środa, 20 listopada 2013

20.11 Wędrowiec czytadło na wieczór i nie tylko.


W innych okolicznościach bawiłby się tą sytuacją lub zachował inaczej dziś był już zbyt zmęczony i co tu ukrywać wyprowadzany z równowagi spotkaniem z Hankiem. Nie myślał, że jeszcze coś może go tak bardzo poruszyć i zaskoczyć a jednak.
         Król chrząknął nerwowo, wypiął pierś i podjął heroiczną próbę zminimalizowania strat. Nie był może geniuszem ale rozumiał że jego autorytet poważnie ucierpiał i niełatwo go będzie odbudować. Nie mógł się poddać bez walki jak jakiś mięczak miał zbyt dużo do stracenia. Był królem i lubił nim być.
-Jestem król Bonifacy pan tego zamku, król po
-Mówiłem chyba wyraźnie, czego nie zrozumiałeś? - Przerwał mu Opiekun- Ma być zwięźle bez zbędnych pierdół! To z jakiej rodziny pochodzisz mój ty zapatrzony w siebie Bonifacy?
        Zakapturzony mężczyzna westchnął ciężko, z żalem wspomniał swoją samotnie gdzie nie był narażony na towarzystwo takich pustych kolorowych pawi. Nie pasował tu, zbyt szybko się irytował. To nie był jego świat nie jego bajka. Kiedyś lubił towarzystwo ludzi, ale to było bardzo dawno temu.
-Mój ojciec był królem
-Ty królewska popierdółko zacznij w końcu mówić z sensem!- Wędrowiec przerwał, zastanawiając się czy nie palnąć porządnie króla po karku. Tak dla poprawy  nastroju, swojego oczywiście.  Nigdy nie zrozumiał uwielbiania dla osób sprawujących władzę, można było być dewiantem największym i tępym matołem a jedynym osiągnięciem bywał fakt urodzenia się we właściwej rodzinie a i tak ludzie głupieli z podziwu.
-Pochodzę z rodziny Małokrzakich która od prawie dwustu lat zasiada na tym tronie.
-Czemuż to wam przypadł ten wygodny stołek? Czym się tak wsławiliście?
          Król którego pamiętał Opiekun z czasów swojej poprzedniej wizyty w tym zamku był człowiekiem małomównym. Bez względu na sytuację ważył każde słowo, taki typ dobrodusznego filozofa. Był dobrym władcą i porządnym, uczciwym człowiekiem. Potwornie doświadczonym przez życie jego jedyny ukochany syn umarł na skutek nieszczęśliwego wypadku, dlatego pewnie nie uśmiechał się często. Tamten król wzbudzał jednak szacunek i sympatię. Wędrowiec nigdy nie pozwoliłby sobie na lekceważące traktowanie tamtego człowieka.
-Królewska para umarła nie doczekawszy się potomków. Moi przodkowie jako książęta krwi, doszli
do wielkich pieniędzy i władzy i..
Nie liczył już, który raz przerywa ten mało zajmujący go wywód, nie interesowały go szczegóły, zresztą i tak wiedział, że nie usłyszy prawdy. Zbyt długo żył by nie wiedzieć jak postępują ludzie, ile są w stanie poświęcić, ile zniszczyć dobra dla osiągnięcia władzy i korzyści. W końcu był Opiekunem, Wędrowcem tym, który znał najczarniejszą stronę ludzkiej duszy. To było jarzmo, z którym musiał żyć na dodatek nie dawało mu to prawa by zbyt surowo oceniać innych.
- Dobrze, mniej więcej wiem jak to zwykle wygląda. Przekupstwem szwindlami a i pewnie mordem załatwili sobie tę ciepłą posadkę, samo życie. Teraz reszta towarzystwa i zacznij od żony a nie od tych pań co specjalizują się w umilaniu ci życia.
-Kasandra księżniczka Lirii-  Z wyraźną niechęcią wskazał brodą ubraną w szarą prostą sukienkę kobietę. Tak ubrana przypominała raczej ochmistrzynię niż królową. Miała gładko zaczesane lśniące, zdrowe włosy, i tylko ona z całego zgromadzonego tu towarzystwa nie ubrała peruki. Jedyną jej ozdobą był krótki sznur czarnych pereł na szyi.- Doznała zaszczytu bycia moją żoną.
-Marny zaszczyt Bonifacy, śmiem powątpiewać w to jej wyjątkowe szczęście. Skutecznie  stłamsiłeś ten szlachetny kwiat. Pani myślę że najwyższy czas się obudzić i wyjść z  kąta gdzie zagnała cie ta zgraja przebierańców- Wędrowiec zwrócił się do królowej- nie urodziłaś się po to by cicho jak myszka przemykać po korytarzach własnego domu.
         Na usta kobiety wpełzł nieśmiały, ledwo widoczny uśmiech by jak za dotknięciem magicznej różdżki przemienić się promienny rogal ukazujący drobne białe zęby. Gdy się uśmiechała jej policzki niczym dorodne bułeczki naznaczone były głębokimi dołeczkami, wyglądała na całkiem sympatyczną osobę. Nie pasowała do tych ludzi nie lubiła ich a oni nie lubi jej, to było widać gołym okiem. Nie sprawdziła się w roli w jakiej widział ją mąż, nie chciała być barwną, pustą ozdobą, mierziły ją liczne przyjęcia i hulanki.  Była indywidualistką ceniącą spokój i ciepło domowego ogniska. Do szczęścia potrzebowała pracy, wyzwań a tutaj była tylko wypełnieniem przestrzeni, jak krzesło czy szafa. Była nieszczęśliwa i nie potrafiła wyrwać się z matni, więc zamknęła się w sobie uciekając od świata.

2 komentarze: