-Widzicie,
więc że noszenie ciężarów to fraszka.
Chłopcy, jeśli można było do nich
zaliczyć potężnego woźnicę, nie mogli przestać się śmiać.
Olbrzym wyszczerzył się okrutnie, dziwnie przy tym chichocząc, trochę to przypominało kwiczenie
pomieszane z duszeniem się. Przez jego szparę między zębami uchodziło ze
świstem powietrze, rozśmieszając dodatkowo Hanka. Nie przyznaliby się do tego
za nic, ale mieli nadzieję, że dziewczyna jednak spełni swoją groźbę. Bardzo
chcieli być świadkami tego cyrkowego występu. I tego, co nastąpi później.
Opiekun nie miał ochoty zaś zostać clownem, z ulgą przyjął
dochodzący zza drzwi cichutki chichocik.
Wrócił do
Lilidi.
Dziewczyna splotła srebrzyste włosy w
warkocze i owinęła je wokół głowy. Przypominała mu trochę panią żniw, tylko wianek
połyskiwał srebrem loków, zamiast złotem kłosów zboża.
-Tylko jak
powiesz, że kolor narzuty nie pasuje Ci do karnacji i nie dasz się w nią owinąć,
to normalnie zacznę śpiewać. - Zagroził marszcząc brwi. Wiedział,
że jest już zmęczona tym całym zamieszaniem. Najgorsze było
jeszcze przed nimi, porządnie wytrzepie bidulą na nierównym bruku. Niby na zewnętrz nie było już
oznak jej choroby, ale mimo to pozostał ból rozrywający jej ciało przy każdym
ruchu. Mógłby temu zapobiec, ale nie
chciał bez potrzeby pozbawiać się energii. Zresztą do takich sposób uciekał się
tylko w razie absolutnej konieczności.
-To znaczy, że
mam się bać tych śpiewów?- Spytała zdziwiona.
Przypomniał sobie pod wpływem jej pytania, gdy dawno temu próbował w pewnej
wiosce na rubieży, śliwowicy. Mocna była, przyjemnie rozgrzewała i co
ważniejsze miała prawdziwy posmak śliwki węgierki. Nigdy wcześniej ani później
nie pił już takiej dobrej śliwowicy. Delikatnie paliła język potem przełyk by z
miłym łaskotaniem rozgrzać żołądek.
Pierwsze przymrozki oszroniły trawy i
drzewa, ziąb był dotkliwy, wbijał się milionami drobniutkich igiełek w każdy
centymetr skóry. A jemu nieśpieszno było do domu po ostatniej awanturze z innym
Opiekunem, zbyt dużo gorzkich słów. Niepotrzebnie dał się ponieść emocjom i
powiedział kilka zdań za dużo, teraz tego żałował.
Chłopi zebrali się w wielkiej
zbudowanej ze świerkowych desek hali. Byli mili i gościnni, przyjęli go dobrym
słowem i poczęstunkiem. W środku pachniało żywicą, świeżo wędzonym boczkiem i
jeszcze czosnkiem. Doskonale pamiętał jak powiązany w grube warkocze gęsto
zwisał z jasnej popękanej belki. Wyjątkowo urodziwe dziewczyny uśmiechając się
przyjaźnie, przynosiły trunek w glinianych dzbanach. Dzbany były
czerwone tak jak i kieliszki, z których pili i usta dziewczyn też były czerwone. Nigdy nie lubił tłustego boczku, a tam
jadł z ochotą i zapijał najlepszą w świecie śliwowicą, zachęcany przez
bełkoczących jakieś bzdury chłopów. Z każdym kieliszkiem dziewczyny podobały
się mu coraz bardziej. Raz czy dwa podniósł rękę by którąś klepnąć po zgrabnym
tyłku, ukrytym pod namarszczoną kwiecistą kiecką. Jednak zabrakło odwagi, nie
wiedział czy wypił zbyt mało czy zbyt dużo by flirtować z wiejskimi
dziewczynami, które najwyraźniej tylko na to czekały.
Gdy jedna z nich nalewając mu
śliwowicy do kieliszka, nachyliła się zalotnie zauważył, że biała koszula nie
jest już zasznurowana pod samą szyję. Jędrne piesi kusiły apetyczną krągłością, gładkością młodej skóry. Z niechęcią oderwał wzrok od dekoltu i popatrzył gdzie indziej, nie zadawał się z wiejskim
dziewczynami, nawet tak pięknymi jak te noszące tej nocy śliwowicę. Zaśmiała mu
się koło ucha, w tym śmiechu było coś takiego, że nie myślał już o niczym innym
jak wstać i pociągnąć ją do stodoły. Niby przypadkiem oparła pierś na jego
ramieniu. Tego już
nie mógł zignorować, zerwał się
niespodziewanie i wybiegł z hali przy akompaniamencie chłopskich chichotów.
Wiedział, że nie może ulec dziewczynie, zbyt dużo komplikacji, więc zaczął
śpiewać by się oczyścić.
Głos wydobywał się z głębi
rozgrzanych alkoholem wnętrzności, przepona napięta do granic możliwości
wydawała dźwięki nieznane ludzkim uszom. Widział kształtne piersi, bujne i
jędrne, z sutkiem koloru śliwki. Śpiewał na całe gardło jakąś sprośną piosenkę
aż do momentu, gdy poczuł, że opanował swe żądze. Wrócił do środka zmarznięty i
nieprzyjemnie trzeźwy. Nie bardzo wiedział jak się zachować, sięgnął po
kieliszek który był niepokojąco pusty. Ktoś usłużnie, ale już bez
słowa zachęty napełnił czerwone naczynko śliwowicą. Jedno wiedział na pewno nie
była to żadna z zapierających dech w piersiach kształtnych kobiet. Któryś z
chłopów się zlitował i nalał mu jeszcze a potem jeszcze i jeszcze. Zgubił
rachubę.
Pił a potem
świat odpłynął.
Obudził się rano, zziębnięty i
zdrętwiały. Podrapane czoło piekło, podejrzewał, że spał opierając się głową o
stół. Przybił klasycznego gwoździa. Ktoś miłosierny zarzucił mu derkę na plecy,
z drugiej strony stołu siedziało dwóch brodatych chłopów. Unikali jego wzroku
zakłopotani patrzyli na boki. Wiedział, że stało się coś niepokojącego.
Najpierw nie chcieli mówić, ale gdy
ich przycisnął opowiedzieli, co stało się w nocy. Przez ten jego niespodziewany
koncert padło całe ptactwo z zagrodach; kury, kaczki, gęsi a nawet perliczki.
Ze wstydu paliły go uszy, w powietrzu unosił się aromat śliwowicy. Pachniało
kiszoną kapustą ustawioną w beczce tuż koło stołu i boczkiem. Nie miał apatytu,
chciało mu się pić. A chłopi z bólem w głosie opowiadali o martwych gołębiach.
Nigdy więcej nie śpiewał.
-Ostrzegam
szczerze, fałszuje tak, że ptaki stadami padają na zawał. Nawet po krótkim moim
występnie ludziom pozostaje trauma do końca życia, co wrażliwsi zaczynają się
jąkać lub popadać w alkoholizm.
Nie uwierzyła, jego wyznanie potraktowała jak
żart.
-Uginam się
pod presją argumentów i zgadzam się na zaproponowany kolor bez protestów. Mając
na uwadze, że tkanina jest miękka i miła w dotyku rezygnuję z fochów. Nie nęci
mnie zupełnie też chroniczna czkawka i pijackie zwidy.- Okręciła szyję sznurem koralików z drobniutkich turkusów. Na rękę
nałożyła drugi krótszy sznur, zakończony pętelką na środkowy palec. Z uznaniem
pokiwał głową, pięknie wyglądała w tej biżuterii, prawdziwa dama.
-Doceniam twój
szlachetny gest. Teraz jednak zakokonię cię dokładnie. Na razie sensacja do
niczego nam nie jest potrzebna. Zresztą, co ja tłumaczę takiej bystrej
dziewczynie jak ty.
To był najlepszy wariant załatwić
wszystko po cichu i bez rozgłosu. Wystarczy pokonać stare spróchniałe schody i
dyskretnie wpakować dziewczynę do karety. Ludzie i tak będą gadać, wymyślać
niestworzone historie, takie ich prawo. A prawda w tym momencie była najmniej
istotna. Nie miał zamiaru ukrywać jej w nieskończoność, potrzebował dnia, no
może dwóch a potem dziewczyna sama będzie potrafić
zadbać o własne
interesy.
-Lepiej
powiedz od razu, że nie lubisz konkurencji. Sam pragniesz być gwiazdorem i zawsze w centrum wydarzeń.-Głos dziewczyny
tłumiła aksamitna tkanina.
-Jakbyś
zgadła. Nie wiem czy wiesz, ale wyglądasz uroczo. Stanowczo możesz się równać
urodą z dywanami z Irmonu.
Po podłodze przebiegła mysz, na
grzbiecie miała wytarte futerko i brzydką ropiejącą ranę. Jaki dom takie myszy
pomyśleli zgodnie. Wędrowiec odetchnął z ulgą, bał się, że Lilidia zacznie
krzyczeć i panikować jak to kobiety na widok myszy. Nigdy nie mógł zrozumieć,
dlaczego boją się takiego małego bezbronnego zwierzaka. Szczur to, co innego,
ale taka myszka z oczkami jak małe czarne guziczki, czego się tu bać?
-Ty to
potrafisz kobietę podnieść na duchu. Mistrz komplementów.
Nie wyczuł w jej głosie cienia
strachu, najwidoczniej należała do tej małej grupki kobiet obojętnie
przyjmujących obecność gryzoni. Być może miała większe zmartwienia, niż
wyleniałe zwierzątko przebiegające po podłodze.
-Staram się
jak mogę.
Mysz zniknęła w jakieś dziurze, tak jak
wcześniej pająk.
Między nimi zawisła dziwna cisza, miał
ochotę zapytać o kilka spraw, ale czuł, że nie jest to właściwy moment.