-Nic mi o tym
nie wiadomo. To chyba zwykły wypadek przy pracy, a ty już
się nad sobą nie rozczulaj za bardzo. To nic poważnego, prawdziwy mężczyzna powinien mieć
bliznę, żeby mieć się, czym chwalić- bezczelnie puściła do niego oko.
-Może cię to
zdziwi, ale ja lubię własny tyłek i dbam o niego należycie. Nie mam też zamiaru publicznie
nim świecić żeby świat podziwiał bliznę. A
teraz może posłuchamy historii naszej nowej koleżanki, ale takiej prawdziwej,
dobrze?
Popatrzył wymownie na kobietę tulącą dziecko.
-Zacznijmy od
imienia tego prawdziwego.
-Mam na imię
Katija. Nic więcej, w każdym razie ciekawego nie mam do dodania.
-Ty mnie nie
rozśmieszaj Katija, bo mi szwy mogą puścić. Opowiadaj. -Dla
wzmocnienia efektu pomasował delikatnie pośladek i zmarszczył się okrutnie.
-Dobrze, więc
– złamała się, postanowiła im zaufać- urodziłam się w ślicznym, wygodnym, nadmorskim pałacyku. Z mojego pokoju
prawie każdego ranka
widziałam wyłaniające się z wielkiej falującej tafli wody złote słońce. Lśniące, delikatne jeszcze o tej porze promyki
z gracją układały się na ciemnej, falującej
płaszczyźnie by ją pieszczotą
rozjaśniać tak długo,
aż uzyskiwała lazurowy odcień. Pałacyk ten był kiedyś własnością mojej babci a
wcześniej jej babci. Zwykło się wspominać, jako właścicieli tej posiadłości
tych, którzy przejmowali amulet. Jako że w naszej rodzinie przechodził tylko
przez kobiece ręce, właścicielkami majątku były kobiety. Tak jakoś się stało,
że od początku życie mnie nie rozpieszczało. Moja matka była naprawdę brzydką i nieatrakcyjną kobietą, a ojciec
wyjątkowo paskudnym wręcz odpychającym mężczyzną. Brak urody wcale im nie przeszkadzał i nie spędzał z powiek snu w każdym razie, aż do momentu, kiedy pojawiłam się ja.
Matka znienawidziła mnie już w pierwszych miesiącach życia za urodę, której jej poskąpiono, bo podobno
byłam ślicznym bobasem, pewnie z
zazdrości. Ojciec nie mógł na mnie patrzeć, bo podejrzewał, że matka go
zdradziła. Moje cztery siostry nienawidziły mnie szczerze, pewnie z tego względu, że nie
miały szczęścia i odziedziczyły urodę po
rodzicach. Było mi ciężko, czasami myślałam czy nie wskoczyć w lazur wody i nie
zmienić się w topielicę, ale brakło mi odwagi. Lata mijały dorosłam, zobojętniałam, nie miałam nadziei na lepszy los.
Gdy tak raz przemykałam cicho po pałacyku dopadł mnie sekretarz babci i
doprowadził przed jej surowe oblicze. Nie wiedziałam, czego mam oczekiwać.
Babcia nigdy nie okazała zainteresowania moją osobą. Nigdy nie powiedziała nic
miłego, tak naprawdę to całkiem źle mi się kojarzyła. Gdy weszłam do jej
gabinetu zobaczyłam, że jej ulubiony fotel w kolorze dojrzałych wiśni ustawiony
jest w stronę morza. Widocznie podobnie jak ja lubiła godzinami oglądać ten lazurowy falujący morski pejzaż.
Nie owijała w
bawełnę, szybko przeszła do meritum. Spokojnym głosem takim,
jaki miewają ludzie spełnieni oznajmiła, że oto jej dni dobiegają końca. I teraz to ona musi przekazać brzemię swojego życia odpowiedniej osobie. Byłam w prawdziwym szoku nigdy nie sądziłam, że
babcia zechce porozmawiać ze mną na ten tak ważny dla rodziny temat.
Tyle lat traktowała mnie jak powietrze, jakbym nie istniała.
Stałam w milczeniu, bojąc się odezwać
by jej nie zdenerwować. Wtedy to jej zgarbiony, przedwcześnie postarzały sekretarz podał mi do rąk miniaturkę.
Wyglądała na
bardzo starą rzecz. Gdy ochłonęłam, przyjrzałam się dokładnie
temu co znalazło się
w moich rękach a wtedy zorientowałam się,
że to był portret kobiety. Kobieta ta była do złudzenia podobna do mnie.
Odważyłam się spytać, kto to. Jak się okazało była to pierwsza strażniczka.
Jakiś mój daleki, utytułowany praszczur ożenił się z
nią, wbrew całej rodzinie. To był wielki skandal, niewyobrażalny mezalians. A ona sama, ta kobieta była jedną wielką tajemnicą, nikt nic o niej nie
wiedział, a ona do końca życia nie wyznała, co było przedtem.
Jako że
rodzina chciała o niej jak najszybciej zapomnieć, w końcu była plamą na honorze rodu, jej portret przechowywano w gabinecie w zamkniętej na
klucz szafie. I udawano na ile to możliwe, że nigdy nie istniała. Moje fizyczne podobieństwo
nasunęło babce myśl, że może to być wskazówka, co do tego, która wnuczka ma
zostać jej następczynią. Powiedziała mi, że kto wie może ma tak samo wyglądać
ta, co się od niej wszystko zaczęło jak i ta, co się na niej cała ta historia
skończy.
Najbardziej
mnie zdziwiło, gdy babcia wyznała, że od zawsze mnie lubiła, tylko nie chciała mi bardziej komplikować życia. Nie chciała też by
ktoś zaczął podejrzewać, że to właśnie mi ma przypaść całe
dziedzictwo. Najgorsze jest to, że za odrobinę, szczyptę ciepła
i miłości byłabym wstanie znieść całe zło tego świata. Nie powiedziałam jej
tego, bo i po co i tak było za późno. Nie można naprawić tego, co minęło. Oczywiście wieczorem podczas
kolacji wybuchła mega awantura. To, że mi oczu nie wydrapali i nie położyli,
jako skórę przed kominkiem to prawdziwy cud.Jeśli wcześniej mnie nienawidzili, to teraz nienawiść
wylewała się z nich sztormowymi falami, zalewając wszystko co dobre i zdrowy
rozsądek. Następnego dnia, jak się
domyślam całą noc dyskutowano, co zrobić by mnie poniżyć i skrzywdzić, więc
tego następnego dnia oznajmiono mi, że wychodzę za mąż.
Kawalerem,
który pragnął mojej ręki od zaraz, okazał się być
bezzębny śliniący się sadysta. Mógłby być moim pradziadkiem, jednak jak to
mówią złego demony nie biorą. Nie namyślałam się długo uciekłam, nie byłam przygotowana, nie
miałam zbyt dużo pieniędzy ale miałam nadzieję że sobie poradzę. Wiedziałam, że w końcu znajdą sposób by mnie zmusić
do tego małżeństwa. Gdy dotarłam tutaj, miałam tak mało
pieniędzy, że stać mnie było tylko na kupno tej nędznej chatki, w której mnie
znalazłeś. Nie miałam siły już dalej uciekać, nie miałam też jasno określonego
celu, więc zostałam. Nie mogę całe życie uciekać jak przestępca. Nie zrobiłam niczego złego.
No i stało
się. Zakochałam się z wzajemnością. Może mi się tylko tak zdawało, zawsze pragnęłam miłości i akceptacji,
odrzucenie bliskich tak bardzo bolało. Czułam się gorsza,
nie wierzyłam w siebie, nawet się nie lubiłam. Taki wybrakowany egzemplarz dopiero słowa babci coś we mnie zmieniły.
Obudziły we mnie iskierkę nadziei. Rodzina chłopaka, którego pokochałam nie
chciała mnie widzieć. Bali się, bo zdarzyło mi się mówić od rzeczy, a po drugie
uważali, że jestem zbyt biedna dla ich synka brata czy kuzyna. Była miłość,
jest dziecko, ale nie było odwagi by się opowiedzieć po właściwej stronie- Zwiesiła głos dając do zrozumienia,
że to już koniec jej opowieści.
-Czyli to już
koniec? Wszystko stracone, nie będziecie razem? -Pereza
podeszła i objęła dziewczynę ramieniem. Taka bezinteresowna babska solidarność.
-Nie wiem czy to była prawdziwa miłość, ale nawet ta prawdziwa czasem nie wystarczy.
Czasem trzeba czegoś więcej. Łatwo jest stchórzyć gorzej z naprawieniem szkód,
powrót bywa ciężki a może nawet niemożliwy. Jeśli uda mu się mnie przekonać, że
dorósł i jest pewny swego wyboru, gdy dokona wielkich rzeczy to, kto wie... -Wytarła łzy do rękawa, nie było sensu dalej ją męczyć, powinna
odpocząć.
-Lilidia,
kiedy można będzie przetapiać ten twój księżycowy kamień?
Rozmyślnie zmienił temat, wystarczy to,
co powiedziała. To było bolesne i osobiste wyznanie, otworzyła się a nie było to w jej naturze. Powoli zaczynał wierzyć, że uda mu
się zapanować nad sytuacją.Nabierał też pewności, że cuda są
przereklamowane. Wszystko to, to tylko trochę szczęścia plus przypadek i gra tych u
góry.
-Za dwa
tygodnie księżyc będzie w odpowiedniej fazie. Układ gwiazd też będzie
sprzyjający, wręcz wymarzony.
Była taka poważna. Przeszło mu przez
myśl że ona będzie tez musiała zapłacić
jakąś cenę za ten
klucz. Instynktownie wyczuł, że nie może
jej o to pytać to byłby zbyt duży nietakt.
-Nie dałoby
się tego przyśpieszyć? Jak by tak brata naszego Złociutkiego pogonić?
Sam wiedział, że się zagalopował,
uważał, że jednak miał do tego prawo w końcu był ranny,
szok i te sprawy. Mógł
opowiadać bzdury, niecierpliwić się niczym dziecko.
-Wszystko ma
swój czas, musisz poczekać. Działanie, które
proponujesz przyniosłoby by tylko wielką katastrofę. -Popatrzyła na niego z wyrzutem, nie rozumiała jak mógł zaproponować coś
tak nierozważnego.
A może było jej przykro, że mu tak śpieszno? Nie, tak nie mógł myśleć, nawet
w szoku. To do niczego dobrego nie prowadziło.
-Dobrze, więc,
mamy czas, aby ogarnąć sytuację. Przypominam, że nie wolno wam opuszczać terenu
pałacu, tylko tu jesteście bezpieczne. Nie chcemy problemów i
komplikacji, mam dość tych wątpliwych atrakcji.
Rozdział
Czas to wlókł się niemiłosiernie, to
bieg przeraźliwie szybko. Wszyscy odliczali dni do obrzędu. Nastroje zmieniały
się jak w kalejdoskopie od euforii do zniechęcenia, paniczny strach potrafił
przerodzić w szaleńczą odwagę.
Numi i Emeryk przez cały czas kręcili
się wokół pałacu sumiennie wypełniając obowiązki służących. Skutecznie omijali przy tym Wędrowca, w obawie, że zacznie ich maglować zadawać
trudne pytania, na które będą mogli udzielić odpowiedzi.
Dziewczyny były lekko poddenerwowane
faktem, że od czasu do czasu wychodził na zewnątrz, nic im nie tłumacząc. Babcia zaś przyjmowała wszystko ze stoickim spokojem.
Aż nadszedł dogodny czas by wytopić z błogosławieństwem gwiazd sztylet.
On sam poczuł się pusty, wypłukany z wszelkich uczuć. Wszystko wykonywał automatycznie z
przyzwyczajenia. Sam
siebie nie poznawał.
W ten właściwy dzień Lilidia
ubrała się w czarną elegancką sukienkę z żabotem, mimowolnie
dostrzegł kunszt krawcowej. Sukienka uwypukliła wszystkie atuty jej ciała,
dziewczyna wyglądała oszałamiająco, zjawiskowo. Musiał się mocno skupić by zapanować nad ciałem,
które wyrwał z apatii i snu widok dziewczyny. Jej długie srebrzyste włosy zostały zaplecione w niezliczoną ilość
warkoczyków, przy każdym poruszeniu głową zmieniały się w gniazdo wijących się
połyskujących srebrem węży.
Była niepokojąco poważna, skupiona tak bardzo że robiła
wrażenie nieobecnej. Biła z niej niczym
nieskażona szlachetność i mądrość. Doskonały materiał na
królową. Widok dziewczyny wyrwał go z letargu, poczuł pożądanie, hormony szalały a do
tego wszystkiego targał nim niepokój. To
pierwsze wyjście kobiet na zewnątrz po ataku tamtych, teraz dopiero zrozumiał
ile dla niego znaczą. Były jego rodziną a on w imię nie wiadomo, czego narażał je na
niebezpieczeństwo, to nie było uczciwe z jego strony.
Na dodatek w tej nowej pelerynie czuł się
nieswojo. Te łażące niczym świetliste robaki wzorki, rozpraszały się we wszystkie strony, polując na coś czego on nie dostrzegał. Nieustanie miał wrażenie, że układając się w bezsensowne
konstelacje odwracają jego uwagę od
innych spraw.