Sesja z Ekscelencją
To było kilka tygodni po powrocie ze szpitala.
Późnym wieczorem wysłałam Wydawcy maila z kolejnymi
uzgodnieniami odnośnie umowy na książkę. Po namyśle, w Post Scriptum dopisałam
jeszcze, że proszę o informację, jeśli coś jeszcze powinnam przygotować. Na
przykład swoje zdjęcie, albo tekst „o autorze”. Niestety dla mnie, takie
zdjęcia i teksty były w każdej książce, którą „wylosowałam” z półek w mojej
biblioteczce. Nie jestem fotogeniczna, a tekst „o autorze” to już kompletna
abstrakcja. No co miałam napisać:
„Autor nie jest
pisarzem. Ani nie zna żadnego pisarza
osobiście. Ani nawet, najprawdopodobniej, nigdy koło żadnego pisarza nie siedział.
Nawet w tramwaju. A do popełnienia niniejszej pozycji wydawniczej został namówiony
przez koleżanki. Których w dodatku nie zna osobiście, ani nawet z nazwiska,
tylko po Nick’ach ich psów..”
????
Wysłałam maila i łudziłam się, że jak już zaczniemy w tej
sprawie dyskusję, to miażdżąca siła argumentów:
A) nie jestem fotogeniczna,
B) nie jestem pisarzem i
C) cenna POWIERZCHNIA OKŁADKI,
A) nie jestem fotogeniczna,
B) nie jestem pisarzem i
C) cenna POWIERZCHNIA OKŁADKI,
przekona Wydawnictwo, żeby miejsce na moje zdjęcie i na tekst „o autorze” przeznaczyć
pod reklamy i podzielić się zyskiem.
Niestety już następnego dnia dostałam odpowiedź, która
kończyła tą nawet nie rozpoczętą dyskusję:
„4. Pani zdjęcie na IV
stronę okładki jest potrzebne (wręcz niezbędne).
5. Tekst o Pani - też.”
5. Tekst o Pani - też.”
Cholera! A co z moimi żelaznymi argumentami odnośnie
powierzchni reklamowej?!!
Poprosiłam męża, żeby zrobił mi zdjęcie. Poszliśmy do
ogrodu. Mój skrupulatny małżonek zaczął perfekcyjnie ustawiać aparat uwzględniając: światło, przejrzystość powietrza i kolor mojej szminki…
Po 30 minutach rozbolały mnie nogi (bo na stojąco czekałam
tą „jeszcze minutkę”, potrzebną na dostrojenie aparatu). Po kolejnych 10-ciu
zabrałam mu aparat, ustawiłam program automatyczny: „zdjęcie portretowe” i kazałam
w końcu zacząć pstrykać.
Sesja trwała 7 minut. Potem zaszło słońce. Zabrałam męża i
aparat do domu, i obejrzałam rezultaty. Na pierwszych 12 zdjęciach bardziej od
mojej twarzy widoczna była moja nadwaga. W kubeł. Na kolejnym była twarz, ale zmarszczona
– właśnie tłumaczyłam mężowi co oznacza słowo „portret”. A na następnych
rzeczywiście pojawił się idealny pod względem technicznym portret: obejmował
twarz i ramiona, i wszystko było na nim ostre. Tyle, że…
Na pierwszym portrecie miałam zamknięte oczy. Na kolejnych
czterech wiatr rozwiewał mi włosy i wyglądałam jak kloszard. Ewentualnie jak
głupek. Na jeszcze innym spod bluzki wysunęło się ramiączko od stanika. A na
ostatnim W OGÓLE MNIE NIE BYŁO! Mąż tak się zapamiętał w fotografowaniu, że nie
zauważył, że obiekt, czyli ja, schylił się, żeby pogłaskać psa. Który przyszedł
sprawdzić, co para Alfa kombinuje w ogrodzie BEZ NIEGO.
Dałam spokój. W końcu to okładka. Muszę się udać po pomoc do
profesjonalisty.
Następnego dnia wybrałam się do studio fotograficznego
"Janusz", o którym wiedziałam, że robią ładne zdjęcia. I umówiłam się na
profesjonalną „sesję z pupilem”. Za 250 zł!!!
Ja wiem, że w książkach autorzy zwykle występują na
okładkach solo. Ale przyznacie, że w tym wypadku można zrobić wyjątek. W końcu
to Ekscelencja jest GWIAZDĄ tej książki. A mi będzie z nim raźniej…
Myślałam i myślałam, i NIE WIEM JAK TO WYMYŚLIŁAM, że ja się na tę sesję
wybiorę W SWETRZE! Najgorzej jak mi się da zbyt dużo czasu na myślenie...
Argumentów za swetrem było wiele: pies jest zimowy więc
sweter pasuje, ja lepiej wyglądam w swetrach, a Pani Fotograf kazała się ubrać dowolnie,
byle nie na czarno i nie na biało. A jedyne ciuchy jakie ja mam w innych
kolorach to właśnie swetry są. I piżama. No i wreszcie, pomyślałam, że jak się
ciepło ubiorę, to będę wiedziała kiedy mój malamut się przegrzewa i zakończę
sesję bez szkody dla psa...
Argument przeciw był tylko jeden: temperatura powietrza.
Postanowiłam go zignorować.
Umówionego dnia do zakładu fotograficznego poszliśmy we trójkę:
Raptor, moja córka i ja (wymieniam w kolejności ważności). A do plecaka
zapakowałam jeszcze czapki i szaliki, żeby było bardziej zimowo!
W studio Pani Fotograf, jej mąż (chyba też fotograf), ich
szef (fotograf) i wszyscy klienci od razu, natychmiast i bez żadnych wstępów zachwycili
się moim psem. „O jaki ładny”, „ale misiu”, „nie gryzie?” i tym podobne hymny
na cześć rozlegały się ze wszystkich kątów mikroskopijnego wnętrza. Ekscelencja
poczuł zew sławy. Po 10 minutach sam już nie wiedział, do kogo najpierw
podchodzić po głaski, całusy i mizianka. Na pysku odmalowane szczęście, ekstaza,
zachwyt i w ogóle. Jakie świetne miejsce! Warto je jakoś oznakować...
Zanim zdążyłam zareagować, mój pies podniósł nogę i
wycelował w ladę do obsługi interesantów. W ostatniej chwili szarpnęłam za smycz.
Zdążyłam. Na szczęście, bo dzięki temu zażegnałam ryzyko, że mnie stamtąd
wywalą i naprawdę zamiast „zdjęcia autora” będzie trzeba dać reklamy. A pojęcia
nie miałam, jakbym do tego przekonała Wydawcę.
Zaprowadzono nas do studia. Na szczęście nie było tam tak
gorąco jak na zewnątrz. Może damy radę: ja w swetrze, malamut w… też w sumie w
swetrze. Pani Fotograf była równie zachwycona moim psem, co on nią, więc
postanowiłam jej nieśmiało przypomnieć jaki jest cel sesji:
- Ja bym prosiła, żeby było tam trochę więcej mnie na tych
zdjęciach niż mojego psa, bo zdjęć psa to my mamy dużo, no a poza tym to do książki jest.
Na czwartą okładkę, w sensie, że na skrzydełko. Do „o autorze”…
….patrząc jak Pani Fotograf ustawia światła. Wszystkie na wysokości
moich kolan, za to pięknie oświetlające pysk mojego psa. Po czym powtórzyłam tę
kwestię jeszcze 7 razy.
Kiedy w końcu wszystko było gotowe, Ekscelencja po raz
pierwszy poczuł się znudzony. I wyszedł. Zwabiliśmy go spowrotem miską z wodą,
wypożyczoną z zaplecza. Oczywiście, że chciał się napić. Ja też chciałam (choć akurat
mi nikt wody nie zaproponował). Było ciepło, a lampy fotograficzne podgrzewały
powietrze o 10 stopni na minutę. A ustawialiśmy oświetlenie już od 10 minut,
więc jak łatwo policzyć, w przytulnym, chłodnym wcześniej atelier, teraz powietrze…
wrzało.
Czując jak włosy robią mi się mokre po raz ósmy
przypomniałam Pani Fotograf o tym, że chciałabym być na jakimś zdjęciu. Pani
grzecznie mnie wysłuchała i… dalej fotografowała psa. Tak „na próbę”… Po pół
godzinie, ja wciąż nie miałam ani jednego zdjęcia, za to miałam włosy mokre
jakbym wyszła spod prysznica. Mój staranny makijaż spłynął podłogę i bolało mnie całe pooperacyjne ciało. Bo jeśli
myślicie, że takie fotografowanie samego psa (zwłaszcza to „na próbę”) odbywa
się z samym psem i bez człowieka to jesteście w błędzie: stałam, klęczałam,
leżałam, chodziłam po ścianach, wisiałam na rekwizytach, robiłam szpagaty,
mostki i cyrkowe wyskoki, żeby malamuta ustawić w odpowiedniej pozycji, żeby
zejść z planu i jednocześnie być na planie (bo trzeba zachęcić smakołykiem,
żeby malamut zrobił odpowiednio uśmiechnięty pysk. Bo wiadomo przecież kiedy
one się najładniej uśmiechają)...
Fakt, na planie towarzyszyło mi dziecię, które miało się zajmować
psem. Ale ubrało w tym celu szpilki! A jak już doszło do studia to się
zmęczyło, rozsiadło na fotelu, z daleka od lamp fotograficznych o temperaturze
powierzchni Słońca, tak aby przypadkiem nie zrujnować sobie makijażu. No i
musze przyznać, że ONA osiągnęła wszystkie swoje cele. Miała rozrywkę, a po
godzinnej sesji wyszła stamtąd tak samo piękna jak weszła…
Kiedy mój pies, ekscelencja, gwiazda, miał już z 80 zdjęć, z
tego 50 udanych poprosiłam o przerwę. Podeszłam do lustra i obejrzałam ruinę
swojej twarzy i kompletnie mokre włosy.
- To może niech pani zdejmie ten sweter. Mi samej gorąco jak
na panią patrzę – życzliwie doradziła Fotografka.
- Ale ja pod spodem mam tylko… ciało... – odparłam. Bo co ona
myślała, że ja ten gruby sweter założyłam na bluzkę, koszulkę i halkę? Żeby
mieć się z czego rozbierać? Halo…! Lato jest!
- Acha… - odparła Fotografka i bez dalszych dyskusji (bo o czym tu gadać. To "sesja z pupilem" była a nie "fotografia erotyczna"... mniej lub bardziej...) powróciła do robienia zdjęć Ekscelencji.
Stałam przed tym lustrem i powtarzałam sobie wszystko czego się
w życiu nauczyłam na szkoleniach i kurso-konferencjach o byciu asertywnym.
- To może teraz zaczniemy robić jakieś zdjęcia ZE MNĄ? –
odważyłam się zapytać. Choć przecież doskonale wiem, że Raptor jest ode mnie ładniejszy
i gdyby nie „o autorze” to nawet by mi nie przyszło do głowy, żeby o to
poprosić…
Pani Fotograf, która miała identyczne zdanie na temat tego
kto jest ładniejszy, ustawiła mnie ZA Raptorem, tak że widać było tylko moje
czoło i kawałek oka i pstryknęła nam kilka zdjęć. Z ostrością ustawioną na
Raptora. O tym, że byłam podświetlona od dołu, bo światło było ustawione na
ekscelencję co znakomicie uwydatnia duży biust, drugą brodę oraz zmarszczki,
nawet mi się nie chce wspominać! Po czym, kiedy udało mi się wykręcić tak,
żeby na zdjęciu było widać coś więcej niż czubek głowy ze spoconymi
włosami, Raptor, gwiazdor jeden, się zmęczył i postanowił, że już nie
będzie pozował!!! Bo za ciepło i ser na przekąski się skończył i w ogóle nudzi
mu się...
I sobie poszedł: wlazł z atelier do holu (zamiast drzwi mieli
kotarę) i zaczął obsługiwać klientów. Zanim moja córka na szpilkach zdążyła
podnieść się ze stołka, już "obsłużył" wszystkich. Jak tam wpadłyśmy
to zażenowani klienci właśnie wycierali z malamuciej śliny swoje ubrania. A
Raptor, po namyśle, już się nie dał do studia zawlec spowrotem...
Dopiero 20 minut i jeden spacer później można było dokończyć
fotografowanie. Moje włosy były już tak mokre, że na ostatnie zdjęcia założyłam
czapkę. W której, po sesji wyszłam na 30 stopniowy upał, zapakowałam nas do
samochodu i pojechałam do domu. Czym o mało nie spowodowałam serii wypadków, z winy zagapienia: innych kierowców na moje ubranie. Ciekawe co
oni sobie myśleli o klimatyzacji w naszym aucie. Jak im się w salonie Volvo sprzedaż
zwiększyła po tym incydencie, to ja powinnam dostać procent! A właściwie Ekscelencja.
Tydzień później dostałam na płycie efekty tej sesji. I kurcze… NIEZŁE BYŁY! Choć mokre włosy i makijaż się po drodze ulotnił... Nie wiem czyja to jest zasługa: modeli (czyli mnie i Raptora), asystentów (czyli mojego dziecka), Pani Fotograf czy może Photoshopa, ale trzeba przyznać, że zdjęcia okazały się zaskakująco dobre. Zwłaszcza biorąc pod uwagę OKOLICZNOŚCI.
Choć i tak widać to czarno na białym, że Ekscelencja jest ode mnie ładniejszy!
Chyba się powtórzę, ale uwielbiam czytać Twoje teksty :)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, czy chcecie jeszcze czytać o tej książce. Ale pomyślałam sobie, że ta historia Wam się spodoba. Bo udowadnia, że że Malamuty zawsze wszystko wiedzą lepiej, a ja mam totalnie nie po kolei w głowie :(
OdpowiedzUsuńTak zle nie jest ;-) jasne ze chcemy nadal czytac o ksiazce choc tza przyznac piekna fotka pani i ekscelencji :-)
OdpowiedzUsuńzamówiłam jedną książkę, co by ich nie wykupili, ale chyba zamówię z 10 i będę znajomych obdzielać!
OdpowiedzUsuńJak zawsze i od zawsze - kocham to! Kocham Asiu czytać to co i jak piszesz!
A książce wróżę TOP10 empika ;)
Hihi :) zbiera się materiał na psy z piekła rodem 2 :)) pozdrawiam cieplutko :) Ig.
OdpowiedzUsuńKsiążka rewelacyjna! Opowiadania zaskakujące i pełne humoru.Ale też jestem teraz skutecznie uodporniona na błagania mojej córki o przygarniecie malamuta :). Skąd pomysł, że jest Pani niefotogeniczna?
OdpowiedzUsuńNo z jakiegoś miliona innych zdjęć, które nie nadają się do publikacji...
UsuńBardzo Wam dziękuję za ciepłe słowa. Uwielbiam jak piszecie takie rzeczy!!!
Gdzie mogłabym kupić książkę.. wszedzie jest informacja niedostępna:(
OdpowiedzUsuń