misji.-
Tak właśnie chciał to rozegrać, mógłby oczywiście złapać posłańca na gorącym
uczynku, zrobić szum, aferę na całe miasto, ale wolał to załatwić po swojemu.
-Ale panie, to
niebezpieczne. Jeśli komuś się coś stanie to sam powiedziałeś że nie ma
ratunku!!- Wiktor podskakiwał, trząsł głową, nie wiedział, co
zrobić z rękami.
-Owszem trochę
ryzykowna ta cała zabawa ale nie aż tak bardzo jakby się mogło wydawać, poza tym nie mam zamiaru się z nim całować. Zdecydowanie
prześle go zaraz dalej, do pewnego niezwykle świętobliwego
łoża. Co prawda nie spodziewają się go tam zupełnie, ale jak się bawić to się
bawić. Zresztą nie
martw się tak bardzo mam wszystko pod kontrolą.- W gruncie rzeczy był zadowolony, że zmuszono go w końcu do konkretnego działania. Potrzebował impulsu takiego małego kopniaka, który
wtłoczy go w bardziej aktywne tory. Tym razem nie odłoży sprawy na później, na lepszą dogodniejszą chwilę, gdy będzie miał odpowiedni
nastrój. Ta była doskonała i nie mógł przespać takiej szansy.
-Ale jak???- Przerażony chłopak już widział oczami wyobraźni
jak na rozkaz Opiekuna przemyka się jak złodziej ciemnymi, śmiertelnie
niebezpiecznymi dla takich jak on ulicami po mieście. W rękach trzyma worek, a w środku szalejący ze
wściekłości wąż miota się i próbuje wgryźć się w ciało durnego nieszczęśnika który go niesie. Zrobiło mu się słabo, kolana odmówiły posłuszeństwa a żołądek zwinął mu się w supeł.
-To już mój
problem. Ty masz pilnować żeby psy i służba siedziały na dole, w kuchni.
Nikt nie może wychodzić na piętro,
zrozumiałeś?
Wiktor był zbyt przerażony by
racjonalnie myśleć. Prześladowała go wizja wściekle kąsającego
węża w jego własne osobiste ulubione udo. Nie wiedział czy może
zaufać Opiekunowi, w końcu niechodziło o byle bzdurę ale o ich życie, a on chciał się bawić. Drugiej szansy nawet tak marnej jak ta obecna nie
dostanie, a chciał
żyć.
-A co jeśli
ktoś mi się wymknie?
-Zamkniesz drzwi
na klucz i powiesz że chcę być sam. Dodasz, że to mój rozkaz a jak nie to w żaby pozamieniam, wszystkich bez wyjątku. Teraz zaś niech szykują kąpiel, musimy udawać że nic
nie wiemy o zamiarach tego jegomościa ukrytego w
żywopłocie. Wszystko niech toczy się normalnym rytmem.
-Ja nie lubię
takich co syczą – Zastrzegł Wiktor otwierając
drzwi.
-Dobrze, niech
będzie, ominiemy zaplanowane przytulanie się do bestii.- Chłopak go zupełnie rozbroił
-A fe -Wykrzywił się z odrazą chłopak i znowu podrzuciło mu
żołądkiem. Chwile z nim walczył by nie zwymiotować. Nie wiedział czy w tej chwili
bardziej się boi czy może czuje większą odrazę do węża. Za nic nie chciał go
spotkać, nawet wtedy, jeśli tamten będzie uwięziony w worku. Nie ufał takim
zabezpieczeniom.
-Kąpiel,
kąpiel niech szykują a żwawo, bo wieczorem może będę miał ochotę odwiedzić osobiście gniazdo żmij.
-Jak nie wąż,
to żmije no coraz lepiej. -Witek odchodząc
zdegustowany marudził pod nosem. Całkowicie zapominając o tym że
jego zachowanie mocno wykracza poza wszelkie normy i może być za to przykładnie
ukarany. W końcu był tylko służącym i nie miał prawa do wyrażania własnych opinii.
Nie zważając na niestosowne zachowanie
chłopaka Wędrowiec stał z założonymi rękami w lekkim rozkroku. Rozważał całą tą
dziwaczną sytuację. Rozmyślał czy nieudany zamach na jego życie, to
wystarczający powód by zniszczyć cały ten świrnięty zakon. Czy może tylko powinien zająć się zlecającym zabójstwo. Nie lubił patrzyć na
śmierć, a Horacy pomimo swego lisiego sprytu, na pewno nie zdoła umknąć
przeznaczeniu. Rarakaj spełni pokładane w nim oczekiwania. A to kogo zabija
było dla niego zupełnie nieistotne.
Ta gnida
Horacy dostanie dokładnie to na co zasłużyła, sam wybrał swoją przyszłość lub
raczej jej brak. Z drugiej strony zbyt łatwa i szybka to śmierć, dla kogoś tak zdemoralizowanego kto rozmyślnie uczynił tyle zła.
Zdecydował z
niechęcią po niedługiej chwili rozmyślań że
się poświęci i powie jeszcze kilka przykrych słów mistrzowi zakonu na
pożegnanie.
W bali siedział dokładnie tyle ile musiał,
ani sekundy dłużej. A i tak to była najdłuższa kąpiel w jego życiu, sekundy ciągnęły się niemiłosiernie, przynosząc mu coraz to nowe
wątpliwości i pomysły. Tak naprawdę nigdy nie miał gotowego idealnego scenariusza, pomocnego szablonu,
który mógłby wykorzystać za każdym razem musiał podejmować decyzję zgodną z
własnym sumieniem biorąc pod uwagę każdy aspekt i każdy nawet najdrobniejszy
szczegół.
Odpuścił sobie oficjalną wizytę z
pompą i fajerwerkami. Nie był w nastroju a czasu było coraz mniej. Jad rarakaja
zabijał szybko.
Zmaterializował się
w samym sercu twierdzy. To był prywatny obszar wielkiego mistrza. To
tutaj knuł i nieprzyzwoicie
się bawił strzeżony przez prywatną, doskonale wyćwiczoną armię fanatycznych zabójców.
Jak na osobę
duchową to niezłą twierdze sobie wybrał na miejsce do życia mój ulubieniec
Horacy, pomyślał Wędrowiec. Z zaciekawieniem przyjrzał się skomplikowanej
konstrukcji śmiercionośnej zapadni, którą w umiejętny sposób ominął nie włączając przy tym
systemu alarmowego. To był niezwykle
interesujący ba wręcz genialny patent.
Normalny, zwyczajny człowiek nawet najbardziej spostrzegawczy i wyjątkowo
inteligentny nie miał najmniejszych szans by tu przeżyć. Nie obeznany z
tutejszymi wymyślnymi pułapkami byłby wstanie zrobić krok no może w najlepszym
razie dwa. A już na pewno potrzebowałby pełnej serii cudów
by dotrzeć do prywatnych komnat wodza. A nawet czegoś więcej niż cudu,
stwierdził opiekun opukując ścianę naszpikowaną metalowymi kolcami. Nasyciwszy
swoją ciekawość, docenił inwencję konstruktora aprobującym kiwnięciem
głowy. Szkoda tylko że ktoś tak wyjątkowo zdolny i kreatywny swoją
wiedzę i czas wykorzystał na bezużyteczne i niepotrzebne urządzenia. Gdyby
tylko chciał swoimi pomysłami popchnąłby mocno ten świat do
przodu, szkoda zmarnowanego talentu. Resztę pułapek minął obojętnie wiedział
już o nich wszystko. Pewnym krokiem ruszył do komnaty
Horacego. Sondując wcześniej to miejsce wiedział że mistrz będzie sam. Każdego
dnia wieczorem przez całe dwie godziny udawał że kontempluje, nawiązuje kontakt z boską siłą
której to był przedstawicielem na ziemi.
W rzeczywistości knuł intrygi, sekretnie spotykał się z mordercami i
zamachowcami a ponadto zastanawiał się którą ze swych wyznawczyń wezwać za chwilę do łoża. Ostatni czasy nie wystarczała mu już jedna
kobieta wolał gdy w łożu robiło się tłoczno.
Opiekun uchylił masywne okute dużą
ilością żelastwa dębowe drzwi. Horacy siedział na swym łożu w białej pościeli haftowanej w gałązki bzu i z niedowierzaniem
przyglądał się lewej ręce.
-Widzisz
Horacy, jak to jedna nierozważna decyzja potrafi zniszczyć cały misterny plan?-
Zagaił sprawnie rozmowę, nie było czasu na owijanie w
bawełnę.
-Jak tu się
dostałeś? Moje straże..
Mistrz był w
podwójnym szoku, niezdolny do sensownej reakcji ani do racjonalnego
myślenia. Nie często
mu się to zdarzało zwykle jego myśli były ostre i wyraźne jak sztylet. Teraz zaś z przerażeniem ściskał rękę
wiedząc, że nie ma dla niego ratunku i jego życie będzie trwało, co najwyżej
kilka minut. Miał jeszcze tak wiele planów, tak wiele chciał
osiągnąć i nie
będzie mu dane tego zrealizować. Zrobił tak wiele by każdy krok przybliżał go do z góry wytyczonego przez siebie celu. Był już blisko, to nie powinno się
wydarzyć, nie jemu. Obsesyjnie dbał o bezpieczeństwo zrobił wszystko co tylko możliwe
a nawet więcej by żaden niepożądany osobnik
nie dotarł do serca warowni. A teraz ten obcy stał jak gdyby nigdy nic w jego sypialni.