- Wsadzaj rękę
i wyciągaj już czas- Ponaglił go Numi.
-Coś muszę
zrobić, powiedzieć?- Nie chciał na finiszu popełnić błędu, wolał spytać.
-Tak przytulić
do piersi, wyznać miłość i.. zresztą sam się domyśl, co możesz zrobić potem -Numi rżał ze
śmiechu tak, że echo szło, świetnie się
bawił. Może tylko udawał, że jest taki wyluzowany przecież on też nie wiedział, co przyszłość przyniesie.
-Niestety Numi
nie jestem taki kochliwy jak ty. Jeśli ty masz takie
dziwne upodobania to twoja wola, nie będę się wtrącał, ani nawet komentował- Odgryzł się, pomimo wdzięczności,
jaka czuł do olbrzyma.
To coś, co złapał tylko trochę przy okazji parząc dłoń, z grubsza
przypominało sztylet. Metal był jeszcze gorący i co dziwne miły, taki prawie
aksamitny w dotyku. Wyglądał siermiężnie
trochę jak efekt pracy niewprawionego w fach dziecka,
choć szpic zdawał się być zadawalająco ostry.
Chropowata
struktura przedmiotu wydawała się dopasowywać do kształtu jego
dłoni delikatnie przy tym drżąc. Po całym tym spektaklu wcale go to nie
zdziwiło.
-To już
wszystko, co mieliśmy tu do załatwienia? Możemy wracać do domu?- Zwrócił się do
Numiego, jako do najlepiej zorientowanego.
-Wołaj psy. Ja
przerzucę tą nadwrażliwą pannę przez ramię, może się uda
wrócić do domu w
jednym kawałku. Pan jedno-oko łapie
wolnego psa, jeśli też chce wracać do domu, do mamusi- Wydal dyspozycje, przejmując inicjatywę.
- Ja mam
dotykać tego paskudnego stwora? Nie ma mowy! Ale mogę przenieść tą rudą.
Zacmokał facet
bez ust, jak to zrobił pozostanie dla wszystkich tajemnicą.
-Patrzcie,
jaki wrażliwy na piękno się znalazł. A jak to się skarżył, że inni nie
akceptują jego odmiennego
wyglądu, biorąc nas tym pod włos. Jak
nie chcesz psa, to sobie tu siedź do usranej śmierci.
Z tego, co wiem takie zaklęcia długo trwają, bardzo długo, tyle czasu nie masz.
Miłego czekania na
pomoc z rąk piękniejszych istot.
Numi trochę śmiesznie wyglądał z dziewczyną
przerzuconą przez ramię i przy dość sporym ugięciu kolan. Malamuty nie są
malutkie, ale taki olbrzym musiał się sporo przykurczyć by ręką złapać za szyję
psa.
-Nie żartujcie
sobie, czekajcie pójdę z wami! Po co bym tu miał siedzieć?
Tuż za barierą rozstali się, nie było im po drodze z
jednookim. Nie obeszło się bez zgrzytów, nieszczęsny amant
próbował jeszcze wyprosić randkę z rudowłosą co i rusz mdlejącą nimfą, która zupełnie zawróciła mu w głowie. Dopiero po stanowczej
interwencji zirytowanej
jego uporem Lilidi odszedł w ciemną noc, szlochając i zawodząc żałośnie z rozpaczy. Gdy zaś jego
głos stał się ledwo słyszalny, w Perezę wstąpiło nowe życie, cudownie odżyła i nie przypominała już zwiędłej rośliny.
Chwilę później siedzieli w doskonale sobie znanej jadalni w pałacyku róż przy
smakowitej kolacji. Humoru nie zepsuł nam nawet wielki zwał kamieni tuż przed bramą, przez który musieli przedzierać się do
środka.
Wędrowiec długo i w milczeniu
przyglądał się rękojeści tego dziwnego, wykutego słowami i ziołami przez Lilidię narzędzia, która pokryła się cieniutkim wzorem jego
skóry. Stało się to
w zupełnie niepojęty dla niego sposób, chciał zrozumieć, chciał
wytłumaczenia, ale go nie znalazł. Doszedł tylko do wniosku, że widocznie do czegoś to będzie potrzebne.
-Już się tak w
niego nie gap, bo dziurę wypatrzysz- Trącił go łokciem
Numi- On teraz swe nadzwyczajne umiejętności będzie ujawniał tylko
w dłoni, która jest odciśnięta w strukturze metalu. Nawet
gdyby ci go ktoś podstępnie
czy podstępnie podiwanił to nie będzie
miał z niego żadnego
pożytku.
Apetyt olbrzyma zadziwiał, zjadł już
więcej niż wszyscy inni
biesiadnicy razem wzięci a nadal nie miał
dość. Chyba go tam głodzą na tej górze, gdzie zwykli ludzie nie mają wstępu. Może miał ciche dni i żona odstawiła go od stołu i
nie tylko od niego? Wędrowiec
był bardzo ciekawy jak wygląda związek kogoś takiego jak Numi.
-Nie bądź taki
dowcipny, lepiej mi powiedzcie, kiedy wydłubiemy sobie tym
kozikiem tunel do mojego domu? Wasza pomoc nadal jest niezbędna? Czy teraz będę musiał sam stawić
czoła przeciwnościom i niezliczonym, niewidzialnym wrogom? -Schował
nóż do kieszeni, nie poczuł jego ciężaru tak jakby nic nie ważył.
-Ja bym cię tam, puścił niedorajdo na szeroką wodę, ale potem
dziewczyny będą się boczyć i obrażać. A wiesz jak to jest z babskimi fochami,
od nich nawet mleko kiśnie. Niech stracę jeszcze raz powleczemy się za tobą służąc ważnej sprawie. Może kiedyś to docenisz.
Numi był
zrelaksowany, rozluźniony, wcześniej nie końca wierzył, że się uda
to, co sobie zamierzyli. A może dobry nastrój to zasługa pełnego brzucha, tego
nie wiedział nikt
poza nim samym no i może poza Emerykiem.
W każdym razie poklepał się po żołądku i powiedział.
-Co do
dłubania scyzorykiem
to, co dziesięć dni jest
satysfakcjonujący nas styk. Dziś taki był to teraz łatwo sobie na palcach policzysz, ile musisz jeszcze wytrzymać.
Lilidia spuściła głowę, zauważył, że
posmutniała. Znowu boleśnie ukuło go w okolicach serca. Niepotrzebnie, emocje wszystko
psuły, komplikowały.
-Sporo, chyba
się wezmę za haftowanie, by nerwy ukoić. Może w końcu odeśpię to całe
szaleństwo, a teraz muszę odpocząć. Dobrych snów życzę- Wstał ukłonił się i ruszył do swojej komnaty.
Choć go wręcz
paliło w środku by ruszać natychmiast, to gdzieś w głębi duszy
wiedział, że te kilka dni jest bardzo ważne dla tych, co zostają. Byli rodziną, nie decydowały o tym więzy krwi, tylko coś o wiele ważniejszego, trwalszego.
Gęsty, tkany na
krosnach czerwony chodnik tłumił odgłos
kroków, jednak psy bezbłędnie wyczuły jego nadejście. Popiskiwały radośnie w
komnacie, gdy tylko wszedł obległy go liżąc i poszturchując wilgotnymi
nosami. One już
wiedziały, że musi odejść. Głaskał je
automatycznie, jego myśli w tym momencie całkowicie
zajmowali ludzie.
Miał czas by
zatroszczyć się o ich bezpieczeństwo, nie mógł i nie chciał zwalać wszystkiego
na Numiego. Czuł, że nie załatwił jednej ważnej sprawy do końca. Może odpowiedni czas na wizytę w zakonie właśnie nadszedł? Obiecał przecież temu
pięknisiowi zakonnikowi, który chciał spalić Katije i jej dziecko, że się nimi odpowiednio zajmie. Musi dotrzymać słowa inaczej okaże się że to co mówi, jest nic warte. Do tego nie mógł dopuścić, tym razem chodziło nie tylko o
autorytet.
Panoszą się po mieście coraz pewniej te ograniczone,
przepełnione żółcią,
fanatyczne potworki zaprzeczenie wszystkiego,
co dobre i szlachetne w człowieku. Nigdy nie lubił chciwych, zakłamanych
fanatyków. Uważał, że są niczym śmiercionośna zaraza, podstępnie atakują społeczeństwo by skutecznie zatruć go jadem. Gorsi niż ropiejące wrzody na tyłku.
Wolałby się, co prawda babrać w wychodku niż mieć do czynienia z tymi potworami, ale zarazę należy tępić nie
oglądając się na nic.
Zdrowy
rozsądek podpowiadał, że prędzej czy później ale raczej prędzej się wyda, że go tu już nie ma. Zwykłe życie, obroni cię miecz nie słowo. Fanatycy poczują się mocni, niezagrożeni a
wtedy od razu ruszą na polowanie, zarówno Lilidia jak i Katija były dla nich zdobyczą nie do
pogardzenia. Czuł się za te kobiety odpowiedzialny. Miał obowiązek je chronić.
Świstło, pierdło psy tylko zakręciły
uszami znudzone jego ekstrawaganckimi wyskokami.
*********
Nie bawił się w podchody, darował sobie
wyrafinowane gry. Nie
miał ochoty na taką zabawę, ale w końcu był Opiekunem nie mógł zawieść ludzi,
którzy mu zaufali, przyjaciół. Pojawił się
w bogato urządzonym
gabinecie zadufanego w sobie, trzymającego
w garści zakon mąciciela, szczęśliwy traf
chciał, że akurat trafił na ważną, ściśle tajną
naradę. Ucieszył się to był sprzyjający traf. Uczestnicy spisku byli tak zaskoczeni pojawieniem się nieoczekiwanego gościa, że zapomnieli o papierach leżących na stole. Dokumenty kryły tajemnicę, ale
też zupełnie dyskredytowały zakon w oczach Wędrowcach, były jak jawne
wypowiedzenie wojny
Czuł do tych ludzi obrzydzenie tak wielkie, że nie próbował nawet udawać
obojętnego.
Na grubym
czerpanym papierze niedbale zapisano długą kolumnę nazwisk. By rulon się nie
zwijał z jednej strony położono sztylet z rączką wysadzaną granatami, które
lśniły jak krople krwi z drugiej złoty kielich pełen krwisto czerwonego wina. W świetle świec litery wydawały się łamać,
zaokrąglać ale on wiedział, że są wyrokiem śmierci. Granaty i wino miały
przypieczętować śmierć niewinnych, mało to finezyjne.
Zgromadzeni w gabinecie ludzie
planowali bezpardonowy, zmasowany atak. Sam się do tego przyczynił, naruszył
obowiązujący porządek rzeczy, odsyłając jadowitego węża. W tym państwie istniały dwa
konkurencyjne, fanatyczne zakony walczące o władzę absolutną, a teraz jeden z
nich liże rany po stracie przywódcy. Silniejszy,
lepiej zorganizowany zakon korzystając z nadarzającej okazji przejmuje
inicjatywę, jednym ruchem zamierza pozbyć się przeciwników i wrogów. Naturalna
kolej rzeczy. Nie musiał czytać nazwisk
by wiedzieć, że większość mieszkańców pałacu róż znalazła się na tej liście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz