-Nie radzę.
Nie rób tego, to zbyt niebezpieczne możesz tego nie przeżyć. To nie jest dobry
pomysł, zastanów się jeszcze.- Naprawdę się o niego martwiła. To było przyjemne uczucie wiedzieć, że ktoś go traktuje tak normalnie, po
ludzku. Ironia losu ona nie była człowiekiem on już chyba też nie. Przez długie lata przyzwyczaił się, że ludzie tylko
czegoś oczekują, wymagają, o niego nikt się nie martwił. Obcy wyniosły odgrodzony murem i
samotnością. Nikt prócz Hadwigi. A teraz
spotkał Lilidię, która jeszcze nie wiedziała o tym, ale już czuła
do niego coś, czego nie powinna. Odsunął od siebie tą myśl, nie chciał tego
wiedzieć. To nie może zdarzyć się po raz drugi w jego życiu. Nie był gotowy,
nigdy nie będzie.
-Ona tego
chce. Właśnie, dlatego się tu znalazła. Te bezmyślne łosie myślą, że ją
uwięzili, a to nieprawda. Ona tu przybyła, bo tego chciała i najwyraźniej ma
jakiś interes do mnie. Pewnie podstępna z niej sztuka to i chce upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu. Muszę być czujny i sprytniejszy od niej.
Wiedział, że pomimo braku zaangażowania zabrnął o kilka małych kroków za daleko, nie wyplącze się z tej gry. Nie wróci do
pałacu i nie spakuje swojej torby tak jak planował,
już nie ucieknie do górskiej samotni. To było denerwujące miał ochotę krzyczeć i kląć bo
stracił kontrolę. Jak jakiś muł wlazł w sam środek
śmierdzącego bagna, które wciąga go coraz głębiej i głębiej. Nie miał już alternatywy ani luksusu bezpiecznej ucieczki.
-Mam nadzieję,
że wiesz, że z nimi nigdy nic nie wiadomo. W naszych księgach są tak sprzeczne
informacje, że sama nie wiem, co o nich myśleć. Brałeś pod uwagę, że może to
być zręcznie zastawiona pułapka?
Uśmiechnął się pod nosem, nie doceniała
go, trochę się to kłóciło z tym, co wcześniej mówiła. Był za stary i za
rozważny by nie zadbać o swoje bezpieczeństwo. Na szczęście nie zniedołężniał
całkiem przez te wszystkie lata, znał jeszcze parę przydatnych sztuczek. Choć się wściekał buntował i nie wiadomo,
co jeszcze to nie działał całkiem na
oślep i zawsze myślał o wyjściu awaryjnym. Może i miał momenty, że bardzo chciał umrzeć, ale był
zbyt wielkim tchórzem by iść w objęcia tego, co ostateczne, miejsca skąd nie ma
ucieczki i powrotu. Nie powiedział jej o
tym, to nie był dobry moment by zaimponować albo stracić wszystko w oczach kobiety szczególnie tak
pięknej jak Lilidia.
-Pomyślałem o
bardzo wielu możliwościach, nie jestem nowicjuszem w świecie intryg i
przekrętów. Zbyt wiele niewiadomych w tym równaniu bym
odgadł prawdę na odległość, potrzebuję więcej danych. Nie mam wyjścia muszę iść
i się przekonać, o co jej chodzi, inaczej nie dowiem się niczego.
Han znudzony dyskusją ziewnął, nie interesowały go stwory o których nie miał pojęcia ani tym
bardziej intrygi. Teraz, gdy Lilidia
zmieniła zdanie i była żywo zainteresowana dyskusją nie musiał już ruszać jej
na odsiecz.
-Pójdę z tobą, razem może damy radę, tak będzie bezpieczniej.
Ujęła go tym, że zaproponowała pomoc. I co z tego, że taka postawę dyktowała
ciekawość. Docenił jej
gest.
-O nie, nic z
tego. Nie zgadzam się. Nie dość, że nie masz sił po przebytej chorobie, to
jeszcze wyraźnie czuje, że to zaproszenie wystawione jest dla jednej osoby.
Dojechaliśmy na miejsce. Jak wam się podoba?
Co prawda przez to małe okienko nie
było wiele widać. Han nie wytrzymał przykleił nos do szybki. Zadziwiające, że
potrafił przez tak długi czas siedzieć po cichu i wcale nie był zainteresowany
tematem. Zawsze wydawało mu się, że młodzi ludzie są ciekawi świata i
nietypowych opowieści, oczekiwał, że będzie chłonąć każde słowo z ich ust, zadawać niewygodne pytania. Pomylił się i to bardzo.
Honika za to słuchała
jak zahipnotyzowana, jednak nie wtrącała się do rozmowy. Ukradkiem wycierała
łzy do czarnej wełnianej chusty z frędzlami, cierpliwie czekała na swoją kolej.
Odniósł wrażenie, że chce mu o czymś opowiedzieć, ale nie może się zdecydować. Widocznie albo mu nie ufała albo
to nie był odpowiedni moment na tę rozmowę.
Wędrowiec był pewny, że Honika nieraz stała za bramą i przyglądała się rodowej
posiadłości. Zaraz będzie mieć możliwość zerkania do woli, nawet lepiej będzie
mogła dotykać i cieszyć się w spokoju.
Zostawił za plecami swoje dawne
życie, wstępnie rozliczył się ze zmorami odbierającymi sen. A mimo to coraz
częściej brzęczały mu w głowie wspomnienia. Niczym rój wściekłych leśnych
pszczół.
Tak jak teraz.
Nie mógł wypędzić ze swej głowy
natarczywych obrazków z dalekiej przeszłości
Pędził wtedy przez las, natchniony z
masą planów na przyszłość. Był jeszcze pełen wiary, że odmieni ludzi i świat na
lepsze. Z zamyślenia wyrwał go krzyk kobiety, wyła z bólu przeraźliwie jak
dzikie, ranne zwierzę walczące o życie. Echo rozchodziło się promieniście po
lesie niosąc daleko ból i cierpienie zawarte w niezrozumiałych wrzaskach. Bez
zastanowienia zatrzymał konia i zeskoczył z siodła. Buty utonęły w miękkim
nasączonym poranną rosą mchu. Zaczął uważnie nasłuchiwać, król musiał poczekać
na swoją kolej.
Była gdzieś
niedaleko, ochrypła od tego wrzasku i walki.
Przedzierał się przez gęste kolczaste krzaki wczepiające się niczym pazurami
potworów w jego czarną pelerynę.
Leżała na
plecach, pierwsze, co mu się rzuciło w oczy to jej wielki wydęty brzuch.
Rodziła, ale nie wszystko szło tak jak powinno, dziecko było źle ułożone.
Czarnymi połamanymi paznokciami darła poszycie, oczy miała zamknięte, wyła z
bólu. Nie czekała na pomoc, czuła nieuchronnie nadchodzącą
śmierć ale jeszcze
jakiś mały promyk nadziei kazał jej walczyć. Więc walczyła resztkami sił, chciała odejść jak żołnierz, który do ostatka
zmaga się z przeznaczeniem. Była twarda, jaka mogła być?
Biedaków życie nie rozpieszczało.
Nigdy wcześniej nie odbierał porodu.
Leczył matki i płody, zmieniał pozycję dziecka na właściwą, lecz sam poród
zostawiał akuszerce.
Niewiele z
tego pamiętał.
Kwitły świerki, żółty pył wisiał w
powietrzu, oprószył długie, gęste rzęsy rodzącej delikatnym
puchem. Nie była pięknością, opuchnięta od ciąży, zniszczona ciężka pracą.
Pucułowate policzki zadarty nos, wystająca górna warga. Nie była nawet ładna.
Ale te jej żółte świerkowe rzęsy na zawsze wryły się w jego pamięci i smugi łez
zmywające żółty pył z policzków. I dziecko czerwone pomarszczone wrzeszczące.
Cud życia,
serce biło mu jak oszalałe, odnalazł w sobie nieznane zaskakujące uczucia.
Przez tę chwilę, gdy trzymał nowonarodzoną dziewczynkę w ramionach, zazdrościł zezowatemu zarośniętemu jak niedźwiedź bartnikowi. Bez
wahania oddałby wszystko by to dziecko było jego. Wiedział, że nigdy niedane
będzie mu tak wielkie szczęście, że nie będzie całował zwiniętej w pięść rączki
swego dziecka.
Zostawił dla
małej dar, złoty łańcuch. Nigdy więcej nie wrócił do tych ludzi bał się, że
dziewczynka całkiem skradnie mu serce, że pokocha ją jak własną córkę.
Po latach opowiedział to Hadwidze nie
zrozumiała, dlaczego nie interesował się losem dziecka. Myślała, że wzgardził
dzieckiem, biedą rodziców, ich prostym życiem. Nie wytłumaczył
jej w jak wielkim jest błędzie, bo co miał powiedzieć, że w jego oczach
niewiele różnił się król od wieśniaka w lepiance? Nie miał odwagi uzmysłowić
ukochanej jak wielka przepaść jest między jego światem a jej. Nie tłumaczył, milczał a ona chyba pojęła jak mu trudno i że źle go oceniła. Nigdy
nie wrócili do tej rozmowy. Z zamyślenia wyrwał go głos oszołomionej babci
Holockiej.
-Nie mogę w to
uwierzyć. Ja w ogóle nie wiem, co się dzieje, jestem zupełnie zdezorientowana.
Na dodatek ta wasza rozmowa zupełnie mnie przeraziła.
Babcia patrzyła na niego z pretensją,
tak jak przypuszczał wszystko skupi się na nim, chorej czepiać się nie będą.
-Proszę nie
martwić się na zapas. Teraz należy się cieszyć z poprawy losu i pięknego domu
Kareta zatrzymała się płynnie, bez szarpania tuż przed szerokimi marmurowymi schodami. Ktoś
energicznie otworzył drzwiczki i natychmiast zobaczyli ironicznie uśmiechniętą
twarz Karana. Nie wiedzieć, czemu ale był z siebie bardzo zadowolony.
-Wszyscy żyją?
Urocza pacjentka nie rozpadła się na milion kawałków?- Zaćwierkał słodko,
zezując na Lilidię.
-Prosty
człowieku dziękuję za twą troskę, a do tego miliona to gdzie się nauczyłeś
liczyć? Ziarnka kukurydzy na polu dziedzica liczyłeś dla zabicia czasu?-
Zgryźliwie zapytała go urocza pacjentka, o dziwo
odwzajemniając uśmiech.
-Pani, woziło
się światowych ludzi a że ucho mam czułe to słyszy się to i owo przy okazji.
-Zapewne. -Lilidia słysząc takie wyjaśnienie z dezaprobatą złożyła usta w ciup.
Opiekun miał
wrażenie, że dziewczyna ma wielką ochotę przetrzepać Karanowi skórę. Upewnił się właśnie, że dobrze
podejrzewał, była kobietą czynu, nie
zwykła siedzieć i czekać, co jej przyniesie los. Nie zamierzał czekać na jej
następne pytanie, musiał być szybszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz