środa, 26 marca 2014

26.03 Wędrowiec, cudowna maść.




-Żyje panie, i sił jej przybywa aż miło patrzeć. Czary to jakieś niepojęte. -Honika Holocka była bardzo przejęta. Znał ten typ osobowości, jeśli już kogoś polubiła, przyjęła do grona przyjaciół bez zastanowienia poszłaby w ogień by go ratować, nie myślałaby o tym, że poparzy dłonie, że się udusi dymem albo zginie. Jeśli się w coś angażowała to do końca nie uznawała półśrodków, nie potrafiłaby odwrócić się plecami od potrzebujących. Z niechęcią pomyślał, że była dużo lepszym człowiek niż on sam.
-Czary mówi pani, może to i czary, ale i rasa taka wytrzymała, że tylko pozazdrościć. -Nie czekając na zaproszenie, ruszył prosto do malutkiego pokoiku schowanego za makatką.
Dziewczyna siedziała oparta na poduszkach.
-Sadysta przyszedł dokończyć dzieła?
Uśmiechnęła się delikatnie i tak jakoś specyficznie, że poczuł dziwne ciepło w klatce piersiowej. Nie ona go nie uwodziła, ale miała w sobie ciepło i spokój, którego tak bardzo potrzebował.
-Droga koleżanko trzeba sobie znaleźć trochę radości w życiu. To ważne dla zdrowia psychicznego. Ja mam farta, będę ją dziś czerpał całymi garściami z odrywania bandaży od twej skóry. Mam nadzieje, że będziesz bawić się równie dobrze jak ja.
Gdzieś tam za cienką ścianką piskliwie na bezdechu krzyczała kobieta. Wrzeszczała raczej z przyzwyczajenia bez wiary, że może coś zmienić swoim głośnym i stanowczym protestem. Odpowiedział jej tubalny bełkot pijanego mężczyzny. Potem rąbnęło potężnie i domyślił się, że pijany zległ pokonany przez samogon. Słychać było jeszcze pacnięcia jak uderzenia mokrą szmatą a potem wszystko ucichło. Tylko muchy brzęczały teraz jakby trochę głośniej i natarczywiej.
-O zapewne. Znając Twe poczucie humoru zaczynam się obawiać, że ta śmierdząca mikstura, co łzy wyciska, przezornie ukryta pod pazuchą, to na mój grzbiet jest przeznaczona.- Ścisnęła nos by pokazać jak bardzo przeszkadza jej zapach a może smród, który pojawił się wraz z Wędrowcem.
-Dobrze zgadujesz kobieto. Maść to zaiste cudowna, sprawi, że nie pozostaną blizny na twych młodych plecach. Jej woń dodatkowo sprawi, że jeszcze długi czas żaden mężczyzna nie przejdzie koło ciebie obojętnie.- Ukłonił się dworsko, podkreślając tym walory cudownej kuracji którą zamierzał jej zaaplikować.
-Taaa a co wrażliwsi obrzygają sobie trzewiki tudzież suknie swoich dam, raczej marna to przyjemność.-Skrzywiła się i znów zacisnęła palcami nos.
- I zrób tu takiej przysługę, to będzie marudzić, nosem kręcić. Całą radość życia ci zabierze. Staraj się niedosypiaj a i tak nikt tego nie doceni. –Pomarudził teatralnie przeciągając głoski
-Panie czy wy, aby nie przynieśliście zdechłego kota?-Zaniepokojona babcia zajrzała do klitki zajmowanej przez dziewczynę. 
-A, po co by mi był zdechły zwierzak? -Zdziwił się nieszczerze pomysłem i sugestią starszej kobiety.
-Ja tam nie wiem, po co, ale śmierdzi tak, że wszy u sąsiada wyzdychają. – Rozczarowana jego odpowiedzią wzruszyła ramionami.
-O to jeszcze dodatkowa korzyść z kuracji będzie.-Ucieszył się szczerze nigdy nie lubił wszy ani innych insektów.
         Nie chciał przeciągać zbytnio tej wymuszonej okolicznościami wizyty, choć było miło tak rodzinnie.  Od zawsze mu czegoś takiego w życiu brakowało a może na starość zrobił się zbyt miękki i sentymentalny? Dzieciństwo spędził z mrukliwymi, zimnymi jak kamień starcami. Jakby tego mało byli zupełnie pozbawieni wyobraźni i poczucia humoru. Działali, myśleli a i świat wokół układali według ściśle określonego szablonu. Nudnego jak flaki z olejem. Przy posiłkach nad stołem wisiała męcząca cisza przerywana mlaskaniem, z rzadka siorbaniem. Nie zaznał ciepła, serdeczności, przyjemnej beztroskiej rozmowy.
      Odkąd wszedł do  mieszkania Holockich niesprecyzowana ledwo uchwytna myśl nie dawała mu spokoju. Nie pozwoliła w pełni cieszyć się miłym towarzystwem. Nie cierpiał tego stanu, gdy miał słowo lub myśl na końcu języka i nagle mu to umykało, strasznie denerwujące uczucie.
        Lilidia opatrzona jak należy pociągała z obrzydzeniem nosem, nie mogąc przyzwyczaić się do odoru maści. Rozumiał ją specyfik naprawdę niemiłosiernie cuchnął, dla kogoś z wrażliwym powonieniem to była prawdziwa katorga. Nie było jednak innego wyjścia ze względu na jej pochodzenie nie mógł posiłkować się magią. Na szczęście była niezwykle silna a wszystko tak jak powinno szło ku lepszemu, już niedługo będzie całkiem zdrowa. Opatrzył dziewczynę pogrzał się w blasku rodzinnego ciepła, czas wracać do pałacu. Babcia próbowała zatrzymać go na kolacji, był naprawdę bliski kapitulacji. Powstrzymało go tylko przeczucie, że przed nimi jeszcze nie jeden wspólny posiłek.


***********


                   Niezawodny Wiktor warował pod drzwiami komnaty dłubiąc z nudów w uchu. Psy zmęczone bieganiem i ciepłem rozwaliły się na korytarzu blokując przejście służbie. Nie było sensu przeciągać tej zupełnie niepotrzebnej blokady głównej arterii pałacu. Bezzwłocznie wezwał chłopaka do środka.
-Choć chłopcze, w ramach nauki przetrwania pokaże ci coś ciekawego.
-A, czego mam się uczyć?-Zaczerwienił się speszony jak podglądacz złapany na gorącym uczynku, kiedy zza krzaków podgląda kąpiące się nago dziewczyny.
-Widzisz Wiktorze tam w cieniu żywopłotu. O tam wystaje taki niepasujący ząbek cienia. Takie niby nic a jaki istotny.  W życiu najważniejsze są drobne szczegóły to one układają się w większą całość. Gdy tylko uda ci się połączyć części układanki okazuje się, że prawda cały czas leżała na wierzchu.
Wiktor spojrzał w kierunku wskazanym przez Opiekuna, niecierpliwie wodząc oczami po ciemnej linii żywopłotu. Oczekiwał jakieś sensacji, czegoś spektakularnego, może nawet budzącego grozę. Niczego takiego nie dostrzegł, dopiero po chwili zauważył mały dzyndzel o którym mówił Wędrowiec, dający cień niczym źle docięta gałązka. Wiedział że to niemożliwe biegając po alejkach podziwiał kunszt ogrodników, ściany zieleni były niemal idealnie równe. Nawet się zastanawiał jak to możliwe.
-Widzę co to może być? Jakiś kot siedzi, czy może ptak?- Szukał raczej prostych odpowiedzi, nie spodziewał się niczego niezwykłego.
-Zakon nie próżnuje. Wysłannik śmierci puka do mych drzwi.
Lubił czasem uderzyć w dramatyczny ton. Przerażenie Wiktora było autentyczne spiął się jak kot gotowy do skoku.
Wędrowiec zastanawiał się czy chłopak był gotów do obrony czy też ucieczki. Był jeszcze dzieciakiem, podrostkiem w takim wieku często w imię chwytnych haseł tacy jak on chętnie i niepotrzebnie szafowali swym życiem.
-Trzeba alarm wzniecić i złapać łotra!
-Nie, niech zrobi to po co go wysłali. Posłańcy mnie nie interesują- Złapał  za ramię chłopaka i osadził na miejscu- Zrobię psikusa Mistrzowi. Chciał zabawy niech ma.- Całe te podchody go bawiły, i to, że go tak zlekceważono, nie doceniono siły i doświadczenia.
-A co ma zrobić ten łajdak ten bandyta? Żeby go tak owrzodziło na zadku i na języku. -Na wszelki wypadek chłopak szeptał.
-W worku ma dla mnie niecodzienny prezent, bardzo jadowity. Rarakaj specjalny wąż używany przez zakon do trudnych zadań. Zabójca doskonały, na jego jad nie ma lekarstwa. Rozwiązuje problemy skutecznie i definitywnie.

Jego samego co najwyżej po ukąszeniu może boleć głowa i przez tydzień męczyć uporczywy katar. Na szczęście Horacy o tym nie wiedział i tym samym wydał na siebie wyrok. Nie to nie prawda wyrok wydał ma siebie w momencie, gdy postanowił zabić Wędrowca i nie miało znaczenia, w jaki sposób będzie próbował tego dokonać. Za próbę zamachu na Wędrowca była tylko jedna kara- śmierć. Bez prawa łaski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz