środa, 7 maja 2014

07.05 Wędrowiec, pytanie retoryczne.




-O jest Karan. -Stwierdził z ulgą Opiekun, który nie mógł zrozumieć, dlaczego ta zwykła minuta ciszy sprawiła, że poczuł się tak niezręcznie.
         Wielki, nabity mięśniami misiek stał w drzwiach głupio szczerząc zęby. Jak gdyby nic rozglądał się w poszukiwaniu nocnika, którym straszyła wcześniej dziewczyna. Trochę niepewnie pociągał nosem, teraz to Opiekun zaczął chichotać. Wiedział, co to za smród tak zaskoczył osiłka. Zapach maści, którą smarował Lilidi plecy mógłby powalić nawet byka.
-Wszystko zapakowane możemy jechać.
        Olbrzym dyskretnie próbował zajrzeć pod łóżko w poszukiwaniu sterty kocich trupów, albo czegoś jeszcze gorszego.
-Dobrze już nie szukaj pod łóżkiem ani w szafie tanich sensacji tylko bierz tę jędzę ale delikatnie, bo mimo wszystko trochę ją lubię, ale nie mów o tym nikomu. - Dokończył szeptem
        Karan podniósł dziewczynę z taką łatwością jak gdyby nic nie ważyła. Wędrowiec miał wrażenie, że ten aksamitny tobołek ukrywający Lilidię wręcz płynął w powietrzu, jak piórko unoszone przez wiatr.
Gwizdnął z podziwem.
-Nie ma to jak siła mięśni. Kobiety muszą nagminnie mdleć z zachwytu, co Karanie?
W odpowiedzi olbrzym zamruczał niewyraźnie pod nosem. Nie było w nim nic z czołobliwości innych służących. Wyróżniał się zbyt mocno, jakby chciał coś podsunąć, wyjaśnić  Opiekunowi samą swoją obecnością. Na dodatek jego grymasów bały się nawet paskudne pająki.
-Kim jesteś? -Nieoczekiwanie z pod warstwy narzuty wydobył się głos Lilidi. Mieszanka strachu i ciekowości była tak wielka, że nawet warstwa grubego materiału nie była jej w stanie ukryć, zagłuszyć.
-Karan, służący- Odparł flegmatycznie.
Uzyskała tylko tyle, że przestał się głupio uśmiechać.
-Akurat. Możesz takie bzdury wciskać innym. –Prychnęła rozdrażniona-, Jeśli ty jesteś zwykłym służącym to ja jestem kotem w butach. Ja poważnie pytam, kim jesteś naprawdę? – Nie odpuszczała łatwo.
         Wędrowiec nerwowo pocierał dłonią czoło, zaczął się zastanawiać, dlaczego dziewczyna zadawała właśnie teraz takie pytania. Czyżby bała się pułapki? Czy może Karana? W końcu kawał mięśniaka z niego. Może zbyt zaufał instynktowi, i popełnił poważny błąd? Czyżby jego pycha i wiara we własne możliwości i potęgę wzięła górę nad rozsądkiem? Z mięśniami nawet największymi poradzi sobie bez problemu, ale czy z tajemnicą też? Pełen wątpliwości niczym bezpański kot pcheł czekał na odpowiedź.
-Przykro mi panienko, jeśli cię moja odpowiedź nie zadowala, ale innej nie otrzymasz.-Wywrócił przy tym znacząco oczami w stronę Hana, pociągnął znacząco nosem i zamilkł.
-Nie wiem, czemu ukrywasz prawdę, i nie wiem, czemu udajesz służącego. Tak prawdę mówiąc to nie podoba mi się to wszystko.- Marudziła zawinięta w miękki aksamit. Miała ochotę odwinąć materiał i spojrzeć prosto w oczy mężczyźnie, którego silne ramiona oplatały jej wątłe ciało niczym imadło. Mężczyźnie, który udawał kogoś, kim na pewno nie jest. Zrezygnowała, najpierw ze strachu, choć raczej bardziej przez przelotne przeczucie. Zrozumiała, że jest na właściwej ścieżce, dotarła tam gdzie całe życie zmierzała.
-Zadowalanie kobiet zawsze przychodziło mi z największym trudem, a teraz proszę schylić głowę, bo wsiadamy do karety.
  Rzeczowo i na temat, prawie jak ja, pomyślał rozbawiony Wędrowiec. 
          Musieli się pośpieszyć wokół przystawali już pierwsi, co odważniejsi gapie. Nic dziwnego, w końcu kareta w takim miejscu nie była czymś normalnym a prawdziwą sensacją. Sąsiadów, mieszkańców zaułków i ruder zżerała ciekawość, dużo by dali by się dowiedzieć, kogo to się wynosi zawiniętego tak dokładnie w kosztowne materiały. Ci mieszkający najbliżej byli całkowicie zdezorientowani, widzieli babcię i Hana a przecież nikt więcej z nimi nie mieszkał, wiedzieliby gdyby było inaczej, przecież tutaj się nic nie ukryje. Więc kogo wynoszono? Zaaferowani ludzie snuli domysły, przekrój był szeroki. Od wersji makabrycznych, do skandalu, a jeszcze inni potrafili wpleść w to wątki o siłach nadprzyrodzonych.
         Nie było się co łudzić, wieść o tej dziwnej przeprowadzce rozniesie się po mieście szybko i skutecznie jak najzjadliwsza zaraza. Wędrowiec nie martwił się tym zbyt mocno. Jutro dziewczyna będzie w stanie chronić nie tylko siebie, ale i swoją przybraną rodzinę.
        Zauważył w tłumie mocno nakrapiany piegami nos ciekawskiego, tykowatego wyrostka, głupawy uśmiech brudnego rzemieślnika trzymającego na rękach usmarkane dziecko. Kobietę o wyblakło-niebieskich, wyłupiastych oczach, która trzymała w ręku wałek brudny od ciasta. Nagle poczuł jak wzbiera w nim złość, kipi niczym zbyt mocno gotowana zupa. Miał ochotę wskoczyć w tłum walić ludzi po głowach, szarpać za włosy. Dlaczego? Nie wiedział. Czy tylko za to, że są tak żądni sensacji? Stoją tu z otwartymi ustami i wybałuszanymi oczami, pożądliwie wypatrując trupa, ran, czy choćby przepędzanej kochanki. Może zdenerwowała go ich bierność, bieda, beznadziejność nędznego żywota, brak perspektyw? Nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. Sam nie był bez winy, nie powinien nigdy nikogo tak pochopnie oceniać. W niczym nie był lepszy od tych ludzi tyle ze miał władzę.
       Karan wyczuwając nastrój klepnął Wędrowca po ramieniu.
       Otrząsnął się ze złych myśli takich, które nie powinny pojawić się w jego głowie. Był profesjonalistą, powinna cechować go chłodna ocena sytuacji. Było mu wstyd, najgorsza była świadomość, że ten obcy dziwny człowiek doskonale wiedział, co się z nim działo. Wsiadł do karety, rozedrgany niczym struna z końskiego włosia. Stres źle wpływał na jego biedne serce. Kawał stulecia, Opiekun skarżący się nerwobóle. Nikt, nawet on  nie jest doskonały, stwierdził ze smutkiem.
-Nie zmieniaj tylko tematu, czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć? -Lilidia próbowała przekręcić się tak by zobaczyć twarz Karana. Nie było łatwo kapa krępowała jej ruchy. 
-Pani jest milion rzeczy wartych zainteresowania, ale czy ja prosty człek mogę cokolwiek doradzać tak światłemu towarzystwu?
          Służący, który lubił się droczyć, i do tego uważał, że może bezkarnie to robić. Świat musiał się mocno zmienić przez te dwieście lat, pomyślał Wędrowiec.  Z drugiej strony, po co Karen udawał służącego, jeśli robił wszystko by się zdekonspirować? Dla zwykłej zabawy, prowokował?
-Prosty człowiek, akurat. -Parsknęła niczym dzika kocica, wyswobadzając ręce
-Miłej podróży panienko, będę się starał jechać ostrożnie.
        Dziwne, ale Karen nic sobie nie robił z niepokoju i podejrzeń dziewczyny. Wiedział, kim jest Lilidia i nie zrobiło to na nim żadnego nawet najmniejszego wrażenia. Nie widział różnicy pomiędzy nią a resztą towarzystwa. Zachowywał się jakby już nie raz widział przedstawicieli rasy Werian, i Opiekun zrozumiał, że tak było istotnie.
       Ludzie nie kontaktowali się w żaden sposób z Werianami tego był pewny. Nie widywali się z nimi nawet wtedy, jeśli bardzo tego pragnęli. Jedynym wyjątkiem od reguły była tajemnicza wycieczka Lilidii po za teren jej ludu. Woźnica tylko przypomina z wyglądu człowieka, ale na pewno nim nie jest, był już tego pewien.
         Karen nie zważając na pytania i mars na twarzy Wędrowca po prostu trzasnął drzwiczkami i poszedł robić swoje, pogwizdując sobie przy tym wesoło.
           We wnętrzu karety zapadła cisza. Babcia wbiła się w kąt, ukradkiem zerkając przez szparkę między zasłonką i okienkiem. Upewniała się czy aby sąsiedzi widzieli, do jakiego wsiadła cudeńka. Han próbował się tak usadowić by dyskretnie asekurować dziewczynę. Wędrowiec zamyślił się, analizował to, co się dzieje wokół i próbował się domyślić, dokąd go to doprowadzi.
-Lilidia, kim może być nasz osiłek?- Zwrócił się do dziewczyny
-Nie mam pojęcia. Ustawił tak silną barierę, że dla mnie jest nie do przejścia. W ogóle nie mogę go czytać, tak jakby był w środku pusty i nie miał uczuć ani myśli. Tak jakby go tu w ogóle nie było.-Była zdenerwowana, lewa powieka drgała leciutko. Dopiero teraz zauważył, że ma delikatnie zarysowane kurze łapki wokół oczu, świadczące o tym, że dobrze odgadł, ona lubiła się śmiać. Teraz jednak była poważna ta przeprowadzka i dziwny osiłek wytrąciły ją z równowagi. Była jakby nieobecna, myślała nad czymś bardzo intensywnie.
-Często ci się to zdarza? - Wiedział, że tacy jak ona czytają emocje ludzi jak z otwartej książki. To chyba był jeden z powodów, dlaczego te dwie rasy nie mogły się w żaden sposób dogadać. Cwaniakowate podchody ludzi zawsze kończyły się fiaskiem, to musiało wkurzać. Pomimo wielu usilnych starań ludziom nie udawało się wydrzeć Werianom ziemi, bogactwa ani wiedzy. Ludzie próbowali różnych metod a gdy w końcu się zorientowali, że nie są w stanie przechytrzyć przeciwników, rozpętali wojnę.
Dziwna to była wojna. 
         Werianie gdyby tylko tego chcieli mogli zmiażdżyć ludzi z niebywałą łatwością. Mieli ku temu środki i wiedzę, a mimo to nie zrobili tego. Ograniczyli się do stworzenia niedostępnej dla ludzi enklawy gdzie żyli w pokoju. Rozochoceni i niezwykle pewni siebie ludzie próbowali przedzierać się do ich siedzib. I wtedy spotykała ich niemiła niespodzianka. Ginęli już na granicy terytorium wchodząc w nieznane sobie pułapki, nie było nikogo, kto by przekroczył magiczną linię i przeżył. Zwykle na granicy panował spokój, choć co kilka lat znajdował się chojrak, który uważał się za mądrzejszego od Werian. Umierał zdziwiony, nie mogąc zrozumieć jak to się mogło stać, gdzie popełnił błąd. Co wpłynęło na to, że się tak bardzo pomylił w swoich obliczeniach i planach.
-Tak naprawdę pierwszy raz, dlatego tak mnie to niepokoi.
           Sytuacja była poważna, Karen jest przedstawicielem nieznanej im obojgu rasy. Nie przypominał sobie nawet opowieści, do których mógłby go dopasować. Zresztą to, kim naprawdę był woźnica nie miało dla niego aż tak wielkiego znaczenia. Uświadamiało mu tylko, że trzeba porządnie zabezpieczyć tyły, nie wiadomo skąd nadejdzie atak. Ani kto i kiedy zaatakuje.
-Myślisz, że może to być spowodowane tym, że jesteś wyczerpana? Czy mogła mieć na to wpływ twoja choroba?
            Widział jej zmasakrowane ciało wiele dni po ataku bestii w ludzkich skórach. Mógł się tylko domyślać, jakim urazom uległa, gdy przez wiele godzin katowali ją ci szubrawcy. Liczył się z możliwością, że na skutek pobicia i szoku straciła część swych niebywałych talentów. Doprowadzili ją do stanu, w którym zwykły człowiek nie miałby szans na przeżycie. Być może za przetrwanie musiała zapłacić słoną cenę? Tylko, dlaczego dała się tak skatować? Co chciała osiągnąć? Następne pytania bez odpowiedzi.
-Nie sądzę. Ciebie mogę troszkę lustrować, a przecież jesteś mocno zabezpieczony.
Gdy tylko zaczęły działać ziółka i igiełki, które jej zaaplikował poczuł jak niezdarnie ślizga się po jego tarczy ochronnej. Osłabiona chorobą próbowała przyklejać się na oślep jak pijawka do jego myśli. Łaskotał go ten niematerialny dotyk, nie za bardzo  ale trochę tak. Przypominało to nieco delikatny dotyk piór, to było zupełnie nowe doświadczenie. Tak naprawdę dla świętego spokoju dał jej troszkę poczytać w swojej głowie, wyszedł z założenia, że należy się jej trochę radości. Zajmie się czymś i uspokoi. Nie pokazał jej niczego istotnego, same nic nieznaczące błahostki. Być może dla niej miało znaczenie, co wczoraj jadł na obiad i czy mu smakował. Nie ucieszył go za to wcale fakt, że Karen potrafił się zabezpieczyć równie skutecznie jak on a nawet lepiej
         Znowu żałował, że dał się wpakować w tę całą coraz bardziej podejrzaną historię, miał spokojne ciche życie a tu, co krok czekały na niego niespodzianki.
-Dziwne, to wszystko jest bardzo dziwne. Niechętnie to przyznaję, ale ja też nie mogę go rozgryźć.
           Przypomniał sobie scenę przed pałacem. Nie ważna była ta cała awantura z królewskimi kokotami, od razu wyczuł, że Karen jest zawirowaniem rzeczywistości. Niewytłumaczalnym fenomenem. Nie chodziło o ciało olbrzyma ono nie miało znaczenia. Wielkie bicepsy i mięśnie jak ze stali były tylko pozorem, miały odwracać uwagę od czegoś ważniejszego. I wszystko wskazywało na to, że skutecznie odwracały.
-Myślisz, że jego obecność w mieście i w naszym życiu- Zająknęła się lekko, zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to tak jak gdyby zasugerowała, że są parą- Czy to wszystko ma związek z tym twoim nieoczekiwanym przybyciem?
Na swój sposób próbowała rozgryźć otaczającą ich rzeczywistość, była bystra wiele wiedziała. Wędrowiec był niemal pewien, że wyprzedza go o krok.  Nie była przypadkowym widzem z otwartą gębą i wybałuszonymi oczami. Nie wiedział czy się z tego powodu cieszyć czy może raczej smucić.
     Koło powozu wpadło w koleinę, porządnie zatrzęsło karetą. Twarz dziewczyny wykrzywił grymas bólu, jednak nawet nie jęknęła.
-Nie mam pojęcia, ale coś się tu kroi, coś wielkiego. Istotnego, nie tylko dla mnie. Nie wiem czy chcę brać udział w całym tym przedstawieniu, nie zdecydowałem jeszcze czy mi się to podoba, zresztą, co ja mówię zdecydowałem. Stanowczo mi się to wszystko nie podoba, zastanawiam się czy nie spakować torby i jeszcze dziś nie wracać do domu. -Mówił całkiem serio, od dawna twierdził, że czasami warto przyznać się do słabości, nie ma się, czego wstydzić. Tęsknił za swoim wygodnym łóżkiem i za ławeczką z fantazyjnie kutymi z żelaza roślinnymi motywami. Stała w ogrodzie w cieniu jego ulubionej brzozy, drobne listki przy każdym nawet najdelikatniejszym powiewie wietrzyku, grały niczym delikatne owady. Opowiadały nieustanie te swoje historie o radości i życiu. Lubił zapach listków i odcienie ich zieleni niezależne od pory roku. Teraz najchętniej też usiadłby w cieniu swojej brzozy z księgą w ręku, albo jeszcze lepiej ponudziłby się gapiąc na ptaki albo na błękitne niebo.
-Przecież doskonale wiesz, że nie pojawiłeś się tu tylko, dlatego że oni żyli w nędzy, coś poważniejszego cię tu zwabiło. Wyzwanie, którego nie potrafisz nawet nazwać. I to ci nie daje spokoju?
          W tym pytaniu znowu zawarte było drugie dno. Co z tego, że w zawoalowany sposób próbowała przekazać mu coś ważnego, rzygał już tym. Stanowczo miał dość mętnych wskazówek. A ona z jakiś powodów nie mogła albo nie chciała mówić wprost.
          Spojrzał na jej delikatną zmęczoną twarz. I nie potrafił wyłapać ukrytego między słowami prawdziwego sensu jej wypowiedzi.
        Czuł jak dziewczyna zbiera siły i mobilizuje się do próby sondowania jego emocji. Chaotycznie i zbyt gwałtownie się do tego zabrała, to był intensywny atak. Zrobiła to zupełnie po amatorsku, nawet ktoś niewprawny zorientowałby się, że dzieje się coś dziwnego. Może naprawdę wierzyła, że jest dość silna by przełamać jego moc? Nie miał zamiaru ułatwiać jej zadania, nie tym razem. Wręcz przeciwnie delikatnie osunął dobijające się do jego głowy macki myśli, zamykając się przed nią dokładnie. Musi jej wystarczyć to, co już wygrzebała w jego myślach wcześniej. Sam miał dużo do przemyślenia. Musiał zrobić korekty w swoim spojrzeniu na rzeczywistość i poukładać sobie to i owo. A do tego potrzebował trochę czasu i spokoju.
-A żebyś wiedziała wścibska babo, nie wiem, co mnie tu ściągnęło ani po co. I to rzeczywiście wyprowadza mnie z równowagi. Jak ci się podoba miasto?- Zmienił temat
-Jak sam wiesz raczej nie powinieneś zadawać tego pytania przy świadkach. Jednak stało się, więc postaram się zaspokoić twoją ciekawość, jakby to ująć? To miasto na pewno ma swoje plusy, aczkolwiek daleko mi do zachwytu. Trudno powiedzieć, co mi się tutaj mogłoby podobać, na pewno zmieniłabym dużo, bardzo dużo, wszystkim wyszłoby to na zdrowie.
          Dziewczyna nie próbowała wyglądać przez okienko karety. Nie zżerała jej ciekawość, było jej wszystko jedno, co się dzieje i jak jest tam na zewnątrz. Obojętna mina mówiła więcej niż ona sama, nie podobało jej się tu. Uważała, że miasto jest brudne, zacofane i zupełnie niewarte uwagi. Raczej nie zamieszkałaby tu z własnej nieprzymuszonej woli.

       Co więc musiało się stać, że zdecydowała się tutaj przybyć? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz