piątek, 12 października 2012

Złote jabłko



    Nasze psy są najlepszymi kumplami, co im absolutnie nie przeszkadza bez przerwy się tłuc i to czasem o byleco. Wracamy z treningu: psy wybiegane, zmęczone i szczęśliwe, jesteśmy na własnej posesji i nic nie wskazuje na to, że zakończenie dnia może być inne niż dobre ... Jednak gdzieindziej dzień może zakończyć się spokojnie, lecz nie u nas. Bafi w ogródku znajduje jabłko, sęk w tym, że jabłek leżą całe setki, lecz akurat to wydaje się być najlepszym i najsmaczniejszym w świecie. Maniek też chce mieć właśnie to jabłko i to za wszelką cenę. O tym ,że cena może być zbyt wysoka, świadczy gruby segregator, wypchany po brzegi różnymi wynikami przeróżnych badań, zrobionych w klinice weterynaryjnej . Lecz psy o tym oczywiście nie pamiętają, najważniejszą rzeczą w danej chwili jest jabłko, które każdy z nich chce mieć wyłącznie dla siebie .Bafulec zajmuje pozycję byka pod czas korridy i głuchym basem uprzedza:
- Odwal się, smrodzie, jabłko jest moje!!!
Maniutek wcale nie zamierza rezygnować i zuchwale oświadcza:
- Jestem starszy i jabłko należy do mnie!!!
- Akurat, to ja go znalazłem i będzie moje!!! - Rzuca niepodważalny argument Bafulec.
Maniutek decyduje się na zmianę stanowiska i próbuję wziąć jabłko po dobroci:
- Ale przecież jesteśmy braćmi i masz obowiązek ze mną się dzielić.
- A Ty kiedykolwiek ze mną się dzieliłeś?!! - Pyta zaskoczony takim podejściem Bafulec.
I tutaj muszę przyznać mu racje, ponieważ Maniek nigdy niczym się nie dzieli i gdyby Bafi wziął coś, co należy do Mania, to natychmiast zostałby brutalnie zaatakowany. Maniek widzi, że po dobroci się nie da i rzuca się do boju. Tylko że mój wielki kochany miś jest zbyt uczciwy i nie ma żadnych szans podczas walki z braciszkiem, który się nie szczypie i na metody nie zważa. Podstępem zbija Mania z nóg, znaczy się z łap, i wskakuje mu na kark:
- Dobrze Ci tak, to masz, masz!!! - Mówi głosem, podobnym do warczenia silnika. Maniek nie ustępuje i próbuje zrzucić braciszka na dół: to jest ciężka sprawa, ponieważ mały kleszcz już wgryzł się w kark. Nie zamierzam dopuszczać do poważnych obrażeń i się wtrącam. Tylko że Bafulcowi mogę wydać rozkaz i tamten się posłucha, to rozwścieczonego Mania odciągnąć jest bardzo ciężko. Z uporczywością kobry zaczyna ścigać ofiarę, która od razu zapomina o rozkazie, wydanym przez panią, i wraca do walki. Mam tylko jedno wyjście: wcisnąć się pomiędzy nimi. Ludzie, trzymajcie mnie, bo zaraz ich pozabijam. Rozciągam gadów po różnych kątach, grożąc nie wiadomo jaką karą i zwołując na ich głowy pioruny z nieba. Chłopaki odwracają się do siebie tyłem i czas od czasu coś tam sobie pod nosem powarkują, widocznie budują plany zemsty.
Wraca pan i pyta dlaczego psy leżą w różnych kątach. Odpowiadam, że znowu się pokłóciły i, że ledwie ich rozciągnęłam. Mąż z lekkim strachem w głosie, i wcale mu się nie dziwię, pyta czy są całe. Odpowiadam, że tak, lecz jestem gotowa ich własnoręcznie podusić. Pan z ulgą pyta o co poszło tym razem. Na co, jeszcze zeźlona, mówię:
- O jabłko!!!
Mąż długo się śmieję, w końcu zdyszany mówi:
- Chyba musiało być złote...

2 komentarze:

  1. Michalina, fajnie wyszło. Pisz częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Izuniu, ostatnio na brak czasu narzekam, ale się poprawię, nawet zaczęłam nowe opowiadanko.

    OdpowiedzUsuń