niedziela, 13 lipca 2014

13.07 Wędrowiec, spacer w deszczu




-A, jeśli będą kłopoty?
             Była jedną z tych osób, które nie walczą, całe życie bezwolnie idą tam gdzie popycha je tłum. Nawet do głowy by jej nie przyszło by się zbuntować, nie brała pod uwagę możliwości, że można żyć inaczej. Trudny przypadek.
-To wtedy zastanowimy się, co dalej. -Dalsze prowadzenie tej dyskusji uznał za bezcelowe. Dziewczyna jest niegłupia trochę wiedzy jej nie zaszkodzi. A już na pewno nie straci urody z tego powodu.
-Za dziesięć minut kąpiel będzie gotowa- Nie znalazła w sobie odwagi by walczyć z potężnym Opiekunem. Nie wiedziała jak go przekonać, co powiedzieć.
Zresztą może gdzieś wgłębi ducha spodobał jej się ten pomysł?
-Cudownie. Dziękuję. Lekcje zaczynacie o dziewiątej rano. Wiktorze- zwrócił się do chłopaka- do tego czasu musisz wrócić z moimi powsinogami. W żadnym wypadku nie życzę sobie spóźnień.-Wyszedł nie czekając na odpowiedź.
                Odgłosy dochodzące z kuchni tuż po jego wyjściu jasno świadczyły, że służba szybko się pozbierała z szoku i wzięła się do roboty, słyszał stukanie, metaliczne uderzenia i szybkie kroki. Wszystko to odbywało się bez słów, w milczeniu. Strasznie ich zdezorientował, za dużo nowości, rewolucyjnych zmian, pogubili się w tym wszystkim. Najpierw niezapowiedziany i przez nikogo nie oczekiwany zjawił się w mieście, potem przywiózł nowych właścicieli i Weriankę. To były bolesne zmiany, ale od kogoś trzeba zacząć tym razem padło na nich.




 Rozdział XVI




          Ranek nadszedł mglisty i chłodny. Jeden z takich, co to trudno człowiekowi zwlec się z łóżka. Zatęsknił za swoją warownią i za leniwie przesypującym się w klepsydrze piaskiem. Za spokojem i rutyną. Niechętnie opuścił ciepłe pielesze i w kiepskim nastroju poczłapał do kuchni coś zjeść. Nie miał apetytu ani chęci do życia.
          Zazana właśnie nakrywała stół dla swoich siostrzeńców.  Podkrążone oczy wyraźnie mówiły, że ze zgryzoty nie mogła w nocy spać. Chciałby mieć tylko takie problemy jak nauka pisania i czytania, proste problemy prostego człowieka, może wtedy byłby szczęśliwy.
           Jego obecność zaburzyła rytm, ręka dziewczyny zastygła w bezruchu i trwała tak z talerzem w powietrzu, z niewypowiedzianym wyrzutem. Wtrącił się do jej życia bez pytania, czy sobie tego życzy i posklejał jej codzienność według własnego widzimisię, nie była z tego powodu szczęśliwa. Nie widziała korzyści, o których wspominał. Nie miała odpowiedniej perspektywy i dystansu, ale mogła mieć też rację, mógł jej więcej zabrać niż dać.
-Dzień dobry czy dostanę coś do zjedzenia?
-Siadaj panie już podaję.
      Czuła się w obowiązku osobiście zadbać o posiłek Opiekuna. Przyszła tu z nim i teraz przemawia przez nią lojalność, poczucie przynależności. Kolokwialnie mówiąc stała się członkiem stada. Niedogodności związane z abstrakcyjnym podejściem Wędrowca do życia schodziły na drugi plan. Nie potrafiła się na niego gniewać, wszystko zrzuciła na karb prześladującego ją od urodzenia pecha.
-Dziewczyno ty nie rycz po nocach, bo ci krzywdy nie robię.
-Wiem panie, ale ta nauka mnie przeraża. Martwię się czy dam radę.- Zawstydzona opuściła głowę by nie widział jej płonących ognistą czerwienią policzków.
-Przecież nie jesteś głupia i wiesz, że po moim odejściu w zamku nie przyjmą cię już do roboty. Tutaj jest dość służby. Znaleźliście się z Wiktorem w tym miejscu, tylko przez moje widzimisię, przez mój kaprys, co zrobisz jak odejdę? A na pewno ruszę w świat. Pójdziesz na ulicę?
         Niby to niemożliwe, ale jej policzki zapłonęły jeszcze bardziej intensywną ognistą czerwienią, teraz gdyby dotknął teraz jej twarzy spaliłby dłoń był tego pewny.
-Ale czy ta nauka mi coś pomoże? Coś zmieni? – Doskonale wiedziała, że jego odejście będzie dla niej katastrofą, nie musiał tego mówić. Była tylko służącą a takimi jak ona nikt się nie przejmuje, była jak przedmiot, który można wykorzystać a potem wyrzucić bez zbędnych sentymentów.
            Nie mógł jej nic konkretnego obiecać. Nie był wróżbitą czy innym magiem, nie znał przyszłości i nie był w stanie przewidzieć jak potoczą się losy konkretnych ludzi. Mógł kierować wybrane jednostki w odpowiednie tory, ale nie miał pewności czy przez zbieg okoliczności, czy z własnej woli z nich nie wypadną. Zresztą nigdy nie bawił się w przewidywanie, wróżenie z fusów mógł planować, ale tylko wtedy, gdy opierał się na konkretach i prawdopodobieństwach, w tym wypadku nie wchodziło to w grę.
-Jeśli będziesz się szybko uczyć i okażesz zdolna, to może znajdziemy ci jakąś lepszą robotę, taką co pozwoli spokojnie żyć. Sam nie wiem. Nie zaszkodzi jak się czegoś dowiesz o świecie, zawsze lepiej umieć więcej.
         Do kuchni wpadł mokry i zziajany Wiktor.
-Pić dajcie pić, bo się zapalę- wycharczał, po czym spojrzał na Opiekuna- Dzień dobry, chyba jeszcze mam czas? Spóźniłem się?- Wyspał zmęczony
-Jeśli myślisz, że jestem tu żeby was za uszy ciągnąć do hrabiego, to się mylisz. Doprowadź się do porządku i czekajcie na niego w holu, gdy przyjdzie czas. Nie sprawdzę, czy zachowaliście się tak jak trzeba wybieram się na miasto. Jednak zaznaczam, nie życzę sobie żadnych skarg.
           W tym chłopku tkwił wielki potencjał. Nie chodziło tylko o jego szybkie nogi, rozsiadło się  w nim wiele talentów był tego pewien, a znał się na ludziach. Potrafił rozpoznać perły. Wiktor miał szczęście, że trafił na niego, a może to on Opiekun miał szczęście? To się jeszcze okaże.
           Chłopak złapał dzbanek, który podała mu młoda pomocnica kucharki i jednych haustem go opróżnił.
-Karetę szykować?
          Jeszcze przed chwilą usychał z pragnienia a już swoim zwyczajem był gotowy do biegu. Czy to młodość, czy inna cecha o tym decydowała? Nie wiedział, ale chłopak był nie do zdarcia. Zazdrościł mu tej energii i entuzjazmu.
-Nie. Dziś się przespaceruję. Może zmoknę i dostanę kataru będzie, chociaż jakiś pretekst by poleżeć w łóżku. Ty też się szybko przebieraj w suche łachy, bo nie myśl, że możesz bezkarnie leniuchować w pościeli z powodu kataru.
           Wiktor uśmiechnął się promiennie, rozbawiony niedorzeczną wizją, że on mógłby się przeziębić z powodu mokrej koszuli i portek. Był dzieckiem biedy zimno i pusty brzuch były dla niego normą. Widząc, że Opiekun nie ma dla niego żadnych specjalnych i ważnych zadań, zrzucił z nóg mokre i brudne ciżmy i trzymając je w ręce gdzieś wybiegł. To niepojęte ile w tym chłopku nagromadziło się energii, mógłby nią obdzielić ze trzy osoby.
           Powietrze było nasączone niezliczoną ilością wilgotnych drobinek. Wbijały się w każdą szczelinę ubrania, sprawiając, że natychmiast stawało się nieprzyjemnie, wilgotne.
Wiatr szarpał czarną peleryną Opiekuna. Przystanął opatulił się mocniej i ruszył przed siebie.
Na ulicach było raczej pustawo. Jeśli już się ktoś pokazał to najczęściej ubrany był w płaszcz z sfilcowanej wełny i przebiegał szybko, by zniknąć za rogiem lub w przyjaźnie otwartych drzwiach. Nie rozglądając się na boki, pogoda odstraszała skutecznie, zabijając ciekawość. Kto tylko mógł sobie pozwolić na ten luksus chował się w jakimś przyjemniejszym miejscu. Był jedyną osobą, która w własnej woli spacerowała po ulicy.
               On na przekór pogodzie nie śpieszył się. Chciał wsłuchać się w miejsce, zrozumieć jego mowę, nie bez przyczyny rzucił go tu los. W nocy zrozumiał, że nie chodziło o niego, czy o kogokolwiek z ludzi, tylko o to miasto. To ono było pępkiem tego świata, musiał dowiedzieć się, dlaczego.
Postanowił zacząć od tej farbowanej, pseudo uzdrowicielki. Skręcając w zaułek prowadzący do jej miejsca pracy, wpadał w kałużę aż do kostek. Zaklął pod nosem.
         Nie narzekała na brak pacjentów, była popularna. Ostatnia deska ratunku dla zrozpaczonych chorych i ich rodzin, dla tych co tliła się w nich jeszcze iskierka nadziei. Zakon skutecznie i definitywnie poradził sobie z jej konkurentkami. Teraz pewnie to ona jest pierwsza na liście do eliminacji. Stos już pewnie czeka.
         Przed zniszczonymi drzwiami uzdrowicielki przykucnęła w dziwnej pozie dziewczyna, zawinięta w szary gruby koc. Był też całkowicie przemoczony, powykrzywiany z bólu łysy mężczyzna. Ilu ludzi, tyle dziwnych pokręconych historii pomyślał przypatrując się pacjentom rudej dziewczyny.
        Popatrzyli na niego z niechęcią, gdy tylko złapał klamkę, znaleźli w sobie siłę by zaprotestować.
-Uzdrowicielka mówiła żeby czekać. Zajęta jest- Wycharczał chłopina.
           Bał się, ale ból sprawił, że chciał walczyć o swoje miejsce w kolejce. Nawet Wędrowiec wydawał się przyjazny i mało straszny w konfrontacji z nadchodzącą śmiercią.
-Rozumiem, jednak pozwolę sobie rzucić okiem na jej robotę.
        Pomieszczenie tak jak poprzednim razem było okadzone czymś tak śmierdzącym, że zebrało mu się na wymioty. Dziewczyna tańczyła, chyba była w transie. W środku było ciemnawo, trzy postawione na piecu kaganki niemrawo próbowały rozproszyć ciemność. Zauważył kilka ogarków niektóre knoty jeszcze leciutko dymiły, musiały wypalić się chwilę wcześniej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz