-Panie już
późno, przyszła krawcowa- Wiktor stojąc na progu komnaty rozdarł się tak jakby dzieliły ich kilometry.
Nadgorliwość bywa męcząca, ale nie potrafił się na niego gniewać. Młody był
i niedoświadczony, ale naprawdę się starał.
-Moment, muszę
się doprowadzić do używalności.- Ostudził zapędy chłopaka.
Nic tutaj nie
układało się tak jak powinno, nie odpowiadało rytmowi dnia, do którego był
przyzwyczajony. Lubił porządkować swoją przestrzeń, a teraz poruszał się jak
przypadkowo trafiona kulka chaotycznie i bez planu.
-Tak, panie śniadanie przynosić od razu?-Zaświergotał
zadowolony chłopak. Wyrwanie Opiekuna z łóżka potraktował jak wyzwanie, teraz
napawał się sukcesem.
-Wstrzymaj
bóle zejdę do kuchni. Mimo wszystko jeszcze jestem sprawny, albo może i nie
jestem. Chciałbym wierzyć w tej chwili, że starość to tylko stan umysłu.
Niechętnie wygramolił się łóżka. Szybko
opłukał twarz i zęby. Spoglądając na pościel solennie sobie obiecywał, że nigdy
więcej nie będzie spał z psami. Śpieszył się wiedząc, że biedna kobiecina
pewnie miała tysiąc innych lepszych zajęć niż czekanie pod jego drzwiami.
Szanował czas innych, sam był niecierpliwy i czekanie
było dla niego prawdziwą
mordęgą.
-Proszę do
środka jestem gotowy.
-Panie koszula
i spodnie tak jak obiecane są gotowe.
Wydawała się
młodsza niż wczoraj, radosna i pełna optymizmu. Z drugiej strony oczy miała przekrwione,
zmęczone.
-Ja chyba
jednak dam wiarę w te krasnoludki. Jak zdołałyście tego dokonać? Talent talentem,
ale czas nie jest z gumy.
Ogólnie w
powietrzu wisiało coś pozytywnego. Skojarzyło mu się ze słodką bezą. Wgryzł się
w nią i Wiktor zadowolony, że polecił tak dobrą specjalistkę. I krawcowa, w której wskrzesił dawno zmarłą nadzieję na normalną
przyszłość dla wnuczki. Tylko on nie potrafił, a miał taką ochotę. Całe życie
biegał za tym słodkim puszystym ciastkiem by choć poznać jego smak. Albo
jeszcze lepiej raz najeść się go do syta, tak do przesady do bólu brzucha.
-Synowa całą
noc przy świeczce szyła, to jej pomagałam. Razem zawsze raźniej i robota lepiej
idzie.-Była dumna z wrażenia, jakie zrobiło na Opiekunie
tempo ich pracy. Zresztą była tak szczęśliwa, że nawet gdyby skrytykował szycie czy staranność kobiet to by tego nawet nie zauważyła.
-Moje panie,
pośpiech jest wskazany, ale nie za każdą cenę! Aż tak śpieszyć się musicie. Te
mankiety to arcydzieło- cmoknął z uznaniem- miałaś racje wielki talent ma ta
twoja synowa.
-Panie my i
tak spać nie mogłyśmy po tym, co się wczoraj stało. To szkoda czas po próżnicy
marnować. Gdy by nie ten wypadek, to nie musiałyśmy się martwić, co do garnka
włożyć, a tak szkoda gadać,... i szkoda jej rąk, bo nie do zszywania starych
szmat stworzone.
-Wracając do
wydatków, starczyło na materiały?-Przyziemne sprawy
to jego specjalność, oni zwykli ludzie mieli prawo gryźć tę swoją bezę i cieszyć się z życia. On musiał myśleć o konkretach.
Szczerze mówiąc takiej pięknej koszuli to jak żył to jeszcze nie miał. Nie znał
się na szyciu, ale bardzo mu się spodobało to, co zobaczył.
-Tak panie
zaraz resztę oddam. Starczyło na materiały. Na drugie tyle by starczyło, a my
robotę wykonamy za darmo boś tyle dla nas Panie zrobił!
-Nie ma mowy,
resztę zachowaj, jako zapłatę za dobrą robotę. Takich koszul to nie nosi nawet
ten wasz durny król
Bonifacy. Jak się kiedyś wzbogacicie to
może przez pamięć na mnie, pomożecie jakieś bidzie, kto wie. Wieczorem postaram
się wpaść do was i sprawdzić jak tam mają się moje pacjentki.
-Dzięki panie,
tyś taki dobry dla nas.-Wyszła kłaniając się teatralnie w
pas. Nieszczęścia i bieda odcisnęły piętno na jej sylwetce, jednak jakaś
niesamowita siła i strach o najbliższych dawały jej siłę do walki. Pomyślał, że
była by w stanie skoczyć z pazurami do oczu całej bandzie opryszków, by bronić
wnuczki. Zazdrościł
jej tej siły i miłości do wnuczki. On
swoją szansę stracił bardzo dawno temu, dla Hadwigi
powinien walczyć z całym światem. Zasłonić ją własną piersią, chronić za każdą cenę i nie patrzeć na innych. Nic dziwnego,
że męczyła go bezsenność i wyrzuty sumienia. Był zbyt zapatrzony w siebie by
zrozumieć, co jest właściwe. Udawał mędrca a okazał się głupcem, zazdrościł tej
starej kobiecie ona wiedziała, co jest ważne i warte wszelkich
wyrzeczeń. Teraz musiał żyć z tym brzemieniem i nawet jeśli uratuje miliony
innych kobiet nigdy nie zapomni o tym jak skrzywdził Hadwigę.
-Wiktorze
umiesz czytać?- Spytał znienacka.
Udało mu się zupełnie zaskoczyć chłopaka, który stojąc w miarę nieruchomo przy drzwiach czekał na dalsze rozkazy. Nie spodziewał
się takiego pytania. On był tu tylko na posługi, od
bardziej wymagających zadań byli inni. Treść tego pytania niosła
niebezpieczeństwo, którego nie był już w stanie uniknąć. Czuł
jak obcęgi strachu zaciskają się na jego szyi.
-Ee panie ja
tam z biednej jestem rodziny. U takich jak my się nie czyta. Ja panie w zamku
nawet lokajem nie byłem tylko pomocnikiem, a i tak się wszyscy cieszą. Bo mam
15 lat i grosz mały, bo mały, ale przynoszę. Jak będę miał szczęście i ktoś się
za mną wstawi może za parę lat awansuje, choć szanse marne mam raczej.- Wstydził się tej spowiedzi. Czuł się nagi, obdarty z
resztek godności, intymności. Nie miało znaczenia, że jego położenie
było oczywiste i wszystkim wiadome. Bolesne było to, że musiał opowiedzieć tu i
teraz o biedzie i braku wszelakich perspektyw na przyszłość. Prawda do puki
nieubrana w konkretne, bezlitośnie rzeczowe słowa bywa
mniej bolesna.
-Właśnie tego
się obawiałem. A chciałbyś się uczyć?
-Ja panie,
ja???? Ale dlaczego?? Jak? – Zupełnie nierozumiał, do czego
zmierzał Wędrowiec. Karuzela, na którą wepchnęło go zgoła niewinne pytanie
wirowała tak szybko, że miał trudności z zebraniem myśli.
-Widzisz to
trochę skomplikowane, Opiekunowie tak naprawdę to wcale nie są tacy fajni
kolesie jak się wszystkim wydaje. Patrzą na dobro ogółu jednostki nie liczą się
dla nich wcale. Zawsze byłem odmieńcem i nie chciałem niszczyć ludzi, tylko,
dlatego że ktoś nam wmówił, że jesteśmy lepsi. Oj nie lubili mnie za to koledzy
po fachu nie lubili.
To była jego trzecia samodzielna
misja, brzemienna w skutkach. Wyruszyłby poprzeć pewnego wodza, ten człowiek
miał poprowadzić swoich ludzi ku zwycięstwu. To zwycięstwo było korzystne dla
całego regionu, miało wnieść dużo dobrych zmian w życie ludzi. Wszystko poszłoby
tak jak było zaplanowano gdyby nie jedna sprawa. Po
przybyciu zastał wodza w sytuacji, która nigdy nie powinna się wydarzyć,
zaspakajał on swoje zboczone potrzeby kosztem dzieci zarówno chłopców jak i
dziewczynek. Nie potrafił być obojętny skorygował swoje plany, co do
przyszłości tego człowieka. Cały plan stał się nie ważny dla niego wódz przestał być wodzem, a stał się zwykłą gnidą która trzeba zdeptać. Ze znalezieniem godnego następcy nie miał problemu. Było upragnione zwycięstwo tylko człowiek
inny. Po przybyciu do domu jeden z Opiekunów spoliczkował go za uleganie
emocjom. Nieskończenie długo piekł go policzek, a w nim jak ropień rosła
pogarda i żal. Wtedy był młody zbyt słaby i niepewny swych
racji by zaprotestować i walczyć o swą godność. Aż do momentu, gdy znowu
zawiódł radę. Tym razem oddał, był starszy doświadczony i świadomy swej siły. Żaden
z dziewięciu pozostałych Opiekunów nie zdecydował się na konfrontację. Teraz to
oni musieli zagryźć wargi i uznać przewagę młodego gniewnego. To było jedno z takich zwycięstw, co mają smak porażki. Wtedy
też ich drogi definitywnie się rozeszły. Od tej pory niósł swe brzemię w
samotności nie
chciał mieć już nic wspólnego z innymi Opiekunami.
-Panie jak
niszczyć? Dlaczego i co to ma wspólnego ze mną? -Wiktor przeraził
się nie na żarty. Wychowano go w świadomości, że jest tylko prochem na ścieżce
bogatych i wpływowych ludzi. Tacy jak on nie powinni rzucać się w oczy tylko
przemykać po cichu jak cienie by nie ściągać na siebie kłopotów.
Wędrowcowi
spodobało się, że chłopak wyłapał z jego wypowiedzi kierunek, w którym
zmierzał. Lubił kontakt z ludźmi, którzy słuchają, co mówi a nie tylko kiwają głowami, że niby wszystko jasne jak słońce, a
tak naprawdę nie mieli pojęcia, czego od nich chce. Był dziwakiem miał tego
świadomość, nie znosił powtarzać aż do znudzenia słów, które powinny być łapane
w locie.
-Jesteś u mnie
na służbie. Nie ważne czy tego chciałeś czy nie, ale tam w zamku już cię nie
przyjmą. Będą się bać, że przekabaciłem cię na szpiega. Według naszego kodeksu
powinienem mieć to głęboko w ..... No sam wiesz gdzie i nie oglądać się na
takie nic nieznaczące losy. Ale jakoś nie dawałaby mi spać myśl, że ty i panna
kąpielowa umieracie w nędzy przez moją bezduszność i brak zainteresowania. Dlatego
pomyślałem sobie, że musicie się uczyć i spróbuję was wcisnąć do jakiegoś
cechu. Może znowu niepotrzebnie wyłamuję się przed szereg, ale w końcu błędy są
po to by je popełniać. Nawet któryś tam raz z kolei.
Gdy on sam
zastanawiał się jak optymalnie ułożyć plan dnia, chłopak westchnął ciężko i
zmarszczył czoło myśląc intensywnie. To, co usłyszał było jak sen. Zdumiony
zrozumiał, że właśnie zaproponowano mu to, o czym nie śmiał nawet marzyć. Nie
zamierzał nawet zgadywać, jaką cenę będzie musiał za to zapłacić, bo nie łudził się, że dostanie coś za darmo.
-Nie ma pracy
nie ma życia. Kiedyś patrzyłem jak pałacowy architekt piórkiem kreśli plany.
Jak ja mu zazdrościłem tej biegłości, ale nawet marzyć nie śmiałem, że kiedyś
poznam litery. Ty będziesz nas uczył Panie?
Patrzył wtedy jak tamten rosły mężczyzna o długich ciemnych włosach
splecionych na damską modłę w warkocz szybko stawia kreski. Był zafascynowany
pierwszy raz widział jak powstaje projekt wydawało mu się, że to czary. Nie
mógł oderwać wzroku od ręki mistrza stawiającej, co i rusz nowy znaczek.
Dopiero mocne uderzenie w kark przypomniało mu o obowiązkach. Z wrażenia
upuścił worek kapusty, o którym zapomniał zupełnie. Pomimo ciężaru, od którego
pękały plecy. Zielone główki niczym ścięte głowy poturlały się lekkim spadem w
stronę architekta.
Ten
niespodziewanie oderwany od pracy postawił stopę wprost na kapuście, która
zatrzymała się tuż przed jego butami. I jak gdyby nigdy nic wrócił do stawiania
swoich kresek. Wtedy Wiktor pomyślał, że to musiała być
najlepsza praca na świecie, ciekawsza od prawdziwego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz