Najmłodsza z krawcowych podkurczyła chore nogi oplatając je kościstymi ramionami i patrzyła z lekko rozchylonymi
ze zdziwienia ustami. Oparła na kolanach brodę i z drżącym sercem przypatrywała się całemu
zdarzeniu. Spojrzał na dziewczynkę przelotnie, na jej twarzy
wyraźnie prawie jak
na czystej kartce grubym pismem wypisana była cała gama uczuć. Przerażenie, lęk, ale i fascynacja przyprawiona
nadzieją. Po tym jak zobaczyła czerwone światło, które pojawiło się znikąd zaczęła się w niej rodzić wiara, że i jej nogi można
jeszcze uleczyć.
-No tośmy się
zabawili teraz spróbujesz coś powiedzieć, dobrze? -Klepnął delikatnie kobietę w policzek.
- Jjjaaa? -Zaskoczona w miarę wyraźnym dźwiękiem, który udało się jej wydobyć z gardła otworzyła ze zdziwienia szeroko jak
ryba wyciągnięta z
wody usta. A potem, gdy opanowała ją
euforia spróbowała powiedzieć coś jeszcze.
Dzziieeeekuje!
-Mamo, mamo ty
mówisz!- Dziewczynka jeszcze mocniej
podciągnęła nogi pod brodę, nie wierząc, że naprawdę usłyszała w miarę zrozumiałe słowa, bała się, że to jej wymysł i marzenia pomieszały się z
rzeczywistością - Ty naprawdę mówisz, ja zrozumiałam!
-Teraz tylko musisz poćwiczyć i z dnia na dzień będzie lepiej.
Niedługo będziesz mówiła całkiem sprawnie. W tej chwili wszystko jest tylko
kwestią wyćwiczenia odpowiedniej partii mięśni. Jak już
wcześniej mówiłem twarda z ciebie sztuka, dasz radę. Trochę będzie bolało, ale chyba warto, co?- Spytał zawstydzony tym, co
zobaczył w jej oczach. Patrzyła na niego tak jakby podarował jej cała ziemię a
na dodatek jeszcze księżyc i parę innych gwiazd.
-Tttaakk
Drzwi
otworzyły się z łoskotem, babcia nie użyła klamki, po prostu kopnęła w nie z
rozmachem. Na szczęście wytrzymały.
-Panie takie
mogą być? Mogą być takie deseczki? Takie miał, ale jakby, co to szybko zrobi
inne.-Wróciła zasapana i dumna ze swojej zdobyczy.
-Doskonałe,
możemy zaczynać przedstawienie? Mała boisz się igieł?
Delikatnie
prostował jej chude jak patyki nóżki. Drżała ze strachu i ekscytacji. To była
najmilsza strona jego egzystencji, zabierał małą
wprost do nieba. Podarował jej najprawdziwsze okruchy szczęścia, można żyć i
sto lat a nie doznać takiego uczucia. Ci, którzy tego nie doświadczą są łatwiejszą zdobyczą
dla pustki i zwątpienia. Ta dziewczynka doświadczyła tak wiele, miał nadzieję,
że będzie szczęśliwa i życie jej już nigdy tak okrutnie nie doświadczy.
-Jeśli tak to
zaciśnij zęby, tylko raz cię ukłuje a potem będzie bal. Jeszcze kiedyś ze mną
zatańczysz. A może nie. Kto by chciał tańczyć z takim starym piernikiem, gdy
wielbiciele będą się wokół tłoczyć?
-Nie boje się.
Właśnie takiej
spodziewał się odpowiedzi, ta mała z twardego materiału była utoczona. Mała cienka igiełka nie mogła
jej przerazić.
-Macie tu trochę
wódki czy samogonu? Muszę przemyć miejsce gdzie ukłuję małą.- Zwrócił się do kobiet stojących po drugiej stronie
stołu. Matka dziewczynki wciąż otwierała i zamykała usta ciesząc się z cudu,
jaki ja spotkał.
-Coś się
znajdzie. - Twarz babci rozpogodziła się, świadomość, że może być przydatna i może w jakiś sposób pomóc
w leczeniu wnuczki odjęła jej, co najmniej z
dziesięć lat. Kiedyś przezornie w tajemnicy przed synową i wnuczką zachomikowała płynne zapasy na cięższe chwile i teraz było jak znalazł.
Trochę tę całą radość psuła świadomość jak zostanie
spożytkowany jej cenny skarb. Bo kto to widział marnować taki wspaniały
bimberek na smarowanie nogi? Była jednak skłonna ponieść taką ofiarę dla dobra sprawy i bez ociągania przyniosła
ciemną butelczynę tuląc ją do piersi jak najcenniejszy ze skarbów. Podała
Opiekunowi a potem na bezdechu przyglądała się jak wylewa cenną bursztynowo
mieniącą się ciecz na nogę wnuczki. Długo ukrywała butelkę, ale nigdy nie przyszło jej do głowy,
że może w taki sposób spożytkować jej zawartość.
-Panie na pewno
tak dużo trzeba smarować? -Na wszelki wypadek się upewniła, zwykłe marnotrawstwo mogłaby
odchorować.
-Trzeba,
trzeba nie marnowałabym przecież takich specjałów bez potrzeby. – Zapewnił ją uśmiechając się pod
nosem.
-Aha
Czuł, że nie
do końca mu uwierzyła. Nawet rozumiał jej rozterkę, czasami przychodziły takie dni w życiu że
nie było wyjścia trzeba było wypić by nie
zwariować.
-Po co ta igła
i co ona ma na końcu?
Dziewczynka
była wyraźnie zaniepokojona przedmiotem, który wyjął z kieszeni peleryny. Próbowała ukryć zdenerwowanie
tuszując je ciekawością.
-Tam w tym
pojemniczku są takie maciupkie pomocne stworzonka, które zajmą się twoimi
kostkami. Nie musisz się martwić są pozytywnie nastawione. Nie będą cię męczyć, czy
przeszkadzać.
-Sssss- Zasyczała, zabawnie przewracając oczami. W końcu zareagowała tak jak
powinna zachować się dziewczynka w jej wieku.
-Nie mów, że
cię bolało, bo nie uwierzę. Taka krawcowa jak ty pewnie nieraz mocniej igłą się
dziabnie.
-Troszkę za
szczypało.-Trzymała fason nie chciała pokazać jak się boi.- A ja to już igłami
wcale się nie kuję, nie jestem małym dzieckiem.- Pociągnęła nosem by pokazać, że takie insynuacje
sprawiają jej przykrość w końcu była profesjonalistką.
-Teraz sobie
poświecimy, by się nam tu lepiej sprawy rozwijały. Lubisz światełka?
-Takim
czerwonym światłem jak mamie? - Mimowolnie spojrzała na twarz matki.
-A guzik,
czerwone jest na buzie, na nogi mam zielone, może być?
- A jakie jest
światło na brzuch? –
Zainteresowała się Dalia.
Babcia głośno przestąpiła z nogi na nogę, nie miała odwagi popędzić Opiekuna,
ale nie mogła się doczekać tego żeby w końcu zaczęło się coś dziać, na gadanie
będzie później czas. Chciałaby dożyć tych lepszych czasów.
-Boli cię
brzuch? Czy mnie tylko sprawdzasz?
-No nie boli
tylko ciekawa byłam. - Zarumieniła się troszkę, wstydząc
się, że złapał ją na wścibstwie.
- Posługuję
się różnymi rodzajami energii. Kolor zależy od rodzaju choroby nie od części
ciała, uprzedzam będzie swędzieć.
-Już swędzi –
powiedziała z ledwo dostrzegalnym wyrzutem w głosie.
Za jego plecami plecami podekscytowana babcia przytupywała z takim zaangażowaniem jakby sama nie
mogła doczekać się wyjścia na bal.
-To dobrze
znaczy, że naprawdę mamy szanse na tańce.
-Będę mogła? – W jej oczach głębokich jak
studnie, skąd u licha u małej dziewczynki takie oczy pomyślał rozbawiony,
wyczytał rozmarzenie.
-Nie chcę ci
zbyt dużo obiecywać. Ostatnio trochę wypadłem z obiegu, ale powinno być dobrze.-
Zawiedzione
nadzieje bolały mocniej niż brak perspektyw, starał się o tym pamiętać. Nigdy nie obiecuj czegoś, co
jeśli się nie wypełni może złamać człowieka, tak mawiał stary kucharz w głównej
kwaterze Opiekunów, gdy nie był zadowolony z kruchości mięsa czy smaku swej
sztandarowej zupy cebulowej. Dla niego, jakość serwowanych potraw była sensem
życia a tu chodziło o coś więcej niż obiad, ale powiedzenie było adekwatne do
sytuacji.
-Swędzi mocno,
mogę się podrapać? –
Spytała trochę takim płaczliwym tonem.
Nie jest to
zbyt przyjemne uczucie, gdy miliony mrówczych nóżek wędruje to w tą to w tamtą
stronę. Nie było wyjścia musiała wytrzymać.
-Niestety nie
możesz. Musisz jeszcze troszeczkę wytrzymać. Widziałaś twoja mama była taka
dzielna a ty jesteś do niej bardzo podobna, więc też będziesz dzielna do końca.
Spróbuj myśleć o czymś innym, a niech będzie nawet o tych balach, to, jaką masz
sukienkę?
-Wełnianą
szarą.- Odpowiedziała szybko bez zastanowienia byle tylko coś
powiedzieć. Swędzące nogi nie pozwalały jej się skupić, nie miała teraz ochoty
myśleć o czymś tak abstrakcyjnym jak zabawa i sukienki. Zresztą sukienki w szczególności
te piękne to ona szyła a nie nosiła. Była tylko biedną krawcową a takie nie
chodziły na bale.
-Na bal? No
coś ty, taka dobra krawcowa i w codziennej sukience miałabyś pójść na taneczną
imprezę? Wysil się
trochę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz