-Nie tkniesz
go. Brać go!- Jad
zaatakował ciało, zacharczał już zupełnie
niewyraźnie i raczej
musieli się domyślać, co tak właściwie mówi. Próbował jeszcze wskazać prawą ręką Wędrowca. Nie udało się, nie
różniła się już kolorystyką od lewej, opadła bezwładnie. -yyyyyyy
hrhrrrrrrrrrrrrrr- zabełkotał tylko bezradnie
-Chyba nie
muszę o tym nikomu przypominać, sami o tym wiecie, że tak naprawdę guzik mi możecie zrobić. Tyle waszego, że pomarzyliście
jak to mnie sprytnie i skutecznie unieszkodliwicie. Wracać na kolana i słuchać ostatnich słów tego świra,
choć może i nic już nie powie. Dusi się gadzina a nie powiedział wam jak
nawiązać kontakt z jego siecią skrytobójców i zamachowców. To błąd, takie
przydatne narzędzie. Często z niego korzystał, ale może się troszkę wstydził
przy mnie? A może się bał, że się powyrzynacie?
-hhhhhrrrrrr
woooooddddddddddddyyy.
Twarz
Wielkiego Mistrza zakonu przybrała sino- borówkowy kolor. Oczy błysnęły
czerwienią, nabrzmiałe krwią pękających naczynek. Śmierć zawsze jest paskudna
niezależnie od okoliczności i pory dnia.
-Nie musicie biec i tak nie zdążycie, to koniec. Zmykam nic tu już po
mnie, możecie się zacząć żreć o władzę. Ty gwałcicielu idziesz ze mną, a reszta
zamknąć dzioby, nie klepać mi tu ozorami po próżnicy.
Cieszcie się, że jednego pretendenta mniej do władzy, tej dla której was wyhodowano i której pragniecie ponad życie. A ty Kereno trucicielko- zwrócił się do
dziewczyny o beznamiętnym obojętnym głosie- Nieźle tu jeszcze
namieszasz, ciekawe, kto pierwszy wyciągnie nogi od twoich ziołowych mieszanek.
Jej oszałamiająca niezwykła uroda
była wprost proporcjonalna do ładunku zła, jaki nosiła w sobie. W innych
okolicznościach zachwyciłby się jej owalem twarzy, delikatnym kształtnym nosem,
alabastrową cerą. Nie zadała sobie trudu by skomentować wypowiedź Opiekuna.
Posłała mu tylko spojrzenie z gatunku teraz możesz odejść, ale nie myśl, że
zapomnę o tobie, więc raczej uważaj na ostre przedmioty i trucizny.
Rozśmieszyła go tą swoją pychą. Była zbyt głupia by zrozumieć lekcję, którą im właśnie zafundował zresztą
jak oni wszyscy.
Potomstwo Horacego było zbyt zajęte walką o łupy by wdawać się w spór czy
walkę z Wędrowcem. Przypominali
mu stado wygłodniałych kruków nad
padliną. I co
najważniejsze żadne z nich nie zainteresowało się truchłem ojca. Teraz już nie
był ważny, nic nie zależało od jego woli, był dla nich tylko martwym kawałkiem
ciała, żadnych sentymentów i uczuć.
On sam swoją wizytę w tym miejscu pomimo
nieprzyjemnych okoliczności uznał za
potrzebną i owocną. Horacy oddał ducha, ale tylko dzięki obecności Opiekuna nie
zdążył podzielić się z przychówkiem mrocznymi sekretami. Dobrze się stało, nie będzie musiał być w ciągłym pogotowiu. Jakoś tak od urodzenia nie
lubił niepotrzebnie moczyć rąk w szambie. Lepiej czas spożytkować na coś miłego
i pożytecznego. Teraz też nie zamierzał się zbyt uważnie przyglądać
walce rodzeństwa, nie raz już widział jak gra się o władze. Próby układów,
zastraszeń kłótni szantaże
nie były dla niego nowością. Ci tutaj nie
dojdą do porozumienia. Zbyt łakną władzy a to pragnie przeżarło ich od środka
kształtując osobowość i ich swoisty kodeks moralny. Od dawna śni im się
wielkość tak jak pragnął tego tatuś i jak zwykle w takich okolicznościach nie
wszyscy przeżyją. Szanse
na dożycie starości w tej rodzinie mają tylko najsilniejsi i tylko ci pozbawieni
skrupułów.
Nie zdecydował jeszcze, co zrobi z gwałcicielem, to, że go wykastruje
wiedział na pewno. Nie było to miłe zajęcie, ale uważał, że właśnie tak trzeba
ukarać przestępcę. Nie zaważając na wiek i wysoką pozycję tego człowieka. Nie chodziło
już tylko o Lilidię, lecz o kilka innych kobiet, którym ten bezduszny młodzieniec zafundował piekło na ziemi. A może tak naprawdę chodziło mu o Hadwigę ona
została skrzywdzona przez kogoś podobnego, zepsutego do szpiku kości. Nie potrafiła żyć po tym co ją spotkało, wolała śmierć
niż wspomnienie poniżenia i bólu, których nie da się zapomnieć.
Chłopak nie wyglądał na bestię
raczej na zupełnie niewinnego, normalnego, młodego
człowieka. Taki trochę zamyślony, nieobecny wyraz
twarzy, wielkie oczy i miękkie jedwabne
blond włosy, sprawiały, że przypominał raczej myśliciela, miłośnika ksiąg i sztuki. Nie tak łatwo się było domyślić, że pod czupryną nosi gniazdo żmij bardziej jadowitych niż rarakaj.
Nie pozostawało Opiekunowi nic
innego jak zrobić pokazówkę dla innych, dla podniesienia morale w tym mieście. Rano zakuje chłoptasia w dyby. Czegoś takiego na pewno nie spodziewał
się pupilek tatusia, święcie wierzył ze jest bezkarny, wszystko się jednak
kończy. Czasem nawet
możny protektor i wpływy rodziny nie wystarczą, dla bogaczy to prawdziwy szok. Nie żeby to całe karanie gwałciciela sprawiało mu radość, ale poczuł przyjemne uczucie
satysfakcji z dobrze spełnionego obowiązku.
Nie obudził się jeszcze na dobre, nużyły go już te przepychanki, zbyt odwykł od ludzi. A żył już tak długo, że dawno przestał liczyć ile tak naprawdę ma
lat. Liczby w tym
wypadku były tylko pustymi cyframi pozbawionymi znaczenia. Gładka pozbawiona zmarszczek twarz nie zdradzała, że
dawno nie był pierwszej młodości. Tak naprawdę to wyglądał
na takiego, co niezbyt długo korzysta z brzytwy. Pozory, może ciało i sprawiało wrażenie młodego,
ale duszę miał starą czasami myślał nawet, że była zgrzybiała i pomarszczona i
zgnita jak stare do niczego już nienadające się owoce.
Fakt, że wszystko potrafił ustawić tak by uniknąć
komplikacji a w tym wypadku oznaczało to nie
musiał się szarpać z
gwałcicielem znacznie poprawił mu
humor. Znał taką małą sztuczkę
wystarczy, że pstryknie palcami i Lear pójdzie za nim bezwolny
i cichutki. Ludzkie mózgi to bezkresne pole do popisu dla kogoś takiego jak on i oczywiście
dla każdego innego Opiekuna. Jednak
grzebał w nich tylko w razie bezwzględnej konieczności, trochę z szacunku dla
innych, trochę ze strachu. Bez oporów wślizgnął się do głowy
gwałciciela, uczucie porównywalne do topienia się w bagnie, smród i
beznadzieja. Znalazł wreszcie to, czego szukał, pstryknął palcami i posłał
krótki impuls.
Ta hipnoza to nie głupia rzecz, pomyślał zadowolony.
Nikt nie
zwracał na niego uwagi, nikt nawet nie próbował bronić brata czy przeszkodzić
Opiekunowi w tym, co robi.
Świstło
pierdło i tyle ich widzieli.
W pałacowej kuchni natychmiast umilkły
śmiechy. Wiktorowi wypadła z ręki drewniana łyżka. Mało się nie zakrztusił
polewką na widok pojawiającego się nie wiadomo skąd Opiekuna w towarzystwie
nieznanego mu mężczyzny.
-Smacznego.- Wędrowiec zwrócił się w jego kierunku, wychodząc z założenia, że
chłopak ma prawo zaspakajać głód w czasie przerw w pracy. Młody był, ubiegał się z psami więc pewnie ciągle głodny.
-Panie a to
kto?- Spytał niepewnie chłopak, zaskoczony nagłym pojawieniem
się Wędrowca i głupawą miną tego drugiego, ubranego, co rzucało
się jako pierwsze w oczy bogato. To nie był byle, kto, ale pijany
czy wariat?
-To Lear syn
świętej pamięci Horacego. Straszna gnida i szubrawiec, a ja mam zamiar zrobić
mu coś złego. Miał pecha, zbyt polubiłem jego ofiarę żeby przejść obojętnie, nie tym
razem. Tym razem mogę dopaść zboczeńca.
-To mistrz
Horacy nie żyje? Ty panie go?- Wiktor z wrażenia dostał wypieków.
-Ja nie.
Odesłałam mu tylko prezent który od niego dostałem nie spodobał
mi się. I widzę że miałem racje. Jemu też nie wyszedł na zdrowie.
Kucharka
oszołomiona nowinami stała z wielką żeliwną patelnią w ręku zapominając
zupełnie o przewróceniu rozkosznie zarumienionych placuszków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz