wtorek, 25 grudnia 2012

Alaskańska Opowieść Wigilijna - historia prawdziwa



No więc mamy Święta. Najbardziej magiczny czas w całym roku. Usiądźcie sobie wygodnie przy kominku, weźcie na kolana komputer… No dobrze, na kolana weźcie dziecko. Albo kota, albo psa. A najlepiej wszystkich. A komputer połóżcie tuż obok, tak żebyście mogli całej rodzinie przeczytać tą nową wersję Opowieści Wigilijnej: historię o cudzie, który wydarzył się naprawdę.
 

To było maleńkie mieszkanko na poddaszu starej kamienicy. Podłoga z niemalowanych desek lśniła czystością. Jedyne okno w jedynym pokoju wychodziło na dachy Warszawskiej Starówki, podobnie jak cały świat, okryte miękką kołderką puszystego śniegu.

Zbliżały się święta, a ja siedziałam na wygodnej, czerwonej kanapie i plotłam bzdury popijając pyszną herbatę… najwolniej jak się dało.  W przelocie uchwyciłam spojrzenie męża:

„Tak, gadaj, a jak się zmęczysz to Cię zmienię. I nie wychodzimy!”

Rozejrzałam się tysięczny raz przeskakując z tematu na temat, nie kończąc poprzedniej myśli i nawet nie zdając sobie sprawy jaka muszę wydawać się roztrzepana.

No nie. Choćbyśmy stanęli na uszach, na pewno nas tu nie przenocują. Zwyczajnie nie ma gdzie…

Na podłodze bawiły się psy. Freya wyglądała na prze-szczęśliwą. Zachęcała do zabawy i gonitw po tym maleńkim pokoju, każdego kto tylko dawał się zachęcić.

To był dzień pełen wrażeń. Najważniejszy dzień w jej życiu…

Jechała z nami pięć godzin, potem była godzinę na spacerze, potem znów jechała i znów prawie godzina spaceru, w pięknym miejscu, ze śniegiem, ludźmi i bożonarodzeniowym jarmarkiem, tymi wszystkimi pachnącymi rybą, serem i ciasteczkami straganami, z których uśmiechali się do niej i kupcy i ich towary. Freya była pewna, że jak dłużej tam pochodzimy to w końcu uda jej się wyłudzić jakąś rybę w zamian za piękny uśmiech i oczy „psa ze schroniska”. Ja właściwie też byłam tego pewna, zwłaszcza, że zarówno uśmiech jak i spojrzenie były testowane na każdym straganie. I działały. A potem weszliśmy do jednej z kamieniczek i wspięliśmy się na górę po wysokich spiralnych schodach otaczających ogromną klatkę schodową, w której współcześni deweloperzy upchnęliby jakieś dwa tysiące mieszkań.  Na szczycie czekali na nas według wzrostu: roześmiany Benek (lat 15, 200 cm wzrostu. Albo 250…), Magda (lat nieco więcej, wzrostu o połowę mniej), Chinook (Alaskan Malamut rozmiar XL, szczupły, piękny, spokojny, niesamowity) i Zosia (mała kotka rasy złożonej, biała w brązowe łaty, na których były bure prążki, co wyglądało jakby się ubrała w dwa futerka na raz. Rozmiar najmniejszy z całej czwórki, ego największe, jak to u kota, który na co dzień musi znosić alaskańskie towarzystwo) . Na widok tej czwórki Freya dosłownie oszalała. Ostatnie piętro zwyczajnie zawlekła mnie za sobą w charakterze balastu nawet nie zauważając, że sapię jak lokomotywa w stanie przedzawałowym i zupełnie nie nadążam. 

Wiecie jak to jest, kiedy spotykają się zagubione dusze? Powietrze wokół nich się zagęszcza i tworzy się coś na kształt namagnesowania. Taka nieznana właściwość czasoprzestrzeni, która skręca się w powróz i łączy dwa serca mocno, na zawsze. Oczy wtedy lśnią i widać w nich ulgę odnalazienia. Jakby te dwa serca zawsze do siebie należały, tylko przez lata nie mogły się znaleźć. I to właśnie zobaczyłam na szczycie tych starych, przedwojennych schodów, kiedy Magda po raz pierwszy przytuliła Freyę.

A potem przywitał ją Chinook. Bardzo ładnie, łagodnie, przyjaźnie, z wielkim zainteresowaniem. I przepuścił w progu do nowego domu. Freya zawahała się. Spojrzała na mnie pytająco.

- No idź, proszę. Wchodzimy tu - powiedziałam psu i ruszyłam za nią pewnym krokiem, choć ani mówienie, ani chodzenie nie należało w tamtej chwili do moich mocnych stron. W gardle miałam wielką gulę, sama nie wiedziałam czy to ze szczęścia czy z żalu, głos przykleił mi się do krtani i tkwił tam ledwo słyszalny na zewnątrz. Z chodzeniem nie było lepiej: kolana były jak z waty, po części dlatego że ostatnie piętro przedwojennej kamienicy jest na wysokości Mont Blanc, a ja się tam dostałam biegiem, a po części dlatego, że mi się ta wata w kolanach zalęgła na widok przywitania Magdy i Frei. I najchętniej w ogóle bym tego progu nie przekraczała, zabrałabym psa, powiedziała, że to pomyłka i wróciła do domu, biegiem, 350 km bez odpoczywania, żeby tylko… tylko żeby Frei nie oddawać. Bo wiedziałam, że ją oddam. Wiedziałam, bo poznałam po tym gęstym powietrzu, po sznurze skręconym z czasoprzestrzeni na drewnianym podeście starej kamieniczki, bo tym lśnieniu oczu widziałam, po nieśmiałym uśmiechu Frei i po jaśniejącej twarzy Magdy, po spojrzeniu Benka i trzech machnięciach Chinookowego ogona. Po tym właśnie rozpoznałam, że jak wejdziemy do tego tyciutkiego pokoiku na poddaszu to ona już tam zostanie. Bo Magda i Benek i Chinook i nawet niezbyt przekonana Zośka wyglądali… nie, nie wyglądali, oni BYLI rodziną Frei. Byli nią zawsze. Tylko się długo szukali.

Więc teraz siedzieliśmy: ja i milczący mąż na poddaszu i w panice wymyślaliśmy preteksty, żeby jeszcze tam zostać. Freya co chwilę podbiegała do nas, żeby upewnić się, że jeszcze może tu być i bawić się z tym fajnym psem, który natychmiast przypadł jej do gustu. Magda i Benek dzielnie znosili naszą paplaninę, choć widziałam, że chcą już z Freyą zostać sami.

Pora się zbierać.

Trzeba będzie wyjść bez pożegnania. Zostawić psa tak, jakby to była najnormalniejsza sprawa na świecie. Dla jej dobra. Żeby jej nie stresować, nie zasmucić. Żeby nie poczuła się odrzucona.
Jeszcze raz chciałam ją przytulić. Ale nie mogłam. Ona już nie była moja. Dałam jej ciasteczko ze stołu z rozkoszą ulegając jej spojrzeniu „psa ze schroniska”. Kurczę. Bo coś mi się przecież należy za to całe rozstanie. Niech się Magda martwi jak ja z tego odchudzić.

- A jak to się stało, że zainteresowałaś się Freyą? Jak się o niej dowiedziałaś? – zapytałam jeszcze, bo już żaden inny temat nie przychodził mi do głowy.

- Przeczytałam List do Mikołaja. Ten z Bloga. Ktoś go udostępnił na Facebooku. I się poryczałam. A potem znalazłam jej wątek na Forum, przeczytałam Benkowi, śmialiśmy się i płakaliśmy.  I wspólnie podjęliśmy decyzję o adopcji…

A więc to tak...
Rozejrzałam się po raz ostatni. Naburmuszona kotka Zośka siedziała na telewizorze, wyraźnie oczekując, że wkrótce zabierzemy tego nowego intruza i pójdziemy jak przyszliśmy. Chinook z Freyą spali obok siebie na podłodze. W powietrzu maleńkiego mieszkanka na poddaszu miłość lśniła jak brokat. A mój pies tymczasowy pasował tam jak ostatni, najważniejszy kawałek puzzlowej układanki, dzięki któremu obrazek stawał się pełny.

Wyszliśmy. Freya chciała iść z nami, ale Magda mocno ją przytuliła. Mąż zawahał się w progu, jakby się rozmyślił, ale pociągnęłam go za kurtkę i zamknęłam za nami drzwi. Zbiegliśmy po schodach jak dwójka szaleńców. Już nas tak nie cieszył śnieg ani świąteczny jarmark. I zapomnieliśmy, że jesteśmy głodni. Spojrzałam w niebo. Specjalnie, żeby łzy nie pociekły po policzkach. Mój mąż też tam patrzył. Nad dachami starówki, pobrzękując dzwoneczkami, pędziły sanie Mikołaja, zaprzężone w 12 psów. Wyraźnie usłyszałam ho-ho-ho, kiedy Święty wychylił się z sań. Miał niebieskie roześmiane spojrzenie. Puścił do nas oko i znikł wśród białych obłoków, z których śnieg posypał się wprost na nasze twarze.

Mówicie: nie ma Mikołaja?
 
A jest właśnie! Przecież przyniósł Freyce na Gwiazdkę DOM w prezencie. Tamtego dnia, przez łzy, wyraźnie go widziałam. Miał twarz wszystkich Facebookowych znajomych, którzy udostępnili post "List" z Freyową prośbą o DOM.
Więc teraz, ode mnie i od Frei, i od obu naszych rodzin: 


Dziękujemy Mikołaju!







6 komentarzy:

  1. Wszystko co robimy, nawet najmniejsze dobro, nawet udostępnienie wpisu może mieć niesamowicie dobre efekty!
    Od początku tego bloga po cichu miałam nadzieję na coś takiego. Że się dosłownie i realnie przyczyni do adopcji. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To był normalny bardzo zabiegany dzień.
    telefon od Izy ....trzeba odebrać i słyszę Kasia czy możesz zrobić wizytkę w warszawie? bo ja się nie wyrabiam?
    O matko nie dam rady chwila szkoła 2 prace święta,egzaminy ...
    ale chwila wtorek mam wolny tak pojadę nie ma sprawy, i Iza weź psice bo trzeba sprawdzić jak ten pies zareaguje na sukę w domu bo tam jest pies
    ok wysyłam na priva adres i ankietę zadzwoń jak będzie wiadomo ok?...Ok
    dobra dzwonie umawiam się i jadę zmęczona ale jadę umówiłyśmy się po drodze bo tak akurat miałyśmy na przystanku w autobusie rozmawiamy i już jesteśmy
    Wchodzę do cudnej kamienicy,po cudownych schodach a na górze już czeka piękny ogromny malamut moja happy to przy nim maluszek
    wita nas gaduła uuuuu łuuuu i zaprasza do środka przywitał się zaprosił happy do miski z woda bo po podróży to pic się chce i był bardzo zainteresowany,wie ja uf zębów nie będzie rozmawiamy ale ja od razu wiedziałam że to jest tel człowiek dla malamuta nie mówiłam za dużo bo Monika i tak wie więcej ode mnie ,wiedziałam że Freja może iść do nich że na pewno pokochają ja i będzie jej dobrze a my będziemy się spotykać na spacerach nad Wisłą i nie tylko ciesze się i czuje się zaszczycona że to właśnie ja mogłam sprawdzać domek dla freyki i czuje się zaszczycona że FAM ma do mnie zaufanie i wie że wszystkie malamuty kocham i nie pozwolę zrobić krzywdy .

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo dobro ma taką siłę, że wystarczy go niewiele, żeby dużo zmienić. Tylko tyle ile jesteśmy w stanie ofiarować. Czasem trzeba założyć dla kogoś Bloga, czasem zabrać psa w odwiedziny na Starówkę. Ale często wystarczy kliknąć "udostępnij". Lub wrzucić do puszki dwa złote. Albo przelać na konto Fundacji małą resztę ze świątecznych zakupów. Właściwie jest tylko jedna rzecz, która choć nie jest zła, nie jest też dobra: to obojętność. A cała reszta zmienia świat :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zwykle, poryczałam się, Asiu, czytając o zagubionych duszach, które wreszcie sie odnalazły. To samo poczułam, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Mania, wiedziałam,że jesteśmy sobie przeznaczeni,że po prostu zagubiliśmy w przestrzeni, wiedziałam,że on jest MÓJ , a ja JEGO...

    OdpowiedzUsuń
  5. A Freya śpi ze mną, przytula się jak Chinook nigdy nie chciał, bo Chinook to strasznie wielkie indywiduum, chodzące dumnie z zadartym wysoko (chciałam napisać łepkiem, ale smiesznie by zabrzmiało ) ŁBEM :-). Nawet gdy powszechnie jest wiadomo, że Chinook jest poproszony o wykonanie czegoś - zawsze zrobi to z taką dystynkcją jak gdyby sam sobie narzucił zadanie .... więc pogodziłam się z tym, że to ja będę głaskana przez niego a nie on przeze mnie ... aż do czasu gdy pojawiła się Freya !!!! Nareszcie mam obok siebie zimny wilgotny nos, który nawet w nocy podtrzymuje najbliższy kontakt z rękawem mojej pidżamy, tudzież poruszają się włoski w moim uchu bo "ktoś" mi w nie sapie i dyszy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam wszystko, od samego początku bloga... Poryczałam się wiele razy :/ Ale to taka norma u mnie. Ale też nie raz łzy leciały mi ze śmiechu :) Jestem po prostu pod wrażeniem Waszej stronki. Na pewno będę tu zaglądać częściej... Jakoś tak historie tych wszystkich psiaków zapadły mi w serducho...

    OdpowiedzUsuń