-Panie, kto by
mnie na bal zaprosił, biedną kuternogę?
Była dzieckiem, ale nie różniła się
zbyt od niego, tak jak on skutecznie ukryła się w bezpiecznej skorupie. Bała się nawet myśleć, że można inaczej żyć, że los może przynieść zmiany na
lepsze. Taka mała a wiedziała, że marzenia nie zawsze
dodają skrzydeł czasem ranią bardziej niż złe słowo i uderzenie. Tylko, że ona
miała prawo do strachu i niewiary a on był zwykłym zapatrzonym w siebie samolubem.
-Życie pełne
jest niespodzianek, jeszcze wszystko się może zdarzyć. Trzeba marzyć, to jaką
masz sukienkę na ten bal? Nie wierzę w tę szarą, smutną zbywasz mnie, no postaraj się.
-Błękitną z niedużym trenem takim by nie przeszkadzał przy chodzeniu.-Westchnęła z rezygnacją, nie miała pojęcia, czemu uparł się tak na tę sukienkę. Bale i nowe ciuszki nie były najważniejsze w jej
życiu. Mogła bez
nich żyć i być szczęśliwą to, po co zawracać sobie nimi głowę? Widać, że nie
miał pojęcia, co to prawdziwe życie, bogaci nigdy nie zrozumieją biednych.
-Dobry wybór
będzie pasować do twoich oczu. Przetańczysz całą noc z przystojnym i miłym
młodzieńcem?
-Nie. -Odwróciła głowę, nie chciała patrzeć na Opiekuna.
-Dlaczego? -Zdziwił się jej reakcją, była taka stanowcza i pewna, że nie utonie w
ramionach przystojnego chłopca. Rozejrzał
się dyskretnie po izbie szukając widocznych oznak świadczących o
przynależności do którejś z tych dziwacznych sekt zabraniających nawet niewinnych
przyjemności. Nie dostrzegł niczego
niepokojącego.
-Nie umiem
tańczyć – Przyznała się z niechęcią
-To musisz się
koniecznie nauczyć. Co to by był za bal bez tańców?
-Nie nauczę
się.-Posmutniała, a jej oczy przez chwilę wyglądały jak niebo zasnute
gradowymi chmurami.
Pomimo swych różnych talentów i nadnaturalnej mocy nigdy nie potrafił zrozumieć kobiet, ani tych dużych ani małych.
Zazwyczaj bawiło go, ale czasem wyprowadzało z równowagi to, że potrafiły skomplikować nawet najprostsze sprawy.
-Kobieto małej
wiary, kto wie? Kto to może wiedzieć? Może jeszcze niejedną noc do samego rana
przetańczysz. Mówią, że chcieć znaczy móc, a ja mówię, że coś w tym jest.
Uśmiechnęła
się do niego samymi kącikami ust.
-Starczy tych
przyjemności, poproszę o deseczki, czas się pochwalić sprawnymi dłońmi. –zwrócił się do dalej
przebierającej nogami babci.
-Proszę panie
tu są też bandaże, a raczej stare prześcieradło, bo na kredyt to nie chcieli
dać.
Babcia miała
rozmarzony głos, chyba już widziała wnuczkę w błękitnej sukni z trenem wirującą w tańcu z dobrym chłopcem, który ją pokocha
sprawi, że będzie szczęśliwa, roześmiana. Normalne życie, proste
przyjemności, które pozwolą zapomnieć o wypadku.
-A, po co mi
one? Mają trzymać to światło? -Dopytywała się zaintrygowana
dziewczynka, patrząc jak Opiekun dokłada do jej nogi dwie deseczki i obwija je
materiałem.
-To usztywnienie
nogi. Wszystko po to by tym razem kości wiedziały jak mają
się zrosnąć. Nie chcemy by drugi raz popełniły ten sam błąd.
-Przecież one
nie są złamane- Zaprotestowała. Jej gęste ciemne
brwi ze zdziwienia wygięły się w dwa ostre łuki.
Wysunęła język i niespokojnie
oblizała wyschnięte wargi. Nie rozumiała, do czego zmierza
Opiekun.
-Są kochanie.
Musiałem połamać ci kości, by teraz mogły rosnąć tak jak trzeba. Inaczej się
nie dało, no może i by się dało, ale nie dziś. Zresztą nie ważne, będzie
dobrze. Zrobiłem wszystko,
co należało i jestem z siebie zadowolony, więc ty też powinnaś.
-Ale, kiedy? – Patrzyła na niego jak na
szaleńca
-Jeśli pytasz,
kiedy łamałem, to nie powiem, bo to moja tajemnica. Jeśli ty mnie kiedyś
nauczysz szyć koszule to może i ja ci coś powiem o leczeniu.- Puścił do niej oko, a ona rozluźniła się i roześmiała.
-To nie takie
łatwe.
-Wierzę ale leczenie też nie jest łatwe.
Dobrze a teraz nic
się nie bój bo przeniosę cię magicznie tak jak w bajkach na łóżko. Polatasz sobie to taka premia za dzielność. Dwa tygodnie leżysz jak
prawdziwa księżniczka i nie wstajesz.
Zrozumiano młoda panno?
-Tak –
zachichotała już w powietrzu, wolno sunąc w stronę łóżka. Nie spanikowała
cieszyła się z niezwykłości. Nareszcie to w jej życiu działo się innego, fascynującego.
Odwrócił się
do stojącej tuż za jego plecami szokowanej ostatnimi wydarzeniami matki dziewczynki
i zapytał:
-Kiedy mogę
przyjść po moje ubrania?
-Juuutrro
kosszula i spppppodnie, resztaa pppóóóóźniej
-Ty mówisz?? - Bezcenna flaszeczka z samogonem przechyliła się niebezpiecznie i o mało
nie wypadła wstrząśniętej babci z rąk. Która to korzystając z chwili spokoju,
ukradkiem próbowała pociągnąć łyka dla uspokojenia skołatanych nerwów. Gdy
tylko opanowała trzęsące się ręce, zawstydzona schowała buteleczkę do
przepastnej kieszeni szarego fartucha.
-Czas zajrzeć
do innej pacjentki. Żegnam panie.
Westchnął
ciężko, co miało zobrazować jak ciężki i nieprzyjemny to obowiązek spadł na jego barki. Nie zmylił tym bolesnym stękaniem nikogo,
promienny uśmiech zepsuł cały efekt. Zaangażował się w życie tych ludzi,
choć wcześniej chciał tego uniknąć za wszelką cenę, ale nie żałował sprawiało
mu to przyjemność.
-Czy ja zawsze muszę leczyć wszystkich wokoło?- Spytał retorycznie, ale na wszelki wypadek sobie odpowiedział widząc,
że kobiety poczuły się zobligowane do odpowiedzi. Tylko nie bardzo wiedziały,
co mogą mu odpowiedzieć -No dobrze nie wszystkich tylko
tych, co lubię.- Znowu
puścił porozumiewawcze oczko do Dali, szczęśliwa dziewczynka pomachała mu na pożegnanie.
To była spokojna ulica a raczej nędzny zaułek. Kilka domów dalej w
błocie przy wielkiej kałuży bawiła się gromadka umorusanych dzieci. Nie
zauważył nikogo dorosłego, pewnie zajęci pracą puścili dzieciaki samopas.
W powietrzu unosił się delikatny
aromat niewiadomej, coś w stylu zaproszenia do zgłębienia wielkiej tajemnicy.
Przez moment zastanawiał się czy nie dać się uwieść i podążyć jego śladem.
Zaproszenie do zabawy wydało mu się zbyt oczywiste, nie warte zachodu odpuścił,
więc sobie. Zgodnie z planem ruszył z wizytą do Holockich.
Nie miał
ochoty na spacer po mieście. Jeszcze nie był gotowy, odbierał zbyt dużo
bodźców.
Rozejrzał się
wokół, dzieciaki zbyt były zajęte taplaniem
się w błocie by zwracać na niego uwagę, bawiły się zapominając o całym świecie.
Beztroska stan, który nie był mu dany, to nie powinno się zdarzyć, zbyt dużą zapłacił cenę. Dano mu nieskończenie długie życie, ale zabrano
dzieciństwo. Ile by dał w ich wieku za taką chwilę zapomnienia i możliwość
potaplania się z kolegami w błocie.
Świstło
pierdło i tyle go widzieli. A raczej nie widzieli, bo nie było nikogo, kto by
mógł zwrócić uwagę, na co się stało.
****
Nie chciał przyprawić babci
Holockiej o zwał, dlatego asekuracyjnie zmaterializował się tuż przed ich
drzwiami. Już raz
pozwolił sobie na karygodne zachowanie, czym naraził ją na niepotrzebny stres.
-Lidilio
słodka Lidilio czy wypatrujesz swe płoche oczy za niedobrym medykiem?- Teatralnym szeptem z ustami przyklejonymi do dziurki od klucza oznajmił
swoje przybycie. Natychmiast usłyszał znajome szuranie kapci.
Otworzyła, uśmiechnięta przyjaźnie. A on
wiedział, że nie odnajdzie w tym uśmiechu nic sztucznego. Nie przekupił ją
miłymi słowami, ani prezentem, ona go po prostu lubiła. Otworzyła przed nim swoje serce
nie stawiając żadnych warunków, przyjęła go do swojej rodziny tak jak wcześniej
Lilidię, to odkrycie wstrząsnęło nim. To było coś nowego w jego życiu i tak naprawdę
nie wiedział jak się zachować. Babcia pod
oczami miała wielkie beżowe worki pewnie z niepokoju o dziewczynę nie mogła
spać przez całą noc.
-Panie jak
miło Cię znowu widzieć.
-Jak tam moja
pacjentka? Żyje jeszcze? Nie zabarykadowała się przypadkiem ze strachu przed
medykiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz