niedziela, 19 października 2014

Jajko, tuńczyk, czekolada. 8 Spleśniałe kasztaniaki.



8. Spleśniałe kasztaniaki!




-Jesteś chora?- Momentalnie weszła w rolę starszej siostry
-Nie- odpowiedziała zgodnie z prawdą Anka
-Kiedy ostatni raz robiłaś badania? Chuda jesteś jak patyk, może masz anemię? –Rysia zaniepokoiła się stanem siostry. Położyła Ance rękę na czole, sprawdzając czy nie jest, aby rozpalona.
-To nie to, wszystko w porządku. Nie musicie się zamartwiać.- Nie chciała teraz rozmawiać o sobie, najpierw musi w spokoju wszystko przemyśleć, poukładać.
-O nie koleżanko nie tym razem, zadbamy o ciebie- Zbyt dużo było stanowczości w głosie siostry, by Ance bez problemu udało się zamieść sprawę pod dywan.
Rysia zawsze miała tendencje do nadopiekuńczości.
-No dobrze, to coś w deseń kasztaniaków- przyznała niechętnie
Leon z brzdękiem odłożył na stolik tacę z herbatą i słodyczami. Jednak ani on, ani Rysia nic nie powiedzieli, czekali, niecierpliwie się jej przyglądając
-Jak przemyślę to wam powiem- tyle mogła obiecać.
Miała siedem lat, gdy tata przyniósł do domu wór kasztanów. Jak ona się wtedy cieszyła. Dzieci już nie znają tego typu radości, mają zbyt dużo zabawek, nie potrafią docenić prostych przyjemności. Razem z mamą i Rysią stworzyły miasto kasztaniaków. Czego tam nie było, na środku miasteczka stała księżniczka z włosami z waty, jednorożec, pies i całe mnóstwo nie zawsze foremnych zwierząt. Uwielbiała te jesienne zabawki, w dzisiejszych czasach dzieci kochają wszechobecny, kolorowy plastik, ale wtedy to kasztaniaki były spełnieniem marzeń. Szkoda, że świat się tak zmienił. Tamtej jesieni wprowadziła się do nich ciocia z synem Jackiem, rówieśnikiem Anki, uciekła przed mężem sadystą. Miała u nich przeczekać, pozbierać się i stanąć na nogi, tak w każdym razie mówili rodzice. Jacek nie potrafił się odnaleźć w nowej sytuacji, za wszelką cenę próbował skupić na sobie uwagę, był złośliwy. Pewnego wieczoru, gdy wracała z rodzicami basenu, w drzwiach czekał Jacek. Cicho tak żeby nie usłyszała, rozbierająca tuż za nią buty mama, szepnął jej do ucha
-Spleśniałe kasztaniaki
Wiedziała, że stało się coś złego. Nie zdejmując kurtki i butów wpadła do swojego pokoju. Nawet nie słyszała upomnień mamy, która nie pozwalała wchodzić do środka w butach, bezwzględnie miały zostawać na werandzie tam gdzie ich miejsce.
Kasztaniaki stały, dokładnie tam gdzie je zostawiła na półce koło globusa. Tylko, że teraz oblepiała je biało-bura, popękana substancja. Faktycznie trochę wyglądały jak spleśniałe. Z rozpaczy nie potrafiła powiedzieć nawet słowa. Zapłakana dotykała ulubionych zabawek, by szybko się zorientować, że Jacuś po prostu wysmarował kasztany pastą do zębów. Do nikogo się nie odezwała, a całą noc przepłakała. Rano nie zjadła śniadania i w milczeniu poszła do szkoły. Zaniepokojona mama wezwała na pomoc swoją przyjaciółkę Elkę psychologa, mając nadzieję, że ona pomoże zażegnać kryzys. Elka przez godzinę rozmawiała z Anką a potem uspokoiła mamę, że wszystko w porządku. Anka po prostu dorastała i zaczęła zdawać sobie sprawę, że życie bywa brutalne. Mamy oczywiście nie uspokoiło zapewnienie Elki, może, dlatego, że przez następne trzy noce słyszała, jak córka płacze. Sam Jacuś przygasł, poszarzał i dziwnie umilkł. Po kilku dniach Anka, tak jak przewidziała przyjaciółka mamy, wyjawiła rodzinie, że wcale nie rozpaczała po kasztaniakach i nie była zła na Jacusia, po prostu zrozumiała, że wszystko, co ją otacza jest nietrwałe. Miała tylko siedem lat, to za wcześnie by zrozumieć, jak łatwo można stracić to, co się kocha i że nie można temu zapobiec. Nigdy nie wiemy, czy ktoś, kogo kochamy nie wyrządzi nam krzywdy. Tak jak się to stało w przypadku Jacusia. Ufał tacie i nie przypuszczał, że ojciec zdenerwowany jednym, niewinnym słowem zbije go tak, że wyląduje ze złamaniem ręki i żebra w szpitalu. Przecież jej Ance też może się to przydarzyć, oczywiście nie to, że ją zbije tata, ale coś równie strasznego, nieodwracalnego. Dorośli nie wiedzieli, co powiedzieć. Byli przekonani, że chodzi tylko o zniszczone zabawki, nie podejrzewali, że sprawa jest aż tak poważna. Mama długo ją przekonywała, że nie można martwić się na zapas i że od tego są rodzice. Sama Anka ma być szczęśliwa, jest dzieckiem a dzieciństwo to czas na beztroskę i zabawę. W każdym razie od tamtego czasu, gdy działo się coś nietypowego, coś takiego, co musiała w spokoju sama bez niczyjej pomocy ogarnąć, mówiła po prostu -kasztaniaki – a wszyscy wiedzieli, czego od nich oczekuje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz