-Żyje panie, i
sił jej przybywa aż miło patrzeć. Czary to jakieś niepojęte. -Honika Holocka
była bardzo przejęta. Znał ten typ osobowości, jeśli już
kogoś polubiła, przyjęła do grona przyjaciół bez zastanowienia poszłaby w ogień
by go ratować, nie myślałaby o tym, że poparzy dłonie, że się udusi dymem albo
zginie. Jeśli się w coś angażowała to do końca nie uznawała półśrodków, nie
potrafiłaby odwrócić się plecami od potrzebujących. Z niechęcią pomyślał, że
była dużo lepszym człowiek niż on sam.
-Czary mówi
pani, może to i czary, ale i rasa taka wytrzymała, że tylko pozazdrościć. -Nie czekając na zaproszenie, ruszył prosto do malutkiego pokoiku schowanego za makatką.
Dziewczyna
siedziała oparta na poduszkach.
-Sadysta
przyszedł dokończyć dzieła?
Uśmiechnęła
się delikatnie i tak jakoś specyficznie, że poczuł dziwne ciepło w klatce
piersiowej. Nie ona
go nie uwodziła, ale miała w sobie ciepło i spokój, którego tak bardzo
potrzebował.
-Droga
koleżanko trzeba sobie znaleźć trochę radości w życiu. To ważne dla zdrowia
psychicznego. Ja mam farta, będę ją dziś czerpał całymi
garściami z odrywania bandaży od twej skóry. Mam nadzieje, że będziesz bawić
się równie dobrze jak ja.
Gdzieś tam za
cienką ścianką piskliwie na bezdechu krzyczała kobieta.
Wrzeszczała raczej z przyzwyczajenia bez wiary, że może coś zmienić swoim głośnym i stanowczym protestem. Odpowiedział jej tubalny bełkot pijanego mężczyzny.
Potem rąbnęło potężnie i domyślił się, że pijany zległ pokonany przez samogon.
Słychać było jeszcze pacnięcia jak uderzenia mokrą szmatą a potem wszystko
ucichło. Tylko muchy
brzęczały teraz jakby trochę głośniej i natarczywiej.
-O zapewne.
Znając Twe poczucie humoru zaczynam się obawiać, że ta śmierdząca mikstura, co
łzy wyciska, przezornie ukryta pod pazuchą, to na mój grzbiet jest przeznaczona.- Ścisnęła nos by pokazać jak bardzo przeszkadza jej
zapach a może smród, który pojawił się wraz z Wędrowcem.
-Dobrze
zgadujesz kobieto. Maść to zaiste cudowna,
sprawi, że nie pozostaną blizny na twych młodych plecach. Jej woń dodatkowo
sprawi, że jeszcze długi czas żaden mężczyzna nie przejdzie koło ciebie
obojętnie.- Ukłonił się dworsko, podkreślając tym walory cudownej
kuracji którą
zamierzał jej zaaplikować.
-Taaa a co
wrażliwsi obrzygają sobie trzewiki tudzież suknie swoich dam, raczej marna to
przyjemność.-Skrzywiła się i znów zacisnęła
palcami nos.
- I zrób tu
takiej przysługę, to będzie marudzić, nosem kręcić. Całą radość życia ci
zabierze. Staraj się niedosypiaj a i tak nikt tego nie doceni. –Pomarudził teatralnie
przeciągając głoski
-Panie czy wy,
aby nie przynieśliście zdechłego kota?-Zaniepokojona
babcia zajrzała do klitki zajmowanej przez dziewczynę.
-A, po co by
mi był zdechły zwierzak? -Zdziwił się nieszczerze pomysłem i sugestią starszej kobiety.
-Ja tam nie
wiem, po co, ale śmierdzi tak, że wszy u sąsiada wyzdychają. – Rozczarowana jego odpowiedzią
wzruszyła ramionami.
-O to jeszcze
dodatkowa korzyść z kuracji będzie.-Ucieszył się szczerze nigdy nie lubił wszy ani innych insektów.
Nie chciał przeciągać zbytnio tej wymuszonej okolicznościami wizyty,
choć było miło tak rodzinnie. Od zawsze mu czegoś takiego w życiu brakowało a może na starość zrobił się
zbyt miękki i sentymentalny? Dzieciństwo
spędził z mrukliwymi, zimnymi jak kamień starcami. Jakby
tego mało byli zupełnie pozbawieni wyobraźni i poczucia humoru. Działali, myśleli a i świat wokół
układali według ściśle określonego szablonu. Nudnego jak flaki z olejem. Przy posiłkach nad stołem wisiała męcząca cisza
przerywana mlaskaniem, z rzadka siorbaniem. Nie zaznał ciepła, serdeczności, przyjemnej beztroskiej
rozmowy.
Odkąd wszedł do mieszkania Holockich niesprecyzowana
ledwo uchwytna myśl nie dawała mu spokoju. Nie pozwoliła w pełni cieszyć się miłym towarzystwem. Nie cierpiał tego
stanu, gdy miał słowo lub myśl na końcu języka i nagle mu to umykało, strasznie
denerwujące uczucie.
Lilidia opatrzona jak należy pociągała
z obrzydzeniem nosem, nie mogąc
przyzwyczaić się do odoru maści. Rozumiał ją
specyfik naprawdę niemiłosiernie
cuchnął, dla kogoś z wrażliwym powonieniem to była
prawdziwa katorga. Nie było jednak innego
wyjścia ze względu na jej pochodzenie nie mógł posiłkować się magią. Na
szczęście była
niezwykle silna a wszystko tak jak powinno szło ku lepszemu, już niedługo
będzie całkiem zdrowa. Opatrzył dziewczynę pogrzał się w blasku rodzinnego ciepła, czas wracać do pałacu. Babcia próbowała zatrzymać go na
kolacji, był naprawdę bliski kapitulacji. Powstrzymało go tylko przeczucie, że
przed nimi jeszcze nie jeden wspólny posiłek.
***********
Niezawodny Wiktor warował pod drzwiami
komnaty dłubiąc z nudów w uchu. Psy zmęczone bieganiem i ciepłem rozwaliły się na korytarzu blokując przejście służbie. Nie było sensu
przeciągać tej zupełnie niepotrzebnej blokady głównej arterii pałacu.
Bezzwłocznie wezwał chłopaka do środka.
-Choć
chłopcze, w ramach nauki przetrwania pokaże ci coś ciekawego.
-A, czego mam
się uczyć?-Zaczerwienił się speszony jak podglądacz złapany na
gorącym uczynku, kiedy zza krzaków podgląda kąpiące
się nago dziewczyny.
-Widzisz
Wiktorze tam w cieniu żywopłotu. O tam wystaje taki niepasujący ząbek cienia.
Takie niby nic a jaki istotny. W życiu najważniejsze są drobne
szczegóły to one układają się w większą całość. Gdy tylko uda ci się połączyć
części układanki okazuje się, że prawda cały czas leżała na wierzchu.
Wiktor
spojrzał w kierunku wskazanym przez Opiekuna, niecierpliwie wodząc oczami po
ciemnej linii żywopłotu. Oczekiwał jakieś sensacji, czegoś spektakularnego,
może nawet budzącego grozę. Niczego takiego nie dostrzegł, dopiero po chwili
zauważył mały dzyndzel o którym mówił Wędrowiec, dający cień niczym źle docięta
gałązka. Wiedział że to niemożliwe biegając po alejkach podziwiał kunszt
ogrodników, ściany zieleni były niemal idealnie
równe. Nawet się zastanawiał jak to możliwe.
-Widzę co to
może być? Jakiś kot siedzi, czy może ptak?- Szukał raczej prostych odpowiedzi, nie spodziewał się
niczego niezwykłego.
-Zakon nie
próżnuje. Wysłannik śmierci puka do mych drzwi.
Lubił czasem
uderzyć w dramatyczny ton. Przerażenie Wiktora było autentyczne spiął się jak
kot gotowy do skoku.
Wędrowiec
zastanawiał się czy chłopak był gotów do obrony czy też ucieczki. Był jeszcze dzieciakiem, podrostkiem w takim wieku często
w imię chwytnych haseł tacy jak on chętnie i niepotrzebnie szafowali swym
życiem.
-Trzeba alarm
wzniecić i złapać łotra!
-Nie, niech zrobi to po co go wysłali. Posłańcy mnie nie interesują- Złapał za ramię chłopaka i
osadził na miejscu- Zrobię psikusa Mistrzowi. Chciał
zabawy niech ma.-
Całe te podchody go bawiły, i to, że go tak zlekceważono, nie doceniono siły i
doświadczenia.
-A co ma
zrobić ten łajdak ten bandyta? Żeby go tak owrzodziło na zadku i na języku. -Na wszelki wypadek chłopak szeptał.
-W worku ma
dla mnie niecodzienny prezent, bardzo jadowity. Rarakaj specjalny wąż używany
przez zakon do trudnych zadań. Zabójca doskonały, na jego jad nie ma lekarstwa.
Rozwiązuje problemy skutecznie i definitywnie.
Jego samego co najwyżej po ukąszeniu może boleć głowa i przez
tydzień męczyć uporczywy katar. Na szczęście Horacy o tym nie wiedział i tym
samym wydał na siebie wyrok. Nie to nie prawda wyrok wydał ma siebie w momencie, gdy postanowił zabić
Wędrowca i nie miało znaczenia, w jaki sposób będzie próbował tego dokonać. Za
próbę zamachu na Wędrowca była tylko jedna kara- śmierć. Bez prawa łaski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz