piątek, 21 września 2012

FREYA - test na malamuta




 

- Musimy zrobić test na malamuta – stwierdził mąż wpychając sobie do ust wielki kawał kanapki z szynką. Musiał szybko skończyć posiłek, zanim Raptor, który stojąc nad nim uruchomił procedurę żebrania „na zaśliniony zamszowy fotel”, ostatecznie zrujnuje nasze meble.

Spojrzałam na Freyę. Przyjechała 3 tygodnie temu, a wciąż nie wykazywała „malamucich odruchów”. Nawet teraz, zamiast żebrać, leżała sobie zwinięta w kulkę na posłaniu i łypała na nas z daleka, zupełnie nie starając się kupić naszego serca.
Freya nie była strachliwa. Ani nieśmiała. Ale miała w sobie coś takiego, co budziło naszą litość i trwogę. I łamało nam serca. Takie głębokie rozczarowanie człowiekiem, pewność, że po Eskimosach nie można spodziewać się niczego dobrego…

Freya była najbardziej zamkniętym w sobie psem, który trafił do naszego Domu Tymczasowego. Nie dążyła do kontaktów, nie szukała pieszczot. Nie szczędziliśmy jej uwagi, choć o nią nie zabiegała. 
Ale mimo naszej pozytywnej postawy pozostawała niewzruszona:

- Ludzie są źli. I krzywdzą. A ja już nie chcę żyć, nie potrzebuję niczego. Zostawcie mnie w spokojumówiło jej smutne spojrzenie w tych rzadkich chwilach, kiedy nawiązywała kontakt wzrokowy. Normalna, klasyczna, ludzka depresja.

- Ludzie są dobrzy Freya. Kochają psy. Głaszczą. A jak się żebra, to zawsze się złamią i dadzą wylizać okruszki. Choć, sprawdź sama! – zachęcałam pokazując kawałek ciasta, który odłożyłam na talerzyk specjalnie, w nadziei że jednak zdecyduje się przyjść i o niego poprosić.

- Akurat! – wzdychała Freya i odwracała się tyłem. Kawałek ciasta lądował w pysku Raptora, który się na ludziach znał i depresji nie miał. Zwłaszcza kiedy chodziło o ciasto. A Freyka wzdychała ponownie i przymykała oczy. Z zawodem i rozżaleniem. Jakby znów się okazało, że wyszło na jej…

Trzy tygodnie niewiele zmieniły. Nie miałam pojęcia co począć, żeby ta tama żalu pękła w końcu i pokazał się szczęśliwy pies. Który kocha życie.
Wiec test na malamuta wydał mi się świetnym pomysłem. Obejmował przecież rzeczy które malamuty uwielbiają i nie mogą im się oprzeć. Jeśli on nie przełamie Frei, to już chyba nic tego nie uczyli.

Przystąpiliśmy do realizacji punktu pierwszego: WYCIECZKI SAMOCHODEM.

I to nie do weterynarza (u którego niestety Freyka bywa często). Na naszą WYSPĘ. Gdzie jest WSZYSTKO. Zapakowaliśmy psy i wyruszyliśmy.
W połowie drogi zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy smyczy. No, ile znacie malamutów, które można zabrać na cały dzień na wycieczkę z wypasem, i co do których ma się taką pewność, że będą grzeczne, że się smyczy zapomina, hę? 

NO! A ja znam dwa: Raptora i Freykę!

Na wyspie spędziliśmy 2 albo 3 godziny. Liczba sztuk przez cały czas była constans, nawet mimo braku smyczy. Dwudziesty siódmy punkt testu na malamuta oblany: Freya nie zwiewa, nie ginie, nie ucieka, nie odchodzi, nie znika… Pilnuje się. Po prostu. Niebywałe!
Na pocieszenie był fakt, że Raptopr też tego punktu nie zaliczył. Grzeczny pies. Nie-malamut. Może jakiś… jamniczek?

Ale za to jazda samochodem zaliczona na piątkę. Freyka ją uwielbia. Na wyspie wypuściliśmy psy z bagażnika, z zadowoleniem zauważając standardowe zaplucie tapicerki naszego kombi. Nikt się chyba tak jak my nie cieszył nigdy ze zdewastowania swojego volvo. Zaplucie świadczyło o ekscytacji. I radości. Więc trochę malamuta w malamucie jest na pewno. Nawet jeśli głęboko ukryte.

Punkt numer dwa: KĄPIELE BŁOTNE

ZALICZONY!!!! Na celująco. Błoto zostało odnalezione nawet w miejscu gdzie błota nie było! I nastąpiły próby potajemnego chłeptania! A potem galop w tę! A potem galop spowrotem! A potem galop w tę! I spowrotem! I tak dopóki całe błoto z kałuży nie przeniosło się na Freyę. I ten pysk: SZCZĘŚLIWY MALAMUT!
Ufff!!!

Jeszcze dwa punkty i zda. Denerwowałam się jak przed maturą.

Próba trzecia: PŁYWANIE

W tej konkurencji Raptor jest słaby. Woda owszem, w rzece jak najbardziej, ale do łokci najwyżej. Oniemiał z wrażenia, kiedy jego koleżanka z depresją wypłynęła na środek szerokiej w tym miejscu na 50 metrów Odry!
Ja też oniemiałam. Bo mi przyszło do głowy, że:
A)  Jak ją wyciągnę z tej wody jeśli straci siły i nie dopłynie spowrotem oraz
B)  Co ja do cholery zrobię, jak ona tę Odrę przepłynie na drugą stronę?!

Na szczęście Freya postanowiła być grzeczna i wrócić z nami do domu. Ufff! Bo ja raczej po tej operacji to bym za nią nie przepłynęła.

Próba czwarta: SARNY

Oblana! Freya miała je w nosie! Wolała po lesie łazić nam przy nodze. Może dlatego, że to był las z PAJĄKAMI. Kurde, i to jakimi! Ja coś takiego widziałam pierwszy raz w życiu. Pająki giganty, pajęczyny porozpinane między drzewami oddalonymi od siebie o 4 metry. Dokładnie na wysokości twarzy! I tak cały las. I to nie była dżungla amazońska, tylko wyspa pod Wrocławiem. Przedzielaliśmy się wymachując przed sobą patykiem, żeby pościągać pajęczyny zanim w nie wejdziemy.  Oczywiście wymyśliliśmy tą procedurę dopiero po tym, jak już wpakowałam się centralnie twarzą w pierwszego napotkanego pająka-krzyżaka-giganta i narobiłam wrzasku, który spłoszył sarny w całym województwie Dolnośląskim. Może dlatego Freya oblała test – bo tak się wystraszyła tego lasu, który doprowadził do wrzasku samicę Alfa, że wolała potem iść przy nodze…
Na łące nastąpiło gruntowne trzepanie garderoby, żeby żaden pająk nie ukrył mi się za kołnierzem. Mój mąż musiał obejrzeć mi włosy, plecy i w ogóle wszystko (bardzo mu się podobało, a jakże), aby przepędzić te krwiożercze bestie, które podstępnie na mnie wlazły w lesie.
No i niechcący Freyka jednak zaliczyła próbę „Polowanie”. Tyle, że z zającem. Ale tak. Malamut to jest, zdecydowanie malamuci. Specjalizacja: zwierzyna kicająca.


*** 

Wykończeni, ale w dobrych humorach wróciliśmy do domu, gdzie komisyjnie wręczyliśmy Frei certyfikat na malamuta. Pachniał jak martwy drób. Wyglądał jak martwy drób (a dokładnie pierś z kurczaka, która pierwotnie miała być przeznaczona na kotlet de volaille, ale po namyśle poświęciliśmy obiad na rzecz certyfikowania Frei. W końcu na to zasłużyła). I smakował jak martwy drób. Mam nadzieję (choć sama, jako nie-malamut, nie zdecydowałam się spróbować). W dodatku obyło się bez żebrania!
 






4 komentarze:

  1. Ja nie wiedziałam ,że jest test na malamuta :)!!!
    Jak już swojego będę miała to takowy przeprowadzę...ale jednak ze smyczą lub linką ( jak zapomnę ją to wrócę ).

    OdpowiedzUsuń
  2. No jest!
    W jego skład wchodzą jeszcze inne punkty. Na przykład:
    "Przychodzenie do nogi, ale NIE ZAWSZE i NIE NA PEWNO.",
    "Nieobarczone wyrzutami sumienia złodziejstwo masła, czekolady, waniliowych ciasteczek i innych pyszności z Alaski.",
    "Głuchnięcie i ślepnięcie kiedy tak jest wygodniej.",
    "Umiejętność odnajdywania drobiu. Żywego lub martwego. Nawet w lodówce. I nawet w siatce z zakupami."
    "POTAJEMNE kopanie sztolni w ogrodzie. Na czas."
    "JAWNE i BEZCZELNE kopanie sztolni w ogrodzie. Na GŁĘBOKOŚĆ. Przy czym ocena dostateczna jest wtedy kiedy się ktoś dokopie do Nowej Zelandii."
    oraz
    "Tarzanie się w POTWORNOŚCIACH."
    i
    "Zmiana życia całej rodziny, krewnych, znajomych i sąsiadów, tak żeby jak najlepiej dopasować je do malamuta".

    Więc się zastanów jeszcze z tym swoim malamutem, bo wiesz... Jak on nie daj Boże zaliczy wszystkie punkty, to Ty będziesz pisać kolejną część Psów z piekła rodem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamma mia! jestem w potrzasku... moje zaliczają WSZYSTKIE punkty! No może oprócz tego, że nie kopią do Nowej Zelandii, tylko do Korei Pd:) Mam malamuty, trzeba im zapodać certyfikatami ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Madziu kończę książkę o "malamucich"wyczynach którą nabyłam sobie. Super odstresowanie i parskanie śmiechem do poduszki. :lol:"
    to I recenzja z mojego ulubionego zupełnie nie psiego (branżowego ) forum, gdzie książkę zareklamowałam ;)

    Asia dzięki za wpisy na blogu. Niby znam to wszystko od podszewki, ale JAK SIĘ TO CZYTA !!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń