środa, 29 października 2014

Jajko, tuńczyk,czekolada. 11. Pobudka.




11. Pobudka




Czapka niewidka- warknęła, Sam sobie jest winien, nie musiał zadawać głupich pytań. Szczególnie, że nie znała wyniku a niepewność rozwalała ją w tej chwili od środka niczym bomba. Jak mogła zapomnieć o teście? Co się z nią dzieje?
-Pytam poważnie- Leon naburmuszył się jak indor.
-Pobudka, śpiący królewiczu czas się zbudzić. Pobudka, czas zrozumieć, że gdy dwoje dorosłych ludzi bawi się w seks to bywają konsekwencje, niekoniecznie takie jakby im odpowiadały. Dzieci nie przynosi bocian, ani nie znajduje się ich w kapuście- Wydarła mu z ręki test.
-Ale- zaczął niepewnie
-I, co powiesz, że nie twoja wina, bo się dobrze nie zabezpieczyłam?!- Wrzasnęła mu prosto w twarz- Wcześniej trzeba było pomyśleć. Z księżyca spadłeś? Nie ma idealnych rozwiązań chyba, że sterylizacja. Jak chcesz to się kurna wykastruj, wydryluj to nie będziesz musiał potem durnych pytań zadawać! –Była wściekła, wypełniona głupią nikomu nie potrzebną złością aż po brzeg. Oczywiście nie na Leona, on był tylko ofiarą, znalazł się w złym miejscu o złym czasie. To była jedna z takich chwil, gdy upuszcza się złą energię a i tak człowiek czuje się jeszcze gorzej, dochodzi, bowiem poczucie winy. Każdy doskonale wie, że nie wolno mu tego robić a i tak wyładowuje się na kimś bliskim, by nie zwariować-I głupoty po świecie nie rozsiejesz więcej!- Dodała załamującym się głosem.
-Czy to znaczy.. -Nie potrafił do końca sformułować pytania. Dzielnie zniósł jej wybuch być może to przez szok. To był pierwszy raz, kiedy na niego tak bezpardonowo nawrzeszczała, zazwyczaj panowała nad emocjami. Może nie całkiem, ale na pewno nie ponosiło jej tak jak dzisiaj.
-Nie, to znaczy, że nie. Możesz spać spokojnie nie tym razem. Fałszywy alarm.- Nie potrafiła się cieszyć, choć właśnie takiego wyniku oczekiwała. Jednak od wczoraj prawie pogodziła się z myślą, że może czas na zmiany. I chyba była rozczarowana.
-To nie tak, wiesz o tym- I on się nie zachowywał się tak, jakby mu kamień spadł z serca.
-Nie rozmawiajmy o tym. Nie było sprawy.
-Dobrze- zgodził się zbyt szybko jak dla niej.
Miała nadzieję, że powie jeszcze coś, czego będzie mogła się chwycić, z czego da się czerpać siłę

- A co za strony przeglądasz? – Zmienił temat- Przecież mieliśmy się wstrzymać z psem- Ledwo to powiedział, zdał sobie sprawę, że to nie najlepszy moment, żeby jej o tym przypominać.
-Wiem na wszystko jest zły moment. Widziałam dziś na mieście te psy, chciałam tylko sprawdzić. –Nie wiedziała, czemu się mu tłumaczy
-Nie powiem ładny pluszak, ale nie dla nas.  My, jeśli się zdecydujemy to na takiego, żeby ze mną biegał. Ten to taki do przytulania i na kanapę, i żeby przed znajomymi zaszpanować.
-Ty to się znasz chłopie na rzeczy, a kucyk to taki mały konik żeby można go było sobie na rączkach ponosić?- Trochę zdążyła poczytać, więc już wiedziała, że te psy to odpalony dynamit w pięknym futrze.
-Mówisz- z zaciekawieniem przyglądał się fotkom na monitorze, a lśniące oczy dobitnie świadczyły, że spodobały mu się te psy.
Kiedyś, gdy nadejdzie odpowiedni czas, wykorzysta to. Właśnie w tej chwili nabrała niezachwianej pewności, że już całkiem niedługo skontaktuje się z fundacją i znajdzie przyjaciela, o jakim marzyła.

niedziela, 26 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 10 FAM




10. FAM 


Gdy siedziała w pracy a fotel wręcz palił jej pośladki, wydawało jej się, że do apteki będzie frunąć jak na skrzydłach, byle jak najszybciej uzyskać odpowiedź. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż wyobrażenia. Strach wygrywał, ciągnęła nogę za nogą byle tylko odroczyć chwilę, gdy stanie z prawdą twarzą w twarz. W życiu człowieka bywają chwile, gdy prawda jest najmniej pożądanym składnikiem, mało tego w takim momencie nie wiemy, jaka prawda byłaby dla nas najlepsza.  Doszła już do samych drzwi apteki, gdy wyminęła ją grupa ludzi z wielkimi, kudłatymi psami. Jeden z pięknych wilczasto umaszczonych stworów odwrócił łeb i spojrzał na nią. Rozpoznała w jego oczach niepokorność, nonszalancję, przekorę, pasję, to niesamowite, że przez jeden krótki moment potrafiła odnaleźć tyle cech w obcym zwierzęciu. Nadinterpretacja? Jedno wiedziała na pewno, że jeśli kiedykolwiek będzie miała psa, to właśnie taką kudłatą bestię. Dziewczyna prowadząca psa, miała na sobie czarną koszulkę, na której widniał rysunek psa i napis FAM.
-Kurczę, co to może znaczyć? – Pomyślała zaciekawiona- Fantastyczna Akademia Muminków? Nie, chyba nie. Fabryka Automatów Medycznych? Bezsensu. Fajne Autonomiczne Marysie? Fanatyczne Akrobatki Miejskie? Filatelistyczny Atak Mangust? - Żałowała, że nie zaczepiła tych ludzi i nie spytała, kim są.
Kolejka nie była zbyt duża, przy okienku stało tylko kilka, krępych staruszek w grubych, kolorowych niczym tęcza swetrach. Rozprawiały o czymś głośno a w ich głosach rozsiadł się prawdziwy wulkan emocji. Próbowała intensywnie myśleć nad skrótem, który zobaczyła na koszulce dziewczyny, byle tylko nie słyszeć utyskiwań i krytyki.  Na dziś wystarczy nieprzyjemnych emocji i stresu.  Nagle jedna ze staruszek odwróciła się i spojrzała na nią tak, jakby chciała przewiercić na wylot. Poczuła się nieswojo, ale co miała zrobić w takiej sytuacji? Powiedzieć, niech pani się na mnie nie gapi?
-Chcesz czy nie?- Spytała ją nieoczekiwanie starsza kobieta a głos miała niczym wspomnienie beztroskiego dzieciństwa, mogłaby słuchać go w nieskończoność.
-Nie wiem- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-Nie martw się, na wszystko jest dobry czas.- Uśmiechnęła się do Anki a w tym uśmiechu była ukryta tajemnica i chyba nawet obietnica.
-Tak wiem- odpowiedziała, choć nie wiedziała jak zinterpretować słowa starszej kobiety.
Kobieta machnęła jej ręką, ubraną w kremową skórzaną rękawiczkę i wyszła
-Proszę, co dla pani?- Usłyszała niecierpliwy głos młodego farmaceuty.
-Test ciążowy a najlepiej dwa, tak na wszelki wypadek.
Gdy wróciła do domu, od razu popędziła do łazienki. Długo wczytywała się w instrukcję, by nie popełnić błędu w odczytywaniu wyniku. W końcu jedna kreska robiła różnicę a i kolor miał znaczenie. Nie czekając na różowy ślad, zostawiła test na parapecie i poszła do pokoju by odpalić komputer. Nienawidziła czekania, wariowała od niego, musiała się czymś zająć. Wklepała w wyszukiwarkę trzy frapujące ją literki- FAM, mając nadzieję, że dobry wujek Google jak zwykle natychmiast znajdzie właściwą odpowiedź. Nie tym razem, „ famów” wyskoczyło wiele i to przeróżnej maści: grupy kapitałowe i technika grzewcza, jakieś szkoły, ale wiedziała, że to nie to. Przy Fundacji Akademii Medycznej zaczęła się zastanawiać. FAM z dodatkiem pies nic nie dało. To może inaczej F-Fundacja, A-no tak Anny Dymnej, Artura Rubinsteina?  To też nie ten kierunek. Na fundacjach. org też nie było odpowiedzi. Zaczynało ją to irytować.  To może coś takiego jak Fundacja Adopcji? Cooo adopcja mamutów?- To zwyczajne świry. A już myślała, że po wyznawcach kiwi nic jej nie zdziwi. Niech sobie jeszcze dinozaury adoptują, szczególnie te mięsożerne. Maskoteczki do ogrodu, co za świat. A nie trzeba uważać na literki, to fundacja adopcji malamutów. Kliknęła link i zaczęła czytać, nawet nie zauważyła, kiedy wrócił Leon, który teraz stał nad nią z jej zapomniany testem w ręce .
-Co to? – Spytał

środa, 22 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 9. Rapująca biedronka






9. Rapująca biedronka

******




Dzień zaczął się źle. Bardzo źle. Zaspała, zgubiła kluczki. Nie zjadła śniadania, więc bolał ją brzuch. Spóźniła się do pracy ponad godzinę. Już w drzwiach dostała taki ochrzan, że odechciało się jej wszystkiego. To był jeden z tych dni, kiedy spóźnienie traktowano jak świętokradztwo. Nawet koniec świata nie był dobrym wytłumaczeniem, a ona nie miała żadnego. To stanowczo nie był dobry dzień.
Koło czternastej zadzwoniła Rysia, pomimo, iż wiedziała, że nie wolno dzwonić, gdy Anka jest w pracy. Widać taki dzień, wszystko szło nie tak jak powinno.
-Anka słuchaj jest afera- wykrzyknęła podekscytowana Rysia do słuchawki.
Tyle to i ona sama wiedziała. Od rana trwała jedna wielka afera.
-No- mruknęła zachęcająco.
-Słuchaj Kicia przyszła do pracy, ubrana w taki czerwony rozkloszowany żakiecik.
Po jakiego grzyba siostra dzwoni by opowiadać, w co ubiera się ta panienka, przecież ona to ma serdecznie w trąbie. Nie wsłuchiwała się w szczegóły, dopiero efektowna pauza zwróciła jej uwagę. Wygląda na to, że Rysia przechodzi do meritum
-No- ponagliła
-Więc wyszła od prezesa z gabinetu czerwona na gębie, normalnie tak intensywnie jak na żakiecie. Bełkotała coś bez składu i ładu, zupełnie jak wariatka. „Nie na widzę was, że by was szklak ugryź cie się w tyłki „ i coś w ten deseń. Normalnie mówię ci jak nic rapująca biedronka.
To było zbyt wiele na jej głowę, nie potrafiła wyobrazić sobie, ociekającej seksem Kici, jako biedronki na dodatek rapującej.
-Dlaczego?
-Nikt nie wiedział dopiero przed chwilą księgowa Kasia przyznała się, że troszkę podsłuchała. Niechcący, bo Kasia nie jest sensatką. Wyobraź sobie, że Kicia jest oszustką.
To było o wiele prościej sobie wyobrazić niż tę monstrualną biedronkę.
-Okradała firmę?
-E tam firmę, prezesa, no w sumie to jakby okradała firmę. Kasia nie jest pewna, ale chodziło o to, że zgłosiła się do prezesa z jakimś listem. On jest podobno autentyczny tylko, że nie należał do Kici tylko do jej kuzynki, ukradła go i na bezczela wykorzystała. W tym liście było czarne na białym, że prezes jest ojcem. Chyba, w każdym razie tak to zrozumieliśmy.
-Tyle czasu wierzył, co mu się nagle odmieniło, zrobił badania genetyczne?- Dziwne to wszystko było.
-Nie, Kicia nakłamała, że ta matka umarła i na łożu śmierci dała jej ten list. A tu w niedzielę całkiem przypadkiem prezes spotyka tę niby nieboszczkę całą i zdrową i z całą pewnością żywą.- Zachichotała Rysia
-Można zawału dostać – nie chciałby spotkać kogoś, kogo uważała za trupa.
-No i baba mu powiedziała, że mają wspólnie córkę, ale dziewczę to nadal żyje w nieświadomości, kto jest jej ojcem. List owszem napisała wiele lat temu na wszelki wypadek, gdyby jej się coś stało i dawno o tym zapomniała.
-Ale jazda jak w noweli meksykańskiej, są w nich rapujące biedronki? – Choć to dziwne naprawdę poprawił się jej humor.
-Przestań, uczepiłaś się biedronki, choć powiem ci to był piękny widok jak tymi swoimi szpileczkami kopała wykładzinę jak młody źrebak.
-To już nie jest twoją przyjaciółką?- To chyba było najważniejsze w tej sprawie.
-Zapomnij, wyleciała na zbity pysk a ja czuję jak poziom asertywności podskoczył mi aż pod gwizdek.
-Dobra musze kończyć.
Odłożyła słuchawkę, zanim szef wszedł do biura. Jedno nie dawało jej spokoju, jeśli Kicia chciała uchodzić za córkę to, dlaczego przed całym personelem udawała kochankę? Nie zdążyła spytać. To nie miało sensu.

niedziela, 19 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 8 Spleśniałe kasztaniaki.



8. Spleśniałe kasztaniaki!




-Jesteś chora?- Momentalnie weszła w rolę starszej siostry
-Nie- odpowiedziała zgodnie z prawdą Anka
-Kiedy ostatni raz robiłaś badania? Chuda jesteś jak patyk, może masz anemię? –Rysia zaniepokoiła się stanem siostry. Położyła Ance rękę na czole, sprawdzając czy nie jest, aby rozpalona.
-To nie to, wszystko w porządku. Nie musicie się zamartwiać.- Nie chciała teraz rozmawiać o sobie, najpierw musi w spokoju wszystko przemyśleć, poukładać.
-O nie koleżanko nie tym razem, zadbamy o ciebie- Zbyt dużo było stanowczości w głosie siostry, by Ance bez problemu udało się zamieść sprawę pod dywan.
Rysia zawsze miała tendencje do nadopiekuńczości.
-No dobrze, to coś w deseń kasztaniaków- przyznała niechętnie
Leon z brzdękiem odłożył na stolik tacę z herbatą i słodyczami. Jednak ani on, ani Rysia nic nie powiedzieli, czekali, niecierpliwie się jej przyglądając
-Jak przemyślę to wam powiem- tyle mogła obiecać.
Miała siedem lat, gdy tata przyniósł do domu wór kasztanów. Jak ona się wtedy cieszyła. Dzieci już nie znają tego typu radości, mają zbyt dużo zabawek, nie potrafią docenić prostych przyjemności. Razem z mamą i Rysią stworzyły miasto kasztaniaków. Czego tam nie było, na środku miasteczka stała księżniczka z włosami z waty, jednorożec, pies i całe mnóstwo nie zawsze foremnych zwierząt. Uwielbiała te jesienne zabawki, w dzisiejszych czasach dzieci kochają wszechobecny, kolorowy plastik, ale wtedy to kasztaniaki były spełnieniem marzeń. Szkoda, że świat się tak zmienił. Tamtej jesieni wprowadziła się do nich ciocia z synem Jackiem, rówieśnikiem Anki, uciekła przed mężem sadystą. Miała u nich przeczekać, pozbierać się i stanąć na nogi, tak w każdym razie mówili rodzice. Jacek nie potrafił się odnaleźć w nowej sytuacji, za wszelką cenę próbował skupić na sobie uwagę, był złośliwy. Pewnego wieczoru, gdy wracała z rodzicami basenu, w drzwiach czekał Jacek. Cicho tak żeby nie usłyszała, rozbierająca tuż za nią buty mama, szepnął jej do ucha
-Spleśniałe kasztaniaki
Wiedziała, że stało się coś złego. Nie zdejmując kurtki i butów wpadła do swojego pokoju. Nawet nie słyszała upomnień mamy, która nie pozwalała wchodzić do środka w butach, bezwzględnie miały zostawać na werandzie tam gdzie ich miejsce.
Kasztaniaki stały, dokładnie tam gdzie je zostawiła na półce koło globusa. Tylko, że teraz oblepiała je biało-bura, popękana substancja. Faktycznie trochę wyglądały jak spleśniałe. Z rozpaczy nie potrafiła powiedzieć nawet słowa. Zapłakana dotykała ulubionych zabawek, by szybko się zorientować, że Jacuś po prostu wysmarował kasztany pastą do zębów. Do nikogo się nie odezwała, a całą noc przepłakała. Rano nie zjadła śniadania i w milczeniu poszła do szkoły. Zaniepokojona mama wezwała na pomoc swoją przyjaciółkę Elkę psychologa, mając nadzieję, że ona pomoże zażegnać kryzys. Elka przez godzinę rozmawiała z Anką a potem uspokoiła mamę, że wszystko w porządku. Anka po prostu dorastała i zaczęła zdawać sobie sprawę, że życie bywa brutalne. Mamy oczywiście nie uspokoiło zapewnienie Elki, może, dlatego, że przez następne trzy noce słyszała, jak córka płacze. Sam Jacuś przygasł, poszarzał i dziwnie umilkł. Po kilku dniach Anka, tak jak przewidziała przyjaciółka mamy, wyjawiła rodzinie, że wcale nie rozpaczała po kasztaniakach i nie była zła na Jacusia, po prostu zrozumiała, że wszystko, co ją otacza jest nietrwałe. Miała tylko siedem lat, to za wcześnie by zrozumieć, jak łatwo można stracić to, co się kocha i że nie można temu zapobiec. Nigdy nie wiemy, czy ktoś, kogo kochamy nie wyrządzi nam krzywdy. Tak jak się to stało w przypadku Jacusia. Ufał tacie i nie przypuszczał, że ojciec zdenerwowany jednym, niewinnym słowem zbije go tak, że wyląduje ze złamaniem ręki i żebra w szpitalu. Przecież jej Ance też może się to przydarzyć, oczywiście nie to, że ją zbije tata, ale coś równie strasznego, nieodwracalnego. Dorośli nie wiedzieli, co powiedzieć. Byli przekonani, że chodzi tylko o zniszczone zabawki, nie podejrzewali, że sprawa jest aż tak poważna. Mama długo ją przekonywała, że nie można martwić się na zapas i że od tego są rodzice. Sama Anka ma być szczęśliwa, jest dzieckiem a dzieciństwo to czas na beztroskę i zabawę. W każdym razie od tamtego czasu, gdy działo się coś nietypowego, coś takiego, co musiała w spokoju sama bez niczyjej pomocy ogarnąć, mówiła po prostu -kasztaniaki – a wszyscy wiedzieli, czego od nich oczekuje

środa, 15 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 7 Fagus sylvatica



7 Fagus sylvatica





-Typowe z was baby najpierw obrobicie tyłek koleżance a potem skończycie na pieniądzach – Leon okazał im swą dezaprobatę. I wcale w tym samym nie stawał w obronie Kici, ale odkąd obcięto mu premię, w ramach walki firmy z kryzysem był niezwykle drażliwy na każdą wzmiankę o pieniądzach.
-A wiesz, idź się potnij boś ty Fagus sylvatica – Rysia wydęła usta.
Odkąd Anka pierwszy raz przyprowadziła Leona do domu, ilekroć powiedział coś głupiego, Rysia wyciągała z zakamarków swego umysłu tajemniczo brzmiące słowa. Anka podejrzewała, że siostra specjalnie wykuła kilka łacińskich nazw, tylko po to żeby mu dokuczyć, taka swoista gra. Ogólnie to ją Rysia zaskoczyła, zachowywała się tamtego dnia tak jakby miała w głowie zamontowany radar i już po pięciu minutach zlokalizowała największą słabość Leona. Na początku Leon płonął na twarzy buraczaną łuną i tak prawdę mówiąc żądzą mordu też. Czuł się bardzo upokorzony. On, który lubił wiedzieć wszystko najlepiej, został rozpoznany wręcz w błyskawicznym tempie i pokonany. Anka zbyt dobrze pamiętała pierwszy rok po ślubie, kiedy to Leon wieczorami zamykał się w łazience próbując wkuwać łacinę. Nie szło mu. Nie miał za grosz talentu do łaciny, można nawet powiedzieć, że jest antytalentem. Po jakimś czasie wściekły i zrezygnowany wywalił książki do kosza, pozostała mu tylko nadzieja, że kiedyś szwagierce się znudzi. Minęło tyle czasu a Rysia nadal miała radość z dokuczania, może wykuła tyle słówek, że żal jej było zmarnować zgromadzone zasoby?
-Anka weź jej coś powiedz, bo ja nie ręczę za siebie- zagroził Leon
-Jak dzieci- westchnęła.
-A tobie, co znowu się nie podoba? –Rysia nieudolnie udała zdziwioną
-Obrażasz mnie bez powodu, wiesz ty całkiem normalna nie jesteś -Odgryzł się szwagierce
-Cisza- warknęła przez zęby jak wkurzony pies.
Popatrzyli na Ankę zdziwieni
-Koniec. Rysia koniec z łaciną a ty Leon przestań, ale już.
-Co przestać?
-Znam cię zbyt dobrze wiem, że zgłupiałeś zupełnie i chcesz jej napluć do herbaty- popatrzyła na niego tak jak patrzyła na nią znienawidzona nauczycielka fizyki.
-Ja?- Ze wstydu, że ktoś się domyślił płonęły mu czerwienią nie tylko policzki i uszy, ale też czubek głowy.
-Jak jeszcze raz będziecie takie szopki odstawiać, to nie ręczę za siebie. Wystarczy–Zagroziła całkiem poważnie. Jak na dziś miała dość traumatycznych przeżyć. Nie dość, że dopadła ją jakaś schiza, to musiała jeszcze wysłuchiwać durnych historii i się uśmiechać. A sama nie mogła nikomu nawet wspomnieć o tym, co ją spotkało. To zbyt dużo.
-Czemu się denerwujesz przecież my się tylko droczymy- Ryśka próbowała załagodzić sytuację.
-Tylko, że ty się bawisz a on się wścieka. Dość tego to już nie jest zabawne. Pobawiłaś i wystarczy.
-No i tu bym się z tobą nie zgodziła.. -Nie dokończyła myśli i nie zdążyła zasypać Anki swymi argumentami, złamała się pod spojrzeniem a la nauczycielka fizyki.
-To teraz wyjaśnij, co mu zaserwowałaś, bo nie chcę żeby cały wieczór spędził przed komputerem szukając odpowiedzi. A znając życie znowu nie będzie pamiętał, w którym kościele dzwoniło.
-No wiesz – wolałby żeby to pozostało to między nimi. Rysia i tak odniosła zwycięstwo.
-Wale nic nie wymyśliłam zwyczajny jest, z tym się chyba zgodzisz?
Leon prychnął jak rozeźlony kocur dachowy.
-A buk no, bo korzeń chyba ma? Więc wychodzi na to, że buk zwyczajny
-Wiesz stać cię na więcej- wcale jej to nie rozśmieszyło i nie mała ochoty ciągnąć tematu zdegustowana tą odwieczna rywalizacją
-A tak właściwie, czemu ty polegujesz?- Rysia najwidoczniej wolała odpuścić.
-No właśnie zamiast farmazony pociskać zainteresowałabyś się siostrą. Zemdlała.- Leon z ulga przyjął zmianę tematu.

poniedziałek, 13 października 2014

Przeprowadzanka

A wiecie, że w Alaskańskim raju czasem są przeprowadzanki?? Ja nie wiedziałem co to są przeprowadzanki. Widziałem, że mama w każdej wolnej chwili układa wszystko po kolei do różnych walizek i kartonów…najpierw pakowała wszystko z salonu i kuchni i swoje rzeczy ale wiecie co…moich żadnych nie pakowała, nawet jak przynosiłem jej piłki…było mi smutno bo myślałem , że mnie tu zostawi samego…Pakowała potem te wszystkie rzeczy do auto i wracała bez niczego…w mieszkaniu robiło się coraz bardziej pusto… Mama mnie przytulała i mówiła, że niedługo się przeprowadzamy i że w sobotę przyjdzie ciocia Jola i się mną zajmie i zabierze mnie na spacer aby mama mogła zabrać resztę rzeczy mniejszych oraz meble.
Tak też się stało. W sobotę rano przyjechała ciocia Jola. Mówiła, że zrobimy sobie fajną wycieczkę i wybierzemy się w góry!! Och jak ja bardzo lubię góry!! Ale się ucieszyłem! W końcu jestem górskim malamutem! Mama zapakowała moje rzeczy i pojechałem z ciocią Jolą. Chciałem w końcu zobaczyć jakies inne górskie malamuty J
Po niedługim czasie jazdy autem dojechaliśmy na miejsce. Zaczeliśmy spacerować. Uwielbiam biegać po skałkach. Ciocia biegała ze mną.
I wiecie co?? Były tam owieczki….fajne były te owieczki…chciałem się z nimi pobawić…ale ciocia stwierdziła, że nie jest to dobry pomysł….i musiałam chodzić na smyczy…potem było jeziorko i sobie trochę pobiegałem za piłką…uwielbiam piłki…Ciocia jadła kanapki...musiałem się nieźle nastarać aby się podzieliła...




Chodzilismy tak po górach kilka godzin aż w końcu pojechaliśmy do domu…. Malamutów górski brak…nie mam pojęcia gdzie one się ukrywająQ
Hmm ale wiecie co człowieki?? To już chyba nie był mój dom! Nic już tam nie było …pusto….nawet moich misek ani piłek nie było….
Tym razem mama zabrała mnie na wycieczkę…ale tak naprawdę to nie była wycieczka tylko pojechaliśmy do naszego nowego domku …..nooo moja człowieczka chyba oszalała…..tam był taki bałagan, że nie da się mieszkać!! Torby, kartony jedno na drugim, meble to tu to tam….to ja już wolałem stare mieszkanko…..Tutaj była jedna fajna rzecz…wieeeeeeeelkie okno takie od sufitu do podłogi gdzie mogłem sobie podglądac co dzieje się na zewnątrz! Suuuperowe to okno…a za oknem taras i ogródek!!!  I to kolejna fajna rzecz w nowym mieszkaniu!
Mama zaczęła trochę porządkować ten bałagan i przed wieczornym spacerem było już więcej miejsca.
Następnego dnia poznawaliśmy nową okolicę….nooo musze przyznać, ze cakiem fajna ta nowa okolica. Zdecydowanie więcej piesełow tu jest….
W domu też robił się większy porządek z godziny na  godzinę i już mogłem nawet biegać i  bawić się piłkami. Mama pokazała mi tez ogródek…tam też mogłem biegać za piłkami…i odpoczywać i biegać…tylko kopać dołków mama mi nie pozwoliła…hmmm muszę zapamiętać!

Yuuupi! Mam swój nowy alaskański raj!! Teraz z mamą czekamy na gości J

niedziela, 12 października 2014

A więc my dziś na wycieczce. Wstałam po 8 rano. Jako iż dziś niedziela to busy do centrum jadą bardzo rzadko. A my do centrum mamy bardzo ładną ścieżkę spacerową wzdłuż rzeki, idzie się około pół godzinki. W centrum Sandnes okazało się, że pierwszy autobus w pobliże gór jedzie o 11:40.... no więc stwierdziłam, że my czekać tak długo nie będziemy i poszłyśmy w góry zupełnie pieszo. Kondycja niestety nie najlepsza więc często musiałam robić przystanki, żeby złapać oddech. Jak tylko zeszłyśmy z głównej drogi na szlak to Masza od razu odzyskała wolność :) więc się ożywiła.... szłyśmy po kamieniach, po bocie i wodzie i po całkiem sporych skałach... Masza czasem zapadała się w błocie po łokcie. a jak miała głupawkę po łące to się wyjątkowo oczyściła, bo o ile na szlakach jest regularne błoto to na podmokłych łąkach woda jest czyściutka :) Innym turystom Maszka się bardzo podobała, przystawali, głaskali i zadawali mi rutynowe pytania.
Pogoda nam dopisała. Było pogodnie z lekkim wiaterkiem, bez deszczu. Temp tak ok 12, 15 stopni
Bardzo udany wypad :)




















Jajko, tuńczyk, czekolada. 6 Historia wplątana o rudym muzułmaninie, który maluje piętami i obrazy ożywają.




6 Przed takim postawiono mnie zadaniem - O rudym muzułmaninie, który maluje piętami i obrazy ożywają.




- Nie mów, że wzięła cię na poważnie- w sumie prawie nie znała Kici, wiedziała, że jest inna, ale żeby aż tak?
-Pewnie gnała, że mało swoich markowych szpilek nie pogubiła. Przebierała zgrabnymi nóżkami tak, że aż się asfalt zwijał. Może prezes nie lubi pryszczy?
-Jesteś okrutna
-Ja?- Oburzyła się- a opowiadałam jak się chłopaki w pracy założyli, że ona uwierzy we wszystko? Witek stwierdził, że jest głupsza od jego psa.
-Nie opowiadałaś, zwykle skupiasz się na bluzganiu na samą myśl o przyjaciółce – uprzejmie przypomniała
-To słuchaj, Witek wmówił jej, że jego kuzynka wyszła za araba, który zapłacił za nią tyle złota ile ważyła.- Dramatycznie zawiesiła głos
-Też mi rewelacja, stara historia, o kim już tak nie mówili?- Liczyła na coś więcej.
-Tylko cały szkopuł w tym, skąd on to złoto wziął
-Sprzedał wielbłądy? –Rzuciła od niechcenia- Albo ropa na jego kawałku pustyni bije po samo niebo.
-Ale się wysiliłaś. Jego matka, tego muzułmanina puściła się z dżinem. Wiesz tym z lampy, a że długo w niej siedział to taki lekko wypłowiały był to i dzieciak rudy wyszedł. Trochę inny jak na ich warunki. Dzieciak marudny był, ciągle chciał coś nowego, ojca z lampy wyciągał. Taki był upierdliwy i roszczeniowy, że raz wkurzony ojczulek dał synowi takie lanto, że aż mu w pięty poszło.
Leon dostał ze śmiechu ataku duszności, oczy mu mało z orbit nie wyszły.
-No i co dalej?- Teraz to i ona była ciekawa, co będzie dalej
-Po tym laniu dzieciak pięty miał jakieś takie inne, zgromadzenie mocy albo coś w tym rodzaju, a może scheda po ojcu? W każdym razie mógł nimi malować. Na początku to same piłki malował potem auta a jak doszedł do odpowiedniego wieku to i nawet gołe babki, które ożywały na całą noc. Ty wiesz, co to był za talent? Wszystkie kobiety ukryte za zwałami materiału a on, co noc nową golaskę miał, potem stwierdził, że gołe baby to nie wszystko i kasa się by przydała.
-I, co sztabki złota malował?
-Nie, wejście do sezamu. Brał, co chciał a potem obrazek zamalowywał żeby inni się do środka nie dostali. W końcu to jego meta była.
-To, po co mu była kuzynka Witka jak tyle kobiet miał?- Rzeczowo zainteresował się Leon
-Typowy chłop, nic nie rozumiesz. Uczuć chciał. Zresztą nieważne, Kicia nie spytała, to odpowiedzi nie znamy.
-Wszystko pięknie, ale raczej to ona miała dobrą zabawę.
-Nie do końca, godzinę wcześniej położyli na biurku wizytówkę, niby, że do pani redaktor pewnej gazety. Nie minęło pięć minut a Kicia dzwoniła do redakcji chcąc sprzedać mega bombę. Opowiedziała całą historię umierającej ze śmiechu narzeczonej Witka, która ją poinformowała, że już znają temat, reporterzy są w terenie.
-Twierdzisz, że uwierzyła w rudego muzułmanina malującego piętami historie, które ożywają?- To brzmiało tak nie dorzecznie, że przebiło jej historię z płaskonosymi.
-Nie wiem czy historie ożywały, ale babki tak, choć w sumie, kto tam wie jak on je malował i co się z nimi działo.
-Ci twoi koledzy to nieźle muszą w pracy popalać- Leon nie mógł wyjść z podziwu i już było widać, że zastanawia się, komu dalej sprzedać historię.
-Nie obraziła się na was? Ktoś jej musiał w końcu powiedzieć.
-Ciekawe, kto? Dam głowę, że ona cierpliwie czeka na artykuł.
-Biedna dziewczyna- to chyba solidarność jajników, ale zrobiło jej się żal Kici
-Biedna? Ty widziałaś, czym ona jeździ? Ten nasz prezes jest niczym ten arab, zasypuje ją tym, co najdroższe i najlepsze
-Ja nie w tym sensie, zresztą pieniądze jak widać szczęścia nie dają.

piątek, 10 października 2014

Masza nie polubiła klatki :)

To znowu My. Żywotność klatki oceniam na niską.... wyrwana boczna ściana po dniach 3. Pies cały. Teraz Masza zostaje po prostu w domu i poza zeżartymi 3 żaluzjami z 3 okien większych zniszczeń narazie nie robi. Nowe żaluzje kupione ale jeszcze nie zamontowane.... bo sprawdza franca te okna czy aby ich nie zostawimy otwartych.... więc chcemy troszkę poczekać aż jej się znudzi to sprawdzanie.... świnek morskich na szczęście nie rusza, więc ich nawet nie trzeba zabezpieczać jakoś specjalnie. Świnki stoją w sypialni ale drzwi do niej zostawiamy otwarte, żeby Maszy nie ograniczać swobody. W weekend chcemy się trochę znów poszwędać po okolicy więc jak nie będzie wielkiego deszczu to zabierzemy aparat. Wypatrujcie zatem relacji :) Pozdrawiamy.

Jajko, tuńczyk, czekolada. 5. Szalony wędkarz




5. Szalony wędkarz.




-Tak właśnie i na dodatek karmił czekoladą- Tryumfalnie zamachał jej przed nosem, wypełnioną po brzegi lnianą, ekologiczną torbą na zakupy.
Nie zdążyła się dowiedzieć, co dokładnie zakupił, ponieważ ostro i długo zabrzęczał dzwonek domofonu. Leon poszedł sprawdzić, co się dzieje.
-Już cię ściągnęła, czy sama przypłynęłaś czarownico?- Usłyszała zdziwiona.
Trochę się przeraziła, jeśli Ulka tu jest to znaczy, że zrobiła coś złego Kici. Zakneblowała i przywiązała do krzesła? A może ma ją w bagażniku?
-Twoja siostra tu idzie. – Oznajmił Leon z kwaśną miną.
No tak, normalka jak miała pilną potrzebę to ona nie mogła nawet przez telefon gadać a teraz jak gdyby nigdy nic się pojawia. Teraz, gdy nie mogą już swobodnie gadać.
Ulka pojawiła się promienna i szczęśliwa, wyglądała na posiadaczkę dobrze wypełnionego kuponu, którą szczęście dosięgło akurat w mega kumulację.
-Marek też jest? -Spytał z nieurywaną nadzieją Leon.
-Nie, uskutecznia ewakuację w wersji z wędką a że komóra mu się przed wyjściem rozładowała, to nie wie, że alarm odwołany.
-Cwaniak przekombinował?- Leon nie czuł się dziś zobligowany do męskiej solidarności.
-Sam sobie winien, nie musiał reagować na pełne dramatyzmu wyznanie Kici, że nade wszystko nie cierpi robaków. Gdyby, choć rozsypał je u nas w kuchni na podłodze. To nie, on musiał natychmiast odnaleźć głęboko ukrytego w swoim jestestwie szalonego wędkarza.
-Wiesz ryby są zdrowe i smaczne- Leon uwielbiał takiego świeżego pstrąga z chrupiącą skórką.
-Może i są, ale Marek skupił się tylko na zakupie wędki- Warknęła ze złością
-Od czegoś trzeba zacząć, co miał palcem łowić?
-Ty wiesz ile to cholerstwo kosztowało? Wiesz ile par butów bym za to kupiła? On oczywiście nie mógł dla zmyły kupić jakieś badziewnej, taniej. Co to nie byłoby jej szkoda wywalić do kosza. Nie, on musiał od razu mieć pełen ful wypas. Bo Kicia mistrzyni spostrzegawczości, bogini intelektu zorientowałaby się po jednym szybkim spojrzeniu, że ją robi w balona. Wiadomo ona zna się na wędkarstwie jak mało, który ekspert. Głupek jeden- Ula ewidentnie nie była zadowolona z postępowania męża. Może miała żal, że rejteruje i zostawia ją w towarzystwie Kici?
-Może się wciągnie? – W sumie nie rozumiała, co może być zabawnego w moczeniu kija, ale Marek mógł mieć inny pogląd na tę sprawę
-Akurat! Czy ty wiesz gdzie on ostatnio był, jak wybył w trybie natychmiastowym na te ryby?- Spytała oskarżająco, co najmniej tak jakby miał randkę z piersiastą blondyną.
-Nie mam pojęcia.
-No, właśnie nie masz pojęcia. A ten cwel spał w naszym garażu.
-Żartujesz- Leon zakwiczał ze śmiechu, choć w duchu podziwiał szwagra i jego umiejętność szybkiego dostosowania się do każdej sytuacji nawet tej najbardziej ekstremalnej.
-Ja żartuję? Ja? Ten dziad przygotował sobie zawczasu łóżko polowe i śpiwór a nawet dwie paczki herbatników i sok. Zasrany, szalony wędkarz, żałosne
-Jak zwykle był przygotowany na każdą ewentualność.
-Herbatkę Leon poproszę z miętą taka dobrą jak ty robisz.- Zwróciła się do Leona widząc, że Anka nie najlepiej się czuje.
Leon dalej nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, posłusznie poszedł nastawić wodę.
-Co zrobiłaś z Kicią mam nadzieję, że nie zakopałaś jej w piwnicy?
-A nie, zwykle mówię, że najprostsze pomysły są najlepsze. – Była z siebie dumna jak paw, wyglądało na to, że odnalazła słaby punkt Kici i potrafiła go wykorzystać
-Czyli?- Leon wychylił się z kuchni i on był ciekawy, co to mogło się wydarzyć.
-Powiedziałam jej, że na czubku nosa robi jej się pryszcz.
-iii- przynagliła siostrę
-No jak to, co kazałam iść do domu zrobić napary i zasmarować pół pyska maścią cynkową.

środa, 8 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 4. Sztuka mięsa






Zadanie do wykonania to- Sztuka mięsa



Nie miała ochoty wracać do łóżka, nie była chora może tylko trochę niedysponowana. Stanowczo nie był to powód by zaszywać się w sypialni. Zaniosła kubek z herbatą do salonu a sama wróciła po koc, niby było ciepło, ale odczuwała pewien dyskomfort. Czuła się mianowicie tak jakby, co najmniej godzinę trzymała stopy w lodówce. Gdy już się umościła na kanapie jakoś tak mimochodem, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w jej rękach znalazł się pilot od telewizora, który podobno jest tylko martwym, plastikowym przedmiotem. Nie miała sił by protestować przeciw tak dosadnie wyrażonej woli plastiku, więc bezwolnie nacisnęła czerwony guzik. Jeden pstryk nie wystarczył, trzeba było jeszcze włączyć dekoder. Przez kilka sekund wpatrywała się w ekran niemal z zaciekawieniem a potem wątłe zainteresowanie ulotniło się gwałtownie. Z zasady nie oglądała seriali a ten był wyjątkowo denny. Przełączyła na inny kanał, ale tam nie było lepiej, ani na następnym ani nawet dziesięć pstryknięć dalej. Zniechęcona nacisnęła jeszcze raz, obiecując sobie, że to ostatnia próba a potem sprzeciwi się jarzmu cywilizacyjnemu i najzwyczajniej się ponudzi. Na HBO trafiła na powtórki a mimo to była zadowolona z propozycji plastikowego pilota. Leciała „Gra o tron”. W zeszłym tygodniu oglądały ten odcinek z Ulką nawet Leon, który zwykle ma inne koncepcje na wieczór np. pasjonujący mecz piłki nożnej, cichutko przycupnął na fotelu i oglądał. Co prawda cichutko siedział tylko przez krótką chwilę, bo któryż mężczyzna przyjmie ze stoickim spokojem na klatę zachwyt kobiety swojego życia innym mężczyzną? Nawet platoniczny zachwyt? Stanowczo nie lubił długowłosego barbarzyńcy, jego muskułów pociągającej twarzy i magnetycznego wpływu, jaki miał na kobiety. Mamrotał pod nosem, że są damskimi szowinistkami i wcale nie znają się na istocie męskości. A tak w ogóle nie ocenia się ludzi po opakowaniu, liczy się wnętrze. Zignorowały oświadczenie, że są beznadziejnie i dalej nie odrywały oczu od telewizora.
-Ale sztuka mięsa- powtórzyła już chyba z dziesiąty raz w pełnym zachwycie Ulka.
-No ciacho z niego – Zawtórowała jej Anka, zagryzając żółty ser czekoladą.
Tego dla Leona było za dużo. Ostentacyjnie wstał i poszedł do kuchni, przez chwilę zachowywał się cichutko a potem potężnie trzasnął drzwiami lodówki. To nie było w jego stylu zwykle cechował się wyjątkową dbałością o kuchenne sprzęty. Prawdę mówiąc wrodzone skąpstwo wymuszało u niego delikatne, wręcz pieszczotliwe ruchy i szacunek do nabytych już przedmiotów.
-Żyjesz? – Spytała, próbując opanować dławiący ją śmiech.
Nie odpowiedział, za to wrócił z kuflem spienionego piwa. Trzymał go w lodówce od nie wiadomo, kiedy, tak na wszelki wypadek i chyba tylko po to by zaznaczyć, że w tym mieszkaniu stacjonuje prawdziwy mężczyzna. Kibic przez duże K, a jak wiadomo kibice kochają piwo i orzeszki. Leon piwa nie lubił, zwykle go od niego odrzucało i jak tylko mógł unikał konfrontacji ze złotym trunkiem. A co do orzeszków, no cóż miał na nie alergię i to nie jakąś tam zwykłą banalną wysypkę, on puchł jak balon. W minutę zmieniał się w śliniącego się, charczącego wieloryba. Traktował swą przypadłość jak wstydliwą chorobę, którą trzeba za wszelką cenę ukrywać przed światem. Musiał poczuć się bardzo zlekceważony, jeśli zdecydował się na tak desperacki krok. Rozumiała, że może trochę przegięły, ale czy to powód żeby zepsuć tak przemyślany wystrój lodówki? Dwa dni się boczył, pokazując jak głęboko czuje się z raniony, oczywiście skutek był zupełnie sprzeczny z jego oczekiwaniami. Zamiast się nad nim litować, ewentualnie wznieść na ołtarze, żartowała sobie wraz z Ulką z męża.
-Kochanie wróciłem, wszystko w porządku- wysapał, fakt wrócił szybko, ale przecież nie kazała mu biegać.
-Nie wyrosły mi płetwy i sierść na klacie piersiowej- Zapewniła, dając do zrozumienia, że nie potrzebnie tak gnał.
-I tak cię będę kochał- Zapewnił wrzucając buty do szafki
Tego akurat nie była pewna, jej mama zawsze powtarza: nigdy nie wierz mężczyźnie. I z biegiem czasu nauczyła się szanować tę mądrość życiową.
- Warkocze mi będziesz zaplatał a potem upychał w gorset żeby się nie wydało żem odmieniec i całował po płetwach?

niedziela, 5 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 3 Kicia



Wylicytowane słowo- Kicia



Popatrzył na nią z wyrzutem niczym zbity pies, w innej sytuacji by się złamała i może nawet przeprosiła. Trzeba przyznać, świetnie potrafił nią manipulować, ze zgrozą wyobraziła sobie stojącą koło Leona taką malutką kopię, klonika tatusia. Nie. Absolutnie nie, taka dwójka wpędziłaby ją do grobu szybciej niż później. Leoś mocno zdziwiony, że tym razem nie udało mu się uzyskać pożądanego skutku, podreptał niechętnie do łazienki. Po pięciu długich minutach wyszedł już, jako błękitno- niebieski osobnik, wyglądał dużo lepiej niż w obcisłej, kwiatowej sukni. Anka szczerze żałowała, że nie wykazała inicjatywy i nie sfotografowała jego poprzedniego zaskakującego image.
-Księżniczka jeszcze czegoś sobie życzy?
Jak dla niej pozwolił sobie na zbyt dużo ironii.
-Nie, tylko żeby melon był dojrzały- westchnęła tak jak to mają w zwyczaju żony, dając do zrozumienia, że doskonale wie, że oto znowu zdarzy się sytuacja typu, tłumaczyłam ci tysiąc razy a do ciebie i tak nie dotarło.
Zgrzytnął zębami i wyszedł.
Nie czekając, złapała komórkę i wybrała numer Rysi.
-Cześć Ryśka mam do ciebie sprawę, ważną i to taką na wczoraj.
-Cześć, to może być trudne jest u mnie Ki.. Iwonka - poprawiła się szybko.
No tak, każdy ma swoje problemy. Kicia znowu niczym dobrze wyszkolony agent zlokalizowała i dorwała Ulkę. Naprawdę współczuła siostrze, okazało się, bowiem że z nich dwóch to Rysia bardziej potrzebowała pomocy i wsparcia.
-Rozumiem, zadzwonię później- zakończyła rozmowę, próbując nie okazać jak bardzo jest rozczarowana.
-To pa.
-Pa
Kicia to było dopiero coś, egzemplarz tak oryginalny, że aż nie powinien się trafić, w każdym razie nie w życiu normalnego człowieka. Ula nie cierpiała dziewuchy jak zarazy a im większą czuła niechęć, tym bardziej tamta szukała jej towarzystwa. Historia się powtarzała, to chyba jakiś jeszcze nieopisany i niezbadany syndrom Ryszarda. Z tym, że tym razem wszystko było bardziej skomplikowane. Kicia jest asystentką prezesa w firmie, w której pracuje Ula. Wygląda dokładnie tak, jak zwykle sobie wyobrażają asystentki mężczyźni, którzy nie mają z nimi nic wspólnego. Ma idealną figurę, szczupłe, długie nogi a tam gdzie trzeba odpowiednio duże krągłości. Na co dzień preferuje kolor różowy, czasem dla odmiany wybiera ubrania w cętki. To miało i dobre strony kobiety, które musiały przebywać w jej towarzystwie cieszył ten niezrozumiały pociąg do kiczu i odpustowości i to, że wybierała ciuchy, który zupełnie nie pasowały do jej klasycznej urody. Była przykładem osoby, która coś idealnie stworzonego, potrafi tak zamaskować, że pozostawał tylko plastikowy kociak. Oczywiście Kicia uwielbia dekolty najbardziej te sięgające pępka, spódnice pani asystentki miały za zadanie przykryć bieliznę, tylko tyle od nich oczekiwała. Co do zawodowych umiejętności Kici to nikt nie wiedział, co potrafi. Nikt oprócz prezesa, który tę wiedzę zarezerwował tylko dla siebie. Musiała być niezwykle dobra w tym, co tak zachwyciło prezesa, bo od kilku lat bez problemu utrzymywała się na swoim stanowisku. Nie było innej możliwości, była nikim innym jak kochanką prezesa, co było tajemnicą wielką jak i powszechnie znaną. W samym ukrywaniu tego związku kryło się coś więcej, coś niepokojącego i dziwnego. Prezes rozwiódł się z żoną dużo wcześniej niż Kicia zawitała do firmy. Był rozwodnikiem bez zobowiązań a i Kicia nie miała nikogo, no chyba, że jakimś cudem ukrywała amanta lepiej niż swoje powiązania z prezesem. Nic dziwnego, że wszystkich w firmie intrygowała ta szopka, która była początkiem zadziwiających plotek i hipotez. Kici nikt nie lubił i nikt nie chciał mieć z nią nic wspólnego, oczywiście oprócz prezesa. Nikt, nawet ludzie o anielskiej cierpliwości nie darzą sympatią przechadzającej się po firmie wydekoltowanej panny, wygłaszającej różnej maści mądrości, która nie zauważa, że inni wykonują jej pracę. Problem tej firmy polegał na tym, że pracowała tam zgrana, kompetentna załoga, która robiła to, co naprawdę lubiła, nikt nie chciał odchodzić z powodu jednaj różowej Kici. Dotyczyło to również Ulki, ale chyba pomału dojrzewała do zmiany decyzji. Kicia by pokazać jak bardzo ceni koleżankę zwracała się do niej per Ryszardo i co gorsza przestały jej wystarczać pogawędki w pracy, zaczęła nawiedzać Rysię w jej własnym domu. Ryśka czyniła wręcz nadludzkie wysiłki by unikać Kici, tamta jednak była zawzięta i chyba głucha, ślepa, bo żadne delikatne aluzje do niej nie przemawiały.
Wstała z łóżka. Trudno, będzie musiała poczekać do poniedziałku a wtedy sama pójdzie do apteki, nastawiła wodę. Nie będzie robić zamętu, jeśli Ryska dziś nie może wyswobodzić się z rąk wampirzycy, to trudno. Przeżyje to jakoś. Teraz zadowoli się dobrą herbatką.

piątek, 3 października 2014

Garść newsów

Co tam u nas? A no są zmiany. Niedawno udało nam się znaleźć nowe mieszkanko, gdzie o dziwo to,  że mamy Maszę zadecydowało, że to nas wybrano do zamieszkania spośród ok 60 chętnych. Wcześniej jak szukaliśmy to na hasło "pies" każdy odmawiał wynajmu. A w tym przypadku  Masza z kłopotu stała się przywilejem :) i o to chodziło! :) Od kilku dni posiadamy klatkę w domu, bo Masza pozostawiona na podwórku wyje i uprzykrza życie sąsiadom (niestety bardzo ciasna zabudowa) i były skargi więc zostawiamy ją w domu tyle, że w klatce, bo boimy się, że może dobrać się do np drzwi i ścian. Póki nie jesteśmy na zupełnie swoim to nie możemy sobie pozwolić na tego typu zniszczenia. Narazie Masza była w klatce aż jeden raz przez godzin ok 5. Jakoś przeżyła :)
W ubiegły weekend udało się w końcu zapoznać Maszkę z Bajerem od Moniki. Poszliśmy razem na spacer w koło pobliskiego jeziora. Wszystko było ok do póki Bajer nie postanowił zamoczyć łapek i jęzora w ów jeziorze. Wyszło mu to dość niezdarnie bo poślizgnął się na mokrych od deszczu kamieniach i wygramolił się na brzeg. Masza była na brzegu i obserwowała go tylko... Bajer wylazł a Masza z głupawką i z rozpędu wskoczyła do wody i popływała chwilę. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem bo wyglądało to tak jakby Masza mu chciała pokazać jak należy korzystać z uroków jeziora i szeroko pojętego kontaktu z wodą. Trzeba Wam wiedzieć, że Maszy daleko do zapachu fiołków gdy jest mokra. Staramy się jej nie moczyć po południu, żeby zdążyła wyschnąć. Niestety nie dość, że padał deszcz to jeszcze ta kąpiel... a jak ona nie wyschnie w ciągu jednej doby to potem do ogólnego smrodu dochodzi zapach stęchlizny.... uroczo :)
Poznajemy póki co najbliższą okolicę. mamy jezioro i całkiem sporo lasów. Niektóre lasy niestety mało dostępne bez nieprzemalaknych ubrań i butów.
Maszka perfekcyjnie nauczyła się jeździć autobusami miejskimi. Gdy nie było klatki to zabierałam ją ze sobą do pracy. Wie w którym miejscu siadamy, wie, że trzeba usiąść pod ścianą a nie na środku i świetnie wyczuwa kiedy zbliżamy się do miejsca gdzie wysiadamy. I zawsze mnie bawi, że gdy wysiadamy zawsze kilka sekund jest zdezorientowana gdzie też to tym razem wysiadłyśmy.
Po powrocie do domu Masza najczęściej chce zostać na dworze. Zamontowaliśmy jej więc na trawie stake-out z sześcio-metrową linką i sobie odpoczywa pod drzewem. Wolę ją przypiąć bo zdarzało jej się, że pozostawiona luzem szła sobie poodowiedzać sąsiadów.