Teraz mógł
zająć się dziewczyną, nadal leżącą bez przytomności na podłodze.
-Wstawaj
śpiąca królewno, przespałaś całą robotę. No dość już symulacji,
wstajemy.- Pokropił jej twarz zimą wodą. Drgnęła oblizała
wyschnięte usta i spróbowała usiąść. Przytrzymał ją żeby nie upadła.
-Duszno mi.
Udało się? -Była blado zielona, twarz tylko kilka odcieni różniła
się od sukienki. Liczył się z możliwością, że za chwilkę znowu mu zemdleje.
-Udało się a
co się miało nie udać? I ty chcesz być znachorką?- Był ironiczny, bo lubił taki
być- Nie wróże ci kariery w tym fachu, jeśli na widok krwi ryjesz nosem podłogę. Twardym trzeba być nie miękkim.
-Przyzwyczaję
się, nie byłam gotowa. -Wystękała zawstydzona jednak
niezniechęcona. Przekonała go tym do siebie. W końcu nie każdy jest od urodzenia doskonały.
-Ta zapewne,
ciekawe tylko czy kiedykolwiek będziesz?
Sam jej nie dyskwalifikował, pamiętał jednego
felczera, chirurga, co rok rzygał jak kot na widok każdej rany. Krew szczególnie ta świeża płynąca
nawet cieniutka strużką, sprawiała, że fikał koziołka i mdlał jak na zawołanie jeszcze bardziej efektownie niż ta tutaj. Nic jednak nie było go w stanie
zniechęcić, zawziął się był głuchy na krytykę i głosy
przywołującego go do porządku. Znał swoje powołanie i walczył zawzięcie o marzenie. A potem był najlepszy w mieście a może i nawet w
całym kraju. O
zwinności jego ręki krążyły wręcz legendy.
- Nie leż, zbieraj się! Tam inni w kolejce czekają, jak zobaczą taką zdechlinę to
od samego widoku im się pogorszy.
-Moment już
dochodzę do siebie
Chwiejnie podeszła do drzwi, w najgorszych snach nie spodziewała się takich wydarzeń. Zerknęła na
leżącego chłopaka złapała się za brzuch i zgarbiła. Zabulgotało jej w
kiszkach, ale nie
zwymiotowała.
-Już się nad
sobą tak nie roztkliwiaj. Dawaj następnego bidaka, bo czas leci a ty masz iść
się spotkać z potencjalną nauczycielką.
Zmiana kolorystyczna, jaka zaszła na
jej twarzy zadziwiła nawet jego. Była lepsza niż kameleon, z zieleni błyskawicznie przeszła na płomiennie czerwony.
-Że, co? Z
jaką nauczycielką, o czym Pan mówi?
-Zielarstwa,
ale ostrzegam jak się nie spodobasz to kicha, nic z tego nie będzie. Ruchy dziewczyno, ruchy i
wpuść tu trochę świeżego
powietrza, bo się na mur porzygam od tego zaduchu i smrodu. Jak ty to wytrzymujesz? Gdy zabiorą
tego delikwenta do
domu to umyjesz porządnie stół. Wygląda
tu jak po świniobiciu.
Może nie potrzebnie wspominał o
krwawych zajęciach, bo zieleń niesłychanie szybko wyparła ogniste rumieńce.
-Skaranie z
to.. Panem- zamamrotała pod nosem.
-Dawaj ich tu
dawaj, bo czas to pieniądz.- Zmusił ją do konkretniejszych ruchów,
rozbawiony swoim żarcikiem. Stanowczo poprawił mu się humor.
-Witaj
uzdrowicielko.
Dziewczyna na progu upuściła koc, w
którym do tej pory siedziała zawinięta. Dziwnie wywinięta ręka była sina i
opuchnięta.
-Z tym
złamaniem to od razu do mnie.-Nie miał czasu na część pokazową, teatr guseł i zabobonów, wskazał zydel, na którym miała usiąść.
-Ale ja do
uzdrowicielki- Spłoszyła się.
-A coś ty myślała, że chcę ci usługi
fryzjerskie zaproponować, czy co? Masz szczęście, bo dziś ja
tu się szarogęszę.
-Czy pan jest
Opiekunem? -Prawie wpadła w panikę. Zapomniała o złamanej ręce i o bólu. Przebierała nogami jak gdyby chciała
uciec tylko, że nie potrafiła podjąć decyzji.
-Tak. Daj tę rękę. Ooo paskudna sprawa, z przemieszczeniem. Naprawdę masz w życiu
fart dziewczyno. Zamknij oczy, bo muszę połapać odpryski, no i już. Czary
mary i po sprawie. Zapomniałem, jaki dobry jestem w te klocki.
Ironia losu, dziś miał tylko węszyć, nabierać sił, połazić, pokombinować. Poleniuchować w łóżku, może nawet coś poczytać. Fuchy felczera na pewno nie miał w planach.
- A ty
uzdrowicielko to jak masz na imię?
-Pereza panie
Zażądał
bandaży i deseczek. Dziewczyna miała tak zdziwione oczy jakby
poprosił co najmniej
o gwiazdkę z nieba.
-A ręce mam
wcześniej umyć? -Spytała gderliwie, wchodząc za
zasłonkę, coś stuknęło zaskrzypiało. Burczała nieustanie i chyba nawet kopnęła
ze złości w drzwi od szafy.
-Ty nie bądź
taka dowcipna, bo cię zaraz poślę do jakiejś rodzącej. Spodoba ci się to na
pewno, krew, ból. Naprawdę fajna impreza
Zza zasłonki wyszła ze zwitkiem czystej
szmaty, mogącej w ostateczności służyć za bandaż. Położyła swój skarb
dziewczynie na kolanach i podeszła do kąta gdzie leżała wielka góra śmieci i
szpargałów.
-Taaa zapewne, już
się cieszę. Takie mogą być? -Wygrzebała
ze stosu śmieci dwie w miarę równe deszczułki
-Dawaj szybko.
A ty nie ruszasz ręką żeby się dobrze zrosło, to ważne. Deski nosisz
dwa tygodnie. Koniec z podnoszeniem ciężkich rzeczy.
-To przez to
złamanie już nie będę mogła pracować? -Z
niedowierzaniem spojrzała na swoją rękę.
Myślała, że jak się zagoi to będzie tak jak dawniej, może tylko ręka będzie miej sprawna i sztywna
a na zmianę pogody będzie ją łupać.
-A, kto
powiedział, że przez rękę? W ciąży jesteś, musisz zacząć
uważać.
-Nie. Panie to
niemożliwe. Od pięciu lat jestem mężatką i nic. To teraz tak z niczego?
-Nie
powiedziałbym, że z niczego- Zaśmiał się głośno.
Miała paskudnie złamaną rękę musiało
strasznie boleć, ale to i tak był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Rodzinie
męża niewiele już brakowało by ją zaszczuć, sprawić by
uwierzyła, że jest nic niewarta i powinna usunąć się z życia męża. Mówili żeby odeszła w świat i nie
marnowała chłopu młodości. Chcieli dzieci
a ona nie rodziła. Co
dnia słyszała jak teściowie tłumaczyli
mężowi, że musi ją jak
najszybciej zostawić, poszukać innej żony takiej, co potrafi rodzić i
być matką. Na początku szeptali po kątach teraz już wcale się z tym nie kryli.
On też już nie przerywał gniewnie by głupot nie opowiadali, milczał i słuchał.
Wiedziała, że ją kocha, chcieli być z sobą, ale nie łudziła się już, że
wszystko dobrze się skończy. Pogodziła się z myślą, że któregoś dnia powie jej,
że to koniec, że ma odejść. Wtedy tylko śmierć jej pisana albo bieda i poniewierka. I stał się cud. Dziś, gdy wróci może mu powiedzieć,
że ich modlitwy zostały wysłuchane. I wiedziała, że on ucieszy się tak bardzo
jak ona.
-Do widzenia, następny czeka w kolejce. -Pogonił ją
Opiekun. Rozumiał jej radość, ale miała ją, z kim przeżywać.
-Do widzenia i
dzięki ci Panie za pomoc. Ty nie tylko mi rękę uratowałeś, ale i życie! -Wyszła ściskając w zdrowej dłoni monetę, którą chciała wręczyć
znachorce. Zapomniała o zapłacie, pognała, co tchu w piersiach by podzielić się
szczęściem z mężem.
-To z tą ciążą
to blef? - Dopytywała się zaciekawiona znachorka.
-A, co
myślisz, że chciałem odwrócić jej myśli od złamanej ręki? Trochę kiepska
taktyka, nie uważasz? Ja nie kopię leżącego, no chyba że na to zasłużył. Następnemu możesz bajerować, co tam tylko chcesz,
tylko powiedz mu, że pić gorzałki nie może jużani trochę.
Tłustego jeść absolutnie nie wolno i nic wzdymającego, czyli groch kapusta
odpadają. Jak chcesz to możesz poszaleć z widowiskiem. Potem zamkniesz interes
i pognasz do pałacu róż. Wiesz gdzie to jest?
-Każdy wie.
Tylko, po co ja tam mam iść? - Złapała się pod boki gotowa by się
wykłócać, czekała tylko żeby dał jej powód.
-Na bramie
powiesz, że jesteś umówiona z panienką Lilidią. Tylko pamiętaj jak będziesz jej
pyskować to ona skonsumuje cię na obiad. Chyba, że pójdziesz w tej
brudnej szmacie to cię nie tknie, będzie się
brzydzić.
-Pójdę...
pewnie, że pójdę, a co miałabym nie iść. Panie a ona naprawdę je ludzi? -Cała jej bojowość rozmyła się błyskawicznie.
-Zgłupiałaś
całkowicie? Trochę krwi dziewucha zobaczyła i od razu we łbie się pomieszało.
Myślisz, że taka apetyczna z ciebie sztuka?
-Połapać się
nie mogę, co prawdą a co to żartem.
Łuki brwi zadarła wysoko, aż
załamały się pod dziwnym kątem. Przez co jej twarz nabrała takiego trochę
psiego wyrazu. Znał go doskonale taki proszący, lekko zdezorientowany,
niewinny. Teraz już wiedział, czemu ją polubił, miała
wrodzony talent, jej twarz potrafiła wyrazić więcej niż wartki potok słów.
-Żegnam.
Nie miał zamiaru tłumaczyć jej,
kiedy mówi poważnie a kiedy żartuje. I tak już zbyt się spoufalił. Wyjście z tej śmierdzącej ponurej nory było prawdziwą
przyjemnością. W
końcu mógł złapać bez obrzydzenia głębszy oddech. Niestety dalej mżyło, mimo to postanowił powłóczyć się trochę bez
celu. Tak dla przyjemności, dla zaspokojenia ciekawości. Na
któreś z nędznych, bocznych uliczek poczuł nienaturalny powiew,
szarpnęło mu płaszczem. Spostrzegł tylko szybko przemieszczającą się smugę
światła.
-Dzień dobry
Emeryku!
Krzyknął, co
sił w płucach. Zaraz po tym usłyszał darcie skórzanej podeszwy o bruk. Nos
wyłowił z całej gamy innych zapachów lekki swąd spalenizny. Nie pomylił się w
ocenie sytuacji, truchcikiem podbiegł do niego ten pokurcz Emeryk. Jego twarz
nie wyrażała absolutnie żadnych uczuć. Popatrzył na niego tymi swoimi zimnymi
oczami kichnął i powiedział:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz