środa, 1 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 2. Rysia





Wylicytowane słowo - Rysia



Bardzo chciała, ale jednak potrafiła sobie wyobrazić walczącego Leona, a już na pewno nie na golasa. Nie, to stanowczo nie jest dobry moment by myśleć o takich absurdalnych sytuacjach, choć z drugiej strony to mogłoby być interesujące. Podskoki albo pozy jak z filmu karate, nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. Szybko odsunęła od siebie tę coraz bardziej wciągającą wizję golizny i nieprzyzwoitych wygibasów.  

Jej Leoś to typ, który wierzy w moc sprawczą słowa, ślepo wyznający religię mediacji, jako lek na każde zło. Dobry człowiek, na którym można polegać, ale ona w tej chwili potrzebowała kogoś kreatywnego, niemyślącego szablonowo, stanowczo musi zadzwonić do Rysi. Musi rozwiać wszystkie wątpliwości i sama siebie przekonać, że smak szarlotki, od której wariował jej żołądek nie oznacza ciąży. Gdyby poprosiła Leona o natychmiastowy zakup testu ciążowego, wpadłby w panikę i zamęczył ją pytaniami hipotezami i nie wiadomo, czym więcej. Nie miała sił ani nawet ochoty.
Rysia to jedyna siostra, jaką posiada, na którą może liczyć w każdej nawet najbardziej zwariowanej i absurdalnej sytuacji. Tak naprawdę nazywa się Urszula po babci, która robiła najlepsze konfitury na świecie. Ta Rysia to scheda z przedszkolnej przygody, która naznaczyła ją na wieki wieków. Ulka była już w starszakach, gdy pewien maluch wybrał sobie ją na idolkę. Dlaczego? Nikt tego nie wiedział, bo ona smarkacza zawzięcie przeganiała i nawet przekupiona bawić się z nim nie chciała. Dzieciak z tylko sobie znanego powodu oszalał, świata po za Ulką nie widział, co zważywszy na jego młody wiek było trochę dziwne. Pewnego razu by pokazać jak ważna jest dla niego Ula, zabrał miseczkę z własnym budyniem czekoladowym i uciekł z jadalni by ofiarować go swojej bogini. Tak się jakoś niefortunnie złożyło, że tuż przed Ulką wystroją w białą cudem zdobytą sukienkę z paczek z ameryki, poplątały mu się krótkie nóżki. Wynikiem dziecięcej niezgrabności budyń wylądował na białym, pięknie haftowanym karczku sukienki, zdobiąc go malowniczą brązową plamą. Jak się później okazało nie do usunięcia. Malec stremowany obecnością Uli nawet nie zauważył jej wściekłości tylko wystękał
– Rysia kocha Rysia.
I tak mały Ryszard w jednej chwili stał się największym wrogiem i koszmarem Uli, przy okazji wpływając na zmianę jej imienia. Od tamtej pory nikt do niej nie mówił inaczej niż Rysia.
Nienawiść Uli do Rysia ciągnęła się latami. Szczerze nienawidziła chłopaka przez całą podstawówkę a potem ogólniak. Rysiek robił, co mógł, ale niestety plama na sukience nie dawała żadnych szans na rehabilitację. Oczywiście nic nie jest wieczne, nawet nienawiść potrafi wyblaknąć. Gdzieś w okolicach drugiego roku studiów Rysio zniknął, po mieście niczym fala tsunami rozlała się fama, że wyjechał do Stanów. W jednej z wersji twierdzono nawet, że przekraczał nielegalnie granicę z Meksykiem i mało się nie utopił w Rio Grande, albo jakieś innej rzece. W innej, że zastrzelili go handlarze narkotyków biorąc za konkurencję. W każdym razie nie było dobre dziesięć lat. Wrócił odmieniony szczuplejszy z modną wyżelowaną fryzurą i błękitnych jeansach. Po powrocie szybko otworzył firmę przewozową, widać miał do tego dryg, bo po trzech latach budował sobie pałac. Wtedy też przysłał Uli piękny złoty naszyjnik, że niby mu przykro i przeprasza za ten budyń z przed lat. Ryśka z bólem serca i łzami w oczach odesłała błyskotkę, naszyjnik był naprawdę piękny. Dwa dni później odwiedziła ją narzeczona Ryśka. Tleniona, wymalowana niczym gwiazda z teledysku blondynka w różowej mini, łamaną polszczyzną zażądała by prezent przyjąć, bo Rysiowi przykro jest a on denerwować się nie może, bo ma wrzody na żołądku. Osłupiała niezdolna do normalnej reakcji Ula została z pudełeczkiem w ręku, które chwilę później szybko i ze wstydem zakopała głęboko w szafie. Błyskotkę spieniężyła, gdy zabrakło jej gotówki na kupno swojego pierwszego mieszkania. Wtedy też tak naprawdę wybaczyła Ryśkowi.
-Leon czy my mamy w domu gorzką czekoladę?- Doskonale wiedziała, że nie mają, ale chciała się go pozbyć. Wczoraj wieczorem widziała na własne oczy jak ukryty za drzwiami pałaszował ostatnią.
-Muszę sprawdzić- poszedł w zaparte, od zawsze twierdził, że tak naprawdę to on wcale nie lubi słodyczy.
-To sprawdź, jak nie ma to skocz do sklepu- na wszelki wypadek westchnęła dając do zrozumienia, że nie czuje się dobrze.
-Teraz?- Widać, że nie bardzo miał ochotę biegać po sklepach
-Nie za miesiąc, bo, po co mi teraz? Zemdlałam żelaza mi trzeba albo magnezu- wiedziała, że coś tam jest w tej czekoladzie, ale jak na złość nie mogła sobie przypomnieć.
-To ja może zadzwonię przywiozą a ja cię popilnuję żebyś nie zasłabła albo coś- zaproponował zachwycony jak genialnie potrafił wybrnąć z sytuacji.
-Dwie chcę i sok bananowy a przy okazji możesz mi kupić jeszcze melona-Udała, że nie słyszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz