-A, jeśli będą
kłopoty?
Była jedną z tych osób, które nie
walczą, całe życie bezwolnie idą tam gdzie popycha je tłum. Nawet do głowy by jej
nie przyszło by się zbuntować, nie brała pod uwagę możliwości, że można żyć
inaczej. Trudny
przypadek.
-To wtedy
zastanowimy się, co dalej. -Dalsze prowadzenie tej dyskusji uznał za bezcelowe. Dziewczyna jest niegłupia trochę wiedzy jej
nie zaszkodzi. A już na pewno nie straci urody z tego powodu.
-Za dziesięć
minut kąpiel będzie gotowa- Nie znalazła w sobie odwagi by walczyć z potężnym Opiekunem. Nie wiedziała jak go przekonać, co powiedzieć.
Zresztą może
gdzieś wgłębi ducha spodobał jej się ten pomysł?
-Cudownie.
Dziękuję. Lekcje zaczynacie o dziewiątej rano. Wiktorze- zwrócił się do
chłopaka- do tego czasu musisz wrócić z moimi powsinogami. W żadnym wypadku nie
życzę sobie spóźnień.-Wyszedł nie czekając na odpowiedź.
Odgłosy dochodzące z kuchni tuż po jego wyjściu jasno
świadczyły, że służba
szybko się pozbierała z szoku i wzięła się do roboty, słyszał stukanie, metaliczne uderzenia
i szybkie kroki. Wszystko to odbywało się bez słów, w milczeniu. Strasznie ich
zdezorientował, za
dużo nowości, rewolucyjnych zmian, pogubili
się w tym wszystkim. Najpierw niezapowiedziany i przez nikogo nie oczekiwany zjawił się w mieście, potem przywiózł
nowych właścicieli i Weriankę. To były bolesne zmiany, ale od kogoś trzeba
zacząć tym razem padło na nich.
Rozdział XVI
Ranek nadszedł mglisty i chłodny.
Jeden z takich, co to trudno człowiekowi zwlec się z łóżka. Zatęsknił za swoją
warownią i za leniwie przesypującym się w klepsydrze piaskiem. Za spokojem i rutyną. Niechętnie opuścił ciepłe
pielesze i w kiepskim nastroju poczłapał do kuchni coś zjeść. Nie miał apetytu
ani chęci do życia.
Zazana właśnie nakrywała stół dla
swoich siostrzeńców. Podkrążone oczy
wyraźnie mówiły, że ze zgryzoty nie mogła w nocy spać.
Chciałby mieć tylko takie problemy jak nauka pisania i czytania, proste problemy prostego
człowieka, może wtedy byłby szczęśliwy.
Jego obecność zaburzyła rytm, ręka
dziewczyny zastygła w bezruchu i trwała tak z talerzem w powietrzu, z niewypowiedzianym wyrzutem. Wtrącił się do jej życia bez pytania, czy sobie tego
życzy i posklejał jej codzienność według własnego widzimisię, nie była z tego powodu szczęśliwa. Nie widziała
korzyści, o których wspominał. Nie miała odpowiedniej perspektywy i dystansu, ale mogła mieć też rację,
mógł jej więcej zabrać niż dać.
-Dzień dobry
czy dostanę coś do zjedzenia?
-Siadaj panie
już podaję.
Czuła się w obowiązku osobiście zadbać o posiłek Opiekuna. Przyszła tu z nim i teraz przemawia przez
nią lojalność, poczucie przynależności. Kolokwialnie mówiąc stała się członkiem stada. Niedogodności związane z abstrakcyjnym podejściem Wędrowca do życia schodziły na drugi plan. Nie potrafiła się na
niego gniewać, wszystko zrzuciła na karb prześladującego ją od urodzenia pecha.
-Dziewczyno ty
nie rycz po nocach, bo ci krzywdy nie robię.
-Wiem panie,
ale ta nauka mnie przeraża. Martwię się czy dam radę.- Zawstydzona opuściła głowę by
nie widział jej płonących ognistą czerwienią policzków.
-Przecież nie jesteś głupia i wiesz, że po moim odejściu w zamku nie przyjmą cię już
do roboty. Tutaj jest dość służby. Znaleźliście się z Wiktorem w tym miejscu, tylko przez moje widzimisię, przez mój kaprys, co
zrobisz jak odejdę?
A na pewno ruszę w świat. Pójdziesz na ulicę?
Niby to niemożliwe, ale jej policzki zapłonęły jeszcze
bardziej intensywną ognistą czerwienią, teraz gdyby dotknął teraz jej twarzy spaliłby dłoń był tego
pewny.
-Ale czy ta nauka
mi coś pomoże? Coś zmieni? – Doskonale wiedziała, że jego odejście będzie dla niej katastrofą, nie
musiał tego mówić. Była tylko służącą a takimi jak ona nikt się nie przejmuje,
była jak przedmiot, który można wykorzystać a potem wyrzucić bez zbędnych
sentymentów.
Nie mógł jej nic konkretnego
obiecać. Nie był
wróżbitą czy innym magiem, nie znał
przyszłości i nie był w stanie przewidzieć jak potoczą się losy konkretnych ludzi. Mógł kierować wybrane jednostki w odpowiednie tory, ale nie miał pewności
czy przez zbieg okoliczności, czy z własnej woli z nich nie wypadną. Zresztą nigdy nie bawił się w przewidywanie, wróżenie z fusów mógł planować, ale tylko wtedy, gdy opierał się na
konkretach i prawdopodobieństwach, w tym wypadku nie wchodziło to w grę.
-Jeśli
będziesz się szybko uczyć i okażesz zdolna, to może znajdziemy
ci jakąś lepszą robotę, taką co pozwoli spokojnie żyć. Sam
nie wiem. Nie zaszkodzi jak się czegoś dowiesz o świecie, zawsze lepiej umieć więcej.
Do kuchni wpadł mokry i zziajany
Wiktor.
-Pić dajcie
pić, bo się zapalę- wycharczał, po czym spojrzał na Opiekuna- Dzień dobry,
chyba jeszcze mam czas? Spóźniłem się?- Wyspał zmęczony
-Jeśli
myślisz, że jestem tu żeby was za uszy ciągnąć do hrabiego, to się mylisz. Doprowadź się do porządku i czekajcie na niego w holu,
gdy przyjdzie czas. Nie sprawdzę, czy zachowaliście
się tak jak trzeba wybieram się na miasto. Jednak zaznaczam, nie
życzę sobie żadnych skarg.
W tym chłopku tkwił wielki
potencjał. Nie chodziło tylko o jego szybkie nogi, rozsiadło się w nim
wiele talentów był tego pewien, a znał się na ludziach. Potrafił rozpoznać perły. Wiktor miał szczęście, że trafił na niego, a może to
on Opiekun miał szczęście? To się jeszcze okaże.
Chłopak złapał dzbanek, który podała
mu młoda pomocnica kucharki i
jednych haustem go opróżnił.
-Karetę
szykować?
Jeszcze przed chwilą usychał z pragnienia a
już swoim zwyczajem był gotowy do biegu. Czy to młodość, czy inna cecha o tym decydowała? Nie wiedział,
ale chłopak był nie do zdarcia. Zazdrościł mu tej energii i
entuzjazmu.
-Nie. Dziś się
przespaceruję. Może zmoknę i dostanę kataru będzie, chociaż jakiś pretekst by
poleżeć w łóżku. Ty też się szybko przebieraj w suche łachy, bo nie myśl, że
możesz bezkarnie leniuchować w pościeli z powodu kataru.
Wiktor uśmiechnął się promiennie, rozbawiony niedorzeczną wizją, że on mógłby się
przeziębić z powodu mokrej koszuli i portek. Był dzieckiem biedy zimno i pusty brzuch były dla
niego normą. Widząc, że Opiekun nie ma
dla niego żadnych specjalnych
i ważnych zadań, zrzucił z nóg mokre i
brudne ciżmy i trzymając je w ręce gdzieś wybiegł. To niepojęte ile w tym
chłopku nagromadziło się energii, mógłby nią obdzielić ze trzy osoby.
Powietrze było nasączone niezliczoną
ilością wilgotnych drobinek. Wbijały się w każdą szczelinę ubrania, sprawiając,
że natychmiast stawało się nieprzyjemnie, wilgotne.
Wiatr szarpał
czarną peleryną Opiekuna. Przystanął opatulił się mocniej i
ruszył przed siebie.
Na ulicach
było raczej pustawo. Jeśli już się ktoś pokazał to najczęściej ubrany był w
płaszcz z sfilcowanej wełny i przebiegał szybko, by zniknąć za rogiem lub w przyjaźnie otwartych drzwiach. Nie
rozglądając się na boki, pogoda odstraszała skutecznie, zabijając ciekawość. Kto tylko mógł sobie pozwolić na ten luksus
chował się w jakimś przyjemniejszym miejscu. Był jedyną osobą, która w własnej woli spacerowała po
ulicy.
On na przekór pogodzie nie
śpieszył się. Chciał wsłuchać się w miejsce, zrozumieć jego mowę, nie bez przyczyny rzucił go tu los. W nocy
zrozumiał, że nie chodziło o niego, czy o kogokolwiek
z ludzi, tylko o to miasto. To ono było pępkiem tego świata, musiał dowiedzieć
się, dlaczego.
Postanowił
zacząć od tej farbowanej, pseudo uzdrowicielki. Skręcając w
zaułek prowadzący do jej miejsca pracy, wpadał w kałużę aż do kostek. Zaklął
pod nosem.
Nie narzekała na brak pacjentów, była popularna. Ostatnia deska ratunku dla
zrozpaczonych chorych i ich rodzin, dla tych co tliła się w nich jeszcze iskierka nadziei. Zakon skutecznie i definitywnie poradził sobie z jej
konkurentkami. Teraz pewnie to ona jest pierwsza na liście do eliminacji. Stos już pewnie czeka.
Przed zniszczonymi drzwiami uzdrowicielki przykucnęła w dziwnej pozie dziewczyna, zawinięta w szary gruby koc. Był też całkowicie przemoczony, powykrzywiany z bólu łysy mężczyzna. Ilu ludzi, tyle dziwnych
pokręconych historii pomyślał przypatrując się pacjentom rudej dziewczyny.
Popatrzyli na niego z niechęcią, gdy tylko złapał klamkę, znaleźli w sobie siłę by zaprotestować.
-Uzdrowicielka
mówiła żeby czekać. Zajęta jest- Wycharczał
chłopina.
Bał się, ale ból sprawił, że chciał
walczyć o swoje miejsce w kolejce. Nawet Wędrowiec wydawał się przyjazny i mało straszny w
konfrontacji z nadchodzącą śmiercią.
-Rozumiem,
jednak pozwolę sobie rzucić okiem na jej robotę.
Pomieszczenie tak jak poprzednim razem
było okadzone czymś tak śmierdzącym, że zebrało mu się na wymioty. Dziewczyna
tańczyła, chyba była w transie. W środku było
ciemnawo, trzy postawione na piecu kaganki niemrawo próbowały rozproszyć ciemność.
Zauważył kilka ogarków niektóre knoty jeszcze leciutko dymiły, musiały wypalić
się chwilę wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz