niedziela, 27 października 2013

27.10. Wędrowiec fantasy w odcinkach Jolanty Kobieli


Rozdział II Han





         Podnieceni i zaintrygowani niecodzienną wizytą mieszkańcy tłumnie wylegli na ulice. Wgapiali się w  przybysza z wielkim zaciekawieniem i jeszcze większą dozą strachu. Każdy chciał zobaczyć jak wygląda osławiony w niezliczonych pieśniach Wieczny Wędrowiec. Była i młoda matka w kolorowej chustce na głowie troskliwie przyciskająca łyse niemowlę do piersi. Żylasty robotnik z brzydko pokaleczoną dłonią starannie przeżuwający kawałek skórki od chleba, ślepy staruszek z długą zaniedbaną brodą. Tęgie i szczupłe kobiety w szarych spódnicach, co to dopiero skończyły służbę w bogatszych domach. Jejmość w wysokiej pudrowanej peruce i jedwabnym granatowym surducie. Damy o wyniosłych minach wystrojone w barwne suknie, wykłócające się o miejsce z lepszym widokiem. Dziatwa przeciskająca się między nogami dorosłych. Chudy mężczyzna o lepkich sprawnych rękach przeszukujący kieszenie gapiów. Byli prawie wszyscy, tylko król i jego świta  nie pofatygowali się by wyjść z zamku i przywitać gościa.
          Ciasno stłoczony tłum falował a on ukryty pod czarną peleryną szedł obojętny i posępny niczym wielki nastroszony  kruk. Słyszał aż nazbyt dobrze pomruk szeptów, układający się w chór głosów naszpikowany ciągle pojawiającymi się pytaniami.
-To na pewno on???  On?- Alty soprany tenory basy, bezimienne obojętne mu głosy-Skąd możesz wiedzieć, taką pelerynę  to se może założyć każdy?? Skąd wiadomo?? Dlaczego? Po co by do nas przychodził?
      Odwykł przez te wszystkie lata od tłumów i ludzkich emocji, poczuł jak ogarnia go lekkie rozdrażnienie. Miał ochotę rozgonić całe to towarzystwo. Od działania powstrzymywała go tylko świadomość że później poczułby się podle, ludzi mimo wszystko należy traktować z szacunkiem, nawet jeśli nie ma się na to ochoty.
-A psy?- Pisnęła pucołowata, zasmarkana dziewuszka w byle jak połatanej sukience- Nie wolno ich mieć, to musi być on!
-Przebieraniec- Wysapał tłusty rzeźnik o odstających i płaskich  niczym rozwałkowane placki uszach. Wycierając ręce do brudnego od świeżej krwi i  tłuszczu skórzanego fartucha – Ludzie słuchajcie! To zwykły przebieraniec, nabiera nas by żyć na nas koszt. Trza go nauczyć moresu! Następny cwaniak co by chciał nasze żarcie jeść i dziewki obmacywać. Myśli że na głupców trafił!- Zagulgotał niczym rozjuszony indor.
              Wędrowiec zmienił rytm swych kroków na taki miękki bardziej koci a potem przystanął. Gorące powietrze które pojawiło się nie wiadomo skąd nieprzyjemnie ale jeszcze nie zbyt boleśnie parzyło twarze gapiów. Zgromadzeni przy ulicy ludzie zaczynali mieć problemy z oddychaniem ze świstem wciągali powietrze do płuc. Cieniutka warstewka pachnącej bzami i deszczem mgły sprawiła że nie widzieli dobrze tego co się działo. Opiekun zaś powoli odwrócił  głowę w stronę coraz bardziej rozochoconego rzeźnika, który jako jedyny nie zauważył że dzieje się coś dziwnego. Nagle jakby rażony piorunem tęgi mężczyzna zapiszczał cienko wbijając palce lewej ręki w gruby tłusty fartuch. Prawą siniejącą złapał się  za nienaturalnie nabrzmiałą szyję. Z półotwartych ust popłynęła mu struga spienionej śliny.
            Przybysz milczał, nie wykonał żadnego ruchu a mimo to przerażony blady jak ściana rzeźnik padł na kolana, na zapapraną o tej porze  wszelkimi możliwymi nieczystościami ulicę. 
Pod wpływem spojrzenia Wędrowca w trzewiach grubasa obudził się do życia potworny robak strachu. Zagłuszający wszelkie inne odczucia, zabijający myśli, wypełniający szczelnie ciało nieszczęśnika. Przez chwilę pyskaty mistrz tasaka balansował na cienkiej linii wiodącej wprost obłędu.
         Obcy machnął dłonią, wyginając przy tym palce pod dziwnym kątem. Zrobił to tak szybko że ludzie zastanawiali się czy to aby nie złudzenie.  Rzeźnikiem wstrząsnął dreszcz, po czym głowa bezwładnie opadła mu na pierś. Zwymiotował.
-Wybacz panie, jestem głupcem, wybacz -Wyszeptał wycierając spoconą twarz do rękawa swojej brudnej koszuli.
        Przybysz kiwnął tylko lekko głową i ruszył  przed siebie.
Nienaturalna mgła zniknęła bez śladu. Ludzie łapczywie łapali powietrze które przestało być gęste niczym galaretka, uspokajali oddechy.
Zdezorientowany tłum milczał, wbrew swym zwyczajom zastygając w bezruchu. Co bystrzejsi próbowali zrozumieć co się właściwie stało.
        Opiekun wiedział że mężczyzna który przed momentem poddawał w wątpliwość jego tożsamość, nadal klęczy w śmierdzących ściekach. I płacze jak dziecko próbując odzyskać kontrolę nad trzęsącym się ze strachu ciałem.
Nie lubił tak upokarzać ludzi, tak właściwie bez powodu. Poniżył tego mężczyznę tylko po to by pokazać zgromadzonym tu ludziom jak bardzo ma rozbuchane ego, gówniany powód. To małe zwycięstwo miało dla niego smak goryczy, czuł coś na kształt wyrzutów sumienia, zrobił to jednak rozmyślnie by uzyskać określony efekt. Wiedział że nic tak nie przemawia do tłumu jak demonstracja siły i strach. Wolność słowa i przekonań tylko dla wybranych, może nie była to najlepsza pora na takie refleksje a jednak ta natrętna myśl nie dawała mu spokoju.
         Wśród tej gęsto zbitej czeredy ludzkiej jego oko wyłowiło blond czuprynę. Z jakieś powodu wydała mu się ważna, przyciągała  wzrok niczym zabłąkany promień słońca w ciemną noc.  Nie mógł tego zignorować, to następna rzecz choć nie tym razem człowiek dla odmiany, którego nie mógł bezmyślnie ominąć. To był młody chłopak taki nie opierzony wyrostek. Stał ma palcach wyciągając szyję niczym gęś by z za szerokich pleców stojącego przed nim potężnego mężczyzny zobaczyć co się dzieje.
          Ze zdumieniem spostrzegł fizyczne podobieństwo do kobiety którą kochał ponad życie, tego się nie spodziewał. Chłopak miał oczy identyczne jak jego ukochana Hadwiga, nie mógł tego nie zauważyć w końcu śniły mu się niemalże co noc. W głębi serca poczuł rozdzierający ból, jak zawsze gdy tylko o niej pomyślał. Widok kogoś podobnego do niej był torturą a za razem słodkim wspomnieniem.
Wskazał środkowym palcem chłopaka.
- Ty, młody podejdź no tutaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz