niedziela, 21 czerwca 2015

Jajko, tuńczyk, czekolada. 78 Mikrokulki.




78 Mikrokulki.


-Czyli, co wszystko będzie tak jak dawniej?- Anka była w stanie we wszystko uwierzyć. Nawet w to, że rodzice Leona całkowicie wymarzą z pamięci wszystkie krzywdy i niesnaski, jakie między nimi były. Zapomnienie i wybaczenie może wcale nie było takie trudne, jak się jej do tej pory wydawało.
-Nic nie będzie takie jak dawnej- smutno stwierdził ojciec Leona- rany się goją, ale blizny zostają. Czasem większe a czasem jak się ma szczęście to malutkie. Zobaczymy czy da się z nimi żyć.
-No tak- Czyli jednak nie było tak różowo, jak mogłoby się wydawać.
Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi, natarczywie, krótko jak alarm. Anka poczuła, jak włoski na karku stają jej dęba, miała bardzo złe przeczucia. Ojciec Leona zbladł niebezpiecznie, na jej oko to był stan przedzawałowy a Leon zamarł w groteskowym półkroku. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz tak, jakby bardziej natarczywiej.
-Może by ktoś otworzył- Matka Leona zawsze była kobietą czynu. Teraz widząc konsternację i strach rodziny, nie czekając na pozwolenie, ruszyła w stronę drzwi.

Anka już miała krzyczeć, żeby odeszła od drzwi, żeby nie ryzykowała, ale nie wiedziała jak ubrać swoje obawy w słowa. Przez swoje obiekcje spóźniła się ułamek sekundy, gdy krzyczała- NIE -drzwi już się otwierały.
-Co nie?- To była Ryśka, na dodatek wściekła jak osa.
-Ccco się stałłoo- wyjąkał zszokowany Leon i to wcale nie obecnością mężczyzny towarzyszącemu Ryśce.
Rysia wyglądała jak po ostrzale tylko, czym? Była niczym rajski, kolorowy ptak, niczym ofiara szalonego fana paintballa. Ogólnie obydwoje reprezentowali sobą obraz nędzy i rozpaczy i wcale się dobrze nie bawili.
-Byliśmy w knajpie, wiesz tej mojej ulubionej, to miał być taki początek romantycznego wieczoru- Ryska chrząknęła znacząco.
Tak, Anka wiedziała, o który lokal chodzi siostrze, sama też go lubiła i doskonale zrozumiała znaczące chrząknięcie. Czyż Ryśka nie wspominała, że tę noc musi spędzić z Ryśkiem, by zagrać przeznaczeniu na nosie?
-No i?- Ponagliła Anka, wizyta w knajpie wcale nie tłumaczyła tragicznego stanu ich ubrań, włosów i twarzy.
-Zaszczypał mnie pośladek, ale tak, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy nawet te, o których nie miałam pojęcia.
-Zaczęła piszczeć a głos ma donośny nawet głuchego, by poruszyła- Rysiek uznał, że może dorzucić swoje pięć groszy do opowieści.
-Zgadza się, ale szybko dołączyłeś do duetu- Ryśka nie była dłużna a na jej twarzy gdzieś pod warstwą farby pojawił się cień uśmiechu.
-Tyle, że nie wrzeszczałem, jakby mnie ktoś ze skóry obdzierał.
-Tak, ty pięknie kląłeś, naprawdę potrafisz.
-Dlaczego?- Mama Leona nie mogła ogarnąć opowieści.
Rysiek pomimo niebiesko-różowo-zielonego melanżu gęsto pokrywającego twarz, zaczerwienił się na tyle intensywnie, że czerwieni udało się przebić przez zaschniętą już skorupę farby.
-Dostał tam, gdzie żaden mężczyzna nie chciałby dostać- podsumowała Ryśka- i to żółtą farbą. Wyglądało to tak jakby się posikał szczególnie, że masował obolałe miejsce.
Pomimo że Rysiek był teraz jedną kolorową plamą, opowieść Rysi podziała na wyobraźnie zgromadzonych, wyraźnie dało się odczuć, że odprężenie i mniejszą nerwowość.
-Ale, co to było?- Leon drążył temat
-Cholerne mikrokulki z farbą- Ryśka prychnęła jak kotka tak, że aż wystraszyła Leeloo
-Skąd wiesz?- Leon dziwnie popatrzył na Ryśkę.
-Zapiekło, zabolało tak, że siniak murowany i ochlapało farbą, i nie tyle żem ślepa jak kret, ale nikt nie widział naboi.
-Skąd wiesz, że to były mikrokulki?
-No, bo chyba nie kwadraty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz