Tłum
bezskutecznie próbował zrozumieć jak w obcym mieście Opiekun odnajdzie chłopaka
na czas? Gdy nawet nie wie gdzie szukać. Czy widzi i przechodzi przez ściany?
Byli i tacy co
nie na żarty wystraszyli się że wyjdą na jaw ich ciemne interesy i grzeszki.
Nawet złodziej zawahał się przez ułamek sekundy zastanawiając się czy aby jego kradzieże
nie wyjdą na jaw. Cios kowala który miał szczęście i zorientował się że jest okradany pozbawił go dwóch
zębów i połowy łupów które stracił uciekając w popłochu.
-A wy jeśli
chłopak zwróci się z czymkolwiek do was, pomożecie bez gadania, zrozumiano?!!
Nie odwracając
się zrobił gest ręką i ludzie którzy ławą ruszyli za nim zrozumieli że sobie
tego nie życzy. Niechętnie zostali nikt w tłumie nie był na tyle odważy by zaryzykować
nieposłuszeństwo, a on był coraz bliżej
zamku. Psy ochoczo pobiegły za swym panem. I nikt nie wiedział czy cieszyła je
perspektywa ustawienia do pionu zapasionych i leniwych pałacowych kociambrów,
czy woń królewskiej kolacji.
Han, Han, Hadwiga to niemożliwe a
jednak prawdziwe. Ta myśl nie dawała mu spokoju, drążyła jego umysł niczym
kornik zdrowe drzewo.
Za dawnych dobrych czasów rodziną
tradycją Holockich było nadawanie
dzieciom imion zaczynających się na literę H, to był ich znak szczególny. Dodatkowo korzystali z nobilitującego całą rodzinę nadanego przez
najstarszego z Opiekunów- przywileju nazwiska. To był wielki
dar, ogromne wyróżnienie. Miało tak pozostać na zawsze, ku upamiętnieniu
zasług przodków. Tak więc gdy kobieta w
tej rodzinie wychodziła za mąż to szczęśliwy wybranek przyjmował zgodnie z tradycją jej nazwisko. Życie bywa pokrętne i rodzina przez wieki zamiast
rozrastać się do niepojętych rozmiarów kurczyła niebezpiecznie. Przetrzebiona
przekazywaną z pokolenia na pokolenie chorobą, wymierała bez nadziei na przetrwanie.
Nie ubłagalnie nadszedł czas gdy jedyną spadkobierczynią nazwiska została
Hadwiga. Ona zaś umarła dwieście lat temu nie doczekawszy się potomka,
dramatycznie kończąc historie swego wspaniałego rodu. Tak myślał jeszcze kilka
minut temu, rzeczywistość okazała zupełnie inna, zadziwiająca. Życie nie pierwszy raz płata mu
takiego psikusa to, co na pozór pewne w ostateczności okazuje się być mirażem.
Oczy tego chłopaka to ewidentnie jej oczy, nie miał najmniejszych wątpliwości że byli ze sobą spokrewnieni. Jeszcze dziwniejsze wydało mu się to że przez chwile całkiem wyraźnie poczuł
delikatny zapach konwalii. Właśnie tak pachniała jej aksamitna skóra. Znajomy
szelest sukni miło połaskotał spragnione odgłosu jej kroków ucho, zupełnie jakby tu była i czuwała nad tym chłopcem. Opiekun
nerwowo przełknął ślinę, jeden z psów
wyczuwając nostalgię
swego pana trącił go łapą, szczekając
przy tym gardłowo.
Wrócił tu pod wpływem irracjonalnych przesłanek, zupełnie niepotrzebnie, z całego serca żałował tej
decyzji. Zupełnie
bez sensu obudził upiory żerujące na jego
rozpaczy, nie wierzył, że może coś zyskać w zamian. Jednak był tu, nie pozostało więc nic innego jak rozwiązanie
zagadki dlaczego nieznane mu siły próbują na niego wpłynąć, manipulować nim. Powinięcie ogona i ucieczka
byłyby porażką, po której mógłby się już nie podnieść. W końcu był tylko
człowiekiem, chyba nim był.
Gdy tylko ujrzał to miasto tam
ze skalnej półki przestał się łudzić się,
że celem jego wędrówki jest odnalezienie namiastki spokoju, czegoś, co przyniesie
ulgę. Czas nie leczył ran, a już na pewno nie
jego.
Kłębowisko
niewesołych myśli panoszyło się w jego głowie, żyło własnym życiem, jak odrębna świadomość, alter ego.
Stara dobrze mu znana, ozdobiona
złotymi liśćmi i gronami winogron brama pałacu
była zamknięta. Tak jak się spodziewał nie czekano tu na niego.
Dwaj strażnicy stali niedbale opierając się na tępych mieczach, wbitych
w szpary bruku. Umilali sobie czas opowiadając
świńskie kawały, rechocząc przy każdym nowo wymyślonym określeniu pewnej
części damskiej anatomii. W żadnym
wypadku nie przygotowani na to co miało się stać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz