Nie chciało mu się wychodzić, był zmęczony i brakowało mu entuzjazmu
ale pewne sprawy trzeba pozałatwiać do
końca. Nie mógł rozbabrać czyjegoś życia a potem odejść i nie przejmować się
konsekwencjami swoich posunięć.
Zresztą to był
pretekst, bardzo dobry pretekst by uciec od dziewczyny. Od głupich myśli i od uczuć, na
które nie było miejsca w jego życiu.
Miasto pachniało trochę inaczej, do
bogatej gamy zapachów i smrodków dołączył inny dotąd mu nieznany. Intuicja
podpowiadała, że właśnie tak pachnie niebezpieczeństwo. Przez tyle lat żył w
złudnym poczuciu nienaruszalności, a teraz zło czai się zaledwie kilka kroków
dalej. Jego przeciwnicy zaczęli ścieśniać szeregi, krążyć wokół niego niczym
sępy. Czekali na jakiś błąd, na chwilę słabości.
Dopiero teraz zaczynała się prawdziwa, szalona gra o najwyższą stawkę. A on nadal nie
znał jej reguł, poruszał się niezdarnie, po omacku. Przeciwnicy
nie będą mieć litości to jedyne, co naprawdę jest pewne. Nie bał się, pomimo iż
pierwszy raz od wielu lat miał coś do stracenia.
Poszarpane gęsto tkane cienie rzucane
przez kamienice i rudery skutecznie ukrywały mroczne tajemnice mieszkańców. Zastanawiał się czy którymś z czarnych krążącym
wokół niego konturów nie jest, poznana niedawno Herytka. Z podejrzeń wykluczył ją nos, który nie
wyczuł nawet delikatnej woni jaśminu.
Mimo początkowego rozdrażnienia zaczęło
bawić go ciąganie tego całego widmowego orszaku po mieście. Prosta bezmyślna
czynność odprężała go, czuł jak supły mięśni na karku przyjemnie wiotczeją.
Łaził, więc bez celu wsłuchany w
codzienną krzątaninę ludzi. Był bezpieczny, nie odważą się zaatakować. Na razie
krążą w oczekiwaniu na łup.
Wyciszył się, oczyścił umysł, wpadł w trans.
Przebrnął bez oporów przez
przyjemnie miękką nicość. Zmysły jak wstęgi jedwabiu układały się plącząc na
wzajem. Splatały się w silny sznur, dający mu władzę nad czasem i przestrzenią.
Pierwszy raz robił to bez konkretnego celu, ot tak.
Najpierw jego myśli pomknęły przez
strukturę kamienia i drzewa w otaczającej go dzielnicy.
Poczuł miłość, nienawiść zwątpienia zapał, zmęczenie euforię, wszystkie uczucia, które potrafią urodzić się w człowieku. Wyczuł całe stada
utoczonych w mieście gryzoni i podniecenie kociambrów wyruszających na łowy.
Jego zmysły rozpełzły się leniwie po mieście, dzielnica po dzielnicy. To było
wspaniałe uczucie, poczuł się jak przed laty, młody i pełen zapału.
Czarne cienie
z rzadka przewijały się w pobliżu, wypłoszone jego zespoleniem się z tym
miastem. Mozolnie przebijał się
przez każdy budynek, mur i każde napotkane ciało. Nie
ominął zakonu i niczego niespodziewających się spiskowców.
Dochodził w tej swojej ekscytującej wędrówce już do końca miejskich zabudowań, był coraz bliżej
murów miejskich, na tym miał zamiar zakończyć skanowanie.
I nagle dobry
nastrój prysł.
Nieoczekiwanie natrafił na tak wielkie nagromadzenie przeciwnej mu energii, że aż zabrakło
mu oddechu. Poczuł się jak gdyby ktoś przyładował mu zdrowo w łepetynę a potem
w brzuch. W oczach poczerniałe i siwe kręgi wirowały jak szalone, ugięły się
pod nim kolana a ręce zaczęły drżeć. Na chwilę stracił kontakt z tamtym
miejscem.
Nie mógł sobie na to pozwolić.
Wziął się w garść. Stawka była zbyt
wysoka by popełnić błąd. Niemal natychmiast odnalazł mizerną chałupę
przyklejoną do miejskich murów. Była wręcz oklejona roztopioną smołą a raczej czarnym złowrogim cieniem.
Nie czekał na dalszy rozwój wypadków,
ślizgnął się tam natychmiast. Błagając w myślach wszystkie znane mu przyjazne
duchy, by nie było za późno.
Jego nagłe
pojawienie się przed powykrzywianymi ze starości drzwiami wzbudziło
niezadowolenie niewidzialnych przeciwników. Powietrze przeciął przeraźliwy, nienawistny świst. Zabolały go uszy i gdzieś głęboko w głowie od tego
dźwięku.
Bał się nawet zgadywać, co za potworny stwór może
wydobywać z siebie tak przerażające odgłosy.
Bez namysłu
załomotał w drzwi, otworzyły się natychmiast.
Zaskoczony ujrzał znajomą dziewczynę.
Stał na
przeciwko przeraźliwie bladej i drżącej wieszczki.
Nie zdążyła mu
wtedy na rynku powiedzieć wszystkiego, dlatego miała teraz problemy.
Zdenerwowany przeklął brzydko, nie mogąc zrozumieć jak mógł być
tak beztroski i głupi. Znowu nie uczył się na błędach. Bufon a raczej najprawdziwszy kretyn. Uratował
dziewczynę przed śmiercią by kilka godzin później skazać na jeszcze gorszy los.
-Bałam się, że
nie zdążysz Panie- Wyszeptała, mocniej przytulając do
siebie cicho kwilące
dziecko.
Była gotowa do drogi, koło jej nóg leżał
niewielki tobołek.
-Mało
brakowało, wiesz, co się dzieje?
-Gonią ciebie,
a zaatakowali mnie. Nie wiem, dlaczego uznali, że jestem niebezpieczna. Naprawdę chcieli mnie zabić- zadrżała jeszcze
mocniej, łzy popłynęły jej po bladych policzkach.- Nie straszyli, przybyli by zabić. Nic nie mogłam zrobić. Zupełnie nic.
-Dobrze już
dobrze, wszystko będzie dobrze. Idziemy do pałacu tam jest bezpiecznie. Widzę,
że pomyślałaś i przygotowałaś się na szybką ewakuację. Masz wszystko,
czego ci trzeba?
W odpowiedzi
pokiwała mu tylko głową.
-A chłopak?-
Spytał na wszelki wypadek.
-On mnie
kocha, ja jego też kocham, ale to nie wystarczy. Zabrakło mu siły i odwagi by
stanąć przy moim boku. Możemy iść. -Pomimo strachu
jej głos zabrzmiał twardo.
Nie było, co
paradować po mieście o tej porze z przerażoną kobietą i maleńkim dzieckiem. Co prawda jego pierwszą i świętą zasadą było ślizganie się bez pasażerów, ale czy zasady
nie są po to by je łamać?
Objął ramieniem przerażoną dziewczynę, która wydała mu się tak
drobna i delikatna jak szklana figurka i zwyczajnie uciekł w bezpieczne miejsce. Tamci posępni słudzy zła utkani z czarnych cieni mogli wyć niczym potępieńcy, nie byli już w stanie niczego zmienić. Tym razem miał szczęście zdążył, ale jak długo
może mu dopisywać ślepy los?
Żwir alejki zazgrzytał przyjaźnie pod podeszwami butów.
Pałac róż ciepłem światła świec i lamp
zapraszał do swych wnętrz. Drzwi były otworzone szeroko, kusiły spokojem i normalnością.
Sprawdził na wszelki wypadek, choć nigdy wcześniej
tego nie robił, czy nie przebił się za
nim żaden z czarnych, złowrogich cieni.
Ktoś nerwowo
chodził po marmurowych schodach.
Zaniepokoił się trochę. Potem wciągnął głęboko powietrze w płuca i zapanował nad emocjami. Na zimno
analizował sytuację. Nic złego nie mogło się stać. Przezornie by dmuchać na zimne, zabezpieczył to miejsce dodatkowymi zaklęciami. Wtedy i nawet teraz po ataku cieni wydaje się, że wystarczająco, zresztą na miejscu był Numi i
Emeryk. Widok kuśtykającej Lilidi sprawił, że czoło zrosił mu zimny pot. Spokój, który sobie narzucił
kilka sekund wcześniej, diabli wzięli.
-Co się stało?
- Głos minimalnie mu zadrżał.
-Nie wiem.
Czułam, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Wielkie nieszczęście gdzieś się
dziś wydarzy, serce wali mi jak oszalałe. Bałam się, że cię dopadli. -Wyrzucała z siebie niesamowicie szybko słowa.
Dotarło do niego tylko to, że się o niego martwiła. To było rozczulające i
zbyt dobrze kruszyło mur, który zaczął stawiać między nimi
-Już dobrze,
to na nią polowali- Wskazał brodą dziewczynę.
Dopiero teraz zauważył, że wieszczka wykończona dzisiejszymi
wydarzeniami ledwo stoi na nogach.
Jeszcze chwila a upadnie, szybko wyciągnął ręce by przejąć dziecko.
Z niechęcią przyznał sam przed sobą, że
znowu okazał się gruboskórnym mało empatycznym mężczyzną. Wiedział,
co ta dziewczyna przeszła, ledwo umknęła przed stosem a kilka godzin
później zaatakowały ją straszne nienaturalne stwory, które nie miały prawa istnieć. Od takiej dawki można zwariować, załamać się czy popaść w głęboka depresję,
a mimo to nie zaopiekował się nią
odpowiednio.
-Lilidia dasz
radę potrzymać maleństwo?
Nawet nie musiał pytać. Ona od razu
zorientowała się, że dzieje się coś niedobrego, szybko przejęła niemowlę. Kobieca intuicja. Zrobiła to co trzeba dosłownie w ostatniej chwili, dając mu cenne sekundy.
Zdążył złapać omdlałą dziewczynę, która warzyła niewiele więcej niż piórko, inaczej uderzyłaby twarzą w żwir.
-Chora jest?
-Raczej nie.
Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień. Najpierw chcieli ją spalić, jako niebezpieczną czarownicę potem polowały na nią nierealne i paskudne
cienie by zabić. Chłop jak dąb by nie wytrzymał a co dopiero
taka drobina.
-Zakon ją
dopadł? -Spytała krótko próbując tak złapać dziecko by dojrzeć
jego twarzyczkę.
-Tak. Słuchaj
czy mogę ci ją na tę noc dokwaterować? Nie wiem czy dojdzie do siebie na
tyle by móc się dzieckiem opiekować. Choć w sumie ślepy kulawego, może jakaś
służąca...
-Nie ma mowy,
dam radę. Będzie spała u mnie, w razie, czego będę cię wzywać. Miło, że
pomyślałeś o reputacji tej dziewczyny.
Stała promiennie uśmiechając się do
niemowlęcia, a jego gardło miażdżył jak w imadle smutek. Podświadomie zawsze
pragnął normalnej rodziny, dzieci. Ta dziewczyna o
srebrzystych włosach mogłaby mu dać szczęście, normalne życie. Marzył o tym,
gdyby tylko mógł zrobiłby wszystko by dać im szansę na wspólne życie. Jednak to
pragnienie musiało pozostać jego tajemnicą, na zawsze. Tak jak przed laty znowu będzie
musiał uciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz