niedziela, 31 sierpnia 2014

31.08 Wędrowiec, pałacyk na brzegu morza.



-Nic mi o tym nie wiadomo. To chyba zwykły wypadek przy pracy, a ty już się nad sobą nie rozczulaj za bardzo. To nic poważnego, prawdziwy mężczyzna powinien mieć bliznę, żeby mieć się, czym chwalić- bezczelnie puściła do niego oko.
-Może cię to zdziwi, ale ja lubię własny tyłek i dbam o niego należycie. Nie mam też zamiaru publicznie nim świecić żeby świat podziwiał bliznę. A teraz może posłuchamy historii naszej nowej koleżanki, ale takiej prawdziwej, dobrze?
 Popatrzył wymownie na kobietę tulącą dziecko.
-Zacznijmy od imienia tego prawdziwego.
-Mam na imię Katija. Nic więcej, w każdym razie ciekawego nie mam do dodania.
-Ty mnie nie rozśmieszaj Katija, bo mi szwy mogą puścić. Opowiadaj.  -Dla wzmocnienia efektu pomasował delikatnie pośladek i zmarszczył się okrutnie.
-Dobrze, więc – złamała się, postanowiła im zaufać- urodziłam się w ślicznym, wygodnym, nadmorskim pałacyku. Z mojego pokoju prawie każdego ranka widziałam wyłaniające się z wielkiej falującej tafli wody złote słońce. Lśniące, delikatne jeszcze o tej porze promyki z gracją układały się na ciemnej, falującej płaszczyźnie by ją pieszczotą rozjaśniać tak długo, aż uzyskiwała lazurowy odcień. Pałacyk ten był kiedyś własnością mojej babci a wcześniej jej babci. Zwykło się wspominać, jako właścicieli tej posiadłości tych, którzy przejmowali amulet. Jako że w naszej rodzinie przechodził tylko przez kobiece ręce, właścicielkami majątku były kobiety. Tak jakoś się stało, że od początku życie mnie nie rozpieszczało. Moja matka była naprawdę brzydką i nieatrakcyjną kobietą, a ojciec wyjątkowo paskudnym wręcz odpychającym mężczyzną. Brak urody wcale im nie przeszkadzał i nie spędzał z powiek snu w każdym razie, aż do momentu, kiedy pojawiłam się ja. Matka znienawidziła mnie już w pierwszych miesiącach życia za urodę, której jej poskąpiono, bo podobno byłam ślicznym bobasem, pewnie z zazdrości. Ojciec nie mógł na mnie patrzeć, bo podejrzewał, że matka go zdradziła. Moje cztery siostry nienawidziły mnie szczerze, pewnie z tego względu, że nie miały szczęścia i odziedziczyły urodę po rodzicach. Było mi ciężko, czasami myślałam czy nie wskoczyć w lazur wody i nie zmienić się w topielicę, ale brakło mi odwagi. Lata mijały dorosłam, zobojętniałam, nie miałam nadziei na lepszy los. Gdy tak raz przemykałam cicho po pałacyku dopadł mnie sekretarz babci i doprowadził przed jej surowe oblicze. Nie wiedziałam, czego mam oczekiwać. Babcia nigdy nie okazała zainteresowania moją osobą. Nigdy nie powiedziała nic miłego, tak naprawdę to całkiem źle mi się kojarzyła. Gdy weszłam do jej gabinetu zobaczyłam, że jej ulubiony fotel w kolorze dojrzałych wiśni ustawiony jest w stronę morza. Widocznie podobnie jak ja lubiła godzinami oglądać ten lazurowy falujący morski pejzaż.
Nie owijała w bawełnę, szybko przeszła do meritum. Spokojnym głosem takim, jaki miewają ludzie spełnieni oznajmiła, że oto jej dni dobiegają końca. I teraz to ona musi przekazać brzemię swojego życia odpowiedniej osobie. Byłam w prawdziwym szoku nigdy nie sądziłam, że babcia zechce porozmawiać ze mną na ten tak ważny dla rodziny temat. Tyle lat traktowała mnie jak powietrze, jakbym nie istniała. Stałam w milczeniu, bojąc się odezwać by jej nie zdenerwować. Wtedy to jej zgarbiony, przedwcześnie postarzały sekretarz podał mi do rąk miniaturkę.
Wyglądała na bardzo starą rzecz. Gdy ochłonęłam, przyjrzałam się dokładnie temu co znalazło się w moich rękach a wtedy zorientowałam się, że to był portret kobiety. Kobieta ta była do złudzenia podobna do mnie. Odważyłam się spytać, kto to. Jak się okazało była to pierwsza strażniczka. Jakiś mój daleki, utytułowany praszczur ożenił się z nią, wbrew całej rodzinie. To był wielki skandal, niewyobrażalny mezalians. A ona sama, ta kobieta była jedną wielką tajemnicą, nikt nic o niej nie wiedział, a ona do końca życia nie wyznała, co było przedtem.
Jako że rodzina chciała o niej jak najszybciej zapomnieć, w końcu była plamą na honorze rodu, jej portret przechowywano w gabinecie w zamkniętej na klucz szafie. I udawano na ile to  możliwe, że nigdy nie istniała. Moje fizyczne podobieństwo nasunęło babce myśl, że może to być wskazówka, co do tego, która wnuczka ma zostać jej następczynią. Powiedziała mi, że kto wie może ma tak samo wyglądać ta, co się od niej wszystko zaczęło jak i ta, co się na niej cała ta historia skończy.
Najbardziej mnie zdziwiło, gdy babcia wyznała, że od zawsze mnie lubiła, tylko nie chciała mi bardziej komplikować życia. Nie chciała też by ktoś zaczął podejrzewać, że to właśnie mi ma przypaść całe dziedzictwo. Najgorsze jest to, że za odrobinę, szczyptę ciepła i miłości byłabym wstanie znieść całe zło tego świata. Nie powiedziałam jej tego, bo i po co i tak było za późno. Nie można naprawić tego, co minęło. Oczywiście wieczorem podczas kolacji wybuchła mega awantura. To, że mi oczu nie wydrapali i nie położyli, jako skórę przed kominkiem to prawdziwy cud.Jeśli wcześniej mnie nienawidzili, to teraz nienawiść wylewała się z nich sztormowymi falami, zalewając wszystko co dobre i zdrowy rozsądek. Następnego dnia, jak się domyślam całą noc dyskutowano, co zrobić by mnie poniżyć i skrzywdzić, więc tego następnego dnia oznajmiono mi, że wychodzę za mąż.
Kawalerem, który pragnął mojej ręki od zaraz, okazał się być bezzębny śliniący się sadysta. Mógłby być moim pradziadkiem, jednak jak to mówią złego demony nie biorą. Nie namyślałam się długo uciekłam, nie byłam przygotowana, nie miałam zbyt dużo pieniędzy ale miałam nadzieję że sobie poradzę. Wiedziałam, że w końcu znajdą sposób by mnie zmusić do tego małżeństwa. Gdy dotarłam tutaj, miałam tak mało pieniędzy, że stać mnie było tylko na kupno tej nędznej chatki, w której mnie znalazłeś. Nie miałam siły już dalej uciekać, nie miałam też jasno określonego celu, więc zostałam. Nie mogę całe życie uciekać jak przestępca. Nie zrobiłam niczego złego.
No i stało się. Zakochałam się z wzajemnością. Może mi się tylko tak zdawało, zawsze pragnęłam miłości i akceptacji, odrzucenie bliskich tak bardzo bolało. Czułam się gorsza, nie wierzyłam w siebie, nawet się nie lubiłam. Taki wybrakowany egzemplarz dopiero słowa babci coś we mnie zmieniły. Obudziły we mnie iskierkę nadziei. Rodzina chłopaka, którego pokochałam nie chciała mnie widzieć. Bali się, bo zdarzyło mi się mówić od rzeczy, a po drugie uważali, że jestem zbyt biedna dla ich synka brata czy kuzyna. Była miłość, jest dziecko, ale nie było odwagi by się opowiedzieć po właściwej stronie- Zwiesiła głos dając do zrozumienia, że to już koniec jej opowieści.
-Czyli to już koniec? Wszystko stracone, nie będziecie razem? -Pereza podeszła i objęła dziewczynę ramieniem. Taka bezinteresowna babska solidarność.
-Nie wiem czy to była prawdziwa miłość, ale nawet ta prawdziwa czasem nie wystarczy. Czasem trzeba czegoś więcej. Łatwo jest stchórzyć gorzej z naprawieniem szkód, powrót bywa ciężki a może nawet niemożliwy. Jeśli uda mu się mnie przekonać, że dorósł i jest pewny swego wyboru, gdy dokona wielkich rzeczy to, kto wie... -Wytarła łzy do rękawa, nie było sensu dalej ją męczyć, powinna odpocząć.
-Lilidia, kiedy można będzie przetapiać ten twój księżycowy kamień?
        Rozmyślnie zmienił temat, wystarczy to, co powiedziała. To było bolesne i osobiste wyznanie, otworzyła się a nie było to w jej naturze. Powoli zaczynał wierzyć, że uda mu się zapanować nad sytuacją.Nabierał też pewności, że cuda są przereklamowane. Wszystko to, to tylko trochę szczęścia plus przypadek i gra tych u góry.
-Za dwa tygodnie księżyc będzie w odpowiedniej fazie. Układ gwiazd też będzie sprzyjający, wręcz wymarzony.
        Była taka poważna. Przeszło mu przez myśl że ona będzie tez musiała zapłacić jakąś cenę za ten klucz. Instynktownie wyczuł, że nie może jej o to pytać to byłby zbyt duży nietakt.
-Nie dałoby się tego przyśpieszyć? Jak by tak brata naszego Złociutkiego pogonić?
          Sam wiedział, że się zagalopował, uważał, że jednak miał do tego prawo w końcu był ranny, szok i te sprawy. Mógł opowiadać bzdury, niecierpliwić się niczym dziecko.
-Wszystko ma swój czas, musisz poczekać. Działanie, które proponujesz przyniosłoby by tylko wielką katastrofę. -Popatrzyła na niego z wyrzutem, nie rozumiała jak mógł zaproponować coś tak nierozważnego.
 A może było jej przykro, że mu tak śpieszno? Nie, tak nie mógł myśleć, nawet w szoku. To do niczego dobrego nie prowadziło.
-Dobrze, więc, mamy czas, aby ogarnąć sytuację. Przypominam, że nie wolno wam opuszczać terenu pałacu, tylko tu jesteście bezpieczne. Nie chcemy problemów i komplikacji, mam dość tych wątpliwych atrakcji.




Rozdział




           Czas to wlókł się niemiłosiernie, to bieg przeraźliwie szybko. Wszyscy odliczali dni do obrzędu. Nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie od euforii do zniechęcenia, paniczny strach potrafił przerodzić w szaleńczą odwagę.
         Numi i Emeryk przez cały czas kręcili się wokół pałacu sumiennie wypełniając obowiązki służących. Skutecznie omijali przy tym Wędrowca, w obawie, że zacznie ich maglować zadawać trudne pytania, na które będą mogli udzielić odpowiedzi.
       Dziewczyny były lekko poddenerwowane faktem, że od czasu do czasu wychodził na zewnątrz, nic im nie tłumacząc. Babcia zaś przyjmowała wszystko ze stoickim spokojem. Aż nadszedł dogodny czas by wytopić z błogosławieństwem gwiazd sztylet.
        On sam poczuł się pusty, wypłukany z wszelkich uczuć. Wszystko wykonywał automatycznie z przyzwyczajenia. Sam siebie nie poznawał.
            W ten właściwy dzień Lilidia ubrała się w czarną elegancką sukienkę z żabotem, mimowolnie dostrzegł kunszt krawcowej. Sukienka uwypukliła wszystkie atuty jej ciała, dziewczyna wyglądała oszałamiająco, zjawiskowo. Musiał się mocno skupić by zapanować nad ciałem, które wyrwał z apatii i snu widok dziewczyny. Jej długie srebrzyste włosy zostały zaplecione w niezliczoną ilość warkoczyków, przy każdym poruszeniu głową zmieniały się w gniazdo wijących się połyskujących srebrem węży.
       Była niepokojąco poważna, skupiona tak bardzo że robiła wrażenie nieobecnej. Biła z niej niczym nieskażona szlachetność i mądrość. Doskonały materiał na królową. Widok dziewczyny wyrwał go z letargu, poczuł pożądanie, hormony szalały a do tego wszystkiego targał nim niepokój. To pierwsze wyjście kobiet na zewnątrz po ataku tamtych, teraz dopiero zrozumiał ile dla niego znaczą. Były jego rodziną a on w imię nie wiadomo, czego narażał je na niebezpieczeństwo, to nie było uczciwe z jego strony.

      Na dodatek w tej nowej pelerynie czuł się nieswojo. Te łażące niczym świetliste robaki wzorki, rozpraszały się we wszystkie strony, polując na coś czego on nie dostrzegał. Nieustanie miał wrażenie, że układając się w bezsensowne konstelacje odwracają jego uwagę od innych spraw. 

środa, 27 sierpnia 2014

27.08 Wędrowiec, rana




-Tak. Przysłałeś biedaczkę do mnie, gdy tylko na nią spojrzałam zrozumiałam, że jest aż po czubek głowy wypełniona nadzie nie miałam sumienia odmawiać. Szczególnie, że na mój widok nie krzyknęła, ani nawet nie mrugnęła okiem ze zdziwienia.
          To był jakiś argument, ludzie głupieli na widok innych ras, nie wiedzieli jak się zachować, najczęściej reagowali agresywnie albo strach odbierał im zupełnie rozum.
-Moje panie ogłaszam stan wojenny i areszt domowy.  -Powiedział to spokojnie na półuśmiechu, zupełnie tak jakby proponował kobietom zgromadzonym w salonie, wypicie filiżanki herbaty.
Nie wszystkim spodobały się nowe zasady, przyszły heros do tej pory spokojnie śpiący w koszyczku, uznał za stosowne gwałtownie zaprotestować. Nie wiedział, co tak podziałało na śpiące dziecko, głos obcego mężczyzny czy może wyczuł strach swojej mamy, w każdym razie malec rozpłakał się.
-Coś się stało?
      Lilidia patrzyła na niego przestraszona. Już wczoraj wyczuła, że nie jest dobrze, zło krążące wokół nie ukrywało się tak jak wcześniej. Tamci chcieliby by mieszkańcy pałacu o nich wiedzieli, próbowali zastraszyć przeciwników.
     Nie odpowiedział jej, jego uwagę przykuło coś dziwnego. Poczuł mrowienie w koniuszkach palców i przyjemną ekscytację.
         Młoda matka pochyliła się nad płaczącym dzieckiem. Próbowała uspokoić malca, wtedy pod szorstką materią lnianej sukienki uwypuklił się dziwny kształt. Kobieta miała powieszone na szyi coś, co wytwarzało niezwykle mocną aurę. To nie była zwykła błyskotka czy talizman kupiony na jarmarku, to było coś o wiele potężniejszego. Obudziły się w nim wszystkie zmysły. Był jak na wirującej karuzeli, tak szybko nim obracało, że zamazał mu się obraz.
Głos ugrzązł w ściśniętym gardle.
Odchrząknął nic to nie dało, spróbował jeszcze raz.
-Co trzymasz pod sukienką? Pytam o wisior żeby nie było wątpliwości- Uściślił speszony, poniewczasie zdając sobie sprawę jak mogło zostać zinterpretowane jego pytanie.
      Wszystkie trzy spojrzały jak na komendę na swoje dekolty.
-To jest cenna pamiątka od lat jest w posiadaniu rodziny. Legenda naszego rodu mówi, że mieliśmy ją tylko w depozycie. Moja babcia twierdziła, że prawdziwy właściciel się o nią upomni. Widać nadszedł czas.
-W takim razie to nie ja. Szkoda, bo myślałem, że to następny kawałek układanki.-Ten wisior niebezpiecznie przyciągał go i mamił.
-To pan jest właścicielem. Nikt do tej pory nawet nie zauważył, że noszę cokolwiek zawieszone na szyi. Nawet zakonnicy, którzy obmacywali mnie brutalnie, niczego nie wyczuli i nie zobaczyli.  A rozebrali do naga w poszukiwaniu znamion czarownicy. -Jej delikatny uśmiech zgasł pod wpływem wspomnień tego traumatycznego przeżycia. To było upokarzające i bolesne. Nie zasłużyła by ktokolwiek ją tak potraktował.
-Jeśli tak twierdzisz to czy mogę?
        Zżerała go ciekawość, co to może być. Ona rozumiała, że to jest bardzo ważne, podała dziecko Lilidi, które co dziwne natychmiast przestało płakać i zdjęła wisiorek.
    Gdy mu go podała był jeszcze rozgrzany ciepłem jej ciała.  Nigdy czegoś takiego nie widział, przedmiot był dziwny, skrywał w sobie wielką tajemnicę. Wiele cieniutkich niteczek plątało się w węzły i guzy jednak środek pozostawał pusty. Wiele nitek było złotych, rozpoznał też tytanowe, inne zaś stanowiły dla niego zagadkę. Całym swoim długim życiu nie spotkał się ze składnikami, które zostały tu użyte. Całość była niezwykle misternym i pięknym cackiem. Ktoś się natrudził to wszystko musiało czemuś służyć. Nie wierzył, że to tylko zwykły piękny wisior, zaspakajający próżność artysty.
-Co to jest?
       Zachwycona Lilidia gapiła się jak sroka w gnat. Tak naprawdę to chyba tylko ona mogła w tym towarzystwie, docenić kunszt tego przedmiotu. Jej lud potrafił wytwarzać różne skomplikowane narzędzia i ozdoby, ale to, które leżało na jego dłoni znacznie przewyższało umiejętności rodaków dziewczyny.
-Część.  -To słowo jakoś tak wyrwało się mu automatycznie, zupełnie nieprzemyślane. I chyba tylko po to by go olśnić.
       Ewidentnie to był tylko element całości. Wpatrywał się w ten przedmiot próbując odgadnąć, co to za skarb ma w swym posiadaniu.
      Dziewczyny w milczeniu czekały na to, co zrobi, czy powie. Nawet przyszły heros postanowił zachować ciszę i dać mu chwilę na zastanowienie się.
   Odnosił niepokojące wrażenie, że ostatnio miał w ręce coś, co by idealnie pasowało kształtem w tą plątaninę metalowych niteczek. Nienawidził tego stanu, gdy odpowiedź jest tuż tuż na końcu języka a jednak nieosiągalna. Nienawidził też już te wszystkie zagadki i pytania bez odpowiedzi.
         Kadzidełka, które zapewne rozmieściła tu Lilidia podrażniły mu śluzówkę w nosie. Ostry kwiatowy zapach sprawił, że zachciało mu się kichnąć. Lewą ręką zaczął grzebać w kieszeni spodni w poszukiwaniu chusteczki. Końcem palca wyczuł rozgrzany kamień. Kamień, który przetrzymała dla niego mała wilczyca.
Wyciągnął go i zaśmiał się tryumfalnie.
To było to, tajemniczy brakujący element. Taki niepozorny zwykły kamień a jednak niezbędny. Cwany patent. Spróbował połączyć oba elementy w całość. Pokój wypełniła eksplozja światła, jakaś potworna siła odrzuciła go do tyłu.
        Wpadł na stolik tak nie fortunnie, że roztrzaskał go na drzazgi. Niestety na stoliku stał szklany wazon, teraz zaś jakaś jego część tkwiła w jego pośladku. Bolało jak diabli.
Z mgły tej kryjącej świat za płotem, doszedł go straszliwy jazgot mieszanka wściekłości bezsilności i nienawiści.
        Gdyby nie wiedział, że czają się tam siły zła pomyślałby, że oto nastąpił koniec świata.
Dzieciak zaczął wyć, no tak po takich ekstremalnych przeżyciach już na początku swych dni ma dwa wyjścia albo zostać obślinionym strachopierdą albo herosem. Dobrze, że mu pisane to drugie.
-No to mamy klucz.-Tyłek rwał go niemiłosiernie i czuł, że nogawka zaczyna mu się nieprzyjemnie lepić do nogi. Zapachniało krwią.
-Lilidia jak u ciebie z szyciem?
-A, co jednak nas nie stać na krawcową?- Spytała zdumiona.
-Pytam o rany.
        Trochę się mu nie podobała myśl, że musi pokazać jej nagi tyłek, ale czuł, że czas nagli. Nie tak to sobie wyobrażał.
-Specjalistką nie jestem, ale już mam za sobą kilka szwów.  Kogo trzeba szyć?
-Mnie i to szybko. Całe szczęście, że nie na twarzy- Dodał już całkiem po cichu
-A gdzie?
-Na tyłku -Odparł ze złością.
     Dopiero teraz popatrzyły na jego upaprane krwią spodnie.
-Życie bywa sprawiedliwe. Oto nadeszła słodka chwila zemsty, nawet nie śmiałam o tym marzyć.
      Nic nie powiedział  wyciągnął tylko z kieszeni swoją osobistą, sterylną igłę z nitką. Licząc po cichu, że jednak zna się na szyciu a jego tyłek nie będzie wyglądał jak źle pocerowana poduszka.
-A znieczulenie? Będzie bolało tak na żywca.
Zmartwiła się i był jej wdzięczny za tą troskę.
- O to się nie martw, zagryzę zęby.- Nie potrzebował znieczulenia, potrafił zapanować nad bólem- Położę się tam na kanapę, może być?
      Wybrał to miejsce, bo dawało, choć odrobinę intymności. Pozostałe panie nie będą widzieć jak świeci pośladkami. Nigdy nie lubił eksponować swojej nagości, cudza mu nie przeszkadzała.
-Może jak najbardziej może, kładź się zobaczę, co tam mamy.
          Z ulgą ułożył się brzuchu, pozycja horyzontalna bardzo mu w tym momencie odpowiadała.   Ściągnął spodnie, ale tylko tyle ile uznał za konieczne. Wtedy usłyszał przerażony głos Lilidi. Pereza chciałaś się uczyć, to pierwsza lekcja chirurgii.
-A ręce?- Spytała słabiutkim głosem ruda uzdrowicielka.
-Co ręce? -Zdziwiła się Lilidia.
-No, nie trzeba umyć?- Spytała jeszcze ciszej, speszona.
-Masz rację, przydałoby się. Z tej radości zapomniałam o elementarnych zasadach. I tyłek trzeba zdezynfekować. Musisz troszkę poczekać- Ćwierknęła do rannego słodko i wyszła.
-Tylko się pośpiesz- Rzucił za nią całkiem nie potrzebnie, tempo, jakie sobie narzuciła dobitnie świadczyło, że wiedziała jak ważny jest czas. Oczywiście nie wykrwawi się, już sam zatamował krwawienie, ale lepiej niech ktoś to szybko zszyje, o resztę będzie martwił się sam.
-A ty, na co czekasz- Spytał znachorkę, która całkiem udanie zaczęła udawać marmurowy posąg.
-Eee, co?- Popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie. Tak jakby to z niej uciekała w dużej ilości krew.
-Ręce myć, na co czekasz?
Ryknął w nadziei, że się ocknie i nie zemdleje. Pomogło zieleniała, ale odzyskała łączność z rzeczywistością. Odetchnęła głęboko i krucgalopkiem pobiegła za Lilidią.
     Wróciły szybko, poczuł delikatne palce Lilidi na skórze i się wyłączył. Nie czuł jak oczyszczała ranę ani pierwszego ukłucia igły. Choć jej nie widział był pewny, że usta ściągnęła w ciup a zmarszczone srebrzyste brwi utworzyły jedną kreskę. Trochę jak znaczek namalowany przez dziecko symbolizujący lecącą nad wodą mewę. Najważniejsze, że szybko się uwinęła z robotą. 
Jako tako pocerowany, wrócił do tego, co się stało.
-Lilidia czy było gdzieś napisane, że własną krwią muszę zapłacić za klucz? Jeśli tak to czy to wystarczy?

        Swędziało nieprzyjemnie i nie mógł usiąść jeszcze przez chwilę.

środa, 20 sierpnia 2014

20.08 Wędrowiec, trzy gracje.



-Dobrze to ja ją zaniosę do twojej sypialni. Zaraz też jakieś drugie łóżko znajdę by miała, na czym spać. Ty może usiądź i tu zaczekaj. Wrócę po dziecko a potem poważnie porozmawiamy.- Z jakieś powodu miał opory przez wzywaniem służby, chciał oszczędzić dziewczynie nowych twarzy, ciekawskich spojrzeń, teraz najbardziej potrzebowała ciszy i spokoju.
-Ja zaniosę dziecko- Usłyszał za plecami męski głos.
     Mały, wszechmocny pokurcz wyminął go błyskawicznie i delikatnie zabrał niemowlę oniemiałej dziewczynie.
-Emeryk a co ty tu robisz?- Wydał mu się trochę wyższy i mniej pokraczny, może to była tylko gra świateł.
-Upewniam się czy nie spaprałeś sprawy- Miał potężny głos.
        Wiedział, że nie ma, co z kimś takim dyskutować, jak chce niech targa malucha do góry. W końcu tamten naprawdę wszystko wiedział najlepiej.
-Masz mi coś do powiedzenia?- Spróbował i tak nic nie tracił.
-Nowy świat będzie potrzebował herosów. Zwykłych ludzi czyniących niezwykłe rzeczy.
Patrzył tak trochę po ojcowsku na bobasa.
-Mam nadzieję, że nie miałeś z tym nic wspólnego?
       Zaczął podejrzewać Eryka o uwiedzenie dziewczyny. Patrzył na niemowlę z taką tkliwą czułością, to było naprawdę podejrzane. Dziewczyna była śliczna, młoda a Emeryk może naginać świat do swoich zachcianek.
-Ależ miałem, ale nie w tym sensie, o jaki mnie podejrzewasz. Dopilnowałem odpowiedniej konstelacji gwiazd i paru innych szczegółów. Mam nadzieję, że warto było, jednak to ty musiałeś ich uratować, a już zacząłem wątpić w twoje możliwości. Jesteś strasznie rozkojarzony, może w tym twoja siła, sam nie wiem.
-Wiem nikt mnie nie lubi, nikt nie kocha, nikt nie docenia. Tylko, dlaczego wszyscy mają względem mojej osoby jakieś dziwne wygórowane oczekiwania? –W głębi duszy musiał mu przyznać rację był rozkojarzony i nieuważny.
Emeryk nie odpowiedział.
         Weszli do pokoju Lilidi. Emeryk z czułością pogłaskał malucha po policzku i delikatnie odłożył do kołyski. O którą pewnie zadbał już wcześniej, czyli jednak wierzył, że się uda, że Wędrowiec nie zawiedzie jego oczekiwań.
-Zmykam radźcie sobie sami. -Powolutku zaczął zmieniać się w błękitną mgłę
-Nie podpowiesz gdzie ukryty jest klucz?
-Nie
    Nie spodziewał się innej odpowiedzi, więc nie poczuł nawet rozczarowania. Troskliwie ułożył matkę przyszłego herosa w łóżku Lilidi.
Emeryk miał rację każdy świat potrzebuje bohaterów. Mały ma przechlapane już od samego początku z jakiś nieznanych Wędrowcowi powodów padło na na to konkretne dziecko. Czy ten chłopiec ma jakiś wybór czy jeśli będzie chciał może zostać uczonym i spędzać całe dnie w zakurzonych księgach, czy bezwzględnie musi zostać wojownikiem?
     Pozorny chaos otaczający ludzi na co dzień, okazał się być skrupulatnie zaplanowany. Nic nie dzieje się bez przyczyny, tylko, dlaczego tyle zła wokół nas? Nie mógł tego zrozumieć.
-Co z nią?- Do pokoju dotarła Lilidia - I kim był ten... mężczyzna?
-O niego nie pytaj i tak nie nic nie powiem, nie mogę. Z nią będzie wszystko dobrze. Przypilnuj ich a ja skoczę po jakąś zupkę i łóżko.
    Idąc po korytarzu czuł drobne wyładowania mocy. Ktoś usilnie próbował przełamać bariery, przeciwnicy nie odpuścili, dalej walczą. Nie wiedział,  co  nimi powoduje, skąd nagle ten brutalny upór, do tej pory działali subtelnie delikatnie, na granicy niezauważalności. Co mogło spowodować tak wściekły atak? Tak bardzo chcą dorwać dziewczynę, czy może dziecko? Może obydwoje byli ważni, nie bez powodu została matką herosa.
        W holu spacerował energicznym krokiem hrabia. Minę miał skwaszoną jakby zjadł wiadro cytryn, zresztą to chyba nic nowego zawsze był skwaszony.
Co on tu jeszcze robi? Dawno powinien wrócić do żony o głosie jak spiżowy dzwon.
      Hrabia był wzburzony, targał nim na wszystkie strony jakiś dylemat i najwyraźniej nie mógł się na nic zdecydować.
        To był naprawdę ciężki dzień, jeszcze tylko tego brakowało, żeby hrabia zrezygnował po jednym dniu pracy z powierzonymi mu gamoniami. To byłaby mała katastrofa, nie miał teraz głowy i czasu by szukać kogoś odpowiedniego na jego miejsce.
-Dobry wieczór hrabio pan jeszcze tutaj?- Nie mógł przejść udając, że go nie zauważył.
-Czy pan wie jak zdolny jest ten chłopak? Nigdy nie miałem tak pojętnego ucznia!- Był podniecony i chyba szczęśliwy. Całe życie czekał na takie wyzwanie.
      To było prawdziwe zaskoczenie. Nie wiedział, o którym z młodzieńców mówi, ale Hana raczej wykluczył, od początku miał obawy, że z nim nie pójdzie łatwo. Zresztą z jego punktu widzenia nie miało w ogóle znaczenia, który z uczniów okaże się wybitnie zdolny. Dla obydwóch chciał jak najlepiej.
-Bardzo się cieszę, a jak dwójka pozostałych uczniów?
-Dziewczyna może i potrafi myśleć, ale zbyt się boi. Jest zamknięta w sobie, dopóki się nie otworzy nie będzie sukcesów. Panicz Han to zaś zdolny leń, zastanawiam się czy może jeszcze godzinkę z nimi nie posiedzieć.
-Panie hrabio jutro też będzie dzień, a dzieciaki muszą odpocząć. Ich mózgi nie są przyzwyczajone do tak ciężkiej pracy, nie możemy ich zniechęcić na samym początku.
       Ci młodzi ludzie sumiennie maglowani przez calutki dzień, pewnie miały wszystkiego dość. Muszą odpocząć bez względu, co o tym myśli szalony nauczyciel
-Tak pan myśli? Może to i racja. Zastanawiam się jeszcze nad jednym -Wykrzywił się przy tym tak niemiłosiernie, że Opiekun mało nie popłakał się ze śmiechu. Wywrócił oczami, tupnął nogą i dalej się nie mógł zdecydować.
-Tak panie hrabio znajdzie się tutaj dla pana odpowiedni, wygodny pokój żeby pan nie musiał tracić czasu na dojazdy. Tylko nie wiem, co na to pańska żona  -Zdecydował się wyjść mu na przeciw. Następnego grymasu mógłby nie przetrwać, a zależało mu na dobrym nauczycielu.
-Moja żona nie jest zbyt rozgarniętą kobietą, nawet się nie zorientuje, że mnie nie ma a może nawet ją to ucieszy. Tylko jutro muszę odwołać innych uczniów. -Podekscytowany hrabia układał sobie plan na najbliższą przyszłość.
Opiekun miał wrażenie, że gdyby trzeba było położyłby na szali nawet swoje małżeństwo.
-Nie chciałbym robić panu problemów- Zaczął nieśmiało Wędrowiec
-Problemów? - Przerwał mu hrabia- Całe życie czekałem na takiego ucznia. Teraz to ja nie odpuszczę!
Ucieszył się to zapewnienie uspokoiło go, to był dobry układ dla każdej ze stron.



Rozdział Klucz



            Poranek był mglisty, i jakby senny. Czas wydawał się biec wolniej a gęste opary kłaczastej mgły zawisły nad alejkami. Skutecznie odbierając ochotę na spacery.
      Gdzieś w gęstym mleku wypełniającym powietrze słychać było radosne poszczekiwania malamutów. Wiktor geniusz, któremu udało się oczarować hrabiego, sumiennie podchodzi do swoich obowiązków. Może potrzebuje tej beztroskiej bieganiny, by nabrać sił i ochoty na prawdziwe wyzwanie? Każdy potrzebuje chwili beztroski, czasu gdy może zapomnieć o smutkach i obowiązkach.
       W tej mgle przyczaili się też przeciwnicy Wędrowca, cała horda czarnych kleistych cieni, czekających na jego następny ruch. Czuł nieprzyjemny oddech na karku, zapach czystej niczym nieograniczonej nienawiści. Nie było łatwo w takich warunkach zebrać myśli i robić plany na przyszłość. Jednak nie miał zamiaru się teraz poddawać. Już nie może się zatrzymać, teraz nie ma wyjścia, musi przeć na przód, przy okazji dowie się, co jest jego celem.
        Z salonu dobiegały go głosy młodych kobiet. Radosne, świeże, pełne życia, na przekór tym wszystkim ponurym wydarzeniom ostatnich dni. Był zbyt daleko by słyszeć, o czym mówią, ale z lubością wsłuchiwał się ten radosny szczebiot. Trzy silne i mądre kobiety. Los a raczej wyręczające go potężne, długowieczne istnienia a zarazem bóstwa z jakiś przyczyn sprawiły, że wszystkie trzy odgrywają ważną rolę w tej jego wędrówce.
Pokonał niechęć do ruchu i rozleniwienie.  Udał się do salonu
-Dzień dobry paniom.
       Były rozbawione i rozluźnione, to dobrze. Wszystkim mieszkańcom pałacu róż tego trzeba.
         Cienie przemykające wśród mgły, czekające by dorwać ofiarę nie były snem czy zwykłą nocną marą. Nie odeszły zniechęcone porażką. Te krótkie chwile zapomnienia sprawiały, że stawali się silniejsi, odporniejsi, gotowi do walki z ciemną stroną mocy.
-Witaj -Lilidia przejęła, jako najbardziej doświadczona i najstarsza, czego oczywiście nie było widać, dowodzenie w tej grupie. Dopiero po niej jak echo odpowiedziały na jego powitanie pozostałe kobiety.
        To był niecodzienny widok trzy piękne kobiety siedzące na drogich jedwabnych kanapach. A wszystkie ubrane w skromne, zniszczone od częstego noszenia sukienki. Skojarzyły mu się ze służącymi bawiącymi się w jaśnie państwo.
Dwie kobiety zachowywały się swobodnie na pewno wychowywały się w bogatych domach. Tylko rudowłosa znachorka była skrępowana otoczeniem, nie przywykła do takich wnętrz. Zachowanie wieszczki trochę zbiło go z tropu, mieszkała w nędznych warunkach. Bieda w jej domu aż piszczała a tu zachowała się jak dama nauczona do luksusów.

-Jak rozumiem Lilidio będziesz uczyć Perezę? -Chciał mieć pewność w tej kwestii jakoś do tej pory nie miał sposobności by ją spytać, co postanowiła w tej sprawie.

niedziela, 17 sierpnia 2014

17.08 Wędrowiec, niebezpieczne cienie.

  


     Nie chciało mu się wychodzić, był zmęczony i brakowało mu entuzjazmu ale pewne sprawy trzeba pozałatwiać do końca. Nie mógł rozbabrać czyjegoś życia a potem odejść i nie przejmować się konsekwencjami swoich posunięć.
Zresztą to był pretekst, bardzo dobry pretekst by uciec od dziewczyny. Od głupich myśli i od uczuć, na które nie było miejsca w jego życiu.
         Miasto pachniało trochę inaczej, do bogatej gamy zapachów i smrodków dołączył inny dotąd mu nieznany. Intuicja podpowiadała, że właśnie tak pachnie niebezpieczeństwo. Przez tyle lat żył w złudnym poczuciu nienaruszalności, a teraz zło czai się zaledwie kilka kroków dalej. Jego przeciwnicy zaczęli ścieśniać szeregi, krążyć wokół niego niczym sępy. Czekali na jakiś błąd, na chwilę słabości.
        Dopiero teraz zaczynała się prawdziwa, szalona gra o najwyższą stawkę. A on nadal nie znał jej reguł, poruszał się niezdarnie, po omacku. Przeciwnicy nie będą mieć litości to jedyne, co naprawdę jest pewne. Nie bał się, pomimo iż pierwszy raz od wielu lat miał coś do stracenia.
          Poszarpane gęsto tkane cienie rzucane przez kamienice i rudery skutecznie ukrywały mroczne tajemnice mieszkańców. Zastanawiał się czy którymś z czarnych krążącym wokół niego konturów nie jest, poznana niedawno Herytka.  Z podejrzeń wykluczył ją nos, który nie wyczuł nawet delikatnej woni jaśminu.
Mimo początkowego rozdrażnienia zaczęło bawić go ciąganie tego całego widmowego orszaku po mieście. Prosta bezmyślna czynność odprężała go, czuł jak supły mięśni na karku przyjemnie wiotczeją.
           Łaził, więc bez celu wsłuchany w codzienną krzątaninę ludzi. Był bezpieczny, nie odważą się zaatakować. Na razie krążą w oczekiwaniu na łup.
        Wyciszył się, oczyścił umysł, wpadł w trans.
      Przebrnął bez oporów przez przyjemnie miękką nicość. Zmysły jak wstęgi jedwabiu układały się plącząc na wzajem. Splatały się w silny sznur, dający mu władzę nad czasem i przestrzenią. Pierwszy raz robił to bez konkretnego celu, ot tak.
     Najpierw jego myśli pomknęły przez strukturę kamienia i drzewa w otaczającej go dzielnicy.
Poczuł miłość, nienawiść zwątpienia zapał, zmęczenie euforię, wszystkie uczucia, które potrafią urodzić się w człowieku. Wyczuł całe stada utoczonych w mieście gryzoni i podniecenie kociambrów wyruszających na łowy. Jego zmysły rozpełzły się leniwie po mieście, dzielnica po dzielnicy. To było wspaniałe uczucie, poczuł się jak przed laty, młody i pełen zapału.
Czarne cienie z rzadka przewijały się w pobliżu, wypłoszone jego zespoleniem się z tym miastem.          Mozolnie przebijał się przez każdy budynek, mur i każde napotkane ciało. Nie ominął zakonu i niczego niespodziewających się spiskowców. 
     Dochodził w tej swojej ekscytującej wędrówce już do końca miejskich zabudowań, był coraz bliżej murów miejskich, na tym miał zamiar zakończyć skanowanie.
I nagle dobry nastrój prysł.
         Nieoczekiwanie natrafił na tak wielkie nagromadzenie przeciwnej mu energii, że aż zabrakło mu oddechu. Poczuł się jak gdyby ktoś przyładował mu zdrowo w łepetynę a potem w brzuch. W oczach poczerniałe i siwe kręgi wirowały jak szalone, ugięły się pod nim kolana a ręce zaczęły drżeć. Na chwilę stracił kontakt z tamtym miejscem.
       Nie mógł sobie na to pozwolić.
       Wziął się w garść. Stawka była zbyt wysoka by popełnić błąd. Niemal natychmiast odnalazł mizerną chałupę przyklejoną do miejskich murów. Była wręcz oklejona roztopioną smołą a raczej czarnym złowrogim cieniem.
        Nie czekał na dalszy rozwój wypadków, ślizgnął się tam natychmiast. Błagając w myślach wszystkie znane mu przyjazne duchy, by nie było za późno.
Jego nagłe pojawienie się przed powykrzywianymi ze starości drzwiami wzbudziło niezadowolenie niewidzialnych przeciwników.  Powietrze przeciął przeraźliwy, nienawistny świst. Zabolały go uszy i gdzieś głęboko w głowie od tego dźwięku.
        Bał się nawet zgadywać, co za potworny stwór może wydobywać z siebie tak przerażające odgłosy.
Bez namysłu załomotał w drzwi, otworzyły się natychmiast.
      Zaskoczony ujrzał znajomą dziewczynę.
Stał na przeciwko przeraźliwie bladej i drżącej wieszczki.
Nie zdążyła mu wtedy na rynku powiedzieć wszystkiego, dlatego miała teraz problemy. Zdenerwowany przeklął brzydko, nie mogąc zrozumieć jak mógł być tak beztroski i głupi. Znowu nie uczył się na błędach. Bufon a raczej najprawdziwszy kretyn. Uratował dziewczynę przed śmiercią by kilka godzin później skazać na jeszcze gorszy los.
-Bałam się, że nie zdążysz Panie- Wyszeptała, mocniej przytulając do siebie cicho kwilące dziecko.
       Była gotowa do drogi, koło jej nóg leżał niewielki tobołek.
-Mało brakowało, wiesz, co się dzieje?
-Gonią ciebie, a zaatakowali mnie. Nie wiem, dlaczego uznali, że jestem niebezpieczna.  Naprawdę chcieli mnie zabić- zadrżała jeszcze mocniej, łzy popłynęły jej po bladych policzkach.- Nie straszyli, przybyli by zabić. Nic nie mogłam zrobić. Zupełnie nic.
-Dobrze już dobrze, wszystko będzie dobrze. Idziemy do pałacu tam jest bezpiecznie. Widzę, że pomyślałaś i przygotowałaś się na szybką ewakuację. Masz wszystko, czego ci trzeba?
W odpowiedzi pokiwała mu tylko głową.
-A chłopak?- Spytał na wszelki wypadek.
-On mnie kocha, ja jego też kocham, ale to nie wystarczy. Zabrakło mu siły i odwagi by stanąć przy moim boku. Możemy iść. -Pomimo strachu jej głos zabrzmiał twardo.
Nie było, co paradować po mieście o tej porze z przerażoną kobietą i maleńkim dzieckiem. Co prawda jego pierwszą i świętą zasadą było ślizganie się bez pasażerów, ale czy zasady nie są po to by je łamać?
  Objął ramieniem przerażoną dziewczynę, która wydała mu się tak drobna i delikatna jak szklana figurka  i zwyczajnie uciekł w bezpieczne miejsce. Tamci posępni słudzy zła utkani z czarnych cieni mogli wyć niczym potępieńcy, nie byli już w stanie niczego zmienić. Tym razem miał szczęście zdążył, ale jak długo może mu dopisywać ślepy los?
        Żwir alejki zazgrzytał przyjaźnie pod podeszwami butów.
    Pałac róż ciepłem światła świec i lamp zapraszał do swych wnętrz. Drzwi były otworzone szeroko, kusiły spokojem i normalnością.
      Sprawdził na wszelki wypadek, choć nigdy wcześniej tego nie robił, czy nie przebił się za nim żaden z czarnych, złowrogich cieni.
Ktoś nerwowo chodził po marmurowych schodach.
       Zaniepokoił się trochę. Potem wciągnął głęboko powietrze w płuca i zapanował nad emocjami. Na zimno analizował sytuację.  Nic złego nie mogło się stać. Przezornie by dmuchać na zimne, zabezpieczył to miejsce dodatkowymi zaklęciami.  Wtedy i nawet teraz po ataku cieni wydaje się, że wystarczająco, zresztą na miejscu był Numi i Emeryk. Widok kuśtykającej Lilidi sprawił, że czoło zrosił mu zimny pot. Spokój, który sobie narzucił kilka sekund wcześniej, diabli wzięli.
-Co się stało? - Głos minimalnie mu zadrżał.
-Nie wiem. Czułam, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Wielkie nieszczęście gdzieś się dziś wydarzy, serce wali mi jak oszalałe. Bałam się, że cię dopadli. -Wyrzucała z siebie niesamowicie szybko słowa.
Dotarło do niego tylko to, że się o niego martwiła. To było rozczulające i zbyt dobrze kruszyło mur, który zaczął stawiać między nimi
-Już dobrze, to na nią polowali- Wskazał brodą dziewczynę.
       Dopiero teraz zauważył, że wieszczka wykończona dzisiejszymi wydarzeniami ledwo stoi na nogach. Jeszcze chwila a upadnie, szybko wyciągnął ręce by przejąć dziecko.
       Z niechęcią przyznał sam przed sobą, że znowu okazał się gruboskórnym mało empatycznym mężczyzną. Wiedział, co ta dziewczyna przeszła, ledwo umknęła przed stosem a kilka godzin później zaatakowały ją straszne nienaturalne stwory, które nie miały prawa istnieć. Od takiej dawki można zwariować, załamać się czy popaść w głęboka depresję, a mimo to nie zaopiekował się nią odpowiednio.
-Lilidia dasz radę potrzymać maleństwo?
       Nawet nie musiał pytać. Ona od razu zorientowała się, że dzieje się coś niedobrego, szybko przejęła niemowlę. Kobieca intuicja. Zrobiła to co trzeba dosłownie w ostatniej chwili, dając mu cenne sekundy. Zdążył złapać omdlałą dziewczynę, która warzyła niewiele więcej niż piórko, inaczej uderzyłaby twarzą w żwir.
-Chora jest?
-Raczej nie. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień. Najpierw chcieli ją spalić, jako niebezpieczną czarownicę potem polowały na nią nierealne i paskudne cienie by zabić. Chłop jak dąb by nie wytrzymał a co dopiero taka drobina.
-Zakon ją dopadł? -Spytała krótko próbując tak złapać dziecko by dojrzeć jego twarzyczkę.
-Tak. Słuchaj czy mogę ci ją na tę noc dokwaterować? Nie wiem czy dojdzie do siebie na tyle by móc się dzieckiem opiekować. Choć w sumie ślepy kulawego, może jakaś służąca...
-Nie ma mowy, dam radę. Będzie spała u mnie, w razie, czego będę cię wzywać. Miło, że pomyślałeś o reputacji tej dziewczyny.
       Stała promiennie uśmiechając się do niemowlęcia, a jego gardło miażdżył jak w imadle smutek. Podświadomie zawsze pragnął normalnej rodziny, dzieci. Ta dziewczyna o srebrzystych włosach mogłaby mu dać szczęście, normalne życie. Marzył o tym, gdyby tylko mógł zrobiłby wszystko by dać im szansę na wspólne życie. Jednak to pragnienie musiało pozostać jego tajemnicą, na zawsze. Tak jak przed laty znowu będzie musiał uciec.


piątek, 15 sierpnia 2014

15.08 Fela, czarny kombajn




W normalnych okolicznościach nawet średnio rozgarnięty człowiek wie w miarę dokładnie, co wchodzi w stan jego majątku. Raczej rzadko się zdarza, że ktoś przeoczy fakt posiadania na własność kombajnu wielofunkcyjnego, a jednak o zgrozo takie sytuacje mają miejsce. Wiem to na pewno, bo sama osobiście, tak trochę niefortunnie jak zwykła gapa przeoczyłam takowy sprzęt w swojej stajni maszyn,. Nie wiem czy na moją korzyść przemawia fakt, że mój kombajn jest mały, kudłaty i pyskaty przy okazji, kamuflaż pierwsza klasa, normalnie jak w filmach szpiegowskich tyle, że klasy b albo nawet c. Rozpracowałam podstępny kombajn całkiem przez przypadek, rewelacyjnie udawał Felę, nawet machał ogonem z takim samym zaangażowaniem jak ona.
Stajemy na przeciw siebie, ja niczego nie świadoma istota i kudłaty kombajn udający mojego psa a między nami krzak agrestoporzeczek. Nie było sceny jak z amerykańskiego westernu ciszy, palącego słońca, pustki i spojrzenia prosto w oczy w przeciwnikowi. No, dobrze palące słońce jak najbardziej występowało w tej historii. Zaczęło się niewinnie, zamyślona zrywam owoce a pies się kręci. Chwilę trwało zanim sobie uzmysłowiłam, że to nie mój pies a konkurencja. Moje dłonie przyśpieszają, kombajn natychmiast zaczyna pracować na szybszych, wydajniejszych obrotach. Nie dość, że obiera szybciej niż ja to ma jeszcze funkcję natychmiastowej przeróbki. Jak z takim konkurować? Nie da się w żadnym wypadku, żebym pękła nie dorównam maszynie. Ta niby Fela w momencie zżarła więcej owoców niż sama waży. Macham ręką niech jej idzie na zdrowie, a jak nie to weterynarz już przyzwyczajony do dziwnych telefonów o najprzeróżniejszej zwykle niestosownej porze. Tylko jeszcze nie wiem czy w klinice przyjmują kombajny do przeglądu. I tym razem się nie dowiem, bo sensacje zostały nam miłosiernie oszczędzone.
Sezon letni jest pełen niespodzianek. Zdarza się tak, że człowiek spogląda przez okno a tam chmara zupełnie obcych dzieciaków wisi sobie jak gdyby nigdy nic na płocie. Moim płocie, za którym mizdrzy się szczęśliwe, czarne futro. Nie wiem, czemu natychmiast przychodzi mi na myśl, rzekomo zrzucany przez wrogie kiedyś mocarstwo na nasze swojskie ziemniaki, chrząszcz. Ci starsi domyślają się, jaki, młodzież musi dopytać nie powiem starszych, tylko bardziej doświadczonych. Miedzy chodnikiem a płotem jest głęboki rów, ale co to za przeszkoda dla dzielnej kolonii. Nie takie przecież przeciwności pokonują dzieci ze śpiewem na ustach a tu robią to jeszcze przy pełnej aprobacie opiekunek. Znam swego psa, wiem, że za dziećmi poszedłby w ogień i nie ma w nim agresji, nie byłabym sobą gdybym oczami wyobraźni nie zobaczyła wytłuszczonych nagłówków w gazecie. -Agresywny pies w typie rasy malamut odgryzł górne kończyny całej kolonii, hurtowo za jednym zamachem i to wszystko przez płot.
Tak swoją drogą, to zadziwia mnie postawa pań opiekunek, o ile ja znam swojego psa to czy one wiedzą, czego spodziewać się po obcym zwierzaku? Dodam tylko, że w tym roku przyuważyłam kilka grup dzieciaków wiszących na płocie ku szalonej uciesze Feli, która już chyba myśli, że jest oficjalną maskotką miasta.
P.s. Kombajn malinami wzgardził, zadowolił się obijaniem o moje kolana