poniedziałek, 16 lipca 2012

Wspaniałego życia!



To był ładny wieczór.  Taki niezobowiązująco chłodno-ciepły. Bez przymusu i niesmaku. Rześki. I nie padało.  WP donosiła o obłokach srebrzystych, które można oglądać po zmierzchu, ale przed zmrokiem. Postanowiłam sprawdzić. Nie, żebym miała siły na spacery. Po szpitalu i operacji dzienną dawkę ruchu stanowiły jak dotąd krótkie kursy między fotelem a łazienką. I czasem kuchnią. Pozostałe aktywności fizyczne wciąż były nieosiągalne. W końcu nie miałam w środku połowy człowieka. Odrastanie narządów po operacji musi potrwać. Pogodziłam się z tym.
No tak. Ale te obłoki srebrzyste… I to powietrze letnie, rześkie… I noc taka piękna…

Doczłapałam się więc do przedpokoju. Chwilę stałam i wykonywałam autoskanning czy nie umieram. Ale nie. Żyłam.

Raptor oszalał. Spacer. Ze mną!!!

- Ale tylko do płotu. Naszego własnego. I jak mnie pociągniesz, to mnie zabijesz, wiesz o tym? Wzdłuż tego płotu sobie powolutku, łapcia za łapcią, ale jak powiem że wracamy to nie dyskutujesz, jasne? – przedstawiłam swoje warunki.

Zgodził się na wszystkie. Na moje oko nawet zbyt gorliwie.

Bez żadnej pewności czy nie zostanę wywleczona z domu jak worek ziemniaków przypięłam smycz. Nic. Dalej żyłam, a Raptor ani drgnął. W drzwiach kolejna niespodzianka – żadnych konkurencji kto pierwszy próg przekroczy. Zostałam w przejściu przepuszczona jak dama. Przyjrzałam się mojemu psu dokładnie. Bo może chory? Nawet niż ja chorszy? No bo takie maniery, to na pewno nie u zdrowego malamuta.
Ale nie. Tryskał siłami witalnymi za mnie, za siebie i jeszcze za cały zaprzęg. Tyle że spokojnie. Jakby nie przymierzając osobę z pociętym brzuchem na smyczy trzymał…

Więc wyszliśmy. Raptor, choć nie wybiegany, grzecznie czekał, aż korzystając ze zdewastowanych mięśni biodrowych wykonam półobrót i zamknę za sobą drzwi. A potem poczłapaliśmy. Mój pies nawet nie siknął pod swoim zwyczajowym krzaczkiem, na którym mieszka jedyny w okolicy świetlik. Ten świetlik to chyba samiec, bo Raptor normalnie zawsze go obsikuje. Ale nie tym razem. Teraz był tak zaaferowany prowadzeniem na spacer kobiety z porcelany, że krzaczka nawet nie zauważył. No i się boję, że jak się świetlik pokapował, co musi się stać, żeby Raptor na niego nie sikał, to sprawi sobie laleczkę Voo-doo z moją podobizną i będzie szpilki wbijał żebym znów w szpitalu wylądowała, jak tylko się zagoję…

Poszliśmy. Siedemnaście człapnięć w lewo, dwadzieścia dwa w prawo. I poczułam się jakoś… dziwnie. Choć może ja się czułam normalnie tylko Ziemia wypadła z orbity. I zaczęła się chwiać z boku na bok, kołysać i wirować aż mi się od tego niedobrze zrobiło.
- Wiesz co, może siądziemy tu sobie na murku na chwilkę. A jakby co to komórkę mam w lewej kieszeni. Pamiętaj: trzy dziewiątki kręcisz i mówisz, że pani zasłabła i leży pod swoim własnym płotem. Dasz radę?

Raptor tylko westchnął. Jasne że da radę. Co ja sobie w ogóle myślę… No to klapnęłam. A Raptor koło mnie. Ziemia dalej się kołysała, ale mniej trochę. Nawet mi się tego bujania szkoda zrobiło, bo w końcu nie na co dzień Ziemia z orbity wypada podczas spaceru, ale nie miałam czasu rozpaczać, bo do płotu podszedł właśnie Rocky, owczarek podhalański z naprzeciwka.

Nie przepadają za sobą z Raptorem. Poczułam w ustach znajomy metaliczny smak adrenaliny. No bo: zaraz się zaczną bić przez płot. A ja przecież z pociętym brzuchem. Nie odciągnę. A wiecie, że od adrenaliny Ziemia spowrotem wskakuje na orbitę i przestaje świrować z tym kołysaniem? Taki efekt uboczny. Tak tylko nadmieniam. Jakby ktoś miał z tym problem to żeby było wiadomo, że jest na to ludowy sposób…

Ku memu zdziwieniu żadnej bójki nie było. Rocky położył się po swojej stronie płotu, a Raptor nawet nie podniósł się spod moich nóg. Cholera, może ja wpadłam do jakiejś króliczej nory, wypiłam napój zmniejszający, zjadłam kawałek grzyba i jestem w jakiejś alternatywnej rzeczywistości? Hmmm… Nie. Jednak nie. Królowej kier nie widać ani nie słychać, grzyba w dłoni nie trzymam i żaden kot się do mnie nie uśmiecha. A więc to normalna moja rzeczywistość i nic mi się nie śni… Dostałam w prezencie miły wieczór na murku w towarzystwie dwóch psów i bez bijatyki. Spojrzałam w górę. Obłoków srebrzystych nie dostrzegłam, ale co tam. I tak było pięknie.  Rocky spokojnie się nam przyglądał. Na sekundę zatrzymywał wzrok na mnie, potem na sekundę na Raptorze a potem podnosił pytające spojrzenie i zaglądał mi w oczy. A po chwili znów to samo. I kolejny raz. I kolejny.
Jeden… Dwa… Jak to?
Jeden… Dwa… Gdzie?
Jeden… Dwa… Czemu?

Uśmiechnęłam się przez całą długość ulicy.
- Masz rację Rocky. Powinno być trzy. Jeden: ja, dwa: Raptor, trzy: Nuka. Ale Dreptusia nie ma już z nami. Teraz ma nowy dom i kochającą rodzinę. Ma nawet brata, Bariego. Uwielbiają ją tam wszyscy i rozpieszczają na całego.

Oba psy zawiesiły na mnie smutne, pytające spojrzenie:
- Ale wróci? Bo tu cała ulica już się o nią dopytuje…
- Nie wróci. Tam jest jej DOM. Czekała na niego całe życie. Może kiedyś przyjedzie w odwiedziny. Wtedy zobaczycie jak wypiękniała…
 - Ach tak... Hmmm... A ty nie tęsknisz? Ciągle bierzesz jakąś suczkę i ciągle ci ktoś ją zabiera. Tak moja droga to ty nigdy stada nie zbudujesz. A teraz jeszcze biegać nie możesz…! – westchnął z wyrzutem Raptor.
- Wiecie, dla mnie, ona ciągle tu jest. Rano, zanim jeszcze otworzę oczy przypominam sobie jej ciepłe, miodowe spojrzenie, nieśmiały uśmiech i tą niebywałą delikatność. Mam w sercu wielki pałac, w którym mieszkają wszystkie nasze psy. Tutaj – położyłam rękę na sercu – tu jest Dreptuś. Na zawsze.
- Ech – westchnął Raptor patrząc z ukosa na Rockiego – te babskie sentymenty! Choć już lepiej do domu kobieto z porcelany, bo się przeziębisz i znów cię zamkną w jakimś szpitalu. A bez ciebie… JEDZENIE MI NIE SMAKUJE.

Miał rację, jak zwykle. Podniosłam się i poczłapałam za nim do domu. Jeszcze kilka kroków i przystanek kanapa. Sięgnęłam do klamki. Raptor przepuścił mnie w progu.
- Wiesz - chrząknął po cichu – ja też mam ją TUTAJ. Tylko nie mów Rockiemu. Obśmiewałby mnie przez rok.

***

Dreptusiu mały. Nie pożegnaliśmy się z Tobą jak należy na Blogu od razu, bo smuteczki i choroby... Ale za to teraz, ode mnie i od Raptora, od Pauli, Michała i kotów, od Rockiego, Murzyna, Sali, małej Yoko i dwóch wyżlic co mieszkają na rogu, od wilczura z ADHD i od tego czarnego kundelka, który cię uwielbia:

WSPANIAŁEGO ŻYCIA! Miękkiego kocyka. Mamy i taty do przytulania i grządek do przekopania. Domowych obiadków! Spacerów z bratnim malamutem i beztroskiego śmiechu. Biegania i patyków gryzienia. Góry zabawek. Ogrodowych imprezek z kiełbaskami, których ludzie już nie chcą i psom chętnie oddadzą. I WSZYSTKIEGO. Po prostu wszystkiego!


   




3 komentarze:

  1. Popłakałam się,Asiu. Ty to potrafisz człowieka do łez doprowadzić. Dużo zdrówka Ci życzymy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też się wzruszyłam. Historia Nuki ma szczęśliwe zakończenie w nowym domku. Teraz wszyscy trzymamy kciuki za Twoje zdrowie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Wam za wsparcie w chorobie. Jest nieocenione.
    A co do Nuki, to bardzo za nią tęsknię. Wiem, że Ania jest dla niej najlepsza na świecie i że Nuka miała szczęście, że trafiła do takiego wspaniałego domku. Wszyscy ją tam uwielbiają. Wiem to i się cieszę, ale mimo to tęsknię. Ten pies od początku potrafił poruszyć w moim sercu takie głęboko ukryte struny... Może dlatego posty o niej są wzruszające. Bo i ona taka jest: maleńki skrzywdzony motylek z krzywo zrośniętym paluszkiem, który całe życie czekał, aż w końcu stracił nadzieję... Wiem, że Ania daje jej teraz wszystko czego wcześniej nie znała: miłość, oddanie, opiekę, zaufanie, ciepło i galony pieszczot. Aniu, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń