środa, 16 kwietnia 2014

16.04 Wędrowiec, muskularny służący.



        Psy wbiegły do komnaty, zaczęły łasić się do nóg. Wiktor z zakłopotaniem strzepywał białe kłaki z portek utytłanych ziemią.
-O nie aż takim szaleńcem nie jestem, niech inni się męczą. Nerwicy bym się jeszcze nabawił na stare lata. Mam pewnego kandydata  w zanadrzu, tkwi tu jakby na specjalne zamówienie. Niespełniony hrabiowski pedagog prawie bez uprzedzeń, trochę upierdliwy, ale da się go znieść. Najpierw jednak mam do załatwienia pewną przeprowadzkę, została tu jeszcze jakaś kareta na stanie?
-Nie wiem panie jeszcze nie sprawdziłem, nie wiedziałem, że trzeba.- Wiktor zapłonął niczym pochodnia.
Pewnie w normalnych okolicznościach Wiktor znałby tu już każdy zakamarek. Był bystry i spostrzegawczy. Teraz jednak zbyt był pochłonięty bieganiem z psami by wciskać swój ciekawski nos w każdy kąt. Wędrowiec nie miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie cieszył się, że chłopak dobrze opiekuje się malamutami.
-To leć i sprawdź. Jeśli nie znajdziesz to trzeba będzie poszukać czegoś na mieście. Jeżeli zaś coś tu jest to sprawdź czy da się w niej dyskretnie przewieźć pasażerów.-Poinstruował chłopaka zawczasu by zaoszczędzić mu niepotrzebnego biegania.
-Jakieś panny?- Zachichotał Wiktor, po czym speszony szybko przykrył dłonią usta.
-Tak, jedna koło siedemdziesiątki. Jak ci się spodoba, to mogę odstąpić.
Mina chłopaka była bezcenna i znacznie poprawiła samopoczucie Opiekuna. Wiktor nie na żarty się przeraził, że przez kilka głupich słów ściągnął na siebie następny kłopot. Jeszcze nie wiedział jak sprawy się mają z tym uczeniem a tu mógł się skazać na towarzystwo nieznajomej staruszki. Opieka nad psami jak najbardziej mu odpowiadała, ale romans z siedemdziesięcioletnią kobietą to jakiś koszmar.
-A nie panie ja tak tylko..- W duchu przeklinał swój zbyt długi język.
-Dobrze leć żartownisiu.
        Wiktor wyskoczył jak z katapulty, psy merdając radośnie ogonami bez namysłu pognały za nim. Uważały go już za członka swojego stada.
Zapowiadał się ciężki dzień. Następny z tych zmuszający go do wyjrzenia poza brzeg wygodnej dopasowanej do jego potrzeb skorupy. Nie bał się, że poparzy palce raczej, że wróci mu ochota by żyć. Targały nim coraz większe wątpliwości. Nie zrozumiał jeszcze, dlaczego właśnie teraz przywiódł go w to miejsce głos Hadwigi. Nie miał złudzeń, nic nie było dziełem przypadku. Wszystkie nici i poszlaki dziwnie się plątały, zasupłując w zupełnie niezrozumiałe węzły. Wszędzie widział tajemnicze cienie, które całkiem gmatwały mu jasność widzenia. Czuł obecność istot mitycznych, baśniowych, więc albo świat się zmienił i do gry doszły mu nieznane siły, albo przez to całe cierpienie i odosobnienie poplątało się mu całkowicie w głowie. Dodatkowo złościło go, że tak naprawdę nie miał jasnego planu działania, wyznaczonego celu. Porwał go prąd a on bez walki płynął w nieznane, nawet nie wiedział czy aby niezdąża wprost ku zagładzie. On, który zawsze uważał, że jest panem swego losu, kowalem swoich minut. Teraz był bezradny niczym dziecko, uznał to za ironie losu.
-Panie jest kareta i ma takie miękkie zasłonki w oknach.- Wydyszał jeszcze w biegu powracający Wiktor. Chłopak starał się, by zadowolić Opiekuna osiągał prędkości niczym koń wyścigowy. Zachodziła obawa, że z tej gorliwości dostanie zapalenia płuc albo nawet czegoś gorszego. Nie miał jednak ochoty gasić jego młodzieńczego zapału, niech młody czuje, że żyje.
-To dobrze się składa. Biegnij w takim razie, co sił w nogach i przynieś te miękkie aksamitne kapy leżące na łożu. Z tej sypialni sąsiadującej z moim pokojem i załaduj do karety. Salon seledynowy ten na dole blisko jadalni ma być posprzątany i jeszcze u góry, ta komnata z przeszklonym gankiem, wiesz, która?
- Tak wiem. Ale, po co panie?
Wrodzona złośliwość lubiła od czasu do czasu brać górę nad Wędrowcem.
-Jak to, po co? Chcesz przyjmować kobiety w brudzie? Wstydź się nieładnie z twojej strony to prawdziwe damy. Szczególnie ta wiekowa, co cię zainteresowała ma swoje wymagania chyba nie chcesz jej zawieść?
Młody asekuracyjnie i dość sprytnie wycofał się na względnie bezpieczną pozycję. I już wiedział, że nawet to może go nieuchronić przed dalszymi żartami Wędrowca. Obiecał sobie po raz setny, że następny raz zanim się odezwie ugryzie się w język.
-Nie, nie o to panie pytam... o kapy.
 -To nie pytaj się. Jak będziesz taki ciekawski to możesz kiedyś dostać manto. Zresztą dowiesz się jak wrócę. Aaa ten ogromny służący, co wywoził przytulanki króla, wrócił?
Miał przeczucie, że to jest właśnie człowiek, którego potrzebuje. Nie chodziło mu nawet o siłę tego mięśniaka. Był przekonany, że to nie jest zwykły służący, co więcej tak naprawdę nie był pewien czy aby to na pewno człowiek. Nie czuł jego obecności, nastrojów, myśli. Dziwne.
-Tak panie, szykuje karoce do wyjazdu.
-To dobrze, potrzebuję silnego chłopa, mój kręgosłup nie jest już taki jak kiedyś. Gdzie są moje psy? Bo zaczynam podejrzewać, że niecnie się ich pozbyłeś gdzieś w lesie.
-A nie panie nic im nie zrobiłem, męczą je teraz dzieciaki te od siostry Zazany.- Wiktor uśmiechnął się od ucha do ucha bardzo zadowolony z faktu, że nie tylko on polubił te kudłate stwory. Bo polubił je prawdziwie i już się martwił, że będzie mu ich brakować gdy Opiekun odejdzie. A co do tego nie miał wątpliwości odejdzie i to niedługo.
         Wędrowiec wsłuchał się w głosy na zewnątrz. Od strony ogrodu dobiegały radosne śmiechy i okrzyki. Dziecięce piski i przyjazne pomrukiwanie psów, wręcz sielankowy obraz. Najwidoczniej nie tylko on stęsknił się za towarzystwem innych ludzi, psy również.
        Jakoś lżej mu się zrobiło na duszy. Schody pokonał ledwie muskając stopami zimny marmur, Wiktor maszerował tuż za nim.
Zatrzymał się w holu odbierając dziwne wibracje. Ciepła struga powietrza falowała niczym wstążka, okręciła się wokół jego tułowia a potem popłynęła dalej. Pierwszy raz się spotkał z czymś takim, nie wyczuwał negatywnej, złej energii, więc nie przejął się zbyt mocno. Usłyszał głos zmarłej przed laty kobiety, teraz już nic nie mogło go zadziwić. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk poruszonego końskimi kopytami żwiru i stukot kół. 
-O jest kareta, fruwaj młody po narzutę, bo czas goni nas..
Dziwny wielki woźnica ubrany był w porządny kaftan ze srebrnymi okrągłymi guzami i zbyt
dobrze uszyte buty jak ma służącego. Dziwne ten człowiek nie pasował tu wcale a zarazem wydawał się nieodzownym elementem scenerii, dziwne to za mało powiedziane to jakiś ewenement. Chyba powinien zacząć się martwic albo, choć sprawdzić, co za dziwne istoty kręcą się w miejscach, do których trafia.
-Jak masz na imię silny człowieku?
Przed słowem człowieku zawahał się na ułamek sekundy. Olbrzym zauważył zmianę rytmu, zmarszczył nos.
-Karan panie.
-Jest delikatna sprawa, i chciałbym wiedzieć czy mogę liczyć na twoją pomoc...
Wędrowiec zaciął się zdziwiony, że wydanie polecenia nie przyszło mu z taką łatwością jak zazwyczaj i nie chodziło o gabaryty mężczyzny. Od małego był uczony, że jego słowo jest rozkazem. W jego życiu nie było miejsca na rozmowy ze zwykłymi ludźmi, służącymi a tym bardziej na prośby, miał być autorytetem. Tym, który zawsze wie lepiej.
-Jeśli tylko będę mógł. -Obce twarde nutki niepasujące do sytuacji i do pozycji służącego zagrały w głosie olbrzyma.
             Wędrowiec poczuł delikatne ostrzegawcze ukłucie. Stanowczo zbyt późno zadziałał do tej pory niezawodny system ostrzegawczy. Zresztą nie potrzebował dodatkowych bodźców by się zorientować, że z tym Karanem jest coś nie tak. Musi go rozgryźć za nim będzie za późno i sytuacja dla wszystkich stanie się niebezpieczna
-Akceptujesz inne rasy? – Spytał by wybadać teren
-Nie zabijam. Oblicze olbrzyma autentycznie się zachmurzyło, zupełnie jakby przesłoniła je gradowa chmura.  A w tej chmurze były gromy i błyskawice czekające na dogodny monet by się uwolnić.
-Hehe- zaśmiał się trochę sztucznie - i słusznie. Nie, raczej nie o to mi chodziło. Trzeba delikatnie przenieść pewną chorą kobietę, chcę żeby tu zamieszała. Da się zrobić?

         Służącemu w widoczny gołym okiem sposób ulżyło, ale w tej jego niepewności było coś więcej, drugie dno. Z wielkim skupieniem oczekiwał aż Wędrowiec skończy mówić. Tak jakby to, co powie mogło go boleśnie rozczarować. Oczekiwał czegoś, i nie liczył jak inni służący na drobne monety. To nie była postawa człowieka uzależnionego od innych. Analizując jego zachowanie Opiekun upewnił się w swoich podejrzeniach, że człowiek stojący przed nimi absolutnie nie jest służącym. Jego postawa, gesty zdradzały wysoką pozycję i tłumione przyzwyczajenie do podejmowania decyzji i wydawania rozkazów. Nie wiedział tylko w jakimś celu udaje kogoś, kim nie jest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz