Wiecie, że w alaskańskim raju czasem jest smutno? Zdarza się
to bardzo rzadko, ale nam się zdarzyło. Odkąd trafiłem tutaj wielkim ptaszyskiem to miałem i mame i tatę. Bywało, że mama
mówiła do mnie, że powinienem być ciuchotko bo tata jest zmęczony i odpoczywa
albo śpi. Byłem bardzo grzecznym Bajerkiem. Czasem też jechali razem w miejsce, które
nazywali szpitalem. Czasem byli tam oboje bardzo długo, zdażyło się, że
zostawałem sam na noc. Tylko nie myślcie, że się bałem….o nie!!! Mama zawsze
spacerowała ze mną wcześniej bardzo długo,potem dostawałem zawsze coś dobrego
do jedzenia i jak pojechali już to spałem do samego rana, kiedy to oboje -albo
sama mama, pojawiali się w domu.
Mama mi smutniała…Wiecie jak to jest źle jak człowieczka
smutnieje? Spacery nie są takie fajne, plaża też nie jest już taka fajna, nawet
piłka już nie jest fajna. Starałem się rozbawić moją człowieczkę. Wystarczyło,
że na mnie spojrzała a ja machałem ogonem i biegłem do mamy przytulić się do
niej. Często to pomagało. Widywałem tatę
coraz mniej. Dwadzieścia cztery dni po tym jak przyjechałem tu z mamą ona
wróciła ze szpitala i powiedziała, że nie mam już taty, że mamy oboje teraz
Anioła w niebie. Nie wiem co to Anioł w niebie, ale to brzmi dobrze i ten Anioł
chyba pomaga człowiekom. Mama była
bardzo smutna, czasem zapominała zakluczyc dom jak wychodziliśmy na spacer, nie
jeździliśmy już nigdzie autem, to dobrze, bo ja nie lubię ciągle tego pudełka
co w aucie jest a ja muszę w nim podróżować. Musiałem też pilnować aby mama nie
zapomniała jeść. Ja zawsze miałem jedzonko na czas. Dostawałem też smaczki jak wcześniej.
Moja mama tylko zapominała o sobie.
Spacerowaliśmy dużo, a spacery te były mega długie, czasem za długie
bo w więźniu nie ma prawie spacerów i nie byłem przyzwyczajony do takiego spacerowania.
Dzielnie jednak dreptałem łapka za łapką, potem w domu zmęczony spałem blisko
mamy. Mieliśmy w tym czasie dużo gości, nie byliśmy wcale sami z mamą. Spała u
nas ciocia Kasia, czasem z wujkiem Konradem. Potem przyjechała ciocia Karolina.
Po jakimś czasie wszyscy pojechali i zostałem z moja człowieczką
sam. Chodziłem za nią wszędzie po mieszkaniu i sprawdzałem czy może uśmiechnie
się do mnie. Po jakimś czasie zaczęliśmy jeździć autem nad morze i nad jeziorko,
gdzie wodę można pić bo słona nie jest. Mama znalazła też takie fajne miejsce
gdzie mogłem biegać bez smyczy. Trochę niefajne to miejsce bo naokoło płot jest
i nie można dalej pobiegać. Ale woda jest…tylko też słona…bleeee. Wiecie jak
fajnie się biega bez smyczy? Można biegać
za piłką albo biegać z innym psiakiem albo biegać za piłką albo kopać doły
albo biegać za piłką.
Pewnego dnia mama pakowała dużo rzeczy do auta. Bałem się,
że jedzie gdzieś na długo beze mnie…A tu niespodzianka moje jedzonko i miski i
piłki i kocyk też zapakowane. Jedziemy na wycieczkę!!!! Długą wycieczkę. Ja
bardzo lubię wycieczki, nie lubię tylko pudełka w aucie. Trudno. Wycieczki są fajniejsze jak pudełko, a ja chciałem jechać. Kurcze tylko ja nie wiedziałem, że będę
tak długo jechał na tą wycieczkę. Po jakiś 3 godzinach się zatrzymaliśmy na
spacer. Był tam las i jeziorko z mostkiem. Fajnie się spacerowało, ale mama
powiedziała, że jeszcze trochę podróży nas czeka. Hmmm trochę to trochę, a tu
było bardzo długo!!! W końcu po ośmiu godzinach dojechaliśmy na miejsce. Miasto,
wielkie miasto i ciocia Karolina przyszła nas przywitać. Powiedziała „witajcie w Oslo”. Nie wiem co to jest „w Oslo”
ale tu było trochę inaczej jak u nas w domu. Poszlismy do mieszkania a tam
niespodzianka kolejna….dużo człowieków!!! Wszyscy mnie głaskali i drapali i
mówili jaki to jestem fajny…nooo pewnie, że jestem!!! Była tam też w
odwiedzinach inna ciocia Kasia i był wujek Marek i wujek Kuba. Podobało mi się bo
dostawałem duuużo drapek przez caly pobyt w Oslo.
Następnego dnia poszliśmy zwiedzać… Wiecie jakie to wielkie
miasto jest!!! To taki inny raj jest. Strasznie podobało mi się jak
podchodziłem do innych człowieków od tyłu i od razu głowę wsuwałem pod ich
dłonie. Czasem tylko się lękali. Zwykle drapali, robili sobie ze mną zdjęcia. Niektórzy
pytali jak mam na imię. I mnie wołali…często
jakoś im tak dziwnie wychodziło.
Chodziliśmy na spacery w różne fajne miejsca wieczorami bo w dzień było
tam baaardzo gorąco. Inaczej jak u nas w domu. Było fajnie.
Czujecie to bo to wikingowa stolica jest. Stolica mojego
alaskańskiego raju gdzie mieszka ciocia Karolina i wujkowie Marek i Kuba.
Ps. Następnym razem opowiem Wam historię o psie, który
jeździł metrem….a to o mnie będzie!
Ps 2. Słowo od mamy:
Bajer trafił do mnie w bardzo trudnym dla mnie czasie. Czasie, w którym choroba
mojego narzeczonego odbierała mu życie, a z nim i część mojego.
W styczniu pożegnałam
adoptowanego malmauta Mańka i tylko obserwowałam malamuty do adopcji z FAMu… do
czasu, kiedy trafiłam na wątek Bajera, oddanego po dwóch latach z adopcji. Koniec…wpadłam
jak śliwka w kompot. Jest takie powiedzonko, że jak miało się psa północy to albo więcej nie popełni się tego błędu albo
będzie się miało całe ich stado….
Moja przyjaciółka Lidka mówi, że „nic nie dzieję się bez
przyczyny” ….i ma rację!!! Bajer był mi pisany, aby ten trudny czas przed i po
śmierci Jone wypełnić uśmiechniętym pyskiem, wiecznie merdającym ogonem,
pogoniami za piłkami w domu i na spacerach ( to mój pierwszy pies, który sam
potrafi się bawić piłką i być wielce zdziwiony kiedy ona zginie z pola jego
widzenia, np. pod jego łapami) wszędobylską sierścią i małymi kawałkami
kości, na które za każdym tylko razem
kiedy to możliwe nadeptuję no i w końcu bycie moim cieniem .
Dziękuję Wam moje kochane fundacyjne kobietki za możliwość
adopcji Bajera!!!! I za ciepłe słowa po śmierci Jone.
Dziekuję również przyjaciołom Kasi i Konradowi, siostrze Karolinie i jej narzeczonemu Markowi oraz Lidzi.
Trudno coś napisać jak się zalewa klawiaturę łzami, wzruszająca opowieść. Trzymam kciuki za to, żeby już zawsze świeciło u Was słońce.
OdpowiedzUsuńŚciskamy Was mocno, Ciebie i Bajera... Ważne, że macie siebie.
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że Ty i Bajer jesteście razem.
OdpowiedzUsuńTo przeznaczenie, jakaś siła czuwała i w odpowiednim momencie zesłała Bajera do Twego życia
OdpowiedzUsuńMasz tyle szczęścia co ja, mój malamucik trafił do mnie też w najodpowiedniejszym czasie. One już takie są, zjawiają się u tych eskimosów, którzy potrzebują ich uśmiechu i nieposkromionej energii, nie tracąc swojej niezależności
OdpowiedzUsuń