To było zupełnie niezrozumiałe dla Wędrowca, dlaczego wyjątkowi ludzie o wręcz nieograniczonych możliwościach i wielkiej fantazji bez walki pozwalają rujnować sobie życie. Nie
walczą o swoje o
marzenia po prostu się poddają i płyną z
nurtem rzeki by spełnić oczekiwania innych. Tak jak królowa, po prostu była, ubierała się jadła i trwała bezczynnie
u boku swego głupawego męża. Wegetowała marnotrawiąc czas i swe umiejętności. Tak naprawdę powinien być na nią
wściekły za to, że chciała być ofiarą, ale nie potrafił.
-Dziękuje
panie, miło że zaszczyciłeś nas swoją obecnością- Miała potężny głos wcale nie pasujący do delikatnej spokojnej kobiety.
-Kasandro pani
wielkiej urody proszę usiądź po mojej lewicy. Lubię jeść posiłki z kobietami
które wiedzą że głowa służy też do myślenia, nie tylko do noszenia diademików.
Mam nadzieję że się w końcu obudzisz śpiąca królowo. Twój mózg może stracić
cierpliwość i zmienić się w często tu spotykaną papkę.- Celowo podkreślił swoją
sympatię do królowej by rozdrażnić jeszcze bardziej jej męża i jego kochanki.
To małżeństwo od początku było jedną, wielką, koszmarną pomyłką. Nie przyniosło jej
ojcu spodziewanych korzyści, ona sama zaś gardziła mężczyzną z którym musiała dzielić swe życie
i łoże. Po urodzeniu córki całkowicie się odsunęła od męża kategorycznie zakazując
mu wizyt w swojej sypialni. Brzydziła się własnego męża, nie znosiła gdy ją dotykał swoimi wiecznie spoconymi łapskami, każda wspólnie spędzona chwila była dla niej
torturą. Nienawidziła
równie mocno jego jak i siebie za to ze wyszła za kogoś takiego. Był czas że mąż próbował brutalnością i siłą zmuszać ją do spełniania małżeńskich obowiązków, zrezygnował gdy
broniąc się omało nie wydrapała mu oka. Nawet nie to, że go unikała i że się
broniła, ale fakt, że nie dała mu następcy
spowodował, że szczerze ją znienawidził i nie ukrywał tego.
Na dodatek to że
była uparta i zbyt głupia by zrozumieć co wzmocniłoby jej pozycję na zamku, odbierało nadzieję że kiedyś doczeka się syna upragnionego, prawowitego dziedzica. Potraktował postawę żony jak wypowiedzenie wojny i nie zamierzał okazać łaski ani litości.
-To dla mnie
zaszczyt Opiekunie, lecz chyba zbyt pochlebne masz o mnie zdanie.
Była bardzo
szczupła, krok miała lekki jak tancerka. Jednak w jej twarzy było coś
niepokojącego, dziwna, nienazwana pustka. Widywał już taką u ludzi którzy stłamszeni
realnym życiem nie potrafili marzyć. Co gorsza przez długi czas
widywał taką, co dnia we własnym lustrze.
-Dalej
Bonifacy, czas leci- Ponaglił króla.
Ten pieniąc
się z bezsilnej złości zaczął szybko wymieniać szereg obco brzmiących nazwisk.
Wędrowiec smutno kiwał ukrytą w czarnej materii kaptura głową. Spodziewał się zmian
jednak ich ogrom go zaskoczył.
-A co ze starą
arystokracją mój ty dyrygencie?
Tak naprawdę było
mu wszystko jedno kto i dlaczego ma tu wpływy, pytanie zadał tak trochę z
rozpędu by wyglądało
że interesuje go to co tu się dzieje.
-Straciła
zupełnie na znaczeniu. Pewne rody wymarły, a niektóre nie są mile widziane na
mym dworze. - Chrząknął znacząco dając do zrozumienia że jest wybredny i
wymagający. A listy gości
opracowane są
skrupulatnie, ten kto nie należy do ścisłego grona
adoracji jego osoby nie prześlizgnie się na żadne z przyjęć.
-Czyją
własnością jest pałac róż?
Opiekun niespodziewanie dla zgromadzonych zmienił temat. Nie przybył tu jako błędny rycerz by
walczyć o prawa skrzywdzonych, więc nie było sensu wgłębiać się w
szczegóły. To nie było
jego zadanie miał tylko dbać o równowagę, zapobiegać kataklizmom, a jednostka
była zbyt nieznaczącym ogniwem by poświęcał jej swą uwagę.
To było zupełnie niezrozumiałe dla Wędrowca, dlaczego wyjątkowi ludzie o wręcz nieograniczonych możliwościach i wielkiej fantazji bez walki pozwalają rujnować sobie życie.
OdpowiedzUsuńJolka jak zwykle trafia w sedno.....