W innych okolicznościach bawiłby się tą sytuacją lub zachował inaczej dziś był
już zbyt zmęczony i co tu ukrywać wyprowadzany z równowagi spotkaniem z
Hankiem. Nie myślał, że jeszcze coś może go tak bardzo poruszyć i zaskoczyć a
jednak.
Król chrząknął nerwowo, wypiął
pierś i podjął heroiczną próbę zminimalizowania strat. Nie był
może geniuszem ale rozumiał że jego autorytet poważnie ucierpiał
i niełatwo go będzie odbudować. Nie mógł się poddać bez walki jak jakiś mięczak miał zbyt dużo do
stracenia. Był królem i lubił nim być.
-Jestem król
Bonifacy pan tego zamku, król po
-Mówiłem chyba
wyraźnie, czego nie zrozumiałeś? - Przerwał mu
Opiekun- Ma być zwięźle bez zbędnych pierdół! To z jakiej rodziny pochodzisz
mój ty zapatrzony w
siebie Bonifacy?
Zakapturzony mężczyzna westchnął
ciężko, z żalem wspomniał swoją samotnie gdzie nie był narażony na towarzystwo
takich pustych kolorowych pawi. Nie pasował tu, zbyt szybko
się irytował. To nie
był jego świat nie jego bajka. Kiedyś lubił towarzystwo ludzi, ale to było
bardzo dawno temu.
-Mój ojciec
był królem
-Ty królewska
popierdółko zacznij w końcu mówić z sensem!- Wędrowiec przerwał,
zastanawiając się czy nie palnąć porządnie króla po
karku. Tak dla poprawy nastroju, swojego oczywiście. Nigdy nie zrozumiał uwielbiania dla
osób sprawujących władzę, można było być dewiantem największym i tępym matołem
a jedynym osiągnięciem bywał fakt urodzenia się we właściwej rodzinie a i tak
ludzie głupieli z podziwu.
-Pochodzę z
rodziny Małokrzakich która od prawie dwustu lat zasiada na tym tronie.
-Czemuż to wam
przypadł ten wygodny stołek? Czym się tak wsławiliście?
Król którego pamiętał Opiekun z
czasów swojej poprzedniej wizyty w tym zamku był
człowiekiem małomównym. Bez względu na sytuację ważył każde
słowo, taki typ dobrodusznego filozofa. Był dobrym władcą i porządnym, uczciwym człowiekiem. Potwornie doświadczonym
przez życie jego jedyny ukochany syn umarł na skutek
nieszczęśliwego wypadku, dlatego pewnie nie uśmiechał się często. Tamten król
wzbudzał jednak szacunek i sympatię. Wędrowiec nigdy nie pozwoliłby sobie na lekceważące traktowanie
tamtego człowieka.
-Królewska
para umarła nie doczekawszy się potomków. Moi przodkowie jako książęta krwi,
doszli
do wielkich
pieniędzy i władzy i..
Nie liczył już, który raz przerywa
ten mało zajmujący go wywód, nie interesowały go szczegóły, zresztą i tak wiedział,
że nie usłyszy prawdy. Zbyt długo żył by nie wiedzieć jak postępują ludzie, ile
są w stanie poświęcić, ile zniszczyć dobra dla osiągnięcia
władzy i korzyści. W
końcu był Opiekunem, Wędrowcem tym, który znał najczarniejszą stronę ludzkiej duszy. To było jarzmo, z którym musiał
żyć na dodatek nie dawało mu to prawa by zbyt surowo oceniać innych.
- Dobrze, mniej więcej wiem jak to zwykle wygląda. Przekupstwem szwindlami a i pewnie
mordem załatwili sobie tę ciepłą posadkę, samo życie. Teraz
reszta towarzystwa i zacznij od żony a nie od tych pań co specjalizują się w
umilaniu ci życia.
-Kasandra
księżniczka Lirii- Z wyraźną niechęcią
wskazał brodą ubraną w szarą prostą sukienkę kobietę. Tak ubrana przypominała
raczej ochmistrzynię niż królową. Miała gładko zaczesane lśniące, zdrowe włosy, i tylko ona z całego zgromadzonego tu
towarzystwa nie ubrała peruki. Jedyną jej ozdobą był krótki sznur czarnych
pereł na szyi.- Doznała zaszczytu bycia moją żoną.
-Marny
zaszczyt Bonifacy, śmiem powątpiewać w to jej wyjątkowe szczęście.
Skutecznie stłamsiłeś ten szlachetny
kwiat. Pani myślę że najwyższy czas się obudzić i wyjść z kąta gdzie zagnała cie ta zgraja
przebierańców- Wędrowiec
zwrócił się do królowej- nie urodziłaś
się po to by cicho jak myszka przemykać po korytarzach własnego domu.
Na usta kobiety wpełzł nieśmiały, ledwo widoczny uśmiech by jak za dotknięciem magicznej różdżki przemienić się promienny rogal
ukazujący drobne białe zęby. Gdy się
uśmiechała jej
policzki niczym dorodne bułeczki naznaczone były głębokimi dołeczkami, wyglądała na całkiem sympatyczną osobę. Nie pasowała
do tych ludzi nie lubiła ich a oni nie lubi jej, to było widać gołym okiem. Nie sprawdziła się w roli w jakiej widział ją mąż, nie chciała być barwną, pustą ozdobą,
mierziły ją liczne przyjęcia i hulanki.
Była indywidualistką ceniącą spokój i ciepło domowego ogniska. Do szczęścia potrzebowała pracy, wyzwań a tutaj była tylko wypełnieniem przestrzeni, jak
krzesło czy szafa.
Była nieszczęśliwa i nie potrafiła wyrwać się z matni, więc zamknęła się w
sobie uciekając od świata.
Twórczość w rozkwicie! Gratulacje!
OdpowiedzUsuńJuż niedługo zacznie się dziać, podkręce akcję ;)
OdpowiedzUsuń