niedziela, 23 lutego 2014

23.02. Wędrowiec, mroczny zakon




-Racz się pohamować agentko zakonu, czasem lepiej porządnie ugryźć się w język. Ujmę to tak gdybyś rozsądnie myślała to nie byłoby dla ciebie tajemnicą że w określonych wypadach lepiej wbić sztylecik we własną nogę wtedy straty w ludziach bywają mniejsze. I komplikacje nie zmieniają biegu historii. Lepiej żyć ze zranioną nogą niż stracić definitywnie i to nie w przenośni głowę.
               Spojrzał na lewo ponad labiryntem żywopłotów. Za ogrodzeniem z metalowych prętów zakończonych ostrymi grotami, pysznił się niepasujący tu architektonicznie  biały pałacyk ze smukłymi wieżyczkami. Budowla była dziwna, wąska i wysoka, przewyższała inne budynki o co najmniej dwa piętra. Przez moment wydawało mu się że w jednym ze strzelistych  okien stoi łysy barczysty mężczyzna, i przygląda się scenie w której brał udział. Wydał mu się niepokojąco znajomy. Jednak nie potrafił nigdzie dopasować tej twarzy, to było niezmierne dziwne bowiem do tej pory nie miał z tym problemów. Samej budowli nie pamiętał, a czegoś takiego by na pewno nie przeoczył, musiała więc powstać już po jego ostatniej wizycie
-Cooooooooooo skąd o tym wiesz ???
Gdyby oczy mogły zabijać, ta kobieta nie potrzebowałaby sztyleciku ani wymyślnego pierścienia z trucizną, a on byłby już zimnym trupem.
-Myślisz, że dlaczego was tak nie lubię? Chyba nie sądziłaś że  przeszkadzało mi to że jesteście zwykłymi, rozwiązłymi pijawkami u boku głupawego króla i to że bez skrupułów czyścicie skarbiec? Kochanic, metres kokot, utrzymanek widziałem setki tysięcy, to mnie nie rusza, ludzkie życie ludzkie błędy, ludzkie tragedie. Niestety w waszym wypadku aż zbyt wyraźnie widzę zło które wypełnia was po czubki włosów, płytkość i nienawiść i co gorsza fanatyzm. Więc powiem i nie będę powtarzał drugi raz- wynocha. I nie pokazywać mi się więcej na oczy, pod żadnym pozorem. Następnym razem nie będę taki wyrozumiały. Jak przyjdzie odpowiedni czas to  zajmę się i waszym zakonem.
       Ta druga co do tej pory milczała, straciła panowanie nad sobą, ruszyła w stronę Wędrowca celując szpicem swej parasolki prosto w jego oko.
-Jesteś prochem- Wrzeszczała na całe gardło.
      Jedna ze złotych szpilek podtrzymujących jej misterną fryzurę upadła na żwir,  kruczoczarne włosy rozsypały się na ramiona i plecy, odgarnęła je z furią. Miała piękne gęste włosy, wiele kobiet  na sam ich widok zieleniałoby z zazdrości. Nadużywała też perfum, takich ciężkich mocnych od których kręciło w nosie.
-Zakon zetrze cię w pył. To już twój koniec, nie wiesz z kim zadarłeś! -W jej głosie pobrzmiewały nutki czystej nienawiści.
Była głupia, jeśli myślała, że taki zakon może mu zagrozić. Nie takich uzbrojonych szaleńców i fanatyków spotykał na swej drodze.
- Pytasz czy wiem że nadepnąłem na odcisk waszemu ojcu? Szalonemu zwyrodnialcowi mistrzowi Horacemu?- Spytał bezczelnie się uśmiechając.
            Tego się nie spodziewała, zupełnie ją zaskoczył. Zamachnęła się parasolką, ta druga złapała ją za spódnicę i odciągnęła.
Woźnica zaś stał z założonymi rękoma rozbawiony całym tym zajściem, jakby nie pamiętał że jeszcze przed chwilą to jego jedna z kobiet okładała parasolką i tego że jest tylko służącym.Był zbyt bezczelny i pewny siebie jak na służącego.
-Nasz ojciec ma wiarę, środki i ludzi. Nie jesteś dla niego godnym przeciwnikiem, nigdy nie byłeś pokrako ty ty ty – gorączkowo zastanawiała się jak go nazwać żeby  zapiekło i w końcu znalazła odpowiednie określenie- relikcie z przeszłości!
        Dowiedział się już od nich wystarczająco dużo, a bliższej znajomości nie miał zamiaru zawierać. Lekceważąc ich obecność ruszył w stronę pałacu, mijając je szepnął cichutko;
-Otarło mi się o uszy że ma na sporą sieć agentów na swoich usługach. Do tego jest krwiożerczą bestią, morduje dla przyjemności i...  ma Herytke w swoich lochach.
         Zaniepokoił go wielki woźnica coś było z nim nie tak. Nie był zwykłym osiłkiem i nawet nie starał się tego ukryć. Dziewczyny przy nim były nic nie znaczącymi przerywnikami, zwykłe pionki w rękach zbyt ambitnego tatusia. Kim może być? Kimś, kto skomplikuje jego życie? Przyjacielem czy wrogiem?
-Więc dlatego przybyłeś? Herytka cię tu przy ciągnęła? -Dziewczyna zbladła, wbiła parasolkę w trzewik aż porysowała delikatna skórę. Pierwszy raz w jej głowie obudziły się wątpliwości co geniuszu planu ojca.
Opiekun był zadowolony, zasiał ziarno niepewności które spokojnie będzie sobie kiełkowało. Nie musi go nawet pielęgnować by wyrosło, wybujało ponad inne a potem spełniło swoje zadanie.
 -Nie, tego wszystkiego właśnie dowiedziałem się od ciebie, robi się coraz ciekawiej. Mam wrażenie że podczas pobytu w mieście nie dane mi będzie się nudzić- Gwizdnął na psy które rozbiegły się po okalanych zielenią żywopłotów alejkach i ruszył przed siebie. Nic więcej nie miał do powiedzenia, a i one już nic ciekawego mu nie mogły zdradzić.
-Kłamiesz, kłamiesz – Krzyczała pryskając wokół śliną jak wściekły lis.
Nie odwracając się głośno powiedział ni to do kobiet ni to do siebie
-Nienawiść to broń straszliwa, ale obosieczna. Gdy ktoś zbyt mocno wczuwa się w plany zabicia przeciwnika może przez przypadek poderżnąć swe własne gardło.
-Jesteś już trupem, padliną.- Zawołała ta od czerwonego trzewika trzaskając z całych sił drzwiczkami karety.
-Pozwolisz im panie tak odjechać?- Wiktor był naprawdę zawiedziony liczył na natychmiastowy sąd i spektakularną karę.
-Tak. Teraz tak, wszystko w swoim czasie. Ale mam względem nich pewne plany- Dodał z niemałą satysfakcją.
      Chłopak odczekał chwilę z nadzieją że dowie jeszcze czegoś o planach Opiekuna. Zawiódł się srogo, tamten nie miał zwyczaju tłumaczyć innym co planuje. Więc podrapał się w głowę i zaczął myśleć na głos by poskładać szczątki informacji.
-Coś tu nie pasuje, mistrz Horacy to świętobliwy mąż asceta. On nie może być ich ojcem, one muszą kłamać.
         Słońce wyszło zza chmur przyjemnie wręcz pieszczotliwie oblewając złotymi promieniami ich ciała.
-A myślisz że po co on trzyma przyboczne mniszki? Widział je ktoś? Jak już popełnią ten życiowy błąd i wejdą w mury zakonu przestają istnieć dla świata. Mają do spełnienia ważne dla Horacego zadanie. Większość nie tak wyobrażała sobie służbę w zakonie, ale po odkryciu prawdy nie było już odwrotu.
       Wiktor zastanowił się nad słowami Opiekuna. Musiał dojść do ciekawych wniosków bo zaczerwienił się jak burak i z wrażenia poślizgnął się białych drobnych kamyczkach którymi
wysypany był podjazd.
-Medytują, tak mówią ludzie- Powiedział niepewnie
-Pewnie masz rację dniami i nocami kombinują jak to zrobić by zostać ulubioną faworytą mistrza. Rodzą mu dzieci na potęgę, jak króliczyce bo ten szaleniec wymyślił sobie że jego krew ma opanować świat. W tym jego prywatnym miasteczku, przygotowuje swoje liczne potomstwo do przeróżnych zadań. Tak by się ziścił jego chory plan. Nie ujął mojej wizyty w swoich planach, dlatego teraz będzie działał na oślep a wtedy tak łatwo popełnić katastrofalny w skutkach błąd. Władca świata, bezwzględny imperator nim właśnie planował zostać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz