-A on co z
nim? Po co tu on?
Wiktor jako
jedyny zdobył się na odwagę by zadać pytanie. Obcy nieobecny duchem mężczyzna
kołysał się leciutko. Zgromadzeni w kuchni nie wiedzieli co myśleć o jego
maślanych oczach.
Kucharka
odzyskała kontakt z rzeczywistością i zajęła się ratowaniem smakowitej
zawartości patelni.
-On to ma
przechlapane. Zgwałcił moją znajomą i ja zamierzam go przykładnie ukarać. Ostry
nóż mamy?
Patelnia z hukiem walnęła o podłogę, a
upieczone placuszki wraz ze smalcem wylądowały pod stołem.
Opiekun nie zaważając na zamieszanie
podszedł do blatu i wziął do ręki nóż z ciemnym drewnianym trzonkiem. Podrzucił
go kilka razy w dłoni a potem obejrzał dokładnie ostrze.
-Gardło mu poderżniesz
panie?
Wiktor aż się zatrząsł z przerażenia.
-Kto tu mówi o
zabijaniu? Dla niego mam całkiem inne, szalenie zatrważające atrakcje.
Wykastruje zbyt jurnego pana a jutro z wieczora w dyby przed zamkiem pójdzie.
-Że co panie
zrobisz?
Wiktor zniesmaczony odsunął miskę z miło
pachnącą polewką z przed nosa.
-Wydryluje go,
normalnie wezwałbym specjalistę od wywałaszania koni, ale tu sam muszę zakasać
rękawy. Rana do jutra ma się zagoić a boleć ma do końca życia jak przy zabiegu.
To wymaga sprawności ręki i znajomości anatomii i …. zresztą nieważne.
-Panie, ale od
tego oszaleć można, to już nie życie!
Wiktor
wiedziony męską solidarnością próbował bronić skazańca, ale tak trochę
rachitycznie, bez przekonania.
-Dwie z
dziewcząt, które przeżyły jego subtelne zabawy zwariowały i błąkają się
odrzucone przez wszystkich. Żyją jak dzikie zwierzęta wynędzniałe zjadając
litościwe rzucone odpadki. Dla swoich rodzin umarły nikt nie poda im ręki nikt
nie pomoże. Kilka się zabiło, a jeszcze więcej zarżnął własnymi wypielęgnowanymi
rączętami, więc nie ma litości.
- On panie? A
wcale nie wygląda wcale.
-Kto
powiedział, że zło jest paskudne i odrażające, i ma mieć czerwone oczy
wielgachne zęby i pazury? I odgryzać człowiekowi głowę jednym klapnięciem
paszczy? No dobrze, to ja zajmę się tym, czym muszę. I naprawdę marzę, choć cię
to pewnie zdziwi o tej cudnie pachnącej zupie. Głody jestem, chyba bardziej niż
moje psy, choć nie wiem czy to możliwe. Da się zrobić?
Kucharka,
która ze zgrozą patrzyła jak psy głośno mlaszcząc pochłaniają jej placuszki,
ocknęła się i wróciła do garów. Lubiła jak coś się działo, ale nie koniecznie w
jej kuchni. Wydała półgębkiem polecenia trzem podobnym do siebie jak krople
wody dziewczynom.
-Tak panie. A
z tamtym to, co zrobimy? Bo jakby uciekł to by nam coś zrobić mógł.
Wiktor nie był
pewny czy trzymanie kogoś o tak ponurej sławie pod własnym dachem jest, aby
dobrym pomysłem.
-Niebezpiecznie go tu trzymać. Zdarzyć się
może, że ktoś go ratować przyjdzie, przecież krwawych miał kamratów.
Najwyraźniej reszta myślała tak samo, bo
choć nie odważyli się nic powiedzieć, energicznie kiwali głowami dając do
zrozumienia, że całkowicie zgadzają się z chłopakiem.
-Zamknę go w
piwnicy. Możecie spać spokojnie sam nie wylezie, a jeśli ma was to uspokoić to
dam specjalną pieczęć na drzwi. Jego kamraci zaś jak tylko się dowiedzą, że go
mam, pierwsze, za co się wezmą to za ucieczkę. Na nic to, ich też dopadnę.
Rodzeństwo jego ukochane zaś zbyt zajęte jest szarpaniem się o schedę po ojcu,
nim głowy zawracać sobie nie będą.
Wyszedł z kuchni a syn mistrza pokornie
podreptał za nim. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi usłyszał jak milcząca do
tej pory służba przekrzykuje się nawzajem robiąc straszny harmider.
Z gwałcicielem poszło mu szybko, nie
wyszedł jeszcze całkiem z wprawy. Trochę się bał, że jest teoria a gorzej z praktyką. Dobrze byłoby poinformować potencjalnych przestępców że bardzo sobie ceni kastrację
jako formę kary za gwałt. Może któryś się zastanowi mając tak wiele do
stracenia, zanim zacznie chorą zabawę.
Gorąca relaksująca kąpiel dobrze mu
zrobiła. Rozmoczyła, rozmyła kontury prześladujących go demonów. Nie mogła ich
przegonić, ale sprawiła, że nie były takie natrętne. Pozwoliła też zdystansować
się do wcześniejszych wydarzeń. Ale jeszcze lepiej
podziałała na niego ciepła kolacja.
Gdy wrócił do kuchni krzątała się tam
już tylko kucharka z jedną ze swoich pomocnic. Bez słowa podała mu gorącą
jeszcze parującą zupę.
Jadł w
milczeniu rozglądając po ścianach. W jednym z kątów suszyły się związane w
pęczki różne rodzaje ziół. Na półce tuż obok, w szklanych
naczyniach leżały listki o różnym kształcie i kolorze w innych
większych ziarenka, suszone owoce i pączki kwiatów. Opiekun potrafił gotować
jednak ten zbiór przypraw
znacznie przewyższał jego wiedzę
kulinarną, tłumaczył za to wyborny smak potraw.
Był zmęczony i
senny, nie ociągał się, wstał chwaląc smak polewki. Nie przyzwyczajona do
takiego zachowania jaśnie państwa kucharka zapłonęła czerwienią i z wrażenia
nie wydukała nawet słowa. Zostawił ją taką oniemiałą i ruszył w stronę komnaty
którą zajmował.
Zamierzał mile rozgrzane kiszeczki
szybko położyć spać, zanim dopadną go wątpliwości i rozterki. Jednak stało się
prawie natychmiast jasne że łatwiej było zaplanować gorzej z
wykonaniem.
Psy zajęły
caluteńkie łóżko. I
straszliwe były zadowolone z tego stanu
rzeczy, on oczywiście dużo mniej.
Westchnął z
rezygnacją. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do tych ich niespodzianek, a nie ma
w nim dość determinacji by zmienić ten stan rzeczy. Nie mówił tego głośno ale
właśnie ta niepokorność psów, ich indywidualizm tak bardzo go urzekały. Nie chodziło o to że są
głupie wręcz przeciwnie wiedziały jak nagiąć rzeczywistość tak by było im
wygodnie.
Dla zasady nie
poddał się jednak tak całkiem bez walki i swoim zwyczajem zaczął się głośno
użalać nad ciężkim losem.
-Człowiek tyra
cały dzień jak głupi. Rozwiązuje światowe spiski, robi za felczera, załatwia
mocno zakurzone sprawy. Mało tego kastruje zboczeńca i co go spotyka? No co?
Cztery ciapki bezczelnie okupują jego wyrko. Coś trzeba z tym zrobić, chyba
pójdziecie spać do piwnicy.
Tak jak się
spodziewał odpowiedziały mu tylko znudzonym mruknięciem.
-No tak,
jeszcze mi tu tylko trzeba pyskujących kundli. Myślałby kto że to takie słodkie
niewinne istotki. Wszystkie kociambry w zamku, po waszych gościnnych występach
dostały arytmii serca. No nic jutro trzeba przywlec tu jeszcze jedno łóżko. Zadowolony że znalazł sposób na rozwiązanie problemu z noclegiem
wcisnął się pomiędzy psy.
Nawet nie zorientował się kiedy
odpłynął w słodki świat snów. Może zresztą nie taki słodki bolesne kuksańce w
żebra i inne części zmęczonego ciała,
trochę psuły sielankowy nastrój. Musiał przyznać jednak szczerze że jego
problemy z bezsennością zniknęły jak ręką odjął. Nie przewracał się godzinami z
boku na bok coraz bardziej podenerwowany faktem że upragniony sen nie
nadchodzi. Nie wstawał wyprowadzony daremnym oczekiwaniem na sen z równowagi by pospacerować. Nie potrzebował nawet
naparu z ziółek na uspokojenie nerwów. Ogólnie mimo małych niedogodności sytuacja uległa
znacznej poprawie.
Noc wydawała się być krótsza niż powinna. Być może dlatego
że spychany i przygniatany przez psy usilnie musiał walczyć o swój kawałek
łózka. Gdy w końcu udało mu się zapaść w głęboki przynoszący regenerację i
przyjemność sen, obudziło go łomotanie. Ktoś dobijał się do drzwi.
-Co się dzieje
koniec świata?
Spytał
obolały, ale zadowolony, że jednak spał.
Psy gdzieś
polazły to tłumaczyło, dlaczego zrobiło mu się nagle wygodnie. Same nie wyszły
widocznie Wiktor odważył się uchylić drzwi a one korzystając z okazji poszły z
nim na poranny spacerek. Dobrze, że chłopak był na tyle roztropny, że nie
wszedł do komnaty, sieć zabezpieczeń zapoznałaby go z bolesną i niewygodną pułapką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz