niedziela, 10 sierpnia 2014

10.08 Wędrowiec, księżycowy kamień


-Czasami należy się drobny bonusik od życia. Choćby za wytrwałość, ale nie zapominajmy, że o wszystkim musisz decydować sam. Nikt nie powie ci, co jest dobre a co złe. -Zawiesił głos by zaraz kontynuować-To jest mniej więcej tak, ktoś ci mówi zupełnie przypadkiem i niezobowiązująco że odbędzie się egzekucja. Masz wiele wyjść, możesz wzruszyć obojętnie ramionami, iść na dobrą kolację albo podrywać urodziwe, biuściaste panny. Możesz też iść, popatrzyć tak dla rozrywki i zabicia czasu jak się smaży bidulina na stosie, choć trudno mi to pojąc niektórzy naprawdę lubią takie widowiska. Mogłeś też uratować dziewczynę przed okrutną śmiercią, co zrobiłeś. Co więcej chciało ci się ukarać wysoko postawionego kretyna, który próbował  wysłużyć się fanatykami by zrobić jej krzywdę. Tak po prawdzie to ukarałeś nawet dwóch kretynów a to wyzwoliło reakcję łańcuchową. Opiekunka lwów i innych stworów uznała, że jesteś godzien by się do ciebie odezwać. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaki spotkał cię zaszczyt. Na szczęście miałeś tyle rozumu by zadać odpowiednie pytanie.
-Mam wrażenie, że w spotkaniu z kobietą od lwów nie chodziło tylko o tkaninę, miałem z niego wynieść coś więcej nie tylko smak wyśmienitej czekolady. -Czekolada naprawdę była cudowna, gorąca, gęsta i tak aromatyczna, że na samą myśl usta miał pełne śliny. Dużo by dał by wypić jeszcze jedną filiżankę.
-Mądry chłopak, chyba w nagrodę dostaniesz jeszcze kawałeczek ciasta. -Sam skinął na lokaja, który bez pytania nałożył mu na talerzyk dwa kawałki ciasta.
-Podpowiesz, czy znowu wykręcisz się sianem?
-Przecież wiesz.-Wgryzł się w ciasto aż bita śmietana spłynęła mu po brodzie- No pomyśl, co się działo, wszystko ma znaczenie.
-Klucz, czy chodzi o klucz? -Już wtedy wyczuł, że to zgrzytnięcie w zamku przy przekręcaniu klucza było nietypowe i ten zapach morskiej bryzy niepasujący do niczego.
-W pewnym sensie. Miało ci to doświadczenie coś uzmysłowić, to ważne. Masz zjedz to dobrze robi na szare komórki.- I nie przejmując się konwenansami, sam nałożył Wędrowcowi ciasta na talerzyk.
-Klucz jest potrzebny żeby się dostać w pewne miejsce, to żadne przełomowe odkrycie. Klucz jak klucz, może i nie był normalny, ale za to jej mieszkanie było zbyt wielkie i zbyt piękne na tą skromną kamienicę. Tu mi się nic nie zgadza.
-No noooo i co z tego?
         Gdzieś tam w jego czaszce zachodziły nieprawdopodobnie szybkie procesy, dotknął czubka głowy żeby się upewnić, że nie dymi mu z głowy. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, że głowa nie płonie.
-Przenieśliśmy się w inne miejsce, może nawet do innego świata.  Z tego morał taki, że gdzieś jest klucz, którego potrzebuję, chyba że robicie ze mnie głupka dla rozrywki. Niestety nie wiem gdzie szukać to jest frustrujące nie uważasz?
-No i??- Zachęcał Karem ochoczo kręcąc widelcem.
-Dupa i do tego blada. Ani klucza ani dziurki od klucza, nic. Tylko jedna czarna dziura. Jakie masz plany na wieczór? Nie mam, z kim się upić a do lustra trochę smutno.
-Ups wpadłeś na to sam, dzięki niech będą tej wspaniałej szynce. Myślałem, że będzie gorzej, to mamy do przodu. -Powiedział to całkiem ironicznie, po czym zabrał się z apatytem do rzeczonej szynki. Propozycję by wprowadzić się w stan upojenia alkoholowego w doborowym towarzystwie przyjął obojętnie, wręcz udał, że nie dosłyszał.
-Klucz ma otwierać drzwi to nawet logiczne, ale powiedz mi jak ma zasłonę otworzyć? To, co ja mam sobie dziurkę w materii wydłubać? Czym sobie zasłużyłem na takie piekielne intrygi?
         Zapachniało mocniej jaśminem, Lilidia pociągnęła nosem i zdezorientowana rozglądała się wokół, szukając źródła zapachu.
         Herytka przystanęła pod bramą i trwała w bezruchu, czuł tak wyraźnie jej obecność jak gdyby stała mu zaraz za plecami. Bezczelnie próbowała podsłuchiwać. Może się łudziła, że jeśli nie reagują to nie wiedzą o jej obecności?
-A to od tego to chyba jestem ja. -Lilidia pod wpływem niepasującego do pory i okoliczności zapachu, złapała kontakt z rzeczywistością.
W sumie to nie był do końca pewien czy się obudziła na wskutek zapachu a może bardziej przez zdrętwiałą nogę.
Mogła też bredzić miała bardzo głupi wyraz twarzy.
-Jak? Będziesz dłubać w nosie, patrząc z uwielbieniem w słońce? - Zapytał poirytowany a ona popatrzyła na niego z lekkim niesmakiem.
   Przesadził było mu głupio, znowu zachował się jak smarkacz nie potrafiący zapanować nad buzującymi hormonami. Jak zazdrosny, pryszczaty gamoń, który nie wie jak zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. To było naprawdę żałosne. I jeśli on to widział, to nawet nie chciał myśleć, co ona sobie o nim pomyślała.
-Przyniosłam tu z narażeniem życia księżycowy kamień. By wykuć z niego sztylet a ty mnie obrażasz. -Wydęła obrażona całkiem ładne usteczka.
-Przepraszam przesadziłem, zachowałem się jak smarkacz. -Przyznał niechętnie. -Co z tym kamieniem?
Przyznał się do błędu, choć nie przyszło mu to łatwo, jednak za nic w świecie niewyjawiłby, co nim tak naprawdę powodowało, nawet na torturach. Wszystko było takie pokręcone i zwariowane, lepiej by zrobił gdyby został w domu i leżąc na wygodnej kanapie myślał o niebieskich migdałach. Zmiany wychodziły mu już bokiem, jak gdyby tego było mało zaniedbywał własne psy.
-Zanim zaczniesz tłumaczyć o co chodzi w twojej wielkiej misji od razu zaznaczam, że mój brat nie załapał w któreś ze swych ulubionych spelun trądu czy innego świństwa by teraz  rozpadać się na kawałki. -Numi zarżał zadowolony ze swojego żartu. Po czym wcisnął sobie któryś z kolei kawał ciasta w usta.
-To jest metal, który spadł z nieba. Od bardzo dawna jest własnością naszego ludu. Czciliśmy go i obdarzaliśmy szacunkiem. Od kiedy znalazł się w naszym posiadaniu, opiekowała się nim czcigodna kapłanka. Nasze legendy mówią, że gdy słońce się uśmiechnie, trzeba przekuć go w sztylet. - Zadarła zabawnie nos, zwyczajem zadowolonych z siebie kobiet.
Oniemiał. To było jak uderzenie obuchem.
-I teraz mi to mówisz? Ziółek szukałaś tak?- Cenna informacja była w zasięgu ręki a ona nie pisnęła ani słowa, mógł potraktować to jak zdradę- Gdzie to masz?
-Tutaj -Zaczęła grzebać w fałdach spódnicy by po chwili wyciągnąć podłużny niekształtny kawałek metalu.
        Nie spytał jak udało jej się przeżyć napad, gwałt i przy tym uchronić księżycowy kamień. Miała swoje sposoby, najważniejsze, że skuteczne.
-To cudo ma mi pomóc? A nie pomyślałaś, że to zajęcie dla kowala nie dla ciebie? - Już ją widział jak wali młotem, tak, że iskry idą, to wszystko kijem na wodzie pisane. Na myśl, że teraz będzie musiał znaleźć odpowiedniego mistrza kowalskiego zrobiło mu się słabo. Znów będzie biegał po mieście jak obłąkany mając nadzieję, że i tym razem popchną go w odpowiednią stronę.
-A, po co kowal? Cała rzecz w tym, że trzeba znać odpowiednie zaklęcia i mieć właściwy ogień.    Znowu wgapiała się Numiego jak sroka w gnat, wyprowadzając go tym z równowagi.
-Dlaczego teraz mi to mówisz?
-Bałam się, że nie podołam zadaniu, że nie zdobędę świętego ognia. Nawet nie śmiałam marzyć, że spotkam Słońce.
-Numi nie chcę cię straszyć, ale chyba będziesz musiał się z nią ożenić, bo zgłupiała baba na twój widok zupełnie.
Postraszył olbrzyma, choć może bardziej siebie.
-O nie. Jedną żonę już mam, to mi w zupełności wystarczy. Mam w domu kobietę, która się ciągle czegoś czepia, wymaga, narzeka. Jedna wystarczy. Zresztą Lilidi przejdzie zachwyt i fascynacja, jest  w szoku, ale to chwilowy stan. Tak prawdę mówiąc to w ogóle nie sprawdzam się w roli lowelasa czy amanta. Za dużo z tym zachodu i komplikacji a rozwód nie wchodzi w rachubę.
-Lepiej byś się zajął czymś ważniejszym. -Dziewczyna poważnie się zastanawiała czy nie wykuć Wędrowcowi oczu trzymanym w ręce widelcem.
      Nie wystraszył się zbytnio, wiedział, że z natury jest pokojowo nastawiona a zresztą czy to nie on dziś zdzielił księżyc laską po głowie?
-To jak zamierzacie ten sztylecik sporządzić? – Wędrowiec wolał wrócić do tematu, jeszcze znajdzie czas by się powściekać, podroczyć czy gryźć z zazdrości. 
-Będę go trzymał na ręce to da odpowiednią temperaturę. Ona zaś będzie miała odjazd, pogada sobie potańczy, powymachuje rękami i po sprawie. Niezła impreza się szykuje.
-I, co to wszystko? I oto tyle zachodu? - Autentycznie się zdziwił, a jeszcze przed chwilą myślał, że już nic go nie zdziwi.
-Nie przesadzaj. Już bardzo dawno temu ktoś pomyślał o tym żeby Werianie poznali sekwencję zaklęć i całą otoczkę rytuału. Co więcej w jakiś sposób odpowiedni surowiec znalazł się w ich rękach. Uważasz, że to mało? Ty to masz wymagania, aż się boję myśleć, kto jest w stanie cię zadowolić. -Zarechotał zupełnie jak żaba.
-Jak długo trwa ta gra? I co w niej można ugrać?
         Niepojęte było, że ktoś przed tysiącem lat zaplanował wszystko, co się dziś działo. Nie mógł wyjść z podziwu. To była koronkowa robota.
-Tacy jak my to raczej tracą, taka jest kolej rzeczy.
       Przez chwilę kontury olbrzyma stały się niewyraźne jakby skrył się za chmurą.

Domyślił się, że to oznaka smutku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz