środa, 23 lipca 2014

23.07 Wędrowiec, płonący stos



-Dzień dobry. Powinno to raczej pana zainteresować, dwie uliczki stąd jest rynek i zostanie tam za chwilę wykonany lincz na kobiecie z niemowlęciem.
             Utonął w oczach Emeryka były jak wir jak studnie bez dna. Takiego nagromadzenia mądrości i wiedzy nie spotkał nigdy w życiu. Był skałą i opoką, także dla niego. Przy nim on Opiekun był niczym ziarenko niesione przez wiatr, nic nieznaczący pył.
-O, czym ty mówisz? 
        Oczywiście, że był zainteresowany takie sprawy zawsze doprowadzały go do białej gorączki. Chrzanić obojętność kodeksy i równowagę. Tragedia jest tragedią bez względu czy chodzi o jedną osobę czy o całe narody.
Jeśli zaś Emeryk chciał uchodzić ze służącego niech tak będzie. Jeśli chce udawać na przykład guzik u kamizelki, on Wędrowiec to uszanuje, i sam będzie głośno mówił, że Emeryk jest tylko guzikiem.
-Stos gotowy. Czarownica i jej diabelski pomiot mają zaraz spłonąć. Wskazany pośpiech!
                I tyle go widział. Musiał przyznać, że był diabelnie szybki. Ciekawiło go ile w wyglądzie Emeryka jest iluzji a ile rzeczywistości. 
          Sam też nie czekał bezczynnie na dalszy rozwój wypadków, ślizgnął się ryneczek. Nie chciał się spóźnić, zbyt duża stawka.
       Zdążył dosłownie w ostatniej chwili. Wielki i rozłożysty w ramionach niczym dąb drab, ubrany w kolory zakonu właśnie podchodził z płonącą pochodnią do stosu. Przywiązana do pala młoda kobieta rozpaczliwie błagała o łaskę dla opatulonego w biały becik niemowlaka. Pomyślał, że jej prośby ruszyłyby nawet kamień, ale najwidoczniej serca ludzi zakonu były ulepione z czegoś twardszego.
        Mżyło, dwaj mężczyźni polewali stos żółtawą cieczą, pewnie dla pewności by deszcz przypadkiem nie stłamsił płomieni. Widowisko wymagało odpowiedniej ognistej oprawy. Gawiedzi należy się zapadająca w pamięć rozrywka
-Stój gnoju, ani się waż! -Ryknął z taką siłą w głosie w stronę kata, że tamtego prawie zcięło z nóg. Ramiona niczym konary szarpane wichrem tłukły przestrzeń wokół siebie, oprych próbował utrzymać równowagę. Opięte na nieproporcjonalnie chudym do reszty ciała tyłku, skórzane portki zatrzeszczały podejrzanie.
             Niemowlak zawinięty w biały obszyty koronką becik leżał wysoko na stosie gałązek i słomy. Wystraszony rykiem Opiekuna zaczął zanosić się od przeraźliwego płaczu. 
-W imieniu zakonu przywołuję cię do porządku!- Usłyszał za plecami
         Wędrowiec odwrócił się w stronę krzyczącego, słusznie podejrzewając, że to właśnie jego tak bezpardonowo próbowano przywołać do porządku.
-Wykonujemy tu właśnie wyrok na zbereźnicy a zarazem czarownicy i na jej diabelskim pomiocie by oczyścić nasz świat z brudu i zła. Więc odejdź i nie przeszkadzaj! Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.
           Zakonnik był pięknym, postawnym mężczyzną. Trafił mu się następny zepsuty przystojniak, ilu jeszcze spotka takich w tym mieście? Po to głos ukochanej przywiódł go w to miejsce, by się z nimi szarpał i karał? Wielkie, zielone jak szafiry oczy mężczyzny okolone ciemnymi, gęstymi rzęsami skutecznie ukrywały zło, które wypełniało tego człowieka. Gęsta jasna czupryna i pełne usta, musiały robić na kobietach piorunujące wrażenie. Zakonnik był świadom swego zniewalającego uroku, uczynił z niego swą broń i siłę. Hipnotyzował  ludzi urodą niczym tańczący wąż a potem zniewalał ich umysły. By zabierać wprost w gorące czeluści piekła.
-Ty!-Opiekun wskazał na zapłakanego, wysokiego chłopaka stojącego blisko stosu.
- Rozwiąż dziewczynę i sprowadź ją z dzieckiem bezpiecznie na dół.
          Chłopak strachliwie zerknął na zakonnika, tak jakby oczekiwał ciosu. Na twarzy miał wypisane cierpienie i rozpacz, nie trudno było się domyślić, że jest ojcem dziecka. Silne łapska ubranych na czarno osiłków, bezlitośnie wykręcały mu dłonie do tyłu. Trzymali go tak by musiał oglądać cierpienie i śmierć dwóch ukochanych istot.
       Histeryczny płacz dziewczyny pomógł się zdecydować i pokonać swą bierność chłopakowi. Wyrwał się zdezorientowanym, pilnującym go pachołkom zakonu i sprawnie wskoczył na stos.
-A ty gnojku- Opiekun zwrócił się do zakonnika grzeczniej niż miał ochotę- Wiesz gdzie ja mam twój zdegenerowany zakon? Właśnie się zastanawiam całkiem poważnie czy nie zajmiesz miejsca dziewczyny, żeby wszyscy widzieli, że gówno jesteś wart. Zło miało być palone to spalimy prawdziwe zło a nie niewinną dziewczynę! Mówiłeś, że ogień lubi potwory. Zapewniam, że ciebie w takim razie pokocha od pierwszego wejrzenia, szczególnie, że zadbaliście żeby stos pięknie płonął.
-Zapłacisz!
      Zakonnik próbował coś jeszcze powiedzieć, ale wściekłość Opiekuna była zbyt wielka by dopuścił go do słowa.
-Co bredziłeś przed chwilą? Jeśli zło jest w tej dziewczynie to płomienie chętnie przyjmą ofiarę? Komu złożymy w takim razie ofiarę z ciebie? Kto się o ciebie upomni?  -Zdenerwowany złapał go za jasne gęste włosy i pociągnął w stronę stosu. Zrobił dwa a może trzy kroki, gdy poczuł, że za zakonnikiem podąża ktoś niewidzialny.
-Ty Dhuel spierdzielaj, bo jeszcze chwila i tobie sprawię łomot!- Wściekły krzyknął przez ramię, rozpoznając ukrywającą się przed wzrokiem ludzi istotę- Nie żartuję obiję ci mordę tak, że nikt cię w domu nie pozna!
         Tuż za plecami zakonnika zmaterializował się brat bliźniak Karana. Kropla w kroplę podobny do siłacza. Nie polubił go, jeśli Karen od pierwszego spojrzenia robił dobre wrażenie, jego brat wręcz przeciwnie.
-Masz racje Wędrowcu, ten osobnik jest nic wart. A ty się nie denerwuj i wcale nie mam zamiaru z tobą się bić.
        Miał nawet taki sam denerwujący uśmieszek jak brat bliźniak. Tylko, że ten z braci ukrywał za nim swoje grzeszki.
-Co ci zawiniła ta dziewczyna? -Skupiony na zakonniku i Dhuelu nie zauważył, kiedy większa część ludzi zgromadzonych na rynku przyklękła na kolano. Szybko zrozumiał, dlaczego tak postąpili.  Niebiański gnojek zadbał o wizerunek. Świecił niczym zorza polarna na dopalaczu.
-Wyłącz te tandetne światełka- Zażądał stanowczo.
O dziwo posłuchał go od razu i nie wyglądał już robaczek świętojański.
-W tym sęk, że nic mi nie chciała zrobić- Zaśmiał się bezczelnie.
Budził w nim obrzydzenie, okazał się być obrzydliwym, skarlałym, niemoralnym bóstwem, które szczyciło się swym zepsuciem.
-Ty skurczybyku chciałeś ją spalić, bo odrzuciła twoje awanse?! -Opiekun wyrwał mahoniową laskę stojącemu po jego prawicy sztywnemu elegantowi i przywalił nią przez czerep olbrzymiemu bliźniakowi. Przyłożył się i walnął aż łupnęło.
     Wnerwiający uśmiech zniknął natychmiast, zresztą jego właściciel również.
       Potrafił być jeszcze szybki. Nie uważał jednak sprawy za skończoną, jeśli tamten tak myśli, to się przeliczył.
         Tłum zaszemrał jak to miał w zwyczaju, gdy zaczynał przeżuwać informacje i myśleć. Ludzie patrzyli na Opiekuna z pokorą, której gdy przybył na plac zupełnie im brakowało. Wystarczyło walnąć w odpowiedni, świątobliwy czerep a od razu pojawił się szacunek. Zgromadzeni tutaj ludzie wiedzieli, że trzeba mieć dużo odwagi i siły by sprzeciwić się prawdziwemu bóstwu. Opiekun zrobił o wiele więcej, bez cienia strachu skutecznie zaatakował i przeżył, to był prawdziwy wyczyn.
        Emeryk stał opodal i jak gdyby nic niedbale kopał walające się tu przeróżnej maści śmieci. Uważnie obserwował całe to wydarzenie. Uśmiechnął się do Opiekuna tajemniczo, machnął ręką i zniknął. Był bardzo z siebie zadowolony.
        Wędrowiec ochłonął i z niezadowoleniem pomyślał, że tamten całkiem sprawnie wmanewrował go w sprawy swojej rodziny. Sam powinien zaprowadzić tu porządek, nie wyręczać się obcymi sobie Opiekunem. Obiecał sobie, że w stosownym czasie powie Emerykowi, co o tym myśli. Ale to w stosownym czasie i tylko wtedy, gdy wystarczy mu odwagi.
       Ryknął głośno i wyraźnie. Ktoś musiał posprzątać po figlach bóstw i fanatyków.
-Oczyszczam dziewczynę z zarzutów na niej ciążących! Jeśli komuś się nie podoba moje zarządzenie, to proszę się tu stawić i zaprotestować. Tu i teraz!
        Odpowiedziała mu zupełna cisza, tak jak się tego spodziewał.
        Dziewczyna szlochając tuliła dziecko. Maluch w ramionach matki uspokoił się na tyle, że tylko kwilił cichutko.
-Jeśli zakon ma jakieś wątpliwości to wie gdzie mnie znaleźć. Zresztą sam się u was stawie. I to już niedługo. Pofatyguję się do tutejszego oddziału by zrobić z wami porządek- Odwrócił się do tłumu i machnął znacząco ręką-, Jeśli zaś ktoś dziewczynę prześladować by się odważył, to będzie miał ze mną do czynienia. Ja ze swej strony obiecuję, że nie skończy się tylko na walnięciu laską przez łeb.
-Nasz zakon jest potęgą! Dla ciebie bezbożnika nie ma tam miejsca! Wyzuty jesteś z zasad podniosłeś rękę na Dhuela! Powinna spotkać cię za to natychmiastowa śmierć! -Zakonnik wrzeszczał jak oszalały, opluwając przy tym wszystkich wokoło.
-Za twoją bezczelną postawę dwa dni w dybach. Za obrazę mojej czcigodnej osoby dwadzieścia razów w dupsko. Tak stanowi prawo i tak się stanie. A co Dhuela to nie są sprawy dla takich głąbów jak ty! -Cała jego złość wyparowała jak zbyt mocno gotująca się woda. Przypomniał sobie to, co Emeryk pozwolił mu zobaczyć w swoich oczach. Tak tu trzeba bez emocji na spokojnie i rozważnie.Takie gnidy nie zasługują na to by tracił przez nie panowanie nad sobą. Jest prawdziwym Wędrowcem a to zobowiązuje.
-Nie ośmielisz się to zamach! -Zakonnik wydarł się jak przekupka na targu.
      Pstryknął palcami i pyskujący, zapatrzony w siebie przystojniak zamienił się w nieruchomą kukłę. Dość miał durnego gadania, ale nie mógł też dopuścić by mu zwiał. I zaszył się w jakieś szczurzej norze.
       Musiał się jeszcze upewnić czy u dziewczyny i dziecka wszystko jest w porządku. Taki stres może odbić się na psychice po czymś takim można zwariować. Nawet nie chciał myśleć, co musiała przeżywać.

-Dobrze się czujesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz