niedziela, 23 marca 2014

23.03 Wędrowiec, czary




-Panie, kto by mnie na bal zaprosił, biedną kuternogę?
Była dzieckiem, ale nie różniła się zbyt od niego, tak jak on skutecznie ukryła się w bezpiecznej skorupie. Bała się nawet myśleć, że można inaczej żyć, że los może przynieść zmiany na lepsze. Taka mała a wiedziała, że marzenia nie zawsze dodają skrzydeł czasem ranią bardziej niż złe słowo i uderzenie. Tylko, że ona miała prawo do strachu i niewiary a on był zwykłym zapatrzonym w siebie samolubem.
-Życie pełne jest niespodzianek, jeszcze wszystko się może zdarzyć. Trzeba marzyć, to jaką masz sukienkę na ten bal? Nie wierzę w tę szarą, smutną zbywasz mnie, no postaraj się.
-Błękitną z niedużym trenem takim by nie przeszkadzał przy chodzeniu.-Westchnęła z rezygnacją, nie miała pojęcia, czemu uparł się tak na tę sukienkę. Bale i nowe ciuszki nie były najważniejsze w jej życiu. Mogła bez nich żyć i być szczęśliwą to, po co zawracać sobie nimi głowę? Widać, że nie miał pojęcia, co to prawdziwe życie, bogaci nigdy nie zrozumieją biednych.
-Dobry wybór będzie pasować do twoich oczu. Przetańczysz całą noc z przystojnym i miłym młodzieńcem?
-Nie. -Odwróciła głowę, nie chciała patrzeć na Opiekuna.
-Dlaczego? -Zdziwił się jej reakcją, była taka stanowcza i pewna, że nie utonie w ramionach przystojnego chłopca. Rozejrzał się dyskretnie po izbie szukając widocznych oznak świadczących o przynależności do którejś z tych dziwacznych sekt zabraniających nawet niewinnych przyjemności. Nie dostrzegł niczego niepokojącego.
-Nie umiem tańczyć – Przyznała się z niechęcią
-To musisz się koniecznie nauczyć. Co to by był za bal bez tańców?
-Nie nauczę się.-Posmutniała, a jej oczy przez chwilę wyglądały jak niebo zasnute gradowymi chmurami.
Pomimo swych różnych talentów i nadnaturalnej mocy nigdy nie potrafił zrozumieć kobiet, ani tych dużych ani małych. Zazwyczaj bawiło go, ale czasem wyprowadzało z równowagi to, że potrafiły skomplikować nawet najprostsze sprawy.
-Kobieto małej wiary, kto wie? Kto to może wiedzieć? Może jeszcze niejedną noc do samego rana przetańczysz. Mówią, że chcieć znaczy móc, a ja mówię, że coś w tym jest.
Uśmiechnęła się do niego samymi kącikami ust.
-Starczy tych przyjemności, poproszę o deseczki, czas się pochwalić sprawnymi dłońmi. –zwrócił się do dalej przebierającej nogami babci.
-Proszę panie tu są też bandaże, a raczej stare prześcieradło, bo na kredyt to nie chcieli dać.
Babcia miała rozmarzony głos, chyba już widziała wnuczkę w błękitnej sukni z trenem wirującą w tańcu z dobrym chłopcem, który ją pokocha sprawi, że będzie szczęśliwa, roześmiana. Normalne życie, proste przyjemności, które pozwolą zapomnieć o wypadku.
-A, po co mi one? Mają trzymać to światło? -Dopytywała się zaintrygowana dziewczynka, patrząc jak Opiekun dokłada do jej nogi dwie deseczki i obwija je materiałem.
-To usztywnienie nogi. Wszystko po to by tym razem kości wiedziały jak mają się zrosnąć. Nie chcemy by drugi raz popełniły ten sam błąd.
-Przecież one nie są złamane- Zaprotestowała. Jej gęste ciemne brwi ze zdziwienia wygięły się w dwa ostre łuki. Wysunęła język i niespokojnie oblizała wyschnięte wargi. Nie rozumiała, do czego zmierza Opiekun.
-Są kochanie. Musiałem połamać ci kości, by teraz mogły rosnąć tak jak trzeba. Inaczej się nie dało, no może i by się dało, ale nie dziś. Zresztą nie ważne, będzie dobrze. Zrobiłem wszystko, co należało i jestem z siebie zadowolony, więc ty też powinnaś.
-Ale, kiedy? – Patrzyła na niego jak na szaleńca
-Jeśli pytasz, kiedy łamałem, to nie powiem, bo to moja tajemnica. Jeśli ty mnie kiedyś nauczysz szyć koszule to może i ja ci coś powiem o leczeniu.- Puścił do niej oko, a ona rozluźniła się i roześmiała.
-To nie takie łatwe.
-Wierzę ale leczenie też nie jest łatwe. Dobrze a teraz nic się nie bój bo przeniosę cię magicznie tak jak w bajkach na łóżko. Polatasz sobie to taka premia za dzielność. Dwa tygodnie leżysz jak prawdziwa księżniczka i nie wstajesz.  Zrozumiano młoda panno?
-Tak – zachichotała już w powietrzu, wolno sunąc w stronę łóżka. Nie spanikowała cieszyła się z niezwykłości. Nareszcie to w jej życiu działo się innego, fascynującego.
Odwrócił się do stojącej tuż za jego plecami szokowanej ostatnimi wydarzeniami matki dziewczynki i zapytał:
-Kiedy mogę przyjść po moje ubrania?
-Juuutrro kosszula i spppppodnie, resztaa pppóóóóźniej
-Ty mówisz?? - Bezcenna flaszeczka z samogonem przechyliła się niebezpiecznie i o mało nie wypadła wstrząśniętej babci z rąk. Która to korzystając z chwili spokoju, ukradkiem próbowała pociągnąć łyka dla uspokojenia skołatanych nerwów. Gdy tylko opanowała trzęsące się ręce, zawstydzona schowała buteleczkę do przepastnej kieszeni szarego fartucha.
-Czas zajrzeć do innej pacjentki. Żegnam panie.
Westchnął ciężko, co miało zobrazować jak ciężki i nieprzyjemny to obowiązek spadł na jego barki. Nie zmylił tym bolesnym stękaniem nikogo, promienny uśmiech zepsuł cały efekt. Zaangażował się w życie tych ludzi, choć wcześniej chciał tego uniknąć za wszelką cenę, ale nie żałował sprawiało mu to przyjemność.
 -Czy ja zawsze muszę leczyć wszystkich wokoło?- Spytał retorycznie, ale na wszelki wypadek sobie odpowiedział widząc, że kobiety poczuły się zobligowane do odpowiedzi. Tylko nie bardzo wiedziały, co mogą mu odpowiedzieć -No dobrze nie wszystkich tylko tych, co lubię.- Znowu puścił porozumiewawcze oczko do Dali, szczęśliwa dziewczynka pomachała mu na pożegnanie.
          To była spokojna ulica a raczej nędzny zaułek. Kilka domów dalej w błocie przy wielkiej kałuży bawiła się gromadka umorusanych dzieci. Nie zauważył nikogo dorosłego, pewnie zajęci pracą puścili dzieciaki samopas.
             W powietrzu unosił się delikatny aromat niewiadomej, coś w stylu zaproszenia do zgłębienia wielkiej tajemnicy. Przez moment zastanawiał się czy nie dać się uwieść i podążyć jego śladem. Zaproszenie do zabawy wydało mu się zbyt oczywiste, nie warte zachodu odpuścił, więc sobie. Zgodnie z planem ruszył z wizytą do Holockich.
Nie miał ochoty na spacer po mieście. Jeszcze nie był gotowy, odbierał zbyt dużo bodźców.
Rozejrzał się wokół, dzieciaki zbyt były zajęte taplaniem się w błocie by zwracać na niego uwagę, bawiły się zapominając o całym świecie. Beztroska stan, który nie był mu dany, to nie powinno się zdarzyć, zbyt dużą zapłacił cenę. Dano mu nieskończenie długie życie, ale zabrano dzieciństwo. Ile by dał w ich wieku za taką chwilę zapomnienia i możliwość potaplania się z kolegami w błocie.

Świstło pierdło i tyle go widzieli. A raczej nie widzieli, bo nie było nikogo, kto by mógł zwrócić uwagę, na co się stało.

****



            Nie chciał przyprawić babci Holockiej o zwał, dlatego asekuracyjnie zmaterializował się tuż przed ich drzwiami. Już raz pozwolił sobie na karygodne zachowanie, czym naraził ją na niepotrzebny stres.
-Lidilio słodka Lidilio czy wypatrujesz swe płoche oczy za niedobrym medykiem?- Teatralnym szeptem z ustami przyklejonymi do dziurki od klucza oznajmił swoje przybycie. Natychmiast usłyszał znajome szuranie kapci.
     Otworzyła, uśmiechnięta przyjaźnie. A on wiedział, że nie odnajdzie w tym uśmiechu nic sztucznego. Nie przekupił ją miłymi słowami, ani prezentem, ona go po prostu lubiła. Otworzyła przed nim swoje serce nie stawiając żadnych warunków, przyjęła go do swojej rodziny tak jak wcześniej Lilidię, to odkrycie wstrząsnęło nim.  To było coś nowego w jego życiu i tak naprawdę nie wiedział jak się zachować. Babcia pod oczami miała wielkie beżowe worki pewnie z niepokoju o dziewczynę nie mogła spać przez całą noc.
-Panie jak miło Cię znowu widzieć.

-Jak tam moja pacjentka? Żyje jeszcze? Nie zabarykadowała się przypadkiem ze strachu przed medykiem? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz