niedziela, 9 lutego 2014

09.02 Wędrowiec, błotny gnom.




I tu go miała, pomimo swego zadufania i poczucia misji jak każdy potrzebował kogoś, kto nie będzie się go bał, kto w razie potrzeby nawet walnie w twarz by otrzeźwić i wyleczyć z głupich pomysłów. Ciężko jest żyć i podejmować słuszne decyzje, gdy wszyscy wokół uprawiają lizusostwo bojąc się powiedzieć, że błądzisz onieśmieleni twoim majestatem. Tak łatwo stracić rozsądek i stać się durnym zapatrzonym w siebie kutafonem. Od tego byli przyjaciele i w tym tkwił problem on nie miał przyjaciół.
-Masz racje wpłynąłem na zmianę twego przeznaczenia. Najgorsza jest pewność że nasza przyjaźń nie raz nie dwa zardzewiałym gwoździem mi w nodze stanie. Oj dostane solidnie w czerep za ciebie, zupełnie nie wiem po co ja się w to pcham. Zgłupiałem na starość. –Tak łatwo przeszło mu przez gardło słowo przyjaźń, że aż sam się zdziwił.
-Jesteś Opiekunem masz moc, możesz robić co tylko zechcesz. Kto by mógł ci zaszkodzić? Pozwoliła sobie na ironie, jakby wyczuwając, o czym myślał. Godzinę temu ledwo oddychała, ocierała się o śmierć a już ma siłę by mu docinać, ucieszył się jak małe dziecko gdy dostane wymarzoną zabawkę, dawno nic nie sprawiło mu takiej przyjemności. Miał wrażenie jakby znali się długie lata.
-Nie zgrywaj się, dobrze wiesz że jestem jak spróchniałe drzewo. Kora jeszcze apetyczna ale w środku masakra. Teraz moja miła oplącze cie prześcieradłem niczym mumie, i będziesz sobie tu leżała grzecznie i niewinnie. Ja zaś muszę zmykać, by załatwić wam jakieś przyjaźniejsze lokum gdzie szczury nie będą wielkości kotów. Nie wiem, czy wiesz że korniki, są tutaj jedynym elementem trzymającym tą ruderę w całości. Gdyby sobie poszły, czego nikomu nie życzę, to rozleciała by się ta ruina na drzazgi.
-Dziękuje- Wyszeptała ale tak prawdziwie bez zbędnych ozdobników prosto z serca.
-Nie ma za co, odrobisz przy sadzeniu kartofli.
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Nie ma mowy.
         Stanowcza z niej była kobietka, jedno wiedział już na pewno, ona nie złapie do rąk kopaczki i nie ruszy w pole nawet gdyby prosił ją na kolanach. Nie chodziło tu o brak zamiłowań do prac polowych z jej strony, raczej o zasady.
-Wiedziałem nieużyta baba. Trzymaj się odpoczywaj bo później do wozu zaprzęgnę i będę bezlitośnie  poganiał.
Nie odpowiedziała tylko bezczelnie pokazała mu lekko niebieskawy język.
           Holoccy stali za drzwiami. Obydwoje usilnie udawali, że wcale nie próbowali podsłuchiwać, jedynie przypadek sprawił, że akurat obydwoje stali akurat w tym miejscu. Uśmiechnął się tylko, wiedział przecież że nie mieli złych intencji. Naprawdę martwili się o dziewczynę. W sumie pomagając jej wykazali się prawdziwą odwagą wiele ryzykowali. Jeśli by ich złapali ci fanatycy czystej rasy mogliby zapłacić najwyższą cenę.
-Klanie Holockich zmuszony jestem was opuścić. Jako że nie udało mi się uzyskać informacji po które tu przybyłem, niedługo znowu was nawiedzę, jeśli oczywiście pozwolicie.
-Panie a co z Lidilią? Będzie dobrze?
         Babcia była niespokojna. Oczy miała zeszklone od łez, wzruszenie mieszało się z obawą. Dziewczyna nie tylko w nim obudziła ciepłe uczucia. Ci tutaj już ją pokochali choć każde na swój sposób. Oni też się zaangażowali nie był, więc osamotniony w swych odczuciach. Miotał się chciał podejść bliżej tej rodziny, ale się bał, trochę czuł się jak wariat, który wsadza rękę w sam środek ogniska tylko po to by się trochę rozgrzać.
-Za kilka dni będzie brykać niczym źrebie na pastwisku. Powiedziałbym że teraz to nawet lepszy model. Ma leżeć, to ważne. Na razie będzie piła tylko wodę wieczorem może dostać kubek rosołu, a potem to już ona przejmie skrzypce.
-Będzie grać? -Zdziwił się Han
-Tak, niewątpliwie na nerwach. Miałem na myśli raczej o to że przejmie kontrolę nad własnym życiem. Wrócę niebawem. Do widzenia.
Nie pofatygował się nawet by wyjść za drzwi, chciał by wiedzieli z kim dokładnie mają do czynienia, machnął tą swoja bladą żylastą ręką.
 Świstło pierdło.
I tyle go widzieli.
                Babcia z wrażenia usiadła na kanapie i przez następne piętnaście minut nie odezwała się ni słowem, pomimo że zaniepokojony Han nieustanie dopytał czy wszystko w porządku. Potakiwała głową, że niby tak, że w porządku, ale jak może być dobrze, gdy ktoś w biały dzień znika od tak sobie? To było wbrew naturze, szokujące.
           Opiekun zaś zmaterializował się w zamku  a dokładniej w swoim pokoju , doprowadzając Wiktora do stanu przedzawałowego.
-No chłopaki widzę że pełne zadowolenie  na pyskach, japy uśmiechnięte. Wiktor w jednym kawałku? Czy zajechałyście go bestie bezduszne?- Zagadnął psy dając chłopakowi chwilkę na dojście do siebie.
Wiktor dochodził do siebie w miarę szybko, odzyskiwał oddech i usilnie udawał, że wcale się nie wystraszył a nagłe pojawienie się Opiekuna nie było niczym szczególnym ani zaskakującym. Tylko drżenie kolan go trochę demaskowało.
-Tak panie, żyje jeszcze. 
Dość wesoło i nawet żwawo zameldował sam zainteresowany.
-Ach to ty, a już myślałem że jakiś gnom mi się tu wprowadził.- Nie wiedzieć, czemu poczuł się jakby ubyło mu lat, co najmniej z trzysta a może nawet i więcej.
-To błoto panie.
Chłopak próbował wytrzeć rękawem twarz, nie udało mu się, jeszcze bardziej rozmazał brązowoszarą paciaję po policzkach. Która o dziwo nie przeszkadzała mu nic a nic, zachowywał się zupełnie tak jakby się z nią urodził
-Widzę, błoto widzę aż za dobrze, ciebie zaś nie bardzo. A to mi mówi że balia czeka z utęsknieniem na jednego takiego Wiktora.
-Panie muszę?? Naprawdę muszę?
           Nieszczęśliwy chłopak żałośnie zaskamlał, zupełnie identycznie jak jego ukochane psy. To nieszczęście spadło na niego niespodziewanie, nie przypuszczał że dziwne i niezdrowe zwyczaje opiekuna obejmą też jego osobę, a przecież był tylko zwyczajnym nic nie znaczącym służącym. Nie, stanowczo nie miał ochoty na pluskanie się w bali ani też na żadne inne zabiegi związane z wodą.
-Trochę błota jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Zresztą jak się wysuszy to się wykruszy i po kłopocie. –Spróbował zbagatelizować swój wygląd.

-Nie ma zlituj, jak to zaschnie zmienisz się w golema. I kto wtedy zajmie się moimi kudłaczami? One cię lubią, a ja nie mam czasu ani ochoty szukać kogoś na twoje miejsce. –Bawiły go przesądy i choć wiedział, że chłopak naprawdę wierzy w to, co mówi nie miał zamiaru ustąpić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz