-Tak, to
pestka. Da się zrobić.-Olbrzym wyszczerzył całkiem dobrze
utrzymane zębiska. Między jedynkami miał sporą przerwę, Opiekun mimowolnie
pomyślał, że ludzi z przerwą w zębach oskarża się o to, że świetnie kłamią. Ten
człowiek zaś jak się
zdążył przekonać na pewno potrafił
doskonale udawać.
-Cieszę się,
że nie sprawi ci to problemu. Wiktorze a ty- zwrócił się do chłopaka- pamiętaj,
o czym ci mówiłem i dopilnuj wszystkiego tutaj na miejscu.
Co prawda
wiedział, że może liczyć na chłopaka. Wyszedł jednak z założenia, że nie
zawadzi przypomnieć o niespodziewanie nałożonych obowiązkach, szczególnie na tak młode i niczego niespodziewające się ramiona.
-Oczywiście
panie, zaraz wszystkich pogonie do roboty!-Tak jak się
spodziewał chłopak poczuł ciężar odpowiedzialności i aż się rwał do roboty by
nie zawieść pokładanego w nim zaufania. Był dumny, że to właśnie on został
wyróżniony. A nie ta pulchna mrukliwa ochmistrzyni, o policzkach koloru
jarzębiny. Wyglądała jakby cały czas płonęła ze wstydu i nieśmiałości. Może tak było naprawdę i dlatego niezbyt często wypluwała z siebie pośpieszne i mało zrozumiałe
słowa.
-Tylko z
umiarem, bo ci potem będą pluć do miski, - Ostudził zbyt
wielki zapał chłopaka. Nie chciał by przesadził z
nadgorliwością- Karanie mamy misje do
wypełnienia, ruszajmy, więc.
Korciło go by wskoczyć na kozioł i
dowiedzieć się czegoś więcej o woźnicy. Zadać kilka na pozór niewinnych ale zarazem
podstępnych pytań, nie oczekiwał
prawdziwych odpowiedzi. Zresztą nie interesowały go słowa tylko reakcje
olbrzyma, jego sposób bycia. Miałby materiał do przeanalizowania, łatwiej byłoby planować następne kroki.
Po namyśle doszedł do wniosku, że to zbyt
duża sprawa żeby rozgryzać ją w biegu bez należnej staranności. Zresztą czuł, że tamten nie ma
zamiaru uciekać przed nim, zostanie i będzie dalej udawać woźnicę. Prędzej czy później odgadnie, z kim na do czynienia nie ma innej możliwości.
Miasto tętniło życiem, pulsując
wszelkimi możliwymi kolorami gwarem i zapachem. Dzień targowy raj dla
sprzedających, kupujących i złodziei. Głośny niczym rój wściekłych os tłum
falował we wszystkich kierunkach, przebierając w towarach, smakując i
wykłócając się o ceny. Wśród powszechnej szarości, biedy
niczym kolorowe ptaki przechadzali się wystrojeni kupcy i co poniektórzy
bogatsi klienci.
Kiedyś lubił przysłuchiwać się
zażarcie targującym się ludziom, bawiły go jazgotliwe głosy kobiet i
przekleństwa mężczyzn. W tym żywiole było coś pociągającego, fascynującego, to były nieliczne chwile, gdy przebijając się przez
tłum czuł się częścią społeczności. Lubił przekładać melony, arbuzy by szukać tych dojrzałych, słodkich. Z
przyjemnością brał do ręki soczyste, słodkie jabłka i
gruszki a potem wąchał. Przekupki często na niego krzyczały nie wiedząc z kim mają do
czynienia, że tym dotykaniem psuje tylko
towar. Nie denerwował go ten ich jazgot i podniesiony głos, zawsze
wybierał kilka sztuk poprawiając nastrój sprzedającym. I od razu nawet nie myjąc wgryzał się ze smakiem w owoc. Mieląc z przyjemnością
zębami każdy kęs, resztę zakupów rozdawał obdartym, żebrzącym dzieciakom.
Karan poruszał się z niebywałą
sprawnością po tej dziwnej gmatwaninie wąskich krętych uliczek. Musiał znać tu każdy kamień i każdą dziurę.
Wędrowiec świadomy sensacji, jaką
wzbudza przejazd karety odmówił sobie przyjemności spoglądania przez okienko.
Ukrywając się przed ciekawskimi spojrzeniami rozsiadł się wygodnie w dyskretnym
cieniu wnętrza
wygodnej karety. Zaufał całkowicie
zręczności woźnicy, jak się okazało całkiem słusznie.
Planował szybką i dyskretną
przeprowadzkę rodziny Holockich. Z rudery, którą do tej pory zajmowali do
nowego lokum, do pałacu róż. Trochę wyszedł przed szereg nie spytał czy życzą
sobie jego interwencji i czy chcą się w ogóle wyprowadzić ze swojego mieszkania, w końcu było możliwe że są z
nim związani emocjonalnie. Być może
uszczęśliwiał ich na siłę, ale taki już był wszystko wiedział
najlepiej. Zresztą ciągle
się śpieszył, gonił cienie i głosy martwych nie miał czasu na konwenanse, długie rozmowy czy wątpliwości.
Wędrowiec wiedział, że nie może zbyt
długo tkwić w jednym miejscu, musi biec dalej i dalej, nawet, jeśli to oznacza, że będzie musiał wrócić by sprawdzić czy
nie przeoczył istotnych wskazówek. Porozrzucane klocki układanki czekają aż je
odnajdzie i złoży w sensowną całość. Odpowiedzi na jego pytania były na
wyciągnięcie ręki, ukryte w tym dziwnym mieście. I już wiedział, że nie
odpuści. Musiał się skupić na celu, znaleźć ślad, który doprowadzi go do sedna
całej tej awantury..
Stuknął
pięścią w ściankę i krzyknął.
-Karanie to
już tutaj.
I natychmiast zrozumiał, że zupełnie niepotrzebnie to powiedział,
służący doskonale wiedział gdzie i po kogo jechali. To zaczynało być irytujące.
-Poczekasz
chwilę, gdy tylko zapakujemy ich dobytek, to cię
zawołam, dobrze?
Karem w
odpowiedzi kiwnął tylko niedbale głową. Oczy świeciły mu się nienaturalnie, jak
po ziołowym wywarze.
Wędrowiec
wcisnął ręce głęboko w kieszenie, nie potrafił przejrzeć tego olbrzyma,
przypasować do żadnego znanego mu zbioru. Jeszcze jeden
dziwny, niebezpieczny element łamigłówki. Zbyt blisko dał się
podejść, albo się zestarzał i zniedołężniał zupełnie albo środki ostrożności,
które do tej pory stosował są niewystarczające. Nie oglądał się intuicyjnie
wyczuwał, że jest bezpieczny. Tamten nie zaatakuje znienacka, szybciej ochroni
plecy.
Rozdział XII Przeprowadzka
Z
wielką ostrożnością wspiął się po wąskich stromych schodach, głupio by wyszło gdyby teraz
spadł i się poobijał. W mieszkaniu było
cicho, nie dochodził stamtąd żaden dźwięk, tak jak gdyby w środku nie było
nikogo.
-Dzień dobry,
jest tu ktoś? Droga pani Honiko mogę liczyć na chwilkę rozmowy? -Zapukał ostrożnie, nie chciał ich wystraszyć.
Nie czekał
zbyt długo, niemal
natychmiast usłyszał znajome pociąganie
ciężkimi butami. Wszystko
obywało się schematycznie jak w katarynce, tylko tutaj nie przekręcał śrubki a
pukał i następowała reakcja. No i zamiast muzyczki było szuranie ciężkimi
buciorami. Uśmiechnięta Honika ufnie otworzyła mu drzwi, miała zarzuconą na ramiona czarną
wełnianą chustę z frędzlami.
-Panie
Homeonie, jak miło, że zechciał pan nas odwiedzić, co pana do nas sprowadza?-Lewą ręką sprawdzała czy siwy koczek na czubku głowy spięty jest
wystarczająco mocno. Nie chciała wyglądać niechlujnie.
-Zamiany
szanowna pani Honiko, wielkie zmiany. Mam nadzieję, że na lepsze. Postanowiłem,
co prawda bez konsultacji z panią, wpłynąć na wasze życie. Proszę, więc o
zapakowanie swojego dobytku, wraca pani do domu.
-Pan się chyba
pomylił, to jest mój dom. Mieszkam tu od dziecka- Babcia
Holocka popatrzyła na gościa jak na wariata. Zaczęła podejrzewać, że przez te
zbyt długie lata życia całkiem pomieszało mu się w głowie. Lubiła go, ale nie
wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji. Opiekun, któremu pomieszało się w głowie był wyzwaniem
ponad jej siły.
Nie dziwił się
wcale jej reakcji i
wątpliwościom, wtargnął do ich życia
nagle bez zapowiedzi, bo taki miał kaprys, bo mógł. A
teraz stojąc w ich mieszkaniu, w tym w którym
spędzili całe życie oznajmia wesoło, że wracają do domu. Niezły z niego figlarz. Nie wspomniał o swych planach wcześniej, to miała być niespodzianka, a poza tym nie chciał fundować tej rodzinie bezsennej nocy. Wiedział, że niecierpliwość i
oczekiwanie na zmiany tak wspaniałe, że do tej pory bali się nawet o nich
marzyć, potrafią nieźle człowieka wymęczyć.
-Kochana
Honiko wracamy do pałacu róż. Chyba, że pokochała pani tą norę nade wszystko,
to wtedy zmuszać nie będę. Korniki i pluskwy mają swoisty urok, którego ja
mówiąc szczerze docenić nie jestem w stanie. Jeśli jednak pani się do nich gorąco przywiązała
nie będę nalegał.
Stała jak posąg nie rozumiejąc, o
czym mówił. To była jakaś bajka nierealne mamienie, jeszcze do niej nie dochodziło,
że to się naprawdę dzieje. Patrzyła na brudną ścianę, którą
zaatakował brunatnozielony grzyb i zastanawiała się czy to przypadkiem nie jest
jakiś okrutny żart.
-Ale jak?
Jak? Nie mogę, pałac znam tylko z
opowieści babci- łzy płynęły jej po policzku- nie możemy, bo Lilidia.
Próbowała znaleźć jakąś sensowną
wymówkę, bała się zmian. Mówią, że starych drzew się nie przesadza. W jej
strachu nie było nic dziwnego, stanęła przed możliwością całkowitej zmiany
życia, tylko że nikt ją na to nie przygotował. Tu czuła się w miarę
bezpieczna, znała potencjalne zagrożenia. Tam czekał obcy pełen pułapek i niebezpieczeństw świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz