Rozdział II
Han
Podnieceni i zaintrygowani
niecodzienną wizytą mieszkańcy tłumnie wylegli na ulice. Wgapiali się w przybysza z wielkim
zaciekawieniem i
jeszcze większą dozą strachu. Każdy
chciał zobaczyć jak wygląda osławiony w niezliczonych pieśniach Wieczny
Wędrowiec. Była i młoda matka w kolorowej chustce na głowie troskliwie
przyciskająca łyse niemowlę do piersi. Żylasty robotnik z brzydko pokaleczoną
dłonią starannie przeżuwający kawałek skórki od chleba, ślepy staruszek z długą zaniedbaną brodą. Tęgie i
szczupłe kobiety w szarych spódnicach, co to dopiero skończyły służbę w
bogatszych domach. Jejmość w wysokiej pudrowanej peruce i jedwabnym granatowym
surducie. Damy o wyniosłych minach wystrojone w barwne suknie, wykłócające się
o miejsce z lepszym widokiem. Dziatwa przeciskająca się między nogami
dorosłych. Chudy mężczyzna o lepkich sprawnych rękach przeszukujący kieszenie
gapiów. Byli prawie wszyscy, tylko król i jego świta nie pofatygowali się by wyjść z zamku i
przywitać gościa.
Ciasno stłoczony tłum falował a on
ukryty pod czarną peleryną szedł obojętny i posępny niczym wielki
nastroszony kruk. Słyszał aż nazbyt dobrze pomruk szeptów, układający się w chór głosów naszpikowany ciągle pojawiającymi się pytaniami.
-To na pewno
on??? On?- Alty soprany tenory basy,
bezimienne obojętne mu głosy-Skąd możesz wiedzieć, taką pelerynę to se może założyć każdy?? Skąd wiadomo??
Dlaczego? Po co by do nas przychodził?
Odwykł przez te wszystkie lata od
tłumów i ludzkich emocji, poczuł jak ogarnia go lekkie rozdrażnienie. Miał
ochotę rozgonić całe to towarzystwo. Od działania powstrzymywała go tylko
świadomość że później poczułby się podle, ludzi mimo wszystko należy traktować
z szacunkiem, nawet jeśli nie ma się na to ochoty.
-A psy?-
Pisnęła pucołowata, zasmarkana dziewuszka w byle jak połatanej sukience- Nie wolno ich mieć, to musi być on!
-Przebieraniec-
Wysapał tłusty rzeźnik o odstających i płaskich niczym rozwałkowane placki uszach. Wycierając
ręce do brudnego od świeżej krwi i
tłuszczu skórzanego fartucha – Ludzie słuchajcie! To zwykły
przebieraniec, nabiera nas by żyć na nas koszt. Trza go nauczyć moresu!
Następny cwaniak co by chciał nasze żarcie jeść i dziewki obmacywać. Myśli że
na głupców trafił!- Zagulgotał niczym rozjuszony indor.
Wędrowiec zmienił rytm swych kroków na taki
miękki bardziej koci a potem przystanął.
Gorące powietrze które pojawiło się nie wiadomo skąd nieprzyjemnie ale jeszcze nie
zbyt boleśnie parzyło twarze gapiów. Zgromadzeni przy ulicy ludzie zaczynali mieć problemy z oddychaniem ze świstem wciągali powietrze do
płuc. Cieniutka warstewka pachnącej bzami i deszczem mgły sprawiła że nie widzieli dobrze tego co się
działo. Opiekun zaś powoli odwrócił
głowę w stronę coraz bardziej rozochoconego rzeźnika, który jako jedyny
nie zauważył że dzieje się coś dziwnego. Nagle jakby rażony piorunem tęgi mężczyzna zapiszczał cienko wbijając palce lewej ręki w gruby
tłusty fartuch. Prawą siniejącą złapał się
za nienaturalnie nabrzmiałą szyję. Z półotwartych ust popłynęła mu
struga spienionej śliny.
Przybysz milczał, nie wykonał żadnego ruchu a mimo to przerażony
blady jak ściana rzeźnik padł na kolana, na zapapraną o tej porze
wszelkimi możliwymi nieczystościami ulicę.
Pod wpływem
spojrzenia Wędrowca w trzewiach grubasa obudził się do życia potworny robak
strachu. Zagłuszający wszelkie inne odczucia, zabijający myśli, wypełniający szczelnie ciało nieszczęśnika. Przez
chwilę pyskaty mistrz tasaka balansował na cienkiej linii wiodącej wprost
obłędu.
Obcy machnął dłonią, wyginając przy tym palce pod
dziwnym kątem. Zrobił to tak szybko że ludzie zastanawiali się czy to aby nie
złudzenie. Rzeźnikiem wstrząsnął
dreszcz, po czym głowa bezwładnie opadła mu na pierś. Zwymiotował.
-Wybacz panie,
jestem głupcem, wybacz -Wyszeptał wycierając spoconą twarz do
rękawa swojej brudnej koszuli.
Przybysz kiwnął tylko lekko głową i
ruszył przed siebie.
Nienaturalna
mgła zniknęła bez
śladu. Ludzie łapczywie łapali powietrze które przestało być gęste niczym
galaretka, uspokajali oddechy.
Zdezorientowany
tłum milczał, wbrew swym zwyczajom zastygając w bezruchu.
Co bystrzejsi próbowali zrozumieć co się właściwie stało.
Opiekun wiedział że mężczyzna który
przed momentem poddawał w wątpliwość jego tożsamość, nadal klęczy w śmierdzących ściekach. I płacze jak dziecko
próbując odzyskać kontrolę nad trzęsącym się ze strachu ciałem.
Nie lubił tak
upokarzać ludzi, tak właściwie bez powodu. Poniżył tego mężczyznę tylko po to by pokazać
zgromadzonym tu ludziom jak bardzo ma rozbuchane ego, gówniany powód. To małe zwycięstwo miało dla niego smak goryczy, czuł coś na kształt wyrzutów sumienia, zrobił to jednak
rozmyślnie by uzyskać określony efekt. Wiedział że nic tak nie przemawia do
tłumu jak demonstracja siły i strach. Wolność słowa i przekonań tylko dla wybranych, może nie
była to najlepsza pora na takie refleksje a jednak ta natrętna myśl nie dawała
mu spokoju.
Wśród tej gęsto zbitej czeredy
ludzkiej jego oko wyłowiło blond czuprynę. Z jakieś powodu wydała mu się ważna,
przyciągała wzrok niczym zabłąkany
promień słońca w ciemną noc. Nie mógł
tego zignorować, to
następna rzecz choć nie tym razem człowiek dla odmiany, którego nie mógł
bezmyślnie ominąć. To był młody chłopak taki nie opierzony wyrostek. Stał ma palcach wyciągając szyję niczym gęś by z za szerokich pleców stojącego przed nim
potężnego mężczyzny zobaczyć co się dzieje.
Ze zdumieniem spostrzegł fizyczne
podobieństwo do kobiety którą kochał ponad życie, tego się nie spodziewał. Chłopak miał oczy identyczne jak jego ukochana
Hadwiga, nie mógł
tego nie zauważyć w końcu śniły mu się niemalże co noc. W głębi serca poczuł rozdzierający ból, jak zawsze
gdy tylko o niej pomyślał. Widok kogoś podobnego do niej był torturą a za razem
słodkim wspomnieniem.
Wskazał
środkowym palcem chłopaka.
- Ty, młody podejdź no tutaj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz