środa, 25 czerwca 2014

25.06 Wędrowiec, ogon malamuta




             Wydawało się, że Karen jakimś cudem, albo nieznanym mu sposobem czyta w jego myślach. Po zastanowieniu z radością i dużą dozą zaufania założył, że olbrzym pewnie kombinował podobnie do niego. Rozejrzał się uważnie nie zauważył nic ciekawego, tylko paru najzwyklejszych, ciekawskich gapiów ukrytych w bezpiecznym cieniu kamienic. Nie było nawet małego ptaszka z czerwonym brzuszkiem, który ostatnim czasem wytrwale podążał jego śladem. Być może w nocy nie był w stanie wypełniać swojego zadania.
-Być może. Tu nie ma dobrych rozwiązań. A ty dalej jesteś prostym służącym? Czy może chciałbyś mi coś powiedzieć, nic nie leży ci na wątrobie? -To był dobry moment żeby zacząć normalnie rozmawiać.
Niestety w tej chwili to tylko Wędrowiec miał ochotę zmienić sytuacje, Karenowi najwyraźniej odpowiadał istniejący stan rzeczy, nie zamierzał jeszcze wykładać kart na stół, ani niczego ułatwiać Opiekunowi. Doskonale się bawił.
-A nie sypiam nadzwyczaj dobrze. Żadnych koszmarów, ani majaków nocnych -Zarżał bezczelnie jak to miał w zwyczaju. Zresztą przez cały czas miał przyklejony do twarzy ten drwiący, ironiczny grymas, ukrywał za nim swoje prawdziwe emocje i tożsamość.
          Wędrowiec nie wiedząc co zrobić z olbrzymem z mściwą satysfakcją planował, że jak tylko nadarzy się okazja podstawi mu pod nos lustro. Jeśli się do tej pory nie zorientował jak kretyńsko wygląda szczerząc się bez powodu, to pewnie po tej konfrontacji ze zwierciadłem niemiło się zdziwi. Byle tylko nie wyciągnął nóg, jak ten nieszczęsny bazyliszek w bajkach dla dzieci. Myśl o bazyliszku sprawiła, że skrzypiąc nieprzyjemnie drgnęła stara, zakurzona szuflada w jego mózgu. Mglista jeszcze ulotna hipoteza zaczynała powoli kształtować się w sensacyjną teorię. Teraz to on uśmiechnął się zadowolony i było mu wszystko jedno czy wygląda jak kretyn.
-A przypadkiem nie byłeś ostatnio u mnie w domu?- Spytał tak trochę na oślep. – Tym rodzinnym, wytęsknionym.
-Podobno to piękna wyspa, niestety sam jej nie odwiedzałem. Opieram się na obserwacjach innych- Karem cedził powoli i rozważnie słowa. Bardzo uważał na to, co mówi.
      Tak jak przypuszczał Wędrowiec olbrzym dużo wiedział i dobrze kłamał. Nie miał złych intencji to pewne, nie chciał też wprowadzić go w błąd, ale albo nie mógł albo zwyczajnie nie chciał, czego? Pokazać, że jest sojusznikiem? Przyjacielem? Na szczęście on sam nie był też zwykłym kołkiem w płocie, co to mało wie i ciężko kojarzy. Zaczynał rozumieć, dlaczego Karen nie mógł mu powiedzieć, kim jest. Może to niewiele, ale chociaż zdobył pewność, że jest ktoś, kto może mu wskazać drogę do domu. Oczywiście, jeśli tylko mu się zechce.
-Innych powiadasz a podobno trudno tam się dostać.
-Tak mówią, ale ludzie różne rzeczy mówią. Czy to wiadomo, w co wierzyć a w co nie? Jedni wierzą, że demona trzeba do ściany przybić, inni chcą by kukały im kukułki po prawej stronie tak dla worka pieniędzy, a jeszcze inni wodnice chcą gorzałką spić by zaznać nieziemskich przyjemności.
             Było jasne, że Karem doskonale zna wyspę i ludzi tam mieszkających. To go upewniło, że jego podejrzenia, co do prawdziwej tożsamości olbrzyma są słuszne.
-Tak dobij leżącego i jeszcze kopnij i jeszcze raz i jeszcze. Tak żeby bolało.
-Z przyjemnością.- Olbrzym zatarł ręce, ale nie miał wcale zamiaru znęcać się nad Wędrowcem.
            Z tyłu za ich plecami zakuty w dyby gwałciciel i morderca w jednej osobie, zaczął zawodzić jak szaleniec. Ruszyli w stronę karety, potępieńczy koncert nie mieścił się w ich planach na wieczór.
-Zapewne. Skorzystałbyś z takiej okazji z radością i przytupem, nie mam złudzeń. Mówisz, że mogę wrócić?
-Ja nic takiego nie mówiłem, ale to, że jakaś zdesperowana babka ci gada, że się nie da, to nic chyba nie znaczy, co? Popatrz choćby na te twoje ukochane psy, jak chcą dorwać smakołyk, to robią wszystko, by tego dokonać i choć im mówisz, że się nie uda to i tak próbują. Czasami się uda czasami nie, jednak one uważają, że warto zaryzykować dla kawałka żarcia, to dla ważnej sprawy chyba też? Twoje życie twoja decyzja.
             Nie tylko wiedział, że spotkał się z Hertytką, ba wiedział nawet, o czym rozmawiali. Był potężnym sprzymierzeńcem nie chciałby podpaść komuś takiemu jak on. W bezpośredniej konfrontacji nie miałby żadnych szans. Przypomniał sobie scenę z parasolką i flamą króla pierwszorzędne przedstawienie, nie ma co. Można było uwierzyć, że jest zwykłym mięśniakiem całkowicie uzależnionym od woli rozkapryszonej damulki. Gdyby ona wiedziała, na kogo zamachnęła się parasolką, albo lepiej żeby nie wiedziała, nie zasługiwała na taką wiedzę.
-A gdzie mam się udać, by zdobyć taki upragniony kawałek kiełbasy? Można wiedzieć? -Spróbował, choć wiedział, że to nie jest dobry moment na to pytanie.
-Co ja prosty służący mogę wiedzieć o sprawach świata tego? No, co?
- Jak nic wybiję ci te dziwne zębiska, a żeby cię do tego wszystkiego pokręciło.- Kopnął z całej siły w wystający z nierównego bruku kamień. Duży paluch zabolał go tak, że zobaczył gwiazdki wirujące wokół nosa. Złości się nie pozbył a noga bolała jak cholera. Jakoś ostatnio zawsze miał pod górkę.
-Nie stresuj się, to piękności szkodzi. Nie ważny jest kierunek ważny jest klucz.
Wskazówka była niejasna i mglista, co rozzłościło go jeszcze bardziej.
-Żebyś parchów dostał, klucz do piwniczki z winami może być?
-Kusząca propozycja, ale tu chodzi o metaforę, o sekwencję zachowań i o takie tam pierdoły. Nigdy nie lubiłem tych metafizycznych bredni, wolę proste jasne rozwiązania. Mi by pasował klucz do piwniczki.
           Tu musiał się zgodzić z Karenem też preferował proste, jasne zasady.
-W jakim do mnie języku gadasz? Bo do tej pory żyłem w przekonaniu, że znam wszystkie języki tego świata, ale ciebie ani rusz nie rozumiem.- I tak dowiedział się więcej niż przypuszczał, informacja o kluczu była cenna.
-Na starość tak bywa przyzwyczajaj się, bo będzie coraz gorzej.
-Dzięki za rady i wskazówki. Zdradź mi, ty tu tak przy mnie, z jakiej okazji trwasz? Dla rozrywki, czy może jakieś metafizyczne wiatry cię przywiały?
          Paluch boleśnie przypominał o sobie, miał tylko nadzieję, że nie złamał go w tym niekontrolowanym napadzie złości Mówią że głupota nie boli, nie wiedzą o czym mówią.
-Nie nic z tych rzeczy. Ja tak całkiem przypadkiem tą fuchę podłapałem a, że szlachetny pan się tu znalazł to już nie mój interes.
          Wymownie poklepał karetę, siły miał sporo, aż się cała zatrzęsła. Zaniepokojone konie przestępowały z kopyto na kopyto. Tarantowo umaszczony ogier zarżał wykręcając do tyłu głowę.
- Zbieramy się, bo gapiów coraz więcej a ćwok niech pokutuje. I chyba psy muszę upewnić, że jeszcze żyję.- Nie oglądał się za siebie, widok ukaranego potwora nie dostarczyłby mu satysfakcji.
-To jedźmy o przynoszący słuszną karę na złoczyńców- Wskoczył na kozła jakoś tak lekko jakby nic nie ważył
          Nie otworzył, tak jak wymagała tego jego profesja, drzwiczek karoty Opiekunowi.  Wędrowiec tylko ze złośliwym uśmieszkiem pokiwał głową, i nawet nie skomentował zachowania woźnicy, po prostu wsiadł do środka.
          Rozsiadając się w karecie nie do końca miał pewność czy jest nadal przy zdrowych zmysłach, absurdalność sytuacji przerastała jego najśmielsze wyobrażenia. Jeden tajemniczy wielkolud wie, ale nie powie i do tego zawzięcie udaje głupa, druga zaraza wcielenie zła intryguje i wcale się z tym nie kryje. Co dokładnie to nie wiadomo. A i to, dokąd zmierzała było dla niego zagadką. Do tego wszystkiego jakieś dziwne obdarte leszcze i ptactwo łażą za nim po mieście. Miał nadzieję, że Lilidia wyniesie z tego swojego transu coś konstruktywnego i przydatnego. I co najistotniejsze w tym wszystkim, jeśli zdoła sobie coś przypomnieć to czy zechce się z nim tym podzielić.
            Kareta dudniąc w wieczornej ciszy po bruku, doturlała się pod sam pałac, nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na hałas, jaki towarzyszył temu środkowi komunikacji. Co do głośnych dźwięków to już z daleka usłyszał charakterystyczne radosne śpiewy swoich, kudłatych bestii. Nie wyczuł za to obecności Werianki, nie wiedział czy zrozumiała, że przełamanie barier przekracza jej możliwości, czy może bała się spotkania z Karenem. Tak stanowczo bała się konfrontacji z olbrzymem.
          Gdy tylko wyszedł z karety rozpędzone psy wpadły w jego objęcia niemal wywracając.  Karan zeskoczył z kozła, ani jeden kamyczek nie zmienił położenia pod naporem jego butów, nie zazgrzytał nie zachrzęścił. Nikt prócz opiekuna nie zwrócił na to uwagi. Tylko on się przyglądał, uważnie szukał drobiazgów, które utwierdzą go w przekonaniu, że prawidłowo domyśla się, z kim ma do czynienia.
         Dwa malamuty zaczęły przymilnie łasić się do kolan olbrzyma. Nie odbierał tego, jako zdrady wręcz przeciwnie wdzięczny był psom za wskazówkę. Pomyślał, że on mógł się pomylić i przez pomyłkę zaliczyć Karena do grupy w miarę fajnych, przyjaznych osobników, ale nie one. Z drugiej strony czy sam nie mówił, że za kawał mięsa sprzedałyby go bez namysłu? Co więcej przehandlowałyby nawet własne ogony.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz