Psy wbiegły do komnaty, zaczęły łasić się
do nóg. Wiktor z zakłopotaniem strzepywał białe kłaki z portek utytłanych ziemią.
-O nie aż
takim szaleńcem nie jestem, niech inni się męczą. Nerwicy bym się jeszcze
nabawił na stare
lata. Mam pewnego kandydata w zanadrzu, tkwi tu jakby na specjalne
zamówienie. Niespełniony hrabiowski
pedagog prawie bez uprzedzeń, trochę upierdliwy, ale da się go znieść. Najpierw
jednak mam do załatwienia pewną przeprowadzkę, została tu jeszcze jakaś kareta
na stanie?
-Nie wiem
panie jeszcze nie sprawdziłem, nie wiedziałem, że trzeba.- Wiktor zapłonął niczym
pochodnia.
Pewnie w
normalnych okolicznościach Wiktor znałby tu już każdy zakamarek. Był bystry i
spostrzegawczy. Teraz jednak zbyt był pochłonięty bieganiem z psami by wciskać
swój ciekawski nos w każdy kąt. Wędrowiec nie miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie cieszył się, że
chłopak dobrze opiekuje się malamutami.
-To leć i
sprawdź. Jeśli nie znajdziesz to trzeba będzie poszukać czegoś na mieście.
Jeżeli zaś coś tu jest to sprawdź czy da się w niej dyskretnie
przewieźć pasażerów.-Poinstruował chłopaka zawczasu by
zaoszczędzić mu niepotrzebnego
biegania.
-Jakieś
panny?- Zachichotał Wiktor, po czym speszony szybko przykrył dłonią usta.
-Tak, jedna
koło siedemdziesiątki. Jak ci się spodoba, to mogę odstąpić.
Mina chłopaka
była bezcenna i znacznie poprawiła samopoczucie Opiekuna. Wiktor nie na żarty
się przeraził, że przez kilka głupich słów ściągnął na siebie następny kłopot.
Jeszcze nie wiedział jak sprawy się mają z tym uczeniem a tu mógł się skazać na
towarzystwo nieznajomej staruszki. Opieka nad psami jak najbardziej mu odpowiadała, ale
romans z siedemdziesięcioletnią kobietą to jakiś koszmar.
-A nie panie
ja tak tylko..- W duchu przeklinał swój zbyt długi język.
-Dobrze leć żartownisiu.
Wiktor wyskoczył jak z katapulty, psy
merdając radośnie ogonami bez namysłu pognały za nim. Uważały go już za członka
swojego stada.
Zapowiadał się
ciężki dzień. Następny z tych zmuszający go do wyjrzenia poza brzeg wygodnej dopasowanej do jego potrzeb skorupy. Nie bał się, że poparzy palce raczej, że
wróci mu ochota by żyć. Targały nim coraz większe wątpliwości. Nie zrozumiał
jeszcze, dlaczego właśnie teraz przywiódł go w to miejsce głos Hadwigi. Nie miał złudzeń, nic nie było dziełem przypadku. Wszystkie nici i poszlaki dziwnie się
plątały, zasupłując w zupełnie niezrozumiałe węzły. Wszędzie widział tajemnicze
cienie, które całkiem gmatwały mu jasność widzenia. Czuł obecność istot
mitycznych, baśniowych, więc albo świat się zmienił i do gry
doszły mu nieznane siły, albo przez to całe
cierpienie i
odosobnienie poplątało się mu całkowicie w głowie. Dodatkowo złościło go, że tak naprawdę nie
miał jasnego planu działania, wyznaczonego celu. Porwał go prąd a
on bez walki płynął w nieznane, nawet nie wiedział czy aby niezdąża wprost ku zagładzie. On, który zawsze uważał,
że jest panem swego losu, kowalem swoich minut. Teraz był bezradny niczym
dziecko, uznał to za ironie losu.
-Panie jest
kareta i ma takie miękkie zasłonki w oknach.- Wydyszał jeszcze
w biegu powracający Wiktor. Chłopak starał się, by zadowolić
Opiekuna osiągał prędkości niczym koń wyścigowy. Zachodziła obawa, że z tej
gorliwości dostanie zapalenia płuc albo nawet czegoś gorszego. Nie miał jednak ochoty gasić
jego młodzieńczego zapału, niech młody czuje, że żyje.
-To dobrze się
składa. Biegnij w takim razie, co sił w nogach i przynieś te miękkie aksamitne
kapy leżące na łożu. Z tej sypialni sąsiadującej z moim pokojem i załaduj do
karety. Salon seledynowy ten na dole blisko jadalni ma być posprzątany i
jeszcze u góry, ta komnata z przeszklonym gankiem, wiesz, która?
- Tak wiem.
Ale, po co panie?
Wrodzona
złośliwość lubiła od czasu do czasu brać górę nad Wędrowcem.
-Jak to, po
co? Chcesz przyjmować kobiety w brudzie? Wstydź się nieładnie z twojej strony
to prawdziwe damy.
Szczególnie ta wiekowa, co cię zainteresowała ma swoje wymagania chyba nie
chcesz jej zawieść?
Młody
asekuracyjnie i dość sprytnie wycofał się na względnie bezpieczną pozycję. I już
wiedział, że nawet to może go nieuchronić przed dalszymi żartami Wędrowca.
Obiecał sobie po raz setny, że następny raz zanim się odezwie ugryzie się w
język.
-Nie, nie o to
panie pytam... o kapy.
-To nie pytaj się. Jak będziesz taki ciekawski
to możesz kiedyś dostać manto. Zresztą dowiesz się jak wrócę. Aaa ten ogromny
służący, co wywoził przytulanki króla, wrócił?
Miał
przeczucie, że to jest
właśnie człowiek, którego potrzebuje. Nie chodziło mu nawet o siłę tego
mięśniaka. Był przekonany, że to nie jest
zwykły służący, co więcej tak naprawdę nie był pewien czy aby to na pewno
człowiek. Nie czuł
jego obecności, nastrojów, myśli. Dziwne.
-Tak panie,
szykuje karoce do wyjazdu.
-To dobrze,
potrzebuję silnego chłopa, mój kręgosłup nie jest już taki jak kiedyś. Gdzie są
moje psy? Bo zaczynam podejrzewać, że niecnie się ich pozbyłeś gdzieś w lesie.
-A nie panie
nic im nie zrobiłem, męczą je teraz dzieciaki te od siostry Zazany.- Wiktor uśmiechnął się od ucha do ucha bardzo zadowolony z faktu, że nie
tylko on polubił te kudłate stwory. Bo polubił je prawdziwie i już się martwił,
że będzie mu ich brakować gdy Opiekun odejdzie. A co do tego
nie miał wątpliwości odejdzie i to niedługo.
Wędrowiec wsłuchał się w głosy na
zewnątrz. Od strony ogrodu dobiegały radosne śmiechy i okrzyki. Dziecięce piski
i przyjazne pomrukiwanie psów, wręcz sielankowy obraz. Najwidoczniej nie tylko
on stęsknił się za towarzystwem innych ludzi, psy również.
Jakoś lżej mu się zrobiło na duszy.
Schody pokonał ledwie muskając stopami zimny marmur, Wiktor maszerował tuż za nim.
Zatrzymał się
w holu odbierając dziwne wibracje. Ciepła struga powietrza falowała niczym
wstążka, okręciła się wokół jego tułowia a potem popłynęła dalej. Pierwszy raz
się spotkał z czymś takim, nie wyczuwał negatywnej, złej energii, więc nie przejął się zbyt mocno. Usłyszał głos zmarłej przed
laty kobiety, teraz już nic nie mogło go zadziwić. Z zamyślenia
wyrwał go dźwięk poruszonego końskimi kopytami żwiru i stukot kół.
-O jest
kareta, fruwaj młody po narzutę, bo czas goni nas..
Dziwny wielki
woźnica ubrany był w porządny kaftan ze srebrnymi okrągłymi guzami i zbyt
dobrze uszyte
buty jak ma służącego. Dziwne ten człowiek nie pasował tu wcale a zarazem wydawał się nieodzownym
elementem scenerii, dziwne to za mało powiedziane to jakiś ewenement. Chyba
powinien zacząć się martwic albo, choć sprawdzić, co za dziwne istoty kręcą się
w miejscach, do których trafia.
-Jak masz na
imię silny człowieku?
Przed słowem
człowieku zawahał się na ułamek sekundy. Olbrzym zauważył zmianę rytmu,
zmarszczył nos.
-Karan panie.
-Jest
delikatna sprawa, i chciałbym wiedzieć czy mogę liczyć na twoją pomoc...
Wędrowiec
zaciął się zdziwiony, że wydanie polecenia nie przyszło mu z taką łatwością jak
zazwyczaj i nie chodziło o gabaryty mężczyzny. Od małego był uczony, że jego
słowo jest rozkazem. W jego życiu nie było miejsca na rozmowy ze zwykłymi ludźmi, służącymi a tym bardziej na prośby, miał być autorytetem. Tym,
który zawsze wie lepiej.
-Jeśli tylko
będę mógł. -Obce twarde nutki niepasujące do sytuacji i do pozycji
służącego zagrały w głosie olbrzyma.
Wędrowiec poczuł delikatne ostrzegawcze
ukłucie. Stanowczo zbyt późno zadziałał do tej pory niezawodny system
ostrzegawczy. Zresztą nie potrzebował dodatkowych bodźców by się zorientować,
że z tym Karanem jest coś nie tak. Musi go rozgryźć za nim będzie za późno i sytuacja dla
wszystkich stanie się niebezpieczna
-Akceptujesz
inne rasy? – Spytał
by wybadać teren
-Nie zabijam.
Oblicze olbrzyma autentycznie się zachmurzyło, zupełnie jakby przesłoniła je
gradowa chmura. A w tej
chmurze były gromy i błyskawice czekające na dogodny monet by się uwolnić.
-Hehe- zaśmiał się trochę sztucznie - i słusznie. Nie, raczej nie o to mi chodziło. Trzeba
delikatnie przenieść pewną chorą kobietę, chcę żeby tu zamieszała. Da się
zrobić?
Służącemu w widoczny gołym okiem sposób ulżyło, ale w tej jego niepewności było coś więcej,
drugie dno. Z wielkim skupieniem oczekiwał aż Wędrowiec skończy mówić. Tak
jakby to, co powie mogło go boleśnie rozczarować. Oczekiwał czegoś, i nie
liczył jak inni służący na drobne monety. To nie była postawa człowieka
uzależnionego od innych. Analizując jego zachowanie Opiekun upewnił się w
swoich podejrzeniach, że człowiek stojący przed nimi absolutnie nie jest służącym. Jego postawa, gesty zdradzały
wysoką pozycję i tłumione przyzwyczajenie do podejmowania decyzji i wydawania rozkazów. Nie wiedział tylko w jakimś celu udaje kogoś, kim
nie jest
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz