Wydawało się, że Karen jakimś
cudem, albo nieznanym mu sposobem czyta w
jego myślach. Po
zastanowieniu z radością i dużą dozą zaufania założył, że olbrzym pewnie kombinował podobnie do niego. Rozejrzał się uważnie nie zauważył nic ciekawego,
tylko paru najzwyklejszych, ciekawskich gapiów ukrytych w bezpiecznym cieniu kamienic. Nie było nawet małego
ptaszka z czerwonym
brzuszkiem, który ostatnim czasem
wytrwale podążał jego śladem. Być może w nocy nie był w stanie wypełniać
swojego zadania.
-Być może. Tu
nie ma dobrych rozwiązań. A ty dalej jesteś prostym służącym? Czy może
chciałbyś mi coś powiedzieć, nic nie leży ci na wątrobie? -To był dobry moment żeby zacząć normalnie rozmawiać.
Niestety w tej
chwili to tylko Wędrowiec miał ochotę zmienić
sytuacje, Karenowi najwyraźniej odpowiadał istniejący stan
rzeczy, nie zamierzał jeszcze wykładać kart na stół, ani niczego ułatwiać Opiekunowi. Doskonale się bawił.
-A nie sypiam
nadzwyczaj dobrze.
Żadnych koszmarów, ani majaków nocnych -Zarżał
bezczelnie jak to
miał w zwyczaju. Zresztą przez cały czas miał przyklejony do twarzy ten drwiący, ironiczny grymas,
ukrywał za nim swoje prawdziwe emocje i tożsamość.
Wędrowiec nie wiedząc co zrobić z olbrzymem z mściwą satysfakcją planował, że jak tylko nadarzy się okazja podstawi mu pod nos lustro. Jeśli się do tej pory nie
zorientował jak kretyńsko wygląda szczerząc się bez powodu, to pewnie po tej konfrontacji ze
zwierciadłem niemiło się zdziwi. Byle
tylko nie wyciągnął nóg, jak ten nieszczęsny bazyliszek w bajkach dla dzieci. Myśl o bazyliszku
sprawiła, że skrzypiąc
nieprzyjemnie drgnęła stara, zakurzona szuflada w jego mózgu. Mglista jeszcze ulotna hipoteza zaczynała powoli kształtować się w sensacyjną teorię. Teraz to on uśmiechnął się zadowolony i było
mu wszystko jedno czy wygląda jak kretyn.
-A przypadkiem
nie byłeś ostatnio u mnie w domu?- Spytał tak trochę na oślep. – Tym rodzinnym, wytęsknionym.
-Podobno to
piękna wyspa, niestety sam jej nie odwiedzałem. Opieram się na obserwacjach
innych- Karem cedził powoli i rozważnie słowa. Bardzo uważał na to, co mówi.
Tak jak przypuszczał Wędrowiec olbrzym dużo wiedział i dobrze kłamał.
Nie miał złych intencji to pewne, nie chciał też wprowadzić go w błąd, ale albo nie mógł albo zwyczajnie nie chciał,
czego? Pokazać, że jest sojusznikiem? Przyjacielem? Na szczęście on sam nie był też zwykłym kołkiem w płocie, co to mało wie i
ciężko kojarzy. Zaczynał rozumieć,
dlaczego Karen nie mógł mu powiedzieć, kim jest. Może to niewiele, ale chociaż zdobył pewność, że jest ktoś, kto może mu wskazać drogę
do domu. Oczywiście,
jeśli tylko mu się zechce.
-Innych
powiadasz a podobno trudno tam się dostać.
-Tak mówią,
ale ludzie różne rzeczy mówią. Czy to wiadomo, w co wierzyć a w co nie? Jedni wierzą,
że demona trzeba do ściany przybić, inni chcą by
kukały im kukułki po prawej stronie tak dla worka
pieniędzy, a jeszcze inni wodnice chcą gorzałką spić by zaznać nieziemskich przyjemności.
Było jasne, że Karem doskonale zna
wyspę i ludzi tam mieszkających. To go upewniło, że
jego podejrzenia, co do prawdziwej tożsamości olbrzyma są słuszne.
-Tak dobij
leżącego i jeszcze kopnij i jeszcze raz i jeszcze. Tak
żeby bolało.
-Z
przyjemnością.-
Olbrzym zatarł ręce, ale nie miał wcale zamiaru znęcać się nad Wędrowcem.
Z tyłu za ich plecami zakuty w dyby
gwałciciel i morderca w jednej osobie, zaczął zawodzić
jak szaleniec. Ruszyli w stronę karety, potępieńczy koncert nie mieścił się w
ich planach na wieczór.
-Zapewne.
Skorzystałbyś z takiej okazji z radością i przytupem, nie mam złudzeń. Mówisz,
że mogę wrócić?
-Ja nic
takiego nie mówiłem, ale to, że jakaś zdesperowana babka ci gada, że się nie da, to nic chyba nie
znaczy, co? Popatrz choćby na te twoje ukochane psy, jak chcą dorwać smakołyk, to robią wszystko, by tego dokonać i choć im mówisz, że się nie uda to i tak próbują. Czasami się uda czasami nie, jednak one
uważają, że warto zaryzykować
dla kawałka żarcia, to dla ważnej sprawy chyba też? Twoje życie twoja decyzja.
Nie tylko wiedział, że spotkał się
z Hertytką, ba wiedział nawet, o czym rozmawiali. Był potężnym
sprzymierzeńcem nie chciałby podpaść komuś takiemu jak on. W bezpośredniej
konfrontacji nie miałby żadnych szans. Przypomniał sobie
scenę z parasolką i flamą króla pierwszorzędne przedstawienie, nie ma co. Można było
uwierzyć, że jest zwykłym mięśniakiem całkowicie uzależnionym od woli
rozkapryszonej damulki. Gdyby ona wiedziała, na kogo zamachnęła się parasolką,
albo lepiej żeby nie wiedziała, nie zasługiwała na taką wiedzę.
-A gdzie mam
się udać, by zdobyć taki upragniony kawałek kiełbasy? Można
wiedzieć? -Spróbował, choć wiedział, że to nie jest dobry moment
na to pytanie.
-Co ja prosty
służący mogę wiedzieć o sprawach świata tego? No, co?
- Jak nic
wybiję ci te dziwne zębiska, a żeby cię do tego wszystkiego pokręciło.- Kopnął z całej siły w wystający z nierównego bruku kamień. Duży paluch
zabolał go tak, że zobaczył gwiazdki wirujące wokół nosa. Złości się nie pozbył
a noga bolała jak
cholera. Jakoś ostatnio zawsze miał pod
górkę.
-Nie stresuj
się, to piękności szkodzi. Nie ważny jest kierunek ważny
jest klucz.
Wskazówka była
niejasna i mglista, co rozzłościło go jeszcze bardziej.
-Żebyś parchów
dostał, klucz do piwniczki z winami może być?
-Kusząca
propozycja, ale tu chodzi o metaforę, o sekwencję zachowań i o takie tam
pierdoły. Nigdy nie lubiłem tych metafizycznych bredni, wolę proste jasne rozwiązania. Mi by pasował klucz do piwniczki.
Tu musiał się zgodzić z Karenem też
preferował proste, jasne zasady.
-W jakim do
mnie języku gadasz? Bo do tej pory żyłem w przekonaniu, że znam wszystkie
języki tego świata, ale ciebie ani rusz nie rozumiem.- I tak dowiedział się więcej niż
przypuszczał, informacja o kluczu była cenna.
-Na starość
tak bywa przyzwyczajaj się, bo będzie coraz gorzej.
-Dzięki za
rady i wskazówki. Zdradź mi, ty tu tak przy mnie, z
jakiej okazji trwasz? Dla rozrywki, czy może jakieś metafizyczne wiatry cię przywiały?
Paluch boleśnie przypominał o sobie,
miał tylko nadzieję, że nie złamał go w tym niekontrolowanym napadzie złości Mówią że głupota nie boli, nie
wiedzą o czym mówią.
-Nie nic z
tych rzeczy. Ja tak całkiem przypadkiem tą fuchę podłapałem a, że szlachetny pan się tu znalazł to już nie mój interes.
Wymownie poklepał karetę, siły miał
sporo, aż się cała zatrzęsła. Zaniepokojone konie
przestępowały z kopyto na kopyto. Tarantowo umaszczony ogier zarżał wykręcając
do tyłu głowę.
- Zbieramy
się, bo gapiów coraz więcej a ćwok niech pokutuje. I chyba psy muszę upewnić,
że jeszcze żyję.-
Nie oglądał się za siebie, widok ukaranego potwora nie dostarczyłby mu
satysfakcji.
-To jedźmy o przynoszący słuszną karę na
złoczyńców- Wskoczył na kozła jakoś tak lekko jakby nic nie ważył
Nie otworzył, tak jak
wymagała tego jego profesja, drzwiczek
karoty Opiekunowi. Wędrowiec tylko ze złośliwym uśmieszkiem pokiwał
głową, i nawet nie skomentował zachowania woźnicy, po prostu wsiadł do środka.
Rozsiadając się w karecie nie do
końca miał pewność czy jest nadal przy zdrowych zmysłach, absurdalność sytuacji
przerastała jego najśmielsze wyobrażenia. Jeden tajemniczy wielkolud wie, ale
nie powie i do tego zawzięcie udaje głupa, druga zaraza wcielenie zła intryguje
i wcale się z tym nie kryje. Co dokładnie to nie wiadomo. A i to, dokąd
zmierzała było dla niego zagadką. Do tego wszystkiego jakieś dziwne obdarte leszcze i ptactwo łażą za nim po mieście. Miał
nadzieję, że Lilidia wyniesie z tego swojego transu
coś konstruktywnego i przydatnego. I co najistotniejsze w tym wszystkim, jeśli zdoła sobie
coś przypomnieć to czy zechce się z nim tym podzielić.
Kareta dudniąc w wieczornej ciszy
po bruku, doturlała się pod sam pałac, nigdy
wcześniej nie zwrócił uwagi na hałas, jaki towarzyszył temu środkowi komunikacji.
Co do głośnych dźwięków to już z daleka usłyszał charakterystyczne radosne
śpiewy swoich, kudłatych bestii. Nie wyczuł za to obecności
Werianki, nie wiedział czy zrozumiała, że przełamanie barier przekracza jej
możliwości, czy może bała się spotkania z Karenem. Tak stanowczo bała się
konfrontacji z olbrzymem.
Gdy tylko wyszedł z karety rozpędzone
psy wpadły w jego objęcia niemal wywracając.
Karan zeskoczył z kozła, ani jeden kamyczek nie zmienił położenia pod
naporem jego butów, nie zazgrzytał nie zachrzęścił. Nikt prócz opiekuna nie
zwrócił na to uwagi. Tylko on się przyglądał, uważnie szukał
drobiazgów, które utwierdzą go w przekonaniu, że prawidłowo domyśla
się, z kim ma do czynienia.
Dwa malamuty zaczęły przymilnie łasić
się do kolan olbrzyma. Nie odbierał tego, jako zdrady wręcz przeciwnie
wdzięczny był psom za wskazówkę. Pomyślał, że on mógł się pomylić i przez
pomyłkę zaliczyć Karena do grupy w miarę fajnych, przyjaznych
osobników, ale nie one. Z drugiej strony czy sam nie mówił, że za kawał mięsa
sprzedałyby go bez namysłu? Co więcej przehandlowałyby nawet własne ogony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz