Przyznam szczerze, że zaczęłam w odpowiednim ku temu
czasie opisywać jak to z Felą przeżywamy olimpiadę w Soczi. Nawet się
rozpisałam o tym jak czarna kręciła z szybkością naddźwiękową kółka nie wiedząc
i w sumie w nosie mając to, dlaczego ci na dwóch łapach tak się cieszą. Fela w ogóle
nie załapała, o co chodzi z tymi medalami i dlaczego są dla nas ludzi takie ważne,
co oczywiście wcale nie przeszkadzało jej świętować i radować się z nami z
nielicznych sukcesów naszych sportowców. Dodam tylko, że spektakularnych, bo
zdobyć złoto w biegach narciarskich ze złamaną kością śródstopia to jest wyczyn
godny podziwu i szacunku albo medale panczenistów, którzy nie mają w kraju
odpowiednich warunków by ćwiczyć. Nie wspomnę o genialnym skoczku, bo już
wszyscy czytający nasz blog wiedzą, że im gorąco kibicujemy. Tyle, że Olimpiada
dawno minęła a ja tego wpisu z różnych powodów nie skończyłam, więc guzik z
pętelką, przepadło, zaginęło w mrokach niepamięci zanim się jeszcze na dobre narodziło.
Zapomnijcie o Soczi. Zapomniałam jeszcze opowiedzieć o genialnym wniosku moich
dzieci, by posłać Felę na letnią olimpiadę, bo ona wie, co to duch sportowej
rywalizacji. Tylko nie wiem jakby zapatrywali się na to ludzcy przeciwnicy i
jak czarnej wytłumaczyć, co to falstart.
Dziś Fela została mianowana beskidzkim, dzikim bizonem.
Jedynym, wyjątkowym i zaprzeczającym temu, co spisano w podręcznikach do
przyrody i historii. Przyznam, że kształtnym, zwinnym ponad miarę a i
urodziwym, nie żeby tym prawdziwym na urodzie zbywało, ale sami wiecie. Malamut
nawet udający bizona swój niezaprzeczalny urok ma. W skórze bizona czarna małpa
czuła się doskonale, a najbardziej się jej podobało jak młoda na dwóch obutych łapach
latała za nią z łukiem zrobionym ze sznurka i patyka. Strzał nie było na stanie,
ale czy to one najważniejsze są na poważnym polowaniu na przerażające, krwiożercze,
dzikie bizony? Kto by sobie zawracał głowę takim szczegółami jak strzały. Był prawdziwy,
podśpiewujący żwawe melodie pod nosem, polujący a raczej polującą był radośnie
brykający, ubawiony po pachy bizon i była entuzjastyczna publiczność. A co
najważniejsze po wielkim finale polujący i ofiara tulili się do siebie radośnie
bez urazy i lęku. Trefny bizon, przebieraniec, który nie miał na sobie przebrania
jeszcze w trakcie zabawy w polowanie potrafił zadbać o swój majątek- mianowicie
o skórzaną kiedyś białą a teraz szarawą rozprutą piłkę do nogi i o różowego
misia. W locie czarny, dziki pełen energii bizon łapał zabawki i chował w swoim
sekretnym, wszystkim dobrze znanym schowku między tujami a płotem. Cuda tam
można znaleźć, bo czarna to zaradna bestyjka z natury jest.
Czarna zanim została wczoraj najbardziej przyjaznym bizonem,
jakiego spotkałam ( a prawdę mówiąc nie spotkałam żadnego tylko żubry i jednego
żubronia i to stojąc bezpiecznie za solidnym płotem, raz też przebiegły mi trzy
osobniki w Białowieży przed maską samochodu) miała przyjemność stanąć naprzeciw
sympatycznej grupie dzieciaków na swoim własnym, prywatnym terenie. Test zdała,
dzieci te, co się dały wylizane jak należy inne mogły wygłaskać szczęśliwego
czarnego potwora.
Wiosna od dawna bezkarnie
tupie po okolicy a Marzanna nieutopiona. Ja bym topiła, ale Fela stanowczo
upierała się przy rozszarpaniu i rozciągnięciu słomy po polach jak to dawniej
bywało. Najbardziej zachwyciła ją wizja zasypania wielkich jak Kopiec
Kościuszki kopców korporacyjnych kretów w naszym ogrodzie. Skończyło się na tym,
że zapatrzone w te ziemne pryszcze ogrodu zapomniałyśmy o topieniu czy
rozszarpaniu Marzanny za to całkiem poważnie się zastanawiałyśmy, kto finansuje
tę bezczelną ferajnę. Skąd płyną strumieniem środki finansowe pozwalające im
tak rozbudować infrastrukturę na naszym terenie. Typów było wiele, Fela
postanowiła sprawdzić tropy. Nie udało się jednak zdobyć przekonywujących dowodów,
więc śledztwo trwa nadal byle nam lepiej poszło niż z tańcami zaklinającymi
śnieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz