Drzwi prowadzące do zakładu
pozbijane były z jasnych nieoheblowanych desek, szpary pieczołowicie pozatykano
szarymi gałgankami. Dobitnie to świadczyło, że interes nie kręci się tak jak
powinien. To był wyraźny sygnał, że
mieszkający tu ludzie nie żyli w zbytku i przepychu. I raczej musieli liczyć
się z każdym groszem.
Zapukał.
-Kto tam?- Z głębi mieszkania dobiegł go znajomy głos staruszki.
-Na przymiarkę
przyszedłem, można?
W środku upadło coś ciężkiego i
potoczyło z hukiem po drewnianej podłodze. Pomyślał, że nie jest tak całkiem
źle, jeśli jest podłoga a nie klepisko. Wyraźnie słyszał jak krawcowa za
drzwiami nerwowo szepce, ale nikt jej nie odpowiedział. Znowu natrafił na mroczna
tajemnicę? To zaczynało być męczące.
W końcu powolutku
wyrywając go zamyślenia, przerywając tym samym snucie
przygnębiających przypuszczeń, otworzyły
się liche drzwi do których zapukał. Kobieta przez
wąską szparę wychyliła siwą głowę w jej oczach zobaczył
strach. Niedostrzegł tego strachu w zamku, domyślił się, że chciała chronić
kogoś w środku.
-Wielmożny pan
– Przerwała nie wiedząc, co powiedzieć żeby go nie
urazić.
-Przygotowała
pani? Może jestem za wcześnie?
-Tak gotowe,
ale nie tutaj. To nie jest dobre miejsce. Nie dla pana takie nory. Przyszłabym
do pana już się miałam zbierać i iść.
-Dlaczego? -Zupełnie nie rozumiał jej argumentacji. Dlaczego tutaj nie mógł zrobić miary. Jemu było
wszystko jedno nie musiał dbać o pozory, udawać, że zadawanie się z plebsem
jest poniżej jego poziomu.
-No, bo już
można robić przymiarki.
Popatrzył na
nią tak, że zrozumiała, że nie o to pyta.
-Dobrze
chodźcie panie, trudno. Co ma być to będzie.-Zrezygnowana
uchyliła mocniej drzwi i wpuściła go do środka.
W małej, o ścianach obitych drewnem
izbie praktycznie wypełnionej wielkim stołem i półką pełną materiałów oraz
różnokolorowych nici, były jeszcze dwie osoby. Średniego wzrostu popielatowłosa
kobieta o bardzo zniekształconej twarzy. Gdy wszedł do środka skinęła szybko na znak szacunku a
później próbowała odwrócić głowę tak by
nie widział deformacji. Ubrana była w szarą zniszczoną sukienkę, rękawy miała
podkasane ponad łokcie. Zauważył że miała ładne nadgarstki i szczupłe dłonie o
długich palcach zakończonych paznokciami w kształcie migdałów. Za stołem
siedziała też dziewczynka, o równie pięknych dłoniach jak matka. Za plecami
małej zauważył dwie niezdarnie wystrugane kule.
-Panie nie
bójcie się one nie są chore, to był wypadek.
Babcia
niespokojnie zerknęła w stronę gościa.
-Tak się
składa, że nie boje się chorób. Co się stało?
-To moja
synowa i wnuczka.- W głosie kobiety zadźwięczały nutki miłości, zrezygnowania i niewygasłej nienawiści- Książęta się kiedyś zabawiały
w mieście pościgów im się zachciało. I one stanęły im na drodze. Nie żeby
specjalne, miały pecha znalazły się w złym miejscu o złej godzinie. Nie zdążyły
uskoczyć, po prawdzie to nie było nawet gdzie. Jeszcze batem ją świsnął przez
grzbiet, że przez nią zakład przegra, splunął i pojechał. Jak zepsuty przedmiot
je potraktował, jak zarazę a prawie zabił i nie było w nim skruchy ani
miłosierdzia. Zły to człowiek niech mu tego bogowie nie zapomną, modlę się, co
noc by go ukarali za to nasze nieszczęście. Żeby tak ludzi nie szanować, to, kim trzeba być?
-gmmgmmm -Z ust kobiety ze deformowaną twarzą, wydobył się niezrozumiały gulgot, i natychmiast popłynęła
strużka śliny.
-Od wypadku
nie może mówić, ale panie ręce ma złote. Nie zepsuje wam materiału.
Jeszcze kilka dni temu, spojrzałaby
na te nieszczęsne kobiety obojętnie, bez emocji. Po
prostu uznałby, że to nie jego sprawa, nieszczęścia się zdarzają. Nie poczułby chęci zaangażowania się, pomocy, uważając, że życie
ludzkie musi się toczyć bez jego interwencji. Coś się zmieniło, nie był już tym który uciekał
od życia. Może to to miasto tak na niego wpłynęło a może inna perspektywa, ponowne spojrzenie na traumatyczne wspomnienia wyrwało go z letargu. Czas przestać myśleć tylko o czubku własnego nosa, rozpamiętywać to, na co
się nie ma wpływu, dwieście lat nieustannego rozdrapywania rany wystarczy.
-Zrobimy
przymiarkę a potem je sobie obejrzę. Nie ręce oczywiście, tylko poszkodowane.
Może jeszcze da się coś z tym zrobić.
Nawet nie liczył ile takich
skrzywdzonych kobiet i dzieci przewinęło się w jego życiu. Spotykał krzywdę tak
często, że stał się na nią obojętny, bardzo dawno temu odgrodził
się szczelnym murem obojętności by nie zwariować. Patrząc
na tę dziewczynkę czuł palący wstyd, że tak długo bezskutecznie ludzie pukali do jego bram, szukając
pomocy. Był ich ostatnia deską ratunku, a on głuchy na krzywdę i nieszczęście zabijał w nich ostatnie iskierki nadziei. Teraz zdał sobie sprawę jak bardzo był okrutny. W tej chwili nie mógł o sobie powiedzieć,
że był dobrym porządnym gościem wręcz przeciwnie.
-My teraz same
zostały panie. Syn przed laty ruszył z kupcami by zdobyć pieniądze i szukać
pomocy u znachorów ze stepu, co to cuda potrafią i nie wraca. -Zawiesiła głos
zastanawiając się czy mu tłumaczyć coś więcej. Nie było potrzeby on wiedział co mogła by dodać. Nie wierzyła w to, że jej syn uciekł i zostawił
kobiety z dzieckiem na pastwę losu. Bała się powiedzieć to na głos, ale
podejrzewała, że zginął i że już nie wróci. Opłakała tę stratę, choć serce
ciągle bolało. Matki
nigdy nie godzą się z taka stratą.
- Musiałyśmy
sprzedać wszystko, co miało jakąś wartość by przeżyć. Ludzie nie chcą byśmy im
szyły, roboty mamy mało. Ciężko związać koniec z końcem a jeść trzeba.
-Nie macie zamówień,
pomimo że jesteście dobre w swoim fachu? Tak wielka tu panuje
konkurencja?-To było dla niego niezrozumiałe. Dobry fachowiec
powinien mieć pełne ręce roboty, wręcz odganiać się od klientów. Wystarczyło mu jedno spojrzenie
by się zorientować, że były naprawdę
dobre w tym, co robią.
-Moja synowa
złote ma ręce i robotna jest, ale ludzie nie chcą patrzeć na jej twarz.
Odwracają się po kątach szepcą, że paskudna. Nie rozumieją, co mówi, może jak
wnuczka dorośnie to zmieni się nam na lepsze?
Spojrzał na dziewczynkę. Nieco podłużna
twarz, mocno zarysowane kości policzkowe, usta koloru malinowego i
zrezygnowanie w oczach. Widywał takie u ludzi pogodzonych z losem, bez nadziei
na lepsze dni. Wstrząsnęło
nim to odkrycie, to było zaledwie dziecko a miało oczy starej zmęczonej życiem
kobiety.
-
Odziedziczyła talent po matce?
-Tak panie.
Osiem lat ma, a szyje już nie jak uczennica tylko jak mistrzyni. Tyle, że te
jej nogi.. chodzić nie może bidula, wszystko przez ten wypadek.
-Kiedy to się
stało?
Nie musiał się zbyt przyglądać ani
dotykać by zorientować się, że kości roztrzaskano już dawno temu. Upływający
czas działał na niekorzyść dziecka i kobiety, tutaj już nikt nie mógł pomóc.
Nikt prócz Opiekuna. A tak się szczęśliwie składało, że jeden z nich był w ich
domu i chciał pomóc.
-Malutka była
roczek może miała, albo i nie. Tak upadła, że obie nogi pękły. Felczer mówił,
że nie przeżyją, ale przeżyły i jakoś sobie radzimy. Najważniejsze, że żyją, bo
to dobre dziewczyny. Jakoś sobie poradzimy.
-Jak masz na
imię?- Zwrócił się do dziewczynki
Odwróciła
głowę patrząc mu bez strachu w oczy, jej ręce ani na moment nie przerwały
pracy. Równiutko jak od linijki zszywały zręcznie dwa kawałki materiału. Babcia
miała racje szyła jak mistrzyni, a nawet lepiej. Wątpił, że ktoś z cechu może
wykazać się taką zręcznością i kunsztem.
-Dalia panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz