Wyłonił się z cienia, szczelnie owinięty peleryną niczym duch, wprawiając
w konsternacje obydwóch
strażników bramy. Goła dupa która właśnie
wypłynęła w jednym z kawałów zawisła w powietrzu przyklejając się do ust
zbaraniałego dowcipnisia.
Poczucie
humoru tych dwóch zupełnie nie przemawiało do Wędrowca.
-Otwierać!
Wydał
polecenie bez zbędnych wstępów, tym swoim beznamiętnym
wzbudzającym strach głosem. Nie miał zamiaru niczego tłumaczyć smarkaczom
udającym strażników, ani im ani nikomu innemu.
-Nie mamy
rozkazu- Cichutko odpowiedział
jeden z młodzieńców. Z przerażeniem stwierdzając że w jego gardle
boleśnie rozsiadła się wielka kolczasta klucha. Nie pozwalająca normalnie mówić
i oddychać. Nerwowo szarpał złote, suto
namarszczane i chyba mocno niewygodne szarawary, oglądając się przy tym co i
rusz na swojego towarzysza, bezskutecznie szukając w nim oparcia.
-Macie ja
jestem rozkazem.
Chłopak
przełykał głośno ślinę. Nie był w stanie wykrztusić słowa.
Wędrowiec mocniej zacisnął szczęki, starał
się zebrać w sobie by nie wybuchnąć śmiechem. Przestraszony strażnik
w ciągu tak krótkiego okresu czasu nieświadomie
zademonstrował mu spory zestaw pociesznych min nie licujących z wykonywaną
służbą. Na dodatek cały czas niezgrabnie podskakiwał. Wyglądało na to że złote
ciżmy z długimi wykręconymi do góry noskami były sporo za ciasne. No cóż albo
reprezentacyjny wygląd albo wygoda, tu z jakiś powodów postawiono na to
pierwsze z marnym skutkiem
-Panie zrozum
nie możemy. Musisz poprosić o audiencje- Zapiszczał
nienaturalnie, i zaczął w komplecie do podskoków, malowniczo trząść złotymi
portkami. Oczy
zaszły mu łzami jeszcze chwilka a się rozpłacze.
-NIE ja nie muszę o nic prosić króla lecz raczej on
mnie!
Opiekun uznał że dalsze dyskusje z wystrojonymi jak pajace
strażnikami są zbędne. Wyciągnął z kieszeni peleryny bladą poprzecinaną siatką
błękitnych żyłek dłoń. Przykurczył palce a potem uwolnił z ręki wir świszczącego lekko
opalizującego powietrza. Zagwizdał na psy, które zjawiły się natychmiast,
przymilnie łasząc się do jego nóg.
W wieczornej
ciszy rozległ się dźwięk przypominający
głośne cmoknięcie. Nie oglądając się za siebie wszedł wraz z psami w strumień
stworzonego przed chwilą drgającego powietrza i zniknął.
-Gggdzie on
jest? Co siiię ssstało?
Szczękające
zęby mocno utrudniały mówienie milczącemu do tej pory
piegowatemu strażnikowi
-Znikł??
Ten odważniejszy
przecierał po raz nie wiadomo który oczy, zapomniał nawet o zaciasnych butach.
-Gddzie znikł?
Nie możżnaa sobie tak znikać!!!!
Rozglądali się niepewnie z
nadzieją że to wszystko było sennym majakiem. Poważnie zastanawiając się czy nie przemilczeć całej sprawy przed
dowódcą. Wiedzieli że się wścieknie, a wtedy strasznie leje po pyskach. Nie
słucha tylko zapamiętale bije, pal licho jak tylko ręką gorzej gdy napatoczy mu
się bat, albo kufel
piwa.
Ten mniejszy z
nadzieją poklepał się po namarszczanych szarawarach. W niezliczonych fałdach
materiału zlokalizował schowaną tam
przed służbą buteleczkę. Wyciągnął ją była pełna. Poczuł lekkie
rozczarowanie, jeszcze nic nie pili nie mógł
więc być pijany. Odkręcił zakrętkę i wlał całą zawartość do gardła. Udając że
nie słyszy próśb kolegi o choćby jednego małego łyczka. Miał zbyt skołatane
nerwy by się dzielić lekarstwem.
-No znikł!
Gdzie znikł?? Jak znikł? On znikł o matko znikł. Co to będzie? Gdzie znikł?- Histeryzował ten w zamałych butach
-Ojj będdą
kłopoty to zzza dużo jjak na mojjją głowę- Spokojnie
powiedział właściciel flaszeczki po czym głośno beknął.
Oj, będzie się działo, będzie :) Czytałam manuskrypt, dlatego gorąco POLECAM!!!!!!!!!!!! To wyjątkowa lektura, zresztą jak wszystko co Jolka pisze :-)
OdpowiedzUsuńArtystyczna dusza!
OdpowiedzUsuńDziękuje drogie panie i zachęcam do dalszej lektury !
OdpowiedzUsuń