-Tak.
Przysłałeś biedaczkę do mnie, gdy tylko na nią spojrzałam zrozumiałam, że jest aż po
czubek głowy wypełniona nadzieją nie miałam
sumienia odmawiać. Szczególnie, że na mój widok nie krzyknęła, ani nawet nie mrugnęła okiem ze
zdziwienia.
To był jakiś argument, ludzie
głupieli na widok innych ras, nie wiedzieli jak się zachować, najczęściej
reagowali agresywnie albo strach odbierał im zupełnie rozum.
-Moje panie
ogłaszam stan wojenny i areszt domowy. -Powiedział to spokojnie na półuśmiechu, zupełnie tak
jakby proponował kobietom zgromadzonym w salonie, wypicie filiżanki herbaty.
Nie wszystkim spodobały się nowe zasady, przyszły heros do tej pory spokojnie śpiący w koszyczku, uznał za stosowne gwałtownie zaprotestować. Nie wiedział, co tak podziałało na śpiące dziecko, głos obcego mężczyzny czy może wyczuł strach swojej mamy, w każdym
razie malec rozpłakał się.
-Coś się
stało?
Lilidia patrzyła na niego przestraszona.
Już wczoraj wyczuła, że nie jest dobrze, zło krążące wokół nie ukrywało się tak
jak wcześniej. Tamci chcieliby by mieszkańcy pałacu o nich
wiedzieli, próbowali zastraszyć przeciwników.
Nie odpowiedział jej, jego uwagę przykuło
coś dziwnego. Poczuł mrowienie w koniuszkach palców i przyjemną ekscytację.
Młoda matka pochyliła się nad
płaczącym dzieckiem. Próbowała uspokoić malca, wtedy pod szorstką materią lnianej sukienki
uwypuklił się dziwny kształt. Kobieta miała powieszone na szyi coś,
co wytwarzało niezwykle mocną aurę. To nie była zwykła błyskotka czy talizman kupiony na jarmarku, to było coś o wiele potężniejszego. Obudziły się w
nim wszystkie zmysły. Był jak na wirującej karuzeli, tak szybko nim obracało,
że zamazał mu się obraz.
Głos ugrzązł w
ściśniętym gardle.
Odchrząknął
nic to nie dało, spróbował jeszcze raz.
-Co trzymasz
pod sukienką? Pytam o wisior żeby nie było wątpliwości- Uściślił
speszony, poniewczasie zdając sobie sprawę jak mogło zostać zinterpretowane
jego pytanie.
Wszystkie trzy spojrzały jak na komendę
na swoje dekolty.
-To jest cenna
pamiątka od lat jest
w posiadaniu rodziny. Legenda naszego rodu mówi, że mieliśmy ją tylko w depozycie.
Moja babcia twierdziła, że prawdziwy właściciel się o nią upomni. Widać
nadszedł czas.
-W takim razie
to nie ja. Szkoda, bo myślałem, że to następny kawałek układanki.-Ten wisior niebezpiecznie
przyciągał go i mamił.
-To pan jest
właścicielem. Nikt do tej pory nawet nie zauważył, że noszę cokolwiek zawieszone na szyi. Nawet
zakonnicy, którzy obmacywali mnie brutalnie, niczego nie
wyczuli i nie zobaczyli. A rozebrali do
naga w poszukiwaniu znamion czarownicy. -Jej delikatny
uśmiech zgasł pod wpływem wspomnień tego traumatycznego
przeżycia. To było upokarzające i bolesne. Nie zasłużyła by ktokolwiek ją tak potraktował.
-Jeśli tak
twierdzisz to czy mogę?
Zżerała go ciekawość, co to może być.
Ona rozumiała, że to jest bardzo ważne, podała dziecko Lilidi, które co dziwne
natychmiast przestało płakać i zdjęła wisiorek.
Gdy mu go podała był jeszcze rozgrzany ciepłem jej ciała. Nigdy czegoś takiego nie widział, przedmiot był dziwny, skrywał w sobie wielką tajemnicę. Wiele cieniutkich niteczek plątało się w
węzły i guzy jednak środek pozostawał pusty. Wiele nitek było złotych,
rozpoznał też tytanowe, inne zaś stanowiły dla niego
zagadkę. Całym swoim długim życiu nie spotkał się ze
składnikami, które zostały tu użyte. Całość była niezwykle misternym i pięknym cackiem. Ktoś się natrudził to wszystko musiało czemuś
służyć. Nie wierzył, że to tylko zwykły piękny wisior, zaspakajający próżność artysty.
-Co to jest?
Zachwycona Lilidia gapiła się jak sroka
w gnat. Tak naprawdę to chyba tylko ona mogła w tym towarzystwie, docenić kunszt tego przedmiotu. Jej lud potrafił wytwarzać różne
skomplikowane
narzędzia i ozdoby, ale to, które leżało
na jego dłoni znacznie
przewyższało umiejętności rodaków dziewczyny.
-Część. -To
słowo jakoś tak wyrwało się mu automatycznie, zupełnie
nieprzemyślane. I chyba tylko po to by go olśnić.
Ewidentnie to był tylko element całości.
Wpatrywał się w ten przedmiot próbując odgadnąć, co to za skarb ma w swym
posiadaniu.
Dziewczyny w milczeniu czekały na to, co
zrobi, czy powie. Nawet przyszły heros postanowił zachować
ciszę i dać mu chwilę na zastanowienie się.
Odnosił niepokojące wrażenie, że ostatnio
miał w ręce coś, co by idealnie pasowało kształtem w tą plątaninę metalowych
niteczek. Nienawidził tego stanu, gdy odpowiedź jest tuż tuż na końcu języka a
jednak nieosiągalna. Nienawidził też już te wszystkie zagadki i pytania bez odpowiedzi.
Kadzidełka, które zapewne rozmieściła
tu Lilidia podrażniły mu śluzówkę w nosie. Ostry kwiatowy zapach sprawił, że
zachciało mu się kichnąć. Lewą ręką zaczął grzebać w kieszeni spodni w
poszukiwaniu chusteczki. Końcem palca wyczuł rozgrzany kamień. Kamień, który
przetrzymała dla niego mała wilczyca.
Wyciągnął go i
zaśmiał się tryumfalnie.
To było to,
tajemniczy brakujący element. Taki niepozorny zwykły kamień a jednak niezbędny.
Cwany patent. Spróbował połączyć oba elementy w całość. Pokój wypełniła
eksplozja światła, jakaś potworna siła odrzuciła go do tyłu.
Wpadł na stolik tak nie fortunnie, że
roztrzaskał go na drzazgi. Niestety na stoliku stał szklany wazon, teraz zaś jakaś jego część tkwiła w jego
pośladku. Bolało jak diabli.
Z mgły tej kryjącej świat za płotem, doszedł go straszliwy jazgot mieszanka wściekłości
bezsilności i nienawiści.
Gdyby nie wiedział, że czają się tam
siły zła pomyślałby, że oto nastąpił koniec świata.
Dzieciak
zaczął wyć, no tak po takich ekstremalnych przeżyciach już na początku swych
dni ma dwa wyjścia albo zostać obślinionym strachopierdą albo herosem. Dobrze,
że mu pisane to drugie.
-No to mamy
klucz.-Tyłek rwał go niemiłosiernie i czuł, że nogawka
zaczyna mu się nieprzyjemnie lepić do nogi. Zapachniało krwią.
-Lilidia jak u
ciebie z szyciem?
-A, co jednak
nas nie stać na krawcową?- Spytała zdumiona.
-Pytam o rany.
Trochę się mu nie podobała myśl, że
musi pokazać jej nagi
tyłek, ale czuł, że czas nagli. Nie tak
to sobie wyobrażał.
-Specjalistką
nie jestem, ale już mam za sobą kilka szwów.
Kogo trzeba szyć?
-Mnie i to
szybko. Całe szczęście, że nie na twarzy- Dodał już całkiem
po cichu
-A gdzie?
-Na tyłku -Odparł ze złością.
Dopiero teraz popatrzyły na jego upaprane
krwią spodnie.
-Życie bywa
sprawiedliwe. Oto nadeszła słodka chwila zemsty, nawet nie
śmiałam o tym marzyć.
Nic nie powiedział wyciągnął tylko
z kieszeni swoją osobistą, sterylną igłę z
nitką. Licząc po cichu,
że jednak zna się na szyciu a jego tyłek nie będzie wyglądał jak źle pocerowana
poduszka.
-A
znieczulenie? Będzie bolało tak na żywca.
Zmartwiła się
i był jej wdzięczny za tą troskę.
- O to się nie
martw, zagryzę zęby.- Nie potrzebował znieczulenia, potrafił
zapanować nad bólem- Położę się tam na kanapę, może być?
Wybrał to miejsce, bo dawało, choć
odrobinę intymności. Pozostałe panie nie będą widzieć jak świeci pośladkami.
Nigdy nie lubił eksponować swojej nagości, cudza mu nie przeszkadzała.
-Może jak najbardziej może, kładź się zobaczę, co tam mamy.
Z ulgą ułożył się brzuchu, pozycja
horyzontalna bardzo mu w tym momencie odpowiadała. Ściągnął spodnie, ale tylko tyle ile uznał
za konieczne. Wtedy usłyszał przerażony głos Lilidi. Pereza chciałaś się uczyć, to pierwsza lekcja chirurgii.
-A ręce?- Spytała słabiutkim głosem ruda uzdrowicielka.
-Co ręce?
-Zdziwiła się Lilidia.
-No, nie trzeba umyć?- Spytała jeszcze ciszej, speszona.
-Masz rację, przydałoby się. Z tej radości zapomniałam o elementarnych zasadach. I
tyłek trzeba zdezynfekować. Musisz troszkę poczekać- Ćwierknęła do rannego słodko i wyszła.
-Tylko się
pośpiesz- Rzucił za nią całkiem nie potrzebnie, tempo, jakie sobie narzuciła dobitnie
świadczyło, że wiedziała jak ważny jest czas. Oczywiście nie wykrwawi się, już sam zatamował
krwawienie, ale lepiej niech ktoś to szybko zszyje, o resztę będzie martwił się
sam.
-A ty, na co czekasz- Spytał znachorkę, która całkiem udanie
zaczęła udawać marmurowy posąg.
-Eee, co?-
Popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie. Tak jakby to z niej uciekała w dużej
ilości krew.
-Ręce myć, na
co czekasz?
Ryknął w
nadziei, że się ocknie i nie zemdleje. Pomogło zieleniała, ale odzyskała łączność
z rzeczywistością. Odetchnęła głęboko i krucgalopkiem pobiegła za Lilidią.
Wróciły szybko, poczuł delikatne palce
Lilidi na skórze i się wyłączył. Nie czuł jak oczyszczała ranę ani pierwszego
ukłucia igły. Choć jej nie widział był pewny, że usta ściągnęła w ciup a zmarszczone srebrzyste brwi utworzyły jedną kreskę. Trochę jak
znaczek namalowany przez dziecko symbolizujący lecącą nad wodą mewę. Najważniejsze, że szybko się uwinęła z
robotą.
Jako tako
pocerowany, wrócił do tego, co się stało.
-Lilidia czy
było gdzieś napisane, że własną krwią muszę zapłacić za klucz? Jeśli tak to czy
to wystarczy?
Swędziało nieprzyjemnie i nie mógł
usiąść jeszcze przez chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz