poniedziałek, 26 listopada 2012

I tak to się zaczęło...

Luty 2012 roku.

Umiera Misia-najfajniejsza i najbardziej cwana bernardynka jaką Matka Natura na świat wydała.Jedyna istota, która po odejściu znanego już co niektórym Romea była blisko i pozwalała popłakać w futerko.
Jak powszechnie wiadomo kobiety są twarde i nie pozwalają sobie na łzy w nieodpowiednim towarzystwie, więc padło na Misię. Aż tu nagle budzisz się pewnego dnia a jej już nie ma...Odeszła- no cóż kolej rzeczy, cykl życia, prawo natury...Dla nas smutek trwający miesiącami.
Jak to mówią- czas lekarstwem na wszystko. W tym przypadku było podobnie- zostały przecież wspomnienia.

Nadszedł dzień , kiedy zaczęliśmy się zastanawiać nad nowym domownikiem...No i zaczęło się starcie Tytanów. Temat bitwy na głosy toooo: " Mały vs. duży". Miałam w drużynie Kubę i ojca. Brat jak zwykle neutralny, a mama zaczęła grać nie fair. Przekupiła Kubę autkami i stanęło na 2:2. Już wiem po kim mam te jędzowate geny...
No to szukamy miłego, małego szczeniaczka...W tym momencie muszę się przyznać, że mam problemy ze wzrokiem a poza tym "wielkość" to przecież pojęcie względne.
Oglądam ja sobie te śliczne, małe mamuciątka o rozbieżności cenowej 300- 1700 zł aż tu nagle Millo. Nie no ideał! Cichaczem za telefon a tam mi mówią, że zarezerwowany. No ja tu się narażam na gniew Władzy Najwyższej ( czyt. Mamy) a oni juz go zarezerwowali??? Co za świat!
Mijają dni, miesiące, mija rok.....
Tak naprawdę to kilka dni ale niech będzie bardziej nastrojowo.
Wracam na magiczny portal, który zawsze będzie mi się kojarzył z matematyką- "Jakubowska szybciej do tej tablicy!" i wracam również do srebrnych pyszczków. Przewijam, przewijam, przewijam i przewijam a tam kto? A no Elmo! Za plecami słyszę takie cichutkie " E to on. No już nie przewijaj dalej. Wróć! Kurcze znowu mam ci komputer zawiesić żebyś zrozumiała?"
Załapałam! To on, to on. Elmo będzie naszym kochanym futrzakiem. Dzwonię i słyszę "Elmiś czeka, adopcja, wątek na forum, ankieta, wizyta przedadopcyjna"
- Mamooooo będziemy mieli psa. Ktoś przyjedzie z nami o tym pogadać.

Nadszedł sądny dzień. Będą o 14. Mama od rana stoi i piecze tą swoją szarlotkę z budyniem, żeby było fajnie. A ja? Ja siedzę i się modlę: " Oby przywieźli jakiegoś psa. Zobaczy je to tez będzie chciała"
Przyjechali- miła Pani, miły Pan i miły Chłopak. Na początku jakby ich nie zauważyłam. Widziałam tylko dwa włochate, ogromne mamuciska. Otrzeźwiło mnie jak usłyszałam za plecami:
- Jezuuu jakie wielkie bydlę...- Matka. Nie mogła wyjść trochę później jak już by siedziały albo leżały? O czym ja gadam? Oczywiście, że nie mogła. To przecież moja mamusia, po kimś odziedziczyłam wyczucie sytuacji...
Bardzo miłe spotkanie- pomijając wylewające się zewsząd cwaniactwo moich kotowatych paskud.
Teraz trzeba "załatwić" to z matulą. U niej stara śpiewka:
- Widziałaś jakie wielkie? A jakie zęby miały? Taki pies nas zje...
- Ale mamusiu...
- Nie przerywaj mi jak mówię!!! Ten większy bardziej mi się podobał.
Zahaczyłam szczęką o próg w drzwiach ale wycofałam się dyskretnie zostawiając ja ze swoją dumą sam na sam.
Telefon- Białystok- K***a jaki Białystok? To już prawie Syberia przecież. Jak ja się tam dostanę. To przecież będzie wyprawa jak w 80 dni dookoła świata. Tata- nie, brat- nie....

Buddyzm- nauka głosząca m.in. to by życzyć i dawać szczęście innym.
- Oj Kaziu nie masz pojęcia jaka bym była szczęśliwa mając tego psa.
- Pojadę z Tobą.

Tadaaaaammmmm. Etap I zakończony sukcesem.

Etap II czyli jak powiedzieć 600 km, żeby nie zabolało.
Tok myślenia rudzielca? Białystok- Ośrodek buddyjski- medytacje...Musi się udać. No i się udało.

Etap III- K***a zapomniałam o dziecku!!!
Co ja z Kubą zrobię? Przecież nie wezmę go ze sobą bo się biedactwo zanudzi w samochodzie, a ja od jego marudzenia pt" Daleko jeszcze" osiwieję. Romeo? Oczywiście, że wezmę na weekend ale za 2 tygodnie bo mam randkę.Brat- nie. Ojciec- tak.
Przegłosowane, bo ojcu z racji wieku postanowiłam dobrodusznie przyznać 2 głosy.

No to jedziemy. Droga, droga, droga. O! Warszawa.Droga, droga, droga...droga wybrukowana? Polna droga? Jaka biała kapliczka? O są linie energetyczne. Jesteśmy!
Psy...psy...psy...Elmo...psy...psy...a To musi być Greta.Dlaczego w obecności psów nie dostrzegam swoich homo sapiens?
Pogadali, pooglądali, na spacerze byli- czas pomedytować. Cóż- nawet Buddyści dziwnie spoglądali słysząc: " Nie, my nie na kurs. My tylko po psa i do domu". Dzielnie przesiedziałam 30 minut medytacji nie rozumiejąc ani słowa i udając, że w ogóle mnie tyłek nie boli po 8 godzinach w samochodzie.

Podróż powrotna? MIODZIO!

Mały wymiotuje...duży wymiotuje...zatrzymaj się bo będę następna! Czyszczenie auta i dalej w drogę. Powtórka z rozrywki żebym nie usnęła i w końcu upragniony spokój.
Częstochowa- Ronek już u Mamci na rękach, a ja czuję, że mi żołądek żeberka podgryza. Dobra niech będzie nawet Mc Donalds. Ucieszona z pełną papierową torbą wsiadam do samochodu... co za idiotka!!!
Jak wpadłam na pomysł, żeby przynieść mięso do auta, w którym jest pies?!
- Auuuu daj, daj, daj
- Nie bo będziesz rzygać
- Nie będę obiecuję, nie będę...
- Dobra masz.

Futerkowy łaskawca postanowił zostawić mi pół bułki po chamburgerze, więc czułam się doceniona przez moment.Do momentu kiedy zza kierownicy nie dobiegł głos:
- Ale się obżarłem! Chyba pęknę zaraz.
A ja chyba zaraz kogoś zabiję i zacznę od tych niefuterkowych!!!
Spokojnie ruda, tylko spokojnie...ommmmmm....ommmmm....1,2,3,4,5,6,7,8...Auuuuuuuu auuuuuu
- Nie mam już kurde mięsa!!! Wszystko zjedliście!!!

Dom, dom, kuchnia, lodówka....Elmiasty pyszczek pierwszy! Oj nie kochany, schabowego nie oddam wrrrr....
Oddałam.
Co się za mną stało? Oddałam schabowego?
Chyba się zakochałam...

wtorek, 20 listopada 2012

List



Szanowny Eskimosie Mikołaju,

Słyszałam jak o tobie gadali. Podobno mieszkasz na północy i masz coś wspólnego ze śniegiem i saniami. Czyli jesteś jednym z nas. To powinno ułatwić sprawę.

Nazywam się Freya i mam 3 lata. Albo trochę więcej, tak dokładnie to nie wiem. Mieszkam w Domu Tymczasowym, który bardzo lubię, bo to jest coś ZNACZNIE LEPSZEGO niż  schronisko.  Bardzo lubię spacery, winogrona, bieganie, spacery, jedzenie, spacery, jedzenie oraz bieganie. Oraz spacery.

I Eskimosów. Ich lubię najbardziej.

Eskimosi to taki gatunek psa, który szczerzy zęby kiedy mu wesoło, umie zdobywać wielkie ilości jedzenia popakowanego w plastik oraz porusza się na dwóch łapach, z reguły tylnych. Za to przednimi łapami Eskimosi głaskają, przytulają, otwierają LODÓWKĘ i doczepiają się na spacerze do końca smyczy, którą ciągnie ich pies (czasem bardzo się musi przez to napracować, żeby ich zaciągnąć wszędzie tam gdzie chce). Poza tym można sobie koło Eskimosów siedzieć, albo leżeć, albo leżeć na plecach, albo na boku, albo można sobie chodzić koło nich, albo żebrać. Można się też z nimi bawić. Pluszową truskawką albo taką łasicą co piszczy jak się ją zabija. Z tym, że tą łasicą to nie wszyscy. Tylko Raptor może, taki jeden pies co ja go przypadkiem znam, bo jest wielki i… to raczej jego łasica. A inne, mniejsze psy, takie jak dajmy na to JA, to nie mogą. Bo im Raptor zabiera.

Eskimosi mieszkają w igloo, który się nazywa DOM. I kochają swojego psa. Zabierają go na spacer, dają mu jeść, czeszą futerko, szczególnie jak taki przykładowy pies, dajmy na to JA, za tym PRZEPADA. I na psa się nie gniewają. Nie bija go smyczą ani szpadlem, ani kijem, ani niczym. I nigdy, ale to nigdy, nie zamkną go w komórce na węgiel. No i kąpią go niezbyt często.  A kiedy z nim wychodzą, to ZAWSZE WRACAJĄ. I nie zostawią psa samego, przywiązanego do drzewa w obcym lesie albo przy drodze i nie uciekną. NIGDY. CHOĆBY NIE WIEM CO! Nawet, jakby pies był trochę niegrzeczny. No powiedzmy, jakby zjadł kurę, która miała być na obiad, albo wykopał sztolnię w ogrodzie. Albo się PRZYPADKIEM wytarzał w kupie lisa. Nie porzucą psa, tylko go wezmą ze sobą do DOMU. I najwyżej wykąpią za karę. Ale i tak, potem, dadzą mu czyściutki kocyk. Jego własny. I miskę z chrupkami.

Więc cię Mikołaju, o takich Eskimosów chciałam prosić. A jak nie masz dwóch, albo więcej, to chociaż o jednego. I o DOM. Najlepiej z lodówką i bez łazienki. No chyba, że masz akurat odwrotnie, to trudno, też może być… Ale żeby koniecznie był z Eskimosami. Bo bez nich, to nie byłby dom. Może być malutki i nie musi być nowy. Byle w nim byli ludzie, którzy mają serca dość duże, żeby pomieścić w nich psa wielkości… dajmy na to MOJEJ.

I jeśli z tym kocykiem byłby problem, to nie muszę go mieć. Wystarczą ich nogi do przytulania.

No a jakbyś jeszcze miał przypadkiem taką piszczącą łasicę… Taką jak ta Raptora. Tylko MOJĄ. To mógłbyś ją dołączyć do Eskimosa i Domu. Ale nie koniecznie. Bo bez łasicy da się żyć, a bez Domu ciężko.

No to kończę, bo mnie pysk boli od trzymania kredki. Pa!
Twoja Freya

PS. Jak zakopię ten list pod brzoskwinką w ogrodzie, to go znajdziesz przed świętami?




***


Cześć Mikołaju.

Tu Raptor.

Niechcący odkopałem list Freyki. Szukałem marchewki. Ukradła mi ją i gdzieś ukryła. Pewny byłem, że pod tą brzoskwinią, bo ona wszystko tu chowa. Myśli, że nikt nie wie. Głuptas!

No i pomyślałem, że się dopiszę. Bo chciałem cię prosić o to samo. To znaczy o DOM dla Freyki. Taki jak napisała: z Eskimosami, którzy będą ją kochać i nigdy, przenigdy jej już nie zgubią. Ani przypadkiem ani celowo.  I nie zostawią w lesie ani nie porzucą na spacerze. Ona już to przeszła i nie wiem co by zrobiła, jakby ją to znowu spotkało. Wiesz jak jest: ona udaje twardziela, ale to w końcu tylko niewielki piesek. Czasem słyszę jak chlipie w poduszkę. Nie dziwię się. Dotąd było jej w życiu ciężko.

I lepiej, jakbyś jej znalazł taki dom z LODÓWKĄ. Wiesz, ona niby pisze, że nie potrzebuje, ale tak między nami: każdy pies wie, że lodówka jest w domu niezbędna. I kropka.

Może być też z kotem, bo ona bardzo koty lubi, choć nigdy, przenigdy się do tego nie przyzna. Rozumiesz, taka psia duma.

I dzieci lubi. Bardzo. Pewnie chciałaby mieć jedno eskimoskie dziecko do przytulania. Albo lepiej dwanaście. Tyle, że dom z jednym pewnie łatwiej będzie ci znaleźć niż taki z dwunastką.

A co do ewentualnej pluszowej łasicy, co piszczy jak się ją zabija, to hmmm… Jak masz jakąś na zbyciu, to podrzuć do mnie. Ja się nią lepiej zaopiekuję.

No to lecę szukać mojej marchewki. Jak nie znajdę, to może nie będziesz musiał Frei tego domu załatwiać, bo normalnie ZABIJĘ.

Pozdrówka,
Raptor.

PS.
Zakopię  to w tym samym miejscu. Żebyś na pewno znalazł. Wiesz, tam gdzie Freya chowa wszystkie swoje skarby. Trochę mi się pośliniło jak pisałem, ale nie jest łatwo pisać za pomocą pyska. Nie wspominając o tym, że nie wiem jak wytłumaczę moim Eskimosom zeżarty długopis.

PS2.
Tak sobie pomyślałem, że jeszcze tylko na koniec spróbuję wyjaśnić… no… bo żebyś sobie nie pomyślał, że ja chcę się jej pozbyć! Ja już się nauczyłem, że jak jakiś pies znajduje swoich Eskimosów, to nie oznacza, że ja będę mógł przechwycić jego miskę… Więc NIE. Wcale mi nie zależy żeby zniknęła. Lubię ją. Fajna z niej babka i przyjemna towarzyszka wypraw. Chociaż strasznie się dyga, żeby zawsze przychodzić do Eskimosów na wołanie. I w ogóle ona jest z tych świętych, co to nigdy żadnego przestępstwa wbrew Eskimosom nie popełniają. Ale poza tym, że jest taka idealnie-grzeczna, to nie ma innych wad. I ja ją bardzo lubię. No i właśnie dlatego… ehmmm… po prostu…

Bo czasem jak się kogoś lubi, tak naprawdę, w głębi serca, to się woli, żeby on był szczęśliwy. I ja tak właśnie wolę: niech Freya będzie szczęśliwa.  Niech ją ktoś bardzo pokocha. Tak do końca życia. I niech zamieszka w domu z lodówką, z tymi swoimi wyśnionymi Eskimosami. Nawet jakbym przez to musiał już zawsze sam się bawić… Bo wiesz, ona tego domu BARDZO POTRZEBUJE.




***




Kochany Mikołaju.

Ja już właściwie w Ciebie nie wierzę. Ale przypadkiem znalazłam w ogrodzie tę brudną, zaślinioną kartkę z jakimiś gryzmołami i pomyślałam, że to może być znak. Więc postanowiłam napisać. Przecież cuda się też czasem zdarzają…

Jest tu, w Domu Tymczasowym, taki jeden mały piesek. Już długo szuka swojego miejsca na ziemi i wciąż jest niczyj. A mi od tego pęka serce, bo to taka dobra psina. Grzeczna. Ułożona. Oddana. Zabawna i rozczulająca.

Więc o cud proszę. Dla niej. Cud ADOPCJI.

Pozdrawiam Ciebie i Renifery, z góry dziękuję,
Asia

PS.
A jeśli miałbyś gdzieś przypadkiem w worku, niepotrzebne, takie piszczące łasice, to może mógłbyś podrzucić też dwie przy okazji: dla Frei i dla Raptora.

PS2.
Schowam ten list tam gdzie go znalazłam: pod brzoskwinię. Może wiatr go zabierze z jesiennymi liśćmi prosto do Finlandii.

PS3.
A tak przy okazji... Zawsze chciałam zapytać: czemu Ty właściwie do sań przypinasz renifery? Z psami byłoby szybciej. Jakbyś zapakował do zaprzęgu Freyę i jej znajomych, to byś w roku mógł wszystko obskoczyć 3 razy. Pomyśl nad PRAWDZIWYM zaprzęgiem do tych swoich sanek. A jak nie masz doświadczenia, to my Ci wszystko doradzimy! Dziewczyny Ci nawet sledy pożyczą, żebyś nie musiał inwestować na początku. I psy też się załatwi na pierwszy raz, zanim sobie stado zbudujesz. Z nami spoko: mówisz - masz. Więc to przemyśl i... czekamy!



wtorek, 6 listopada 2012

Podręcznik Eskimosa cz. 2 – Eskimos: skaranie boskie każdego psa, czyli dlaczego Freya ma szwy na uchu.

Na zdjęciu Raptor "upomina" Freyę, która za bardzo podekscytowała się zabawą. To przyjazne, choć głośne upomnienie, zaostaje przyjęte i zaakceptowane.
 

Naszym psom nie jest łatwo. Kiedyś żyły w dzikich stadach, wśród swoich pobratymców, mówiły tym samym językiem, miały ten sam system wartości (w którym wartością najwyższą była umiejętność skutecznego zabijania) a ich przewodnicy stada, Alfy, miały dokładnie takie cechy osobowości jak trzeba, żeby zagwarantować im szczęśliwe, pełne życie.

I zmieniły sobie na gorsze dając się oswoić. Bo owszem, jest pełna miska (bo co do spaceru to nie koniecznie). Ale często pies jest jedynym przedstawicielem gatunku canine w swoim stadzie. Przez całe życie. Musi biegle władać dwoma językami (ludzkim i psim), a i tak jest skazany na permanentne niezrozumienie, bo jego Eskimosi zwykle władają tylko swoją mową i nie zaprzątają sobie głowy próbami rozumienia co ma do powiedzenia ich pies. Jeśli do tego dodamy, że języki psi i ludzki są całkiem różne, to mamy niezły klops. Tak, tak, śmiejemy się z Czechów, u których bywa, że nasze słowa znaczą coś całkowicie odwrotnego, a tymczasem pod naszym własnym dachem... No proszę, kilka przykładów:

Pies
Opieranie się łapami, pyskiem na grzbiecie innego psa, układanie głowy nad jego karkiem (nawet bez dotykania, a z dotykaniem to już w ogóle): brutalna manifestacja dominacji.

Człowiek
Przytulanie, obejmowanie psa, głaskanie po głowie, wtulanie się w kark: oznaka miłości!!!

Pies
Patrzenie prosto w oczy: jawna groźba.

Człowiek
Patrzenie prosto w oczy: oznaka szacunku, szczerości, chęć utrzymania kontaktu, poświęcenie uwagi.

Pies
Nie patrzenie w oczy, odwracanie się tyłem: oznaka przyjaźni (zabieram od ciebie swoje kły i pazury, nie chcę ci zrobić nic złego), pozwolenie na wykonanie działania, szacunek.

Człowiek
Nie patrzenie w oczy, odwracanie się tyłem: brak szacunku, lekceważenie, albo kłamstwo, brak uwagi...

Pies
Ziewanie: sygnał uspakajający (CS), który ma nas uspokoić, albo sygnał negocjacyjny (NS), którym pies stara się wynegocjować z nami jakąś rzecz (np. upewnia się, że może wziąć sobie "porzuconą" na stole czekoladę... skoro nikt inny jej nie chce...)

Człowiek
Ziewanie psa: oznaka że jest śpiący, niedotleniony, lub znudzony tym co do niego mówimy.

I TAK DALEJ. Mogłabym tak wymieniać przez kolejne dwie strony. Sami widzicie – psy to najbardziej niezrozumiane, samotne istoty na świecie. Jeśli w stadzie nie ma innego psa, to NAPRAWDĘ nie mają z kim pogadać. Umiecie sobie wyobrazić takie życie? Powiedzmy, że pewnego dnia porywa Was UFO. I dają Wam wszystko: ekstra jedzenie, własne lokum o wysokim standardzie i wygodne łóżko. Ale żadnego kontaktu z innymi ludźmi. A każde Wasze słowo, każdy gest jest przez to UFO rozumiany na opak. I tak całe życie... W końcu musielibyście nauczyć się reagować odwrotnie i działać odwrotnie niż Wasz gatunek, bo tylko wtedy nie narażalibyście się na gniew swoich UFO-ludków. Więc zamiast przytulać robilibyście fikołka, zamiast płakać musielibyście się śmiać, zamiast patrzeć w oczy musielibyście zakładać nogę na głowę... I nachodziłyby Was takie refleksje: kim ja jestem? Już nie człowiekiem, bo ludzie tak nie reagują... ale też nigdy nie będę jednym z nich. Więc kim...???

BYLIBYŚCIE PSEM WŚRÓD LUDZI...

Wiem, zrobiło Wam się smutno. To przykre wiedzieć, że nasz pies jest taki samotny i permanentnie niezrozumiany. Niestety, mam dla Was jeszcze gorsze wieści.

Bo oprócz psiego języka którego nie znamy, nie rozumiemy, i lekceważymy, mamy jeszcze jedną cechę która czyni życie naszego psa nawet trudniejszym. To nasza ludzka osobowość. No niestety, im bardziej jesteśmy ludzcy, tym bardziej różnimy się od zwierząt. A dla naszego psa to akurat kolejny powód do zmartwień. Bo pies nas nie rozumie również w sensie mentalnym. Wiele naszych działań jest dla niego dziwacznych, a nawet oburzających. I to  do tego stopnia, że póki starczy mu sił będzie  próbował się im przeciwstawiać. Nie możliwe? Oto przykład:

Ludzka empatia i litość - coś co każe nam hołubić małych, słabych i chorych.
Jeśli zauważymy bezdomnego kotka, nakarmimy, wystawimy miskę z wodą. Jeśli ten kotek przyjdzie następnego dnia ucieszymy się, bo to znaczy, że nam ufa, a może się do nas przywiązał. I znów damy mu jeść. I skarcimy psa za bezduszność jeśli przypadkiem wyskoczy do tego małego kotka z zębami.
Jeśli przybłąka się do nas jakiś bezdomny pies, w dodatku chory lub wygłodniały, zaopiekujemy się nim dopóki nie znajdziemy mu domu. Odkarmimy, wyleczymy, wygłaskamy, żeby poczuł się lepiej. Bo nie godzi się przecież tak go zostawić.
Jeśli zauważymy, że wśród naszych własnych czworonogów istnieje hierarchia, że jeden uważa się za lepszego i ważniejszego od drugiego, zrobimy wszystko, żeby temu drugiemu pokazać, że dla nas on też jest bardzo ważny. Będziemy mu dawać smakołyki, pieścić i przytulać żeby nie poczuł się gorszy...

A co na to nasz pies? Proszę, oto co on na to:
"Głodny kocur?!!! Nigdy w życiu! Jedzenie jest trudne do zdobycia i konieczne do przetrwania! Jeśli mamy go dużo, to ja się chętnie najem na zapas i wrąbię porcję przeznaczoną dla tego bezczelnego kota. A jak coś zostanie to zakopmy na złe czasy! A kocura trzeba natychmiast przepędzić, bo to nasz teren a on ma się nie przyzwyczajać. I jak te ofermy Eskimosi tego nie pojmują to sam się tym zajmę!"

"Pies przybłęda?!!! No bez przesady! W dodatku chory i słaby! Jak można coś takiego zapraszać do stada?! Słabe osobniki nie pomogą w wyżywieniu grupy, a będą tylko dodatkową gębą do karmienia. Przepędzić! Zagraża stadu!!! HALO, Eskimosi...! Powariowaliście ??? Wypad z nim! To nasz teren, nasze jedzenie, nasze schronienie! No dalej, wynocha!"
"Chwila-moment, Młody... Ustaliliśmy, że z nas dwóch to ja to ja mam większe kły, pazury i siłę. Ja się bardziej przydam stadu w czasie zagrożenia czy na polowaniu. Dlatego ja jestem wyżej w hierarchii i stado będzie o mnie bardziej dbało. Dlatego, że jestem bardziej wartościowym z punktu widzenia przetrwania. Tak jak w firmie: jedni są dla firmy ważniejsi i zarabiaj ą więcej, a inni mniej ważni i zarabiają mniej. No więc co niby ma znaczyć, że ty pierwszy dostałeś dziś miskę, hę?!!!! Moja miska! Nie waż się do niej zbliżyć, bo ci pokażę!!! Eskimosi się pomylili, bo to fajtłapy, ale my dobrze wiemy, który z nas ma jeść pierwszy, więc wara od tego, bo oberwiesz!!! A jak jeszcze raz pójdziesz pierwszy po głaski od Alfy to też popamiętasz. No. To wynocha, ja dziś jem z obu misek. Z twojej bo pierwsza została napełniona i z mojej bo jest moja. Jasne?"

 No właśnie... „Czeski film”. Komedia pomyłek. Albo pomyłkowy dramat…


Mamy też inne cechy, przez które naszym psom jest trudno:

Poczucie winy, które w połączeniu z lenistwem sprawia że nasze psy są za grube. Naprawdę nigdy, ani razu nie daliście psu smakołyka, żeby się od Was choć na chwilę odczepił, kiedy prosił o spacer? Bo akurat robiliście coś innego, nie mogliście, nie mieliście czasu, bo padało... No właśnie. On chciał biegać, a dostał kolejne psie ciastko złożone z mąki i wody. Niezdrowe. Znacznie gorsze niż bieganie i zabawa na świeżym powietrzu. Ale zajął się tym ciastkiem a Wy mogliście dokończyć rozmowę z koleżanką...

Pozbawiona rozsądku, ludzka miłość, która każe nam traktować psy jak ludzkie dzieci, a nie jak drapieżniki. Karmimy je choć nie są głodne, w dodatku niezdrowym dla nich jedzeniem pełnym cukrów i węglowodanów, bo uroczo "żebrzą". Pozwalamy sobie wchodzić na głowę, spać w naszym łóżku, odstępujemy od wyznaczania reguł i granic, bo psy mają kluczyk do naszych serc i potrafią być słodkie, miłe, kochane. Szkodzimy im tym. Czy pozwolilibyśmy naszemu dziecku złapać w dłonie garnek z wrzącą wodą jeśliby uroczo o to poprosiło? No właśnie. To dlaczego uważamy, że narzucanie reguł wychowania psom je krzywdzi albo ogranicza? Kiedy właśnie krzywdzi je BRAK REGUŁ... Ale jesteśmy tylko ludźmi i mamy tendencję do kochania bez opamiętania. I w dodatku, choć jeśli się zastanowić, to jest to jeden z większych absurdów jakie zdarza nam się czynić, w milczeniu liczymy na to, że to PIES wykaże się rozsądkiem i sam będzie wiedział gdzie są te nieustalone granice i wbrew własnemu instynktowi będzie ich przestrzegał! Jakie to ludzkie. Przecież my, Eskimosi tak robimy: znamy prawo i go przestrzegamy, nawet jeśli żaden policjant na nas nie patrzy (no w każdym razie większość z nas). Kiedy idziemy do supermarketu nawet nie przyjdzie nam do głowy, żeby wziąć z półki paczkę kiełbasy zwyczajnej i wyjść ze sklepu nie płacąc. A co zrobiłby z kiełbasą nasz pies w supermarkecie...? No właśnie. A my dalej bezsensownie liczymy na jego "ludzki" rozsądek!

No i w końcu jest też DYSONANS POZNAWCZY. To trudne do zrozumienia pojęcie i wielu ludzi nie wie o jego istnieniu, choć wszyscy, na co dzień mu ulegamy. I o tym właśnie będzie dzisiaj mowa. Bo przez mój DYSONANS POZNAWCZY Feya ma szwy na uchu...
No więc przyglądając się jakiejś sprawie, osobie lub zwierzęciu staramy się wypracować sobie zdanie jego temat. To bardzo sprytny mechanizm naszego umysłu, który pozwala oszczędzić znaczną ilość energii i uniknąć wielu problemów. Kiedy już mamy wyrobioną opinię nie musimy więcej poświęcać cennych zasobów intelektualnych na analizowanie sytuacji wciąż od nowa i nie narażamy się na popełnienie błędów, które w przeszłości wynikały z tego, że jeszcze nie mięliśmy zdania w danej sprawie. Bazowanie na wyrobionej opinii bardzo ułatwia nam życie. NA PRZYKŁAD: jeśli w procesie poznawczym nauczyliśmy się, że nasz szef to wybuchowy facet i lepiej nie wchodzić do niego z żadną sprawą zanim nie wypije porannej kawy i nie przeczyta maili, to choćby się waliło i paliło wolimy poczekać do 11 i dopiero pukamy do jego gabinetu. Dzięki temu nie zgarniemy op... za pogodę za oknem. Ułatwia życie, prawda?
No właśnie, nie zawsze. Bo okazuje się, że kiedy już wyrobimy sobie zdanie na dany temat, to niechętnie będziemy je zmieniać. A im większy związek emocjonalny z "tematem" tym bardziej głuchniemy i ślepniemy na wszystko co nie zgadza się z obrazem jaki nosimy w głowie i w sercu.
Widziałam kiedyś program z procesu sądowego kobiety, której para psów, jakiejś groźnej rasy, zabiła jej sąsiadkę. Wiele osób z jej otoczenia mówiło, że psy od dawna były agresywne. Kobieta płakała i przysięgała przed sądem, że to nie może być prawda: jej psy są łagodne jak baranki, często przychodzą na głaskanie, lubią się przytulać i pokazują brzuszki. Nigdy nie skrzywdziłyby człowieka.
Wierzę, że to możliwe: nie zauważyć  sygnałów świadczących o agresji własnego psa, jeśli w sercu nosi się obraz potulnego baranka.
Podobnie jak wierzę, że można wyrzucić z głowy i zastąpić "czarną plamą" fakt, że ktoś w naszej małej, dobrej, bogobojnej społeczności, kobieta z sąsiedztwa, z którą ucinam sobie codziennie miłe pogawędki, i która jest „jedną z nas – dobrych ludzi w tej wiosce” była w ciąży, a potem nie było dziecka (choć jak to jest osiem ciąż, to dysonans poznawczy powinien się wyłączyć).

No właśnie. Bo żeby wyłączyć dysonans poznawczy potrzeba albo bardzo świadomego wysiłku żeby NIE WYROBIĆ SOBIE ZDANIA (tak robią naukowcy. Twierdzą, że każdą tezę da się udowodnić, więc starają się prowadzić badania, nie zakładając z góry żadnego wyniku. Analizują potem wyniki tych badań i dopiero wyciągają wnioski. Nauka popełniła już wiele błędów wynikających z faktu, że ktoś próbował odwrócić tę kolejność), albo TRZESIENIA ZIEMI. Czyli nagromadzenia faktów, które wstrząsną naszym wewnętrznym obrazem. Dajmy na to: większość z nas nie wierzy w wybuch trotylu w Tu-154 pod Smoleńskiem. No ale jak czytamy w gazecie, że ktoś ten trotyl znalazł w samolocie… to jest właśnie to trzęsienie ziemi, które może wstrząsnąć raz wyrobioną opinią.


Ja niestety zaliczam się do Eskimosów i dźwigam całą tę naszą Eskimoską ułomność. I nawet jeśli wiem doskonale co to jest dysonans poznawczy, nie znaczy jeszcze, że jestem od niego wolna.
Prowadzę Dom Tymczasowy. Już kilka psów temu nauczyłam się, żeby nie wyrabiać sobie opinii o nowym zwierzęciu zbyt szybko. Staram się długo obserwować. Jak najdłużej. Ale w końcu, po wielu dniach mam już tyle danych, że choćbym się zapierała jak przysłowiowy osioł, mój mózg i tak dojedzie do wniosku, że:

"Na podstawie zgromadzonych dowodów orzekam, że Freya to miły, łagodny i potulny pies. Bez skłonności do dominacji. Z niezwykle dobrze rozwiniętymi mechanizmami socjalizacji z innymi psami, przyjazna dla kotów, posłuszna, o niezbyt silnie rozwiniętym instynkcie łownym."
Niestety. Od ostatniego weekendu wiem, że to był prawie dobry opis. PRAWIE. I dlatego Freyka musiała w trybie pilnym udać się do weterynarza, na szycie ucha. I to szycie ucha to było moje prywatne "trzęsienie ziemi", które pomogło mi wrócić do etapu obserwacji likwidując obraz Frei który miałam w sercu i w głowie. I dobrze. Bo Freya, tak jak każdy inny pies i człowiek, nie zasługuje na pochopną oceną. Nawet jeśli to ocena bardzo optymistyczna.

***

Cieszyłam się na tę wizytę. Po prawie roku miałam zobaczyć Lunkę, bohaterkę "Psów z piekła rodem", moją drugą Tymczasowiczkę. Miałam spotkać się z Magdą i Karolem, których naprawdę bardzo lubię, jak członków rodziny. To miał być idealny dzień. Uprosiłam nawet pogodę, żeby nie padała! Trzy psy, które bardzo kocham, na jednym spacerze, na jednym podwórku, bawiące się jedną piłką. Mój prywatny Przedsionek Nieba!

Przyjechali. A ja "ogłuchłam i oślepłam". I stało się nieszczęście.

Od niedzieli odtwarzałam w myślach każdą sekundę spotkania, żeby zrozumieć co przeoczyłam. Przewijałam obrazy jak film w przód i w tył, starając się uchwycić jak najwięcej szczegółów, których wcześniej nie pozwolił mi zobaczyć DYSONANS POZNAWCZY: to głębokie przeświadczenie, że Freyka nie jest dominująca, zaborcza czy agresywna. Nigdy. W żadnych okolicznościach.
Przeanalizowałam już wszystko. Wyciągnęłam wnioski. I dlatego, choć to nie będzie dla mnie nic chwalebnego, mogę Wam teraz pokazać, co widziały moje oczy i czuło ciało oraz co myślał mój ułomny, zaślepiony emocjami eskimoski mózg…
 
 
Co naprawdę widziałam/czułam
Co to znaczyło
Co chciałam widzieć
Freya wita Lunkę z bardzo wysoko zadartą głową i ogonem. Jest podekscytowana, choć stara się to ukryć. Zamiast obwąchać się z Luną obsikuje krzaczek i rozdrapuje ziemię tylnymi łapkami. Wargi szeroko „uśmiechnięte”, pysk półotwarty, oczy przyjazne, ogon w ruchu.
Luna ma ogon w dole i grzbiet wygięty w łuk.
My wszyscy jesteśmy podeskcytowani spotkaniem i zachwyceni widokiem psów. Ślepi i głusi.
Freya z całych sił manifestuje swoją dominację: wskazuje na to pozycja ogona i głowy oraz znaczenie terenu. Nastawienie ma umiarkowanie przyjazne („długie” wargi, oczy rozchylony pysk), ale bez agresji, Jest za to wyraźnie podekscytowana (ogon) - w złym tego słowa znaczeniu.
Luna jest niepewna.
Brak agresji. Przyjazny pysk Frei. Ogon w ruchu bo się lubią. Lunka trochę niepewna, ale każdy by przecież był. To nic takiego.
Hura! Moje kochany pieski już się zaprzyjaźniły.
Idziemy na wspólny spacer.
Luna stara się „schować” za swoimi Eskimosami. Freyka dąży do kontaktu. stara się zbliżyć do Luny w trochę zbyt nagły i bezpośreni. Dwa razy słyszę warknięcie.
Patrzę głównie na Lunkę. Jest piękna! Sierść „premium-premium”, piękna wysportowana figura. Moje psy wyglądają przy niej jak parówki.
Freya dąży do pilnego ustalenia gdzie jest „miejsce w szeregu” nowego członka w stadzie. Bardzo jej zależy, żeby Luna nie zajęła jej pozycji. Dlatego chce zbliżyć się do Luny na odległość wystarczającą do manifestacji dominacji. Wszystkimi sposobami stara się pokazać, że nie żartuje i będzie walczyć o swoją pozycję. Miejsce z naszym domu i stadzie przyszło jej z trudem, to wszystko co ma. Nie pozwoli się stąd wygryźć nowej suczce, na którą wszyscy patrzą z zachwytem!
Freya dąży do kontaktu. Chce się jak najszybciej zaprzyjaźnić z Lunką. Świetnie!
A warczenia NIE BYŁO.
Psy bawią się nad rzeką. Lunka i Freya są nierozłączne. Raptor trzyma się z boku i obserwuje. Suczki biegają. Freya warczy ile razy Lunka przebiega koło mnie. Stara się zawsze ją dogonić, zawsze być obok, zawsze biec pół długości pyska z przodu przed Lunką. „Oskrzydla” jej boki i sprawia wrażenie jakby swoim ciałem kierowała Lunę na okreslony tor biegu. Ani na chwilę nie zostawia samej. Lunka ma ogon nisko i stara się odbiec od niej na jakąś odległość. Łapy często podciągnięte pod brzuch, sus nie taki długi jak by mogła. Wzrokiem szuka kontaktu z ludźmi.
Freya chce w 100% kontrolować zachowanie Luny. Nie chce, żeby ta robiła cokolwiek bez jej wiedzy i zgody. W każdym momencie stara się podkreślać swoją dominującą pozycję. Nawet w zabawie w „pościg” ona prowadzi. Luna nie czuje się komfortowo. Jest „zniewolona” i kontrolowana. Stara się zwrócić naszą uwagę na sytuację albo w jakikolwiek inny sposób uwolnić się od „panowania” Freiki.
Dziewczyny świetnie się bawią! Są nierozłączne. To jakiś cud, że tak szybko się zaprzyjaźniły! Biegają wszędzie bok przy boku jak siostry i obie mają uśmiechnięte pyski.
A warczenie? Ech… Freya jest może trochę o mnie zazdrosna. Tak bym chciała pogłaskać Lunę. Nie witałam się z nią, żeby nie prowokować kłótni, ale jak znów koło mnie przebiegnie to nawiążę kontakt wzrokowy i ją przywitam.
Luna przebiega obok mnie. Patrzę jej w oczy, uśmiecham się i coś mówię. Suczka natychmiast podbiega na powitanie w wyraźną ulgą, że znajdzie obrońcę przed zapędami kontrolnymi Frei. Freya porzuca zabawę w wodzie i kieruje się galopem w naszą stronę. Warczy już z daleka i ma ten twardy, nieustępliwy wzrok.
Mój pierwszy błąd. Nie należało dotykać Luny.  Należało ZAJĄĆ SIĘ FREYĄ, a kontakt z Luną zostawić na czas, kiedy Freya upewni się, ze jej pozycja nie jest zagrożona. Lunka poczuła się doceniona przez co Freya poczuła się zagrożona. Na szczęście koryguję szybko swoje zachowanie i przestaję zwracać uwagę na Lunkę, zwracam się w stronę Frei głaszczę i przytulam poświęcając całą uwagę. To ją trochę uspokaja i nie dochodzi do awantury. Ale co się stało to się nie odstanie: Freya ma przeświadczenie, że Luna jej zagraża.
Lunka chciała się przywitać. Freya była zazdrosna. Ale załatwiłam sprawę i wszystko jest OK. Tfu-tfu: szybko trzeba o tym zapomnieć. Jest zgoda i przyjaźń i tak zostanie.
Wracamy do domu. Raptor idzie ze mną z tyłu, Luna i Freya prowadzone przez facetów idą bok w bok przed nami. Bardzo blisko siebie, przy czym mam wrażenie że na tej bliskości zależy głównie Frei. Jest też zawsze o pół długości pyska bardziej z przodu. Ma wyżej zadarty ogon i głowę. Cały czas. Lunka co chwilę obraca się i spogląda na swojego pana.
Freya kontroluje Lunę.
Psy idą obok siebie, tak blisko, znaczy że się przyjaźnią. Super. Ogony to przypadek. Cecha osobnicza. Nic ważnego. Tak samo nie ważne jest to który pies jest bardziej z przodu. W końcu przecież to zaledwie kilka centymetrów.
W ogrodzie. Luna w uległej pozie. Raptor zawiesza głowę nad jej  grzbietem (bez dotykania) i tak stoi przez kilka sekund. Luna nie ma nic przeciwko temu. Jak tylko kończy to samo robi Freya. Lunka wytrzymuje to dzielnie.
Manifestacja hierarchii. Oba moje psy pokazują dominację. Luna ją akceptuje.
No i git. Ustaliły sobie, to teraz już na pewno nie będzie żadnych awantur. Mogę w końcu przytulić Lunkę.
Koło stołu. Raptor zajmuje najlepsze miejsce, pod stołem. Suczki nie zamierzają z nim walczyć. Kręcą się koło stołu szukając innej miejscówki. Jem koreczek z łososiem. Pożywienie trzymam w prawej ręce. Na dłoni zostaje ślad zapachu. Lunka i Freya równocześnie wpadają na pomysł, że najlepsza miejscówka będzie koło mnie. Luna staje bliżej. Nie patrzę na nią ale czuję że tam jest, po ciepłym oddechu na moim udzie. Bez udziału świadomości opuszczam prawą dłoń, żeby pogłaskać ją po głowie.
Freya widzi, że moja pachnąca łososiem dłoń wędruje w kierunku Luny. A przecież dopiero co ustaliły, że to Freya jest ważniejsza i jej należy się jedzenie w pierwszej kolejności. Rzuca się na Lunę z zamiarem skorygowania. Luna, czując moje „poparcie” przystępuje do kontrataku.
Nie wiem jak to się stało, że nagle, bez ostrzeżenia one zaczęły się gryźć!!!


Takich sytuacji i moich błędów było tego dnia więcej (gdybym miała napisać o wszystkich ten post trafiłby do Księgi Rekordów Guinessa.), a w finale awantura opisana w ostatnim wierszu tabeli. Zakończona wizytą u weterynarza.
 Nie poradziłam sobie. I Freya na rozerwane uszko. Gdyby nie jej obraz, mozolnie wypracowany w czasie naszych kontaktów wzajemnych i z innymi psami, obraz, w którym Freya jest potulnym, pokornym pieskiem, nie straciłabym czujności. Gdyby nie fakt, że tak się ucieszyłam na widok mojej kochanej Lunki, że zapomniałam o Freyce, nic by się nie stało. Gdybym choć przez chwilę pomyślała o mojej tymczasowej suczce, która od lat nie miała swojego domu, tułała się po świecie i spała w schroniskowych kojcach... Dla której ten nasz dom tymczasowy i miejsce w naszym stadzie jest najważniejszą rzeczą na świecie, czymś tak cennym, że jest skłonna walczyć o to na śmierć i życie... Gdybym tylko umiała choć przez chwilę spojrzeć na rzeczywistość oczami psa, a nie moim ułomnym, zaślepionym ludzkimi emocjami sercem... Zobaczyłabym to wszystko, co dziś Wam opisałam. Sprawiłabym, że Freya nie miałaby przez cały dzień poczucia zagrożenia. Ukróciłabym nieprzyjemne dla Luny zapędy kontrolno-dominacyjne. Zachowałabym się jak przywódca stada.
A tak… Tak, to teraz karmię Freyę serniczkiem i pozwalam spać ze mną w łóżku. Czyli dodatkowo jej szkodzę. Ale chwilowo to jedyne co mi przychodzi do głowy, żeby zagłuszyć moje ludzkie poczucie winy. Choć wiem, że jak to jeszcze trochę pociągnę, to zgotuję konflikt między Freyą a Raptorem. Bo lada chwila on poczuje, ze jego pozycja jest zagrożona...
Ale nie martwcie się. Obiecałam sobie, że to tylko do jutra. A od jutra wymiotę z kątów poczucie winy i znowu będę mądrą Alfą. Aż do następnego bolesnego razu kiedy popełnię błąd.

***
 
Ach. I na koniec. Skoro popełniłam tyle błędów, to czy to znaczy że nie wiedziałam jak się trzeba zachować???
Niestety. Wiedziałam. Wiedziałam doskonale. Gdyby chodziło o zupełnie obce psy a ja byłabym tylko bezstronnym obserwatorem taka byłaby moja rada:

Droga Asiu,

Choć bardzo tęskniłaś i cieszysz się na spotkanie, zdecydowanie radzę: ignoruj Lunkę i zajmij się Freyą. Swoim zachowaniem upewnij ją, że nic nie zagraża jej pozycji a ty nadal ją szanujesz. Skup na niej uwagę i zajmij się nią do chwili aż całkowicie się rozluźni i sama zacznie ignorować Lunkę. Ekscytację musi zastąpić relaks. Wtedy możesz pokazać jej jak "polubownie" ustalić nową hierarchię. Zauważ, że właśnie zrobił Raptor, przeprowadzając Freyę i Lunę przez "rytuał ustalania hierarchii" – ten z zwieszaniem głowy nad grzbietem. Nikomu wtedy nie spadł włos z głowy, a obie suczki poczuły się lepiej. Raptor zauważył, że to jest potrzebne, bo Freya czuje się zagrożona. Możesz sama przeprowadzić taki rytuał przez umiejętne "głaskanie" obu psów, tak, żeby Freyka czuła się głaskana bardziej, ale żeby widziała, że ty sama głaskasz równiesz (czyli akceptujesz i przyjmujesz do stada) Lunę. Warunek: psy muszą być spokojne kiedy zaczniesz. Tak, tak, dokładnie tak jak Raptor, który poczekał do chwili kiedy obie suczki były spokojne.
I do diabła: zapomnij na chwilę że jesteś człowiekiem i że w twojej naturze leży obrona uciśnionych (Lunki) i słabszych (Lunki) i nowych w stadzie (Lunka) i zacznij myśleć jak PIES. Ucz się od Raptora.
 
Raptor inicjuje "rytuał ustalenia hierarchii"
 
Luna akceptuje dominację Raptora (uległa pozycja, lizanie po pysku)
 
 Raptor pozwala Frei ("look away" czyli odwrócenie spojżenia dla psów oznacza zgodę na działanie) zainicjować rytuał ustalanie hierarchii względem Luny

Luna zgadza się, żeby Freya rozpoczęła działanie (przyjazne "długie" wargi Lunki, przyjazne oczy w kształcie migdałów, rozchylone pyski wszystkich psów, brak napięcia)
 
Freya przeprowadza rytuał w asyście Raptora, który pilnuje, żeby nic złego się nie stało. Jak widać to wcale nie strasuje Luny, która łagodnie i bez protesów przechodzi całą procedurę.

Rytuał zakończony. Można wrócić do zabawy. Psy są zrelaksowane i spokojne.