-O jest Karan.
-Stwierdził z ulgą Opiekun, który nie mógł zrozumieć,
dlaczego ta zwykła minuta ciszy sprawiła, że poczuł się tak niezręcznie.
Wielki, nabity mięśniami misiek stał w drzwiach głupio szczerząc zęby. Jak
gdyby nic rozglądał się w poszukiwaniu nocnika, którym straszyła wcześniej dziewczyna.
Trochę niepewnie pociągał nosem, teraz to Opiekun zaczął chichotać. Wiedział,
co to za smród tak zaskoczył osiłka. Zapach maści, którą
smarował Lilidi plecy mógłby powalić nawet byka.
-Wszystko
zapakowane możemy jechać.
Olbrzym dyskretnie próbował zajrzeć pod
łóżko w poszukiwaniu sterty kocich trupów, albo czegoś jeszcze gorszego.
-Dobrze już nie szukaj pod łóżkiem ani w
szafie tanich sensacji tylko bierz tę
jędzę ale delikatnie, bo mimo wszystko trochę ją lubię, ale nie
mów o tym nikomu. - Dokończył szeptem
Karan podniósł
dziewczynę z taką łatwością jak gdyby nic nie ważyła. Wędrowiec miał wrażenie,
że ten aksamitny tobołek ukrywający Lilidię wręcz
płynął w powietrzu, jak piórko unoszone przez wiatr.
Gwizdnął z
podziwem.
-Nie ma to jak
siła mięśni. Kobiety muszą nagminnie mdleć z zachwytu, co Karanie?
W odpowiedzi
olbrzym zamruczał niewyraźnie pod nosem. Nie było w nim nic z czołobliwości
innych służących. Wyróżniał się zbyt mocno, jakby chciał coś podsunąć, wyjaśnić Opiekunowi samą
swoją obecnością. Na dodatek jego grymasów bały się nawet paskudne pająki.
-Kim jesteś? -Nieoczekiwanie z pod warstwy narzuty wydobył się głos Lilidi. Mieszanka strachu i ciekowości
była tak wielka, że nawet warstwa grubego materiału nie była jej w stanie
ukryć, zagłuszyć.
-Karan,
służący- Odparł flegmatycznie.
Uzyskała tylko
tyle, że przestał się głupio uśmiechać.
-Akurat.
Możesz takie bzdury wciskać innym. –Prychnęła rozdrażniona-, Jeśli ty jesteś zwykłym służącym to ja jestem kotem w
butach. Ja poważnie pytam, kim jesteś naprawdę? – Nie odpuszczała łatwo.
Wędrowiec nerwowo pocierał dłonią
czoło, zaczął się zastanawiać, dlaczego dziewczyna zadawała właśnie teraz takie pytania. Czyżby bała się
pułapki? Czy może Karana? W końcu kawał mięśniaka z niego. Może zbyt zaufał
instynktowi, i popełnił poważny błąd?
Czyżby jego pycha i wiara we własne możliwości i potęgę wzięła górę nad
rozsądkiem? Z
mięśniami nawet największymi poradzi sobie bez problemu, ale czy z tajemnicą
też? Pełen wątpliwości niczym bezpański
kot pcheł czekał na odpowiedź.
-Przykro mi
panienko, jeśli cię moja odpowiedź nie zadowala, ale innej nie otrzymasz.-Wywrócił przy tym znacząco oczami w stronę Hana, pociągnął znacząco
nosem i zamilkł.
-Nie wiem,
czemu ukrywasz prawdę, i nie wiem, czemu udajesz służącego. Tak prawdę mówiąc
to nie podoba mi się to wszystko.- Marudziła
zawinięta w miękki aksamit. Miała ochotę odwinąć materiał i
spojrzeć prosto w oczy mężczyźnie, którego silne ramiona oplatały jej wątłe
ciało niczym imadło. Mężczyźnie, który udawał kogoś, kim na pewno nie jest. Zrezygnowała, najpierw ze strachu, choć
raczej bardziej przez przelotne przeczucie. Zrozumiała, że jest na właściwej
ścieżce, dotarła tam gdzie całe życie zmierzała.
-Zadowalanie
kobiet zawsze przychodziło mi z największym trudem, a teraz proszę schylić
głowę, bo wsiadamy do karety.
Rzeczowo i na temat, prawie jak ja, pomyślał
rozbawiony Wędrowiec.
Musieli się pośpieszyć wokół
przystawali już pierwsi, co odważniejsi gapie. Nic dziwnego, w
końcu kareta w takim miejscu nie była czymś normalnym a prawdziwą sensacją. Sąsiadów, mieszkańców zaułków i ruder zżerała ciekawość, dużo by dali by się dowiedzieć,
kogo to się wynosi zawiniętego tak dokładnie w kosztowne materiały. Ci
mieszkający najbliżej byli całkowicie zdezorientowani, widzieli babcię i Hana a
przecież nikt więcej z nimi nie mieszkał, wiedzieliby gdyby było inaczej,
przecież tutaj się nic nie ukryje. Więc
kogo wynoszono? Zaaferowani
ludzie snuli domysły, przekrój był
szeroki. Od wersji makabrycznych, do skandalu, a
jeszcze inni potrafili wpleść w to wątki o siłach nadprzyrodzonych.
Nie było się co łudzić, wieść o tej dziwnej przeprowadzce
rozniesie się po mieście szybko i skutecznie jak najzjadliwsza zaraza. Wędrowiec nie martwił się tym zbyt mocno. Jutro
dziewczyna będzie w stanie chronić nie tylko siebie, ale i swoją przybraną
rodzinę.
Zauważył w tłumie mocno nakrapiany
piegami nos ciekawskiego, tykowatego wyrostka, głupawy
uśmiech brudnego rzemieślnika trzymającego na rękach usmarkane dziecko. Kobietę
o wyblakło-niebieskich, wyłupiastych oczach, która trzymała
w ręku wałek brudny od ciasta. Nagle poczuł jak wzbiera w nim złość, kipi
niczym zbyt mocno gotowana zupa. Miał ochotę wskoczyć w tłum walić ludzi po
głowach, szarpać za włosy. Dlaczego? Nie wiedział. Czy tylko za to, że są tak żądni sensacji? Stoją tu z otwartymi
ustami i wybałuszanymi oczami, pożądliwie wypatrując trupa, ran, czy choćby
przepędzanej kochanki. Może zdenerwowała go ich bierność, bieda, beznadziejność
nędznego żywota, brak perspektyw? Nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. Sam nie był bez winy, nie
powinien nigdy nikogo tak pochopnie oceniać. W niczym nie był lepszy od tych
ludzi tyle ze miał władzę.
Karan wyczuwając nastrój klepnął Wędrowca po ramieniu.
Otrząsnął się ze złych myśli takich,
które nie powinny pojawić się w jego głowie. Był profesjonalistą, powinna
cechować go chłodna ocena sytuacji. Było mu wstyd, najgorsza była świadomość,
że ten obcy dziwny człowiek doskonale wiedział, co się z nim działo. Wsiadł do
karety, rozedrgany niczym struna z końskiego włosia. Stres źle wpływał na jego biedne serce. Kawał stulecia, Opiekun
skarżący się nerwobóle. Nikt, nawet on nie jest doskonały, stwierdził ze smutkiem.
-Nie zmieniaj
tylko tematu, czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć? -Lilidia próbowała przekręcić się tak by zobaczyć twarz Karana. Nie było
łatwo kapa krępowała jej ruchy.
-Pani jest
milion rzeczy wartych zainteresowania, ale czy ja prosty człek mogę cokolwiek
doradzać tak światłemu towarzystwu?
Służący, który lubił się droczyć, i
do tego uważał, że może bezkarnie to robić. Świat musiał się mocno zmienić
przez te dwieście lat, pomyślał Wędrowiec.
Z drugiej strony, po co Karen udawał służącego, jeśli robił wszystko by
się zdekonspirować?
Dla zwykłej zabawy, prowokował?
-Prosty
człowiek, akurat. -Parsknęła niczym dzika kocica, wyswobadzając ręce
-Miłej podróży
panienko, będę się starał jechać ostrożnie.
Dziwne, ale Karen nic sobie nie robił z
niepokoju i podejrzeń dziewczyny. Wiedział, kim jest Lilidia i nie zrobiło to
na nim żadnego nawet
najmniejszego wrażenia. Nie widział
różnicy pomiędzy nią a resztą towarzystwa. Zachowywał się jakby już nie raz
widział przedstawicieli rasy Werian, i Opiekun zrozumiał, że tak było istotnie.
Ludzie nie kontaktowali się w żaden
sposób z Werianami tego był pewny. Nie widywali się z nimi nawet wtedy, jeśli bardzo tego pragnęli. Jedynym wyjątkiem od
reguły była tajemnicza
wycieczka Lilidii po za teren jej ludu. Woźnica tylko przypomina z wyglądu
człowieka, ale na pewno nim nie jest, był już tego pewien.
Karen nie zważając na pytania i mars na twarzy Wędrowca po prostu trzasnął drzwiczkami i poszedł robić swoje,
pogwizdując sobie przy tym wesoło.
We wnętrzu karety zapadła cisza.
Babcia wbiła się w kąt, ukradkiem zerkając przez szparkę między zasłonką i
okienkiem. Upewniała się czy aby sąsiedzi widzieli, do jakiego wsiadła cudeńka.
Han próbował się tak usadowić by dyskretnie asekurować dziewczynę. Wędrowiec zamyślił
się, analizował to, co się dzieje wokół i próbował się domyślić, dokąd go to
doprowadzi.
-Lilidia, kim
może być nasz osiłek?- Zwrócił się do dziewczyny
-Nie mam
pojęcia. Ustawił tak silną barierę, że dla mnie jest nie do przejścia. W ogóle
nie mogę go czytać, tak jakby był w środku pusty i nie miał uczuć ani myśli.
Tak jakby go tu w ogóle nie było.-Była zdenerwowana,
lewa powieka drgała leciutko. Dopiero teraz zauważył, że ma delikatnie
zarysowane kurze łapki wokół oczu, świadczące o tym, że dobrze odgadł, ona lubiła się śmiać. Teraz jednak była poważna ta
przeprowadzka i dziwny osiłek wytrąciły ją z równowagi. Była jakby nieobecna,
myślała nad czymś bardzo intensywnie.
-Często ci się
to zdarza? - Wiedział, że tacy jak ona czytają emocje ludzi jak z otwartej
książki. To chyba był jeden z powodów, dlaczego te dwie rasy nie mogły się w żaden sposób dogadać. Cwaniakowate podchody ludzi zawsze kończyły
się fiaskiem, to musiało wkurzać. Pomimo wielu usilnych starań ludziom nie
udawało się wydrzeć Werianom ziemi, bogactwa ani wiedzy. Ludzie próbowali
różnych metod a gdy w końcu się zorientowali, że nie są w stanie przechytrzyć
przeciwników, rozpętali wojnę.
Dziwna to była
wojna.
Werianie gdyby tylko tego chcieli mogli zmiażdżyć ludzi z niebywałą łatwością. Mieli ku temu środki i wiedzę, a mimo to
nie zrobili tego. Ograniczyli się do stworzenia niedostępnej dla ludzi enklawy
gdzie żyli w pokoju. Rozochoceni i niezwykle pewni siebie ludzie próbowali
przedzierać się do ich siedzib. I wtedy spotykała ich niemiła niespodzianka.
Ginęli już na granicy terytorium wchodząc w nieznane sobie pułapki, nie było
nikogo, kto by przekroczył magiczną linię i przeżył. Zwykle na granicy panował
spokój, choć co kilka lat znajdował się chojrak, który uważał się za mądrzejszego
od Werian. Umierał zdziwiony, nie mogąc zrozumieć jak to się
mogło stać, gdzie
popełnił błąd. Co wpłynęło na to, że się tak bardzo pomylił w swoich obliczeniach i
planach.
-Tak naprawdę
pierwszy raz, dlatego tak mnie to niepokoi.
Sytuacja była poważna, Karen jest
przedstawicielem nieznanej im obojgu rasy. Nie przypominał sobie nawet
opowieści, do których mógłby go dopasować. Zresztą to, kim naprawdę był woźnica nie miało dla niego aż tak wielkiego
znaczenia. Uświadamiało mu tylko, że trzeba porządnie zabezpieczyć
tyły, nie wiadomo skąd nadejdzie atak. Ani kto i kiedy zaatakuje.
-Myślisz, że
może to być spowodowane tym, że jesteś wyczerpana? Czy mogła mieć na to wpływ
twoja choroba?
Widział jej zmasakrowane ciało
wiele dni po ataku bestii w ludzkich skórach. Mógł się tylko domyślać, jakim
urazom uległa, gdy przez wiele godzin katowali ją ci szubrawcy. Liczył się z
możliwością, że na skutek pobicia i szoku straciła część swych niebywałych
talentów. Doprowadzili ją do stanu, w którym zwykły człowiek nie miałby szans
na przeżycie. Być może za przetrwanie musiała zapłacić słoną cenę? Tylko,
dlaczego dała się tak skatować? Co chciała osiągnąć? Następne pytania bez
odpowiedzi.
-Nie sądzę.
Ciebie mogę troszkę lustrować, a przecież jesteś mocno zabezpieczony.
Gdy tylko
zaczęły działać ziółka i igiełki, które jej zaaplikował poczuł jak niezdarnie
ślizga się po jego tarczy ochronnej. Osłabiona chorobą próbowała przyklejać się
na oślep jak pijawka do jego myśli. Łaskotał go ten niematerialny dotyk, nie za bardzo ale trochę tak. Przypominało to nieco delikatny dotyk piór, to było zupełnie nowe doświadczenie. Tak
naprawdę dla świętego spokoju dał jej troszkę poczytać w swojej głowie, wyszedł
z założenia, że należy się jej trochę radości. Zajmie się czymś i uspokoi. Nie
pokazał jej niczego istotnego, same nic nieznaczące błahostki. Być może dla
niej miało znaczenie, co wczoraj jadł na obiad i czy mu smakował. Nie ucieszył
go za to wcale fakt, że Karen potrafił się zabezpieczyć równie skutecznie jak
on a nawet lepiej.
Znowu żałował, że dał się wpakować w tę całą coraz
bardziej podejrzaną historię, miał
spokojne ciche życie a tu, co krok czekały na niego niespodzianki.
-Dziwne, to
wszystko jest bardzo dziwne. Niechętnie to przyznaję, ale ja też nie mogę go
rozgryźć.
Przypomniał sobie scenę przed
pałacem. Nie ważna była ta cała awantura z królewskimi kokotami, od razu
wyczuł, że Karen jest zawirowaniem rzeczywistości. Niewytłumaczalnym fenomenem.
Nie chodziło o ciało olbrzyma ono nie miało znaczenia. Wielkie bicepsy i
mięśnie jak ze stali były tylko pozorem, miały odwracać uwagę od czegoś
ważniejszego. I wszystko wskazywało na to, że skutecznie odwracały.
-Myślisz, że
jego obecność w mieście i w naszym życiu- Zająknęła się lekko,
zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to tak jak gdyby zasugerowała, że są parą-
Czy to wszystko ma związek z tym twoim nieoczekiwanym przybyciem?
Na swój sposób
próbowała rozgryźć otaczającą
ich rzeczywistość, była bystra wiele
wiedziała. Wędrowiec był niemal pewien, że wyprzedza go o
krok. Nie była przypadkowym widzem z
otwartą gębą i wybałuszonymi oczami. Nie wiedział czy się z tego powodu cieszyć
czy może raczej smucić.
Koło powozu wpadło w koleinę, porządnie
zatrzęsło karetą. Twarz dziewczyny wykrzywił grymas bólu, jednak nawet nie
jęknęła.
-Nie mam
pojęcia, ale coś się tu kroi, coś wielkiego. Istotnego, nie tylko dla mnie. Nie wiem czy chcę brać udział w całym tym
przedstawieniu, nie zdecydowałem jeszcze czy mi się to podoba, zresztą, co ja
mówię zdecydowałem. Stanowczo mi się to wszystko nie podoba, zastanawiam się
czy nie spakować torby i jeszcze dziś nie wracać do domu. -Mówił całkiem serio, od dawna twierdził, że czasami warto przyznać się
do słabości, nie ma się,
czego wstydzić. Tęsknił za swoim wygodnym
łóżkiem i za ławeczką z fantazyjnie kutymi z żelaza roślinnymi
motywami. Stała w ogrodzie w cieniu jego ulubionej brzozy, drobne listki przy
każdym nawet najdelikatniejszym powiewie wietrzyku, grały niczym delikatne
owady. Opowiadały nieustanie te swoje historie o radości i życiu. Lubił zapach
listków i odcienie ich zieleni niezależne od pory roku. Teraz najchętniej też
usiadłby w cieniu swojej brzozy z księgą w ręku, albo jeszcze lepiej ponudziłby
się gapiąc na ptaki albo na błękitne niebo.
-Przecież
doskonale wiesz, że nie pojawiłeś się tu tylko, dlatego że oni żyli w nędzy,
coś poważniejszego cię tu zwabiło. Wyzwanie, którego nie potrafisz nawet
nazwać. I to ci nie daje spokoju?
W tym pytaniu znowu zawarte było
drugie dno. Co z tego, że w zawoalowany sposób próbowała przekazać mu coś
ważnego, rzygał już tym. Stanowczo miał dość mętnych wskazówek. A ona z jakiś
powodów nie mogła albo nie chciała mówić wprost.
Spojrzał na jej delikatną zmęczoną
twarz. I nie potrafił wyłapać ukrytego między słowami prawdziwego sensu jej
wypowiedzi.
Czuł jak dziewczyna zbiera siły i
mobilizuje się do próby sondowania jego emocji. Chaotycznie i zbyt gwałtownie
się do tego zabrała, to był intensywny atak. Zrobiła to zupełnie po amatorsku,
nawet ktoś niewprawny zorientowałby się, że dzieje się coś dziwnego. Może
naprawdę wierzyła, że jest dość silna by przełamać jego moc? Nie miał zamiaru
ułatwiać jej zadania, nie tym razem. Wręcz przeciwnie delikatnie osunął
dobijające się do jego głowy macki myśli, zamykając się przed nią dokładnie.
Musi jej wystarczyć to, co już wygrzebała w jego myślach wcześniej. Sam miał
dużo do przemyślenia. Musiał zrobić korekty w swoim spojrzeniu na rzeczywistość
i poukładać sobie to i owo. A do tego potrzebował trochę czasu i spokoju.
-A żebyś
wiedziała wścibska babo, nie wiem, co mnie tu ściągnęło ani po co. I to
rzeczywiście wyprowadza mnie z równowagi. Jak ci się podoba miasto?- Zmienił
temat
-Jak sam wiesz
raczej nie powinieneś zadawać tego pytania przy świadkach. Jednak stało się,
więc postaram się zaspokoić twoją ciekawość, jakby to ująć? To miasto na pewno
ma swoje plusy, aczkolwiek daleko mi do zachwytu. Trudno powiedzieć, co mi się
tutaj mogłoby podobać, na pewno zmieniłabym dużo, bardzo dużo, wszystkim wyszłoby to na zdrowie.
Dziewczyna nie próbowała wyglądać
przez okienko karety. Nie zżerała jej ciekawość, było jej wszystko jedno, co
się dzieje i jak jest tam na zewnątrz. Obojętna mina mówiła więcej niż ona
sama, nie podobało jej się tu. Uważała, że miasto jest brudne, zacofane i
zupełnie niewarte uwagi. Raczej nie zamieszkałaby tu z własnej nieprzymuszonej
woli.
Co więc musiało się stać, że zdecydowała
się tutaj przybyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz