środa, 12 marca 2014

12.03 Wędrowiec, krawcowe









             Drzwi prowadzące do zakładu pozbijane były z jasnych nieoheblowanych desek, szpary pieczołowicie pozatykano szarymi gałgankami. Dobitnie to świadczyło, że interes nie kręci się tak jak powinien.  To był wyraźny sygnał, że mieszkający tu ludzie nie żyli w zbytku i przepychu. I raczej musieli liczyć się z każdym groszem.
Zapukał.
-Kto tam?- Z głębi mieszkania dobiegł go znajomy głos staruszki.
-Na przymiarkę przyszedłem, można?
W środku upadło coś ciężkiego i potoczyło z hukiem po drewnianej podłodze. Pomyślał, że nie jest tak całkiem źle, jeśli jest podłoga a nie klepisko. Wyraźnie słyszał jak krawcowa za drzwiami nerwowo szepce, ale nikt jej nie odpowiedział. Znowu natrafił na mroczna tajemnicę? To zaczynało być męczące.
W końcu powolutku wyrywając go  zamyślenia, przerywając tym samym snucie przygnębiających przypuszczeń, otworzyły się liche drzwi do których zapukał. Kobieta przez wąską szparę wychyliła siwą głowę w jej oczach zobaczył strach. Niedostrzegł tego strachu w zamku, domyślił się, że chciała chronić kogoś w środku.
-Wielmożny pan – Przerwała nie wiedząc, co powiedzieć żeby go nie urazić.
-Przygotowała pani? Może jestem za wcześnie?
-Tak gotowe, ale nie tutaj. To nie jest dobre miejsce. Nie dla pana takie nory. Przyszłabym do pana już się miałam zbierać i iść.
-Dlaczego? -Zupełnie nie rozumiał jej argumentacji. Dlaczego tutaj nie mógł zrobić miary. Jemu było wszystko jedno nie musiał dbać o pozory, udawać, że zadawanie się z plebsem jest poniżej jego poziomu.
-No, bo już można robić przymiarki.
Popatrzył na nią tak, że zrozumiała, że nie o to pyta.
-Dobrze chodźcie panie, trudno. Co ma być to będzie.-Zrezygnowana uchyliła mocniej drzwi i wpuściła go do środka.
           W małej, o ścianach obitych drewnem izbie praktycznie wypełnionej wielkim stołem i półką pełną materiałów oraz różnokolorowych nici, były jeszcze dwie osoby. Średniego wzrostu popielatowłosa kobieta o bardzo zniekształconej twarzy. Gdy wszedł do środka skinęła szybko na znak szacunku a później próbowała odwrócić głowę tak by nie widział deformacji. Ubrana była w szarą zniszczoną sukienkę, rękawy miała podkasane ponad łokcie. Zauważył że miała ładne nadgarstki i szczupłe dłonie o długich palcach zakończonych paznokciami w kształcie migdałów. Za stołem siedziała też dziewczynka, o równie pięknych dłoniach jak matka. Za plecami małej zauważył dwie niezdarnie wystrugane kule.
-Panie nie bójcie się one nie są chore, to był wypadek.
Babcia niespokojnie zerknęła w stronę gościa.
-Tak się składa, że nie boje się chorób. Co się stało?
-To moja synowa i wnuczka.- W głosie kobiety zadźwięczały nutki miłości, zrezygnowania i niewygasłej nienawiści- Książęta się kiedyś zabawiały w mieście pościgów im się zachciało. I one stanęły im na drodze. Nie żeby specjalne, miały pecha znalazły się w złym miejscu o złej godzinie. Nie zdążyły uskoczyć, po prawdzie to nie było nawet gdzie. Jeszcze batem ją świsnął przez grzbiet, że przez nią zakład przegra, splunął i pojechał. Jak zepsuty przedmiot je potraktował, jak zarazę a prawie zabił i nie było w nim skruchy ani miłosierdzia. Zły to człowiek niech mu tego bogowie nie zapomną, modlę się, co noc by go ukarali za to nasze nieszczęście. Żeby tak ludzi nie szanować, to, kim trzeba być?
-gmmgmmm -Z ust kobiety ze deformowaną twarzą, wydobył się niezrozumiały gulgot, i natychmiast popłynęła strużka śliny.
-Od wypadku nie może mówić, ale panie ręce ma złote. Nie zepsuje wam materiału.
            Jeszcze kilka dni temu, spojrzałaby na te nieszczęsne kobiety obojętnie, bez emocji. Po prostu uznałby, że to nie jego sprawa, nieszczęścia się zdarzają. Nie poczułby chęci zaangażowania się, pomocy, uważając, że życie ludzkie musi się toczyć bez jego interwencji. Coś się zmieniło, nie był już tym który uciekał od życia. Może to to miasto tak na niego wpłynęło a może inna perspektywa, ponowne spojrzenie na traumatyczne wspomnienia wyrwało go z letargu. Czas przestać myśleć tylko o czubku własnego nosa, rozpamiętywać to, na co się nie ma wpływu, dwieście lat nieustannego rozdrapywania rany wystarczy.
-Zrobimy przymiarkę a potem je sobie obejrzę. Nie ręce oczywiście, tylko poszkodowane. Może jeszcze da się coś z tym zrobić.
               Nawet nie liczył ile takich skrzywdzonych kobiet i dzieci przewinęło się w jego życiu. Spotykał krzywdę tak często, że stał się na nią obojętny, bardzo dawno temu odgrodził się szczelnym murem obojętności by nie zwariować. Patrząc na dziewczynkę czuł palący wstyd, że tak długo bezskutecznie ludzie pukali do jego bram, szukając pomocy. Był ich ostatnia deską ratunku, a on głuchy na krzywdę i nieszczęście zabijał w nich ostatnie iskierki nadziei. Teraz zdał sobie sprawę jak bardzo był okrutny. W tej chwili nie mógł o sobie powiedzieć, że był dobrym porządnym gościem wręcz przeciwnie.
-My teraz same zostały panie. Syn przed laty ruszył z kupcami by zdobyć pieniądze i szukać pomocy u znachorów ze stepu, co to cuda potrafią i nie wraca.  -Zawiesiła głos zastanawiając się czy mu tłumaczyć coś więcej. Nie było potrzeby on wiedział co mogła by dodać. Nie wierzyła w to, że jej syn uciekł i zostawił kobiety z dzieckiem na pastwę losu. Bała się powiedzieć to na głos, ale podejrzewała, że zginął i że już nie wróci. Opłakała tę stratę, choć serce ciągle bolało. Matki nigdy nie godzą się z taka stratą.
- Musiałyśmy sprzedać wszystko, co miało jakąś wartość by przeżyć. Ludzie nie chcą byśmy im szyły, roboty mamy mało. Ciężko związać koniec z końcem a jeść trzeba.
-Nie macie zamówień, pomimo że jesteście dobre w swoim fachu? Tak wielka tu panuje konkurencja?-To było dla niego niezrozumiałe. Dobry fachowiec powinien mieć pełne ręce roboty, wręcz odganiać się od klientów. Wystarczyło mu jedno spojrzenie by się zorientować, że były naprawdę dobre w tym, co robią.
-Moja synowa złote ma ręce i robotna jest, ale ludzie nie chcą patrzeć na jej twarz. Odwracają się po kątach szepcą, że paskudna. Nie rozumieją, co mówi, może jak wnuczka dorośnie to zmieni się nam na lepsze?
        Spojrzał na dziewczynkę. Nieco podłużna twarz, mocno zarysowane kości policzkowe, usta koloru malinowego i zrezygnowanie w oczach. Widywał takie u ludzi pogodzonych z losem, bez nadziei na lepsze dni. Wstrząsnęło nim to odkrycie, to było zaledwie dziecko a miało oczy starej zmęczonej życiem kobiety.
- Odziedziczyła talent po matce?
-Tak panie. Osiem lat ma, a szyje już nie jak uczennica tylko jak mistrzyni. Tyle, że te jej nogi.. chodzić nie może bidula, wszystko przez ten wypadek.
 -Kiedy to się stało?
        Nie musiał się zbyt przyglądać ani dotykać by zorientować się, że kości roztrzaskano już dawno temu. Upływający czas działał na niekorzyść dziecka i kobiety, tutaj już nikt nie mógł pomóc. Nikt prócz Opiekuna. A tak się szczęśliwie składało, że jeden z nich był w ich domu i chciał pomóc.
-Malutka była roczek może miała, albo i nie. Tak upadła, że obie nogi pękły. Felczer mówił, że nie przeżyją, ale przeżyły i jakoś sobie radzimy. Najważniejsze, że żyją, bo to dobre dziewczyny. Jakoś sobie poradzimy.
-Jak masz na imię?- Zwrócił się do dziewczynki
Odwróciła głowę patrząc mu bez strachu w oczy, jej ręce ani na moment nie przerwały pracy. Równiutko jak od linijki zszywały zręcznie dwa kawałki materiału. Babcia miała racje szyła jak mistrzyni, a nawet lepiej. Wątpił, że ktoś z cechu może wykazać się taką zręcznością i kunsztem.

-Dalia panie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz