-Racz się
pohamować agentko zakonu, czasem lepiej porządnie ugryźć
się w język. Ujmę to tak gdybyś rozsądnie myślała to nie byłoby dla ciebie tajemnicą że w
określonych wypadach lepiej wbić
sztylecik we własną nogę wtedy straty w ludziach bywają mniejsze. I komplikacje nie zmieniają biegu
historii. Lepiej żyć ze zranioną nogą niż stracić definitywnie i to nie w
przenośni głowę.
Spojrzał na lewo ponad
labiryntem żywopłotów. Za ogrodzeniem z metalowych prętów zakończonych ostrymi
grotami, pysznił się niepasujący tu architektonicznie biały pałacyk ze smukłymi wieżyczkami. Budowla
była dziwna, wąska i wysoka, przewyższała inne budynki o co najmniej dwa
piętra. Przez moment wydawało mu się że w jednym ze strzelistych okien stoi łysy barczysty mężczyzna, i
przygląda się scenie w której brał udział. Wydał mu się niepokojąco znajomy.
Jednak nie potrafił nigdzie dopasować tej twarzy, to było niezmierne dziwne bowiem do tej pory
nie miał z tym problemów. Samej budowli nie pamiętał, a czegoś takiego by na
pewno nie przeoczył, musiała więc powstać już po jego ostatniej wizycie
-Cooooooooooo
skąd o tym wiesz ???
Gdyby oczy
mogły zabijać, ta
kobieta nie potrzebowałaby sztyleciku ani
wymyślnego pierścienia z trucizną, a on byłby już zimnym trupem.
-Myślisz, że dlaczego was tak nie lubię? Chyba nie sądziłaś że przeszkadzało mi to że jesteście zwykłymi, rozwiązłymi
pijawkami u boku głupawego króla i to że
bez skrupułów czyścicie skarbiec? Kochanic, metres kokot, utrzymanek widziałem
setki tysięcy, to mnie nie rusza, ludzkie życie ludzkie błędy, ludzkie tragedie. Niestety w waszym wypadku aż zbyt wyraźnie widzę zło które wypełnia was po czubki włosów,
płytkość i nienawiść i co gorsza fanatyzm. Więc powiem i nie
będę powtarzał drugi raz- wynocha. I nie pokazywać mi się więcej na oczy, pod żadnym pozorem. Następnym
razem nie będę taki wyrozumiały. Jak
przyjdzie odpowiedni
czas to
zajmę się i waszym zakonem.
Ta druga co do tej pory milczała, straciła panowanie nad sobą, ruszyła w stronę Wędrowca
celując szpicem swej parasolki prosto w jego oko.
-Jesteś
prochem- Wrzeszczała na całe gardło.
Jedna ze złotych szpilek podtrzymujących
jej misterną fryzurę upadła na żwir,
kruczoczarne włosy rozsypały się na ramiona i plecy, odgarnęła je z
furią. Miała piękne gęste włosy, wiele kobiet
na sam ich widok zieleniałoby z zazdrości. Nadużywała
też perfum, takich ciężkich mocnych od których kręciło w nosie.
-Zakon zetrze
cię w pył. To już twój koniec, nie wiesz z kim zadarłeś! -W jej głosie pobrzmiewały nutki czystej nienawiści.
Była głupia, jeśli myślała, że taki zakon może mu zagrozić. Nie takich
uzbrojonych szaleńców i fanatyków spotykał na swej drodze.
- Pytasz czy
wiem że nadepnąłem na odcisk waszemu ojcu? Szalonemu zwyrodnialcowi mistrzowi
Horacemu?- Spytał bezczelnie się uśmiechając.
Tego się nie spodziewała, zupełnie
ją zaskoczył. Zamachnęła się parasolką, ta druga złapała ją za spódnicę i
odciągnęła.
Woźnica zaś
stał z założonymi rękoma rozbawiony całym tym zajściem, jakby nie pamiętał że
jeszcze przed chwilą to jego jedna z kobiet okładała parasolką i tego że jest tylko służącym.Był zbyt bezczelny i pewny siebie jak na służącego.
-Nasz ojciec
ma wiarę, środki i ludzi. Nie jesteś dla niego godnym przeciwnikiem, nigdy nie
byłeś pokrako ty ty ty – gorączkowo zastanawiała się jak go
nazwać żeby zapiekło i w końcu znalazła
odpowiednie określenie- relikcie z przeszłości!
Dowiedział się już od nich
wystarczająco dużo, a bliższej znajomości nie miał zamiaru
zawierać. Lekceważąc ich obecność ruszył w stronę pałacu, mijając je szepnął
cichutko;
-Otarło mi się
o uszy że ma na sporą
sieć agentów na swoich usługach. Do tego jest krwiożerczą bestią, morduje dla
przyjemności i... ma Herytke w swoich
lochach.
Zaniepokoił go wielki woźnica coś było z nim nie tak.
Nie był zwykłym osiłkiem i nawet nie starał się tego ukryć. Dziewczyny przy nim
były nic nie znaczącymi przerywnikami, zwykłe pionki w rękach zbyt ambitnego
tatusia. Kim może
być? Kimś, kto skomplikuje jego życie? Przyjacielem czy wrogiem?
-Więc dlatego
przybyłeś? Herytka cię tu przy ciągnęła? -Dziewczyna
zbladła, wbiła parasolkę w trzewik aż porysowała delikatna skórę. Pierwszy raz
w jej głowie obudziły się wątpliwości co geniuszu planu ojca.
Opiekun był
zadowolony, zasiał ziarno niepewności które spokojnie będzie
sobie kiełkowało.
Nie musi go nawet pielęgnować by wyrosło, wybujało ponad inne a potem spełniło
swoje zadanie.
-Nie, tego wszystkiego właśnie dowiedziałem
się od ciebie, robi się coraz ciekawiej. Mam wrażenie że podczas pobytu w
mieście nie dane mi będzie się nudzić- Gwizdnął na psy
które rozbiegły się po okalanych zielenią żywopłotów alejkach i ruszył przed
siebie. Nic więcej
nie miał do powiedzenia, a i one już nic ciekawego mu nie mogły zdradzić.
-Kłamiesz,
kłamiesz – Krzyczała
pryskając wokół śliną jak wściekły lis.
Nie odwracając
się głośno powiedział ni to do kobiet ni to do siebie
-Nienawiść to
broń straszliwa, ale obosieczna. Gdy ktoś zbyt mocno wczuwa się w plany zabicia
przeciwnika może przez przypadek poderżnąć swe własne gardło.
-Jesteś już
trupem, padliną.- Zawołała ta od czerwonego trzewika trzaskając z całych
sił drzwiczkami karety.
-Pozwolisz im
panie tak odjechać?- Wiktor był naprawdę zawiedziony liczył na natychmiastowy sąd i
spektakularną karę.
-Tak. Teraz
tak, wszystko w swoim czasie. Ale mam względem nich pewne plany- Dodał z niemałą satysfakcją.
Chłopak odczekał chwilę z nadzieją że
dowie jeszcze czegoś o planach Opiekuna. Zawiódł się srogo, tamten nie miał zwyczaju tłumaczyć innym co planuje. Więc podrapał się
w głowę i zaczął myśleć na głos by poskładać szczątki informacji.
-Coś tu nie
pasuje, mistrz Horacy to świętobliwy mąż asceta. On nie może być ich ojcem, one
muszą kłamać.
Słońce wyszło zza chmur przyjemnie wręcz pieszczotliwie oblewając złotymi promieniami ich ciała.
-A myślisz że
po co on trzyma przyboczne mniszki? Widział je ktoś? Jak już popełnią ten
życiowy błąd i wejdą w mury zakonu przestają istnieć dla świata. Mają do
spełnienia ważne dla Horacego zadanie. Większość nie tak wyobrażała sobie służbę w zakonie, ale
po odkryciu prawdy nie było już odwrotu.
Wiktor zastanowił się nad słowami
Opiekuna. Musiał dojść do ciekawych wniosków bo zaczerwienił się jak burak i z
wrażenia poślizgnął się białych drobnych kamyczkach którymi
wysypany był
podjazd.
-Medytują, tak
mówią ludzie- Powiedział niepewnie
-Pewnie masz
rację dniami i nocami kombinują jak to zrobić by zostać ulubioną faworytą
mistrza. Rodzą mu dzieci na potęgę, jak króliczyce bo ten szaleniec wymyślił
sobie że jego krew ma opanować świat. W tym jego prywatnym miasteczku,
przygotowuje swoje liczne potomstwo do przeróżnych zadań. Tak by się ziścił
jego chory plan. Nie
ujął mojej wizyty w swoich planach, dlatego teraz będzie działał na oślep a
wtedy tak łatwo popełnić katastrofalny w skutkach błąd. Władca świata, bezwzględny
imperator nim właśnie planował zostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz