środa, 27 sierpnia 2014

27.08 Wędrowiec, rana




-Tak. Przysłałeś biedaczkę do mnie, gdy tylko na nią spojrzałam zrozumiałam, że jest aż po czubek głowy wypełniona nadzie nie miałam sumienia odmawiać. Szczególnie, że na mój widok nie krzyknęła, ani nawet nie mrugnęła okiem ze zdziwienia.
          To był jakiś argument, ludzie głupieli na widok innych ras, nie wiedzieli jak się zachować, najczęściej reagowali agresywnie albo strach odbierał im zupełnie rozum.
-Moje panie ogłaszam stan wojenny i areszt domowy.  -Powiedział to spokojnie na półuśmiechu, zupełnie tak jakby proponował kobietom zgromadzonym w salonie, wypicie filiżanki herbaty.
Nie wszystkim spodobały się nowe zasady, przyszły heros do tej pory spokojnie śpiący w koszyczku, uznał za stosowne gwałtownie zaprotestować. Nie wiedział, co tak podziałało na śpiące dziecko, głos obcego mężczyzny czy może wyczuł strach swojej mamy, w każdym razie malec rozpłakał się.
-Coś się stało?
      Lilidia patrzyła na niego przestraszona. Już wczoraj wyczuła, że nie jest dobrze, zło krążące wokół nie ukrywało się tak jak wcześniej. Tamci chcieliby by mieszkańcy pałacu o nich wiedzieli, próbowali zastraszyć przeciwników.
     Nie odpowiedział jej, jego uwagę przykuło coś dziwnego. Poczuł mrowienie w koniuszkach palców i przyjemną ekscytację.
         Młoda matka pochyliła się nad płaczącym dzieckiem. Próbowała uspokoić malca, wtedy pod szorstką materią lnianej sukienki uwypuklił się dziwny kształt. Kobieta miała powieszone na szyi coś, co wytwarzało niezwykle mocną aurę. To nie była zwykła błyskotka czy talizman kupiony na jarmarku, to było coś o wiele potężniejszego. Obudziły się w nim wszystkie zmysły. Był jak na wirującej karuzeli, tak szybko nim obracało, że zamazał mu się obraz.
Głos ugrzązł w ściśniętym gardle.
Odchrząknął nic to nie dało, spróbował jeszcze raz.
-Co trzymasz pod sukienką? Pytam o wisior żeby nie było wątpliwości- Uściślił speszony, poniewczasie zdając sobie sprawę jak mogło zostać zinterpretowane jego pytanie.
      Wszystkie trzy spojrzały jak na komendę na swoje dekolty.
-To jest cenna pamiątka od lat jest w posiadaniu rodziny. Legenda naszego rodu mówi, że mieliśmy ją tylko w depozycie. Moja babcia twierdziła, że prawdziwy właściciel się o nią upomni. Widać nadszedł czas.
-W takim razie to nie ja. Szkoda, bo myślałem, że to następny kawałek układanki.-Ten wisior niebezpiecznie przyciągał go i mamił.
-To pan jest właścicielem. Nikt do tej pory nawet nie zauważył, że noszę cokolwiek zawieszone na szyi. Nawet zakonnicy, którzy obmacywali mnie brutalnie, niczego nie wyczuli i nie zobaczyli.  A rozebrali do naga w poszukiwaniu znamion czarownicy. -Jej delikatny uśmiech zgasł pod wpływem wspomnień tego traumatycznego przeżycia. To było upokarzające i bolesne. Nie zasłużyła by ktokolwiek ją tak potraktował.
-Jeśli tak twierdzisz to czy mogę?
        Zżerała go ciekawość, co to może być. Ona rozumiała, że to jest bardzo ważne, podała dziecko Lilidi, które co dziwne natychmiast przestało płakać i zdjęła wisiorek.
    Gdy mu go podała był jeszcze rozgrzany ciepłem jej ciała.  Nigdy czegoś takiego nie widział, przedmiot był dziwny, skrywał w sobie wielką tajemnicę. Wiele cieniutkich niteczek plątało się w węzły i guzy jednak środek pozostawał pusty. Wiele nitek było złotych, rozpoznał też tytanowe, inne zaś stanowiły dla niego zagadkę. Całym swoim długim życiu nie spotkał się ze składnikami, które zostały tu użyte. Całość była niezwykle misternym i pięknym cackiem. Ktoś się natrudził to wszystko musiało czemuś służyć. Nie wierzył, że to tylko zwykły piękny wisior, zaspakajający próżność artysty.
-Co to jest?
       Zachwycona Lilidia gapiła się jak sroka w gnat. Tak naprawdę to chyba tylko ona mogła w tym towarzystwie, docenić kunszt tego przedmiotu. Jej lud potrafił wytwarzać różne skomplikowane narzędzia i ozdoby, ale to, które leżało na jego dłoni znacznie przewyższało umiejętności rodaków dziewczyny.
-Część.  -To słowo jakoś tak wyrwało się mu automatycznie, zupełnie nieprzemyślane. I chyba tylko po to by go olśnić.
       Ewidentnie to był tylko element całości. Wpatrywał się w ten przedmiot próbując odgadnąć, co to za skarb ma w swym posiadaniu.
      Dziewczyny w milczeniu czekały na to, co zrobi, czy powie. Nawet przyszły heros postanowił zachować ciszę i dać mu chwilę na zastanowienie się.
   Odnosił niepokojące wrażenie, że ostatnio miał w ręce coś, co by idealnie pasowało kształtem w tą plątaninę metalowych niteczek. Nienawidził tego stanu, gdy odpowiedź jest tuż tuż na końcu języka a jednak nieosiągalna. Nienawidził też już te wszystkie zagadki i pytania bez odpowiedzi.
         Kadzidełka, które zapewne rozmieściła tu Lilidia podrażniły mu śluzówkę w nosie. Ostry kwiatowy zapach sprawił, że zachciało mu się kichnąć. Lewą ręką zaczął grzebać w kieszeni spodni w poszukiwaniu chusteczki. Końcem palca wyczuł rozgrzany kamień. Kamień, który przetrzymała dla niego mała wilczyca.
Wyciągnął go i zaśmiał się tryumfalnie.
To było to, tajemniczy brakujący element. Taki niepozorny zwykły kamień a jednak niezbędny. Cwany patent. Spróbował połączyć oba elementy w całość. Pokój wypełniła eksplozja światła, jakaś potworna siła odrzuciła go do tyłu.
        Wpadł na stolik tak nie fortunnie, że roztrzaskał go na drzazgi. Niestety na stoliku stał szklany wazon, teraz zaś jakaś jego część tkwiła w jego pośladku. Bolało jak diabli.
Z mgły tej kryjącej świat za płotem, doszedł go straszliwy jazgot mieszanka wściekłości bezsilności i nienawiści.
        Gdyby nie wiedział, że czają się tam siły zła pomyślałby, że oto nastąpił koniec świata.
Dzieciak zaczął wyć, no tak po takich ekstremalnych przeżyciach już na początku swych dni ma dwa wyjścia albo zostać obślinionym strachopierdą albo herosem. Dobrze, że mu pisane to drugie.
-No to mamy klucz.-Tyłek rwał go niemiłosiernie i czuł, że nogawka zaczyna mu się nieprzyjemnie lepić do nogi. Zapachniało krwią.
-Lilidia jak u ciebie z szyciem?
-A, co jednak nas nie stać na krawcową?- Spytała zdumiona.
-Pytam o rany.
        Trochę się mu nie podobała myśl, że musi pokazać jej nagi tyłek, ale czuł, że czas nagli. Nie tak to sobie wyobrażał.
-Specjalistką nie jestem, ale już mam za sobą kilka szwów.  Kogo trzeba szyć?
-Mnie i to szybko. Całe szczęście, że nie na twarzy- Dodał już całkiem po cichu
-A gdzie?
-Na tyłku -Odparł ze złością.
     Dopiero teraz popatrzyły na jego upaprane krwią spodnie.
-Życie bywa sprawiedliwe. Oto nadeszła słodka chwila zemsty, nawet nie śmiałam o tym marzyć.
      Nic nie powiedział  wyciągnął tylko z kieszeni swoją osobistą, sterylną igłę z nitką. Licząc po cichu, że jednak zna się na szyciu a jego tyłek nie będzie wyglądał jak źle pocerowana poduszka.
-A znieczulenie? Będzie bolało tak na żywca.
Zmartwiła się i był jej wdzięczny za tą troskę.
- O to się nie martw, zagryzę zęby.- Nie potrzebował znieczulenia, potrafił zapanować nad bólem- Położę się tam na kanapę, może być?
      Wybrał to miejsce, bo dawało, choć odrobinę intymności. Pozostałe panie nie będą widzieć jak świeci pośladkami. Nigdy nie lubił eksponować swojej nagości, cudza mu nie przeszkadzała.
-Może jak najbardziej może, kładź się zobaczę, co tam mamy.
          Z ulgą ułożył się brzuchu, pozycja horyzontalna bardzo mu w tym momencie odpowiadała.   Ściągnął spodnie, ale tylko tyle ile uznał za konieczne. Wtedy usłyszał przerażony głos Lilidi. Pereza chciałaś się uczyć, to pierwsza lekcja chirurgii.
-A ręce?- Spytała słabiutkim głosem ruda uzdrowicielka.
-Co ręce? -Zdziwiła się Lilidia.
-No, nie trzeba umyć?- Spytała jeszcze ciszej, speszona.
-Masz rację, przydałoby się. Z tej radości zapomniałam o elementarnych zasadach. I tyłek trzeba zdezynfekować. Musisz troszkę poczekać- Ćwierknęła do rannego słodko i wyszła.
-Tylko się pośpiesz- Rzucił za nią całkiem nie potrzebnie, tempo, jakie sobie narzuciła dobitnie świadczyło, że wiedziała jak ważny jest czas. Oczywiście nie wykrwawi się, już sam zatamował krwawienie, ale lepiej niech ktoś to szybko zszyje, o resztę będzie martwił się sam.
-A ty, na co czekasz- Spytał znachorkę, która całkiem udanie zaczęła udawać marmurowy posąg.
-Eee, co?- Popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie. Tak jakby to z niej uciekała w dużej ilości krew.
-Ręce myć, na co czekasz?
Ryknął w nadziei, że się ocknie i nie zemdleje. Pomogło zieleniała, ale odzyskała łączność z rzeczywistością. Odetchnęła głęboko i krucgalopkiem pobiegła za Lilidią.
     Wróciły szybko, poczuł delikatne palce Lilidi na skórze i się wyłączył. Nie czuł jak oczyszczała ranę ani pierwszego ukłucia igły. Choć jej nie widział był pewny, że usta ściągnęła w ciup a zmarszczone srebrzyste brwi utworzyły jedną kreskę. Trochę jak znaczek namalowany przez dziecko symbolizujący lecącą nad wodą mewę. Najważniejsze, że szybko się uwinęła z robotą. 
Jako tako pocerowany, wrócił do tego, co się stało.
-Lilidia czy było gdzieś napisane, że własną krwią muszę zapłacić za klucz? Jeśli tak to czy to wystarczy?

        Swędziało nieprzyjemnie i nie mógł usiąść jeszcze przez chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz