Ostatnio mieliśmy kontrolę. Prawdziwą, poważną,
weterynaryjną- Lupkową, więc żarty się skończyły. Po pierwsze kontrola miała na
celu stwierdzić naocznie istnienie Feli, organoleptycznie przekonać się czy czarny
diabeł nie jest tylko mitem, miejską legendą. W końcu ktoś o odpowiednich
uprawnieniach musiał sprawdzić czy Fela nie jest tylko wymysłem mojej wybujałem
wyobraźni i możliwości programów graficznych. Padło na Anię i Lupka, tak bywa) Po
drugie ktoś, kto zna się na rzeczy musi w końcu potwierdzić, że Fela to
pozytywnie zakręcony świr. Żaden tam ospały, wiecznie śpiący burek, ale radosny
głupek. O ile oko weterynarza czytaj Anki (tak, tej samej, z którą
dyskutowałyśmy o seksie ropuch w „Toksycznym królewiczu”, ci, co czytają bloga wiedzą,
o co chodzi) od razu wyłapało, że nie jest to przebrana koza lub może
elektroniczna zabawka to z Lupkiem było trudniej. Trudno jest, bowiem potwierdzić
fakt istnienia czarnego diabła, gdy usilnie udaje się, że nie zauważa się
obiektu badań. Wiem, trudno w to uwierzyć, ale Lupek nie zgłupiał na widok laski,
chłopak swą godność ma i nawiasem nawyki starokawalerskie też. Jednak Fela nie
była by Felą gdyby Lupka nie rozkręciła pomimo jego chłodnej i na początku
nieprzejednanej postawy. Anię też szybko
a rozpracowała albo raczej zawartość jej kieszeni, bowiem każda, choć trochę
kumata Fela wie, że pewni ludzie w kieszeniach noszą pyszne ciasteczka. Po co
noszą? Nie dla ozdoby i wygody, ale po to by dzielić się pysznościami z
najcudowniejszymi Felami na świecie. Czy to miejsce, czy szaleństwo czarnego
diabła spowodowało nie wiem, ale Lupek zapomniał, że zgrywa się na
dystyngowanego, poważnego malamuta i poszalał z postrachem kretów w ogrodzie.
Aktualnie panujące nam szaleństwa atmosferyczne,
wyrażające się w obfitych i niemal nieustannych opadach deszczu skutecznie
zabiły ducha szaleństwa czarnej. Przy próbie namowy na brykanie w strugach
deszczu Fela popatrzyła na mnie jak na kosmitę, ziewnęła i ani drgnęła. No cóż
nie bez powodu mówi się, że w taką pogodę nawet psa nie wygonisz na spacer.
Ogólnie, co poniedziałek zastanawiam się, dlaczego to
Fela nie gra wilkora w „Grze o tron” Byłaby idealna ma wdzięk, dzikość a może
szaleństwo w oczach. Ma zadatki na gwiazdę, jedyne, ale, to cierpliwość do
pozowania do zdjęć. Fela doskonale prezentowałaby się na czerwonym dywanie w
naturalnym futrze. Tyle, że nie dostała szansy by zauroczyć, rzuć świat na
kolana, ale kto wie. Może kiedyś?
Wracając do inwigilacji i kontroli, ostatnimi czasy
prześladuje nas kos. Nie musicie sprawdzać pisowni i zastanawiać się czy
zrobiłam błąd, bo ja naprawdę chciałam napisać kos. Na początku z uporem
maniaka ponad miesiąc próbował staranować drzwi balkonowe. Żadne tam
przypadkowe zderzenie z szybą a świadomy atak w celu sforsowania przeszkody.
Nie udało się robić szyby, ale kos się nie zniechęcił, tylko zaczął atakować
okno w łazience. Co nadal niezrażony niepowodzeniem czyni. Gdyby tylko
zaprzestał na ataku szyby, ale to podstępne ptaszysko postanowiło nas podglądać.
Na początku siadał na parapecie i zaglądał przez okno do pokoju mojego syna,
ostatnio zaś przyłapałam go jak zagląda do mojej sypialni. Nie wiem czyim
szpiegiem jest ten kos, ale mam swoje podejrzenia. Więc, tak albo nasłały go
korporacyjne krety albo to jakiś przebiegły podstępny kosmita. Pytałam Feli,
ale ona jeszcze ptaka nie rozgryzła…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz