środa, 10 września 2014

09.09 Wędrowiec, pozorna cisza



- Wsadzaj rękę i wyciągaj już czas- Ponaglił go Numi.
-Coś muszę zrobić, powiedzieć?- Nie chciał na finiszu popełnić błędu, wolał spytać.
-Tak przytulić do piersi, wyznać miłość i.. zresztą sam się domyśl, co możesz zrobić potem -Numi rżał ze śmiechu tak, że echo szło, świetnie się bawił. Może tylko udawał, że jest taki wyluzowany przecież on też nie wiedział, co przyszłość przyniesie.
-Niestety Numi nie jestem taki kochliwy jak ty. Jeśli ty masz takie dziwne upodobania to twoja wola, nie będę się wtrącał, ani nawet komentował- Odgryzł się, pomimo wdzięczności, jaka czuł do olbrzyma.
         To coś, co złapał tylko trochę przy okazji parząc dłoń, z grubsza przypominało sztylet. Metal był jeszcze gorący i co dziwne miły, taki prawie aksamitny w dotyku. Wyglądał siermiężnie trochę jak efekt pracy niewprawionego w fach dziecka, choć szpic zdawał się być zadawalająco ostry.
Chropowata struktura przedmiotu wydawała się dopasowywać do kształtu jego dłoni delikatnie przy tym drżąc. Po całym tym spektaklu wcale go to nie zdziwiło.
-To już wszystko, co mieliśmy tu do załatwienia? Możemy wracać do domu?- Zwrócił się do Numiego, jako do najlepiej zorientowanego.
-Wołaj psy. Ja przerzucę tą nadwrażliwą pannę przez ramię, może się uda wrócić do domu w jednym kawałku. Pan jedno-oko łapie wolnego psa, jeśli też chce wracać do domu, do mamusi- Wydal dyspozycje, przejmując inicjatywę.
- Ja mam dotykać tego paskudnego stwora? Nie ma mowy! Ale mogę przenieść tą rudą.
Zacmokał facet bez ust, jak to zrobił pozostanie dla wszystkich tajemnicą.
-Patrzcie, jaki wrażliwy na piękno się znalazł. A jak to się skarżył, że inni nie akceptują jego odmiennego wyglądu, biorąc nas tym pod włos.  Jak nie chcesz psa, to sobie tu siedź do usranej śmierci. Z tego, co wiem takie zaklęcia długo trwają, bardzo długo, tyle czasu  nie masz. Miłego czekania na pomoc z rąk piękniejszych istot.
 Numi trochę śmiesznie wyglądał z dziewczyną przerzuconą przez ramię i przy dość sporym ugięciu kolan. Malamuty nie są malutkie, ale taki olbrzym musiał się sporo przykurczyć by ręką złapać za szyję psa.
-Nie żartujcie sobie, czekajcie pójdę z wami! Po co bym tu miał siedzieć?
        Tuż za barierą rozstali się, nie było im po drodze z jednookim. Nie obeszło się bez zgrzytów, nieszczęsny amant próbował jeszcze wyprosić randkę z rudowłosą co i rusz mdlejącą nimfą, która zupełnie zawróciła mu w głowie. Dopiero po stanowczej interwencji zirytowanej jego uporem Lilidi odszedł w ciemną noc, szlochając i zawodząc żałośnie z rozpaczy. Gdy zaś jego głos stał się ledwo słyszalny, w Perezę wstąpiło nowe życie, cudownie odżyła i nie przypominała już zwiędłej rośliny.
          Chwilę później siedzieli w doskonale sobie znanej jadalni w pałacyku róż przy smakowitej kolacji. Humoru nie zepsuł nam nawet wielki zwał kamieni tuż przed bramą, przez który musieli przedzierać się do środka. 
        Wędrowiec długo i w milczeniu przyglądał się rękojeści tego dziwnego, wykutego słowami i ziołami przez Lilidię narzędzia, która pokryła się cieniutkim wzorem jego skóry. Stało się to w zupełnie niepojęty dla niego sposób, chciał zrozumieć, chciał wytłumaczenia, ale go nie znalazł. Doszedł tylko do wniosku, że widocznie do czegoś to będzie potrzebne.
-Już się tak w niego nie gap, bo dziurę wypatrzysz- Trącił go łokciem Numi- On teraz swe nadzwyczajne umiejętności będzie  ujawniał tylko w dłoni, która jest odciśnięta w strukturze metalu. Nawet gdyby ci go ktoś podstępnie czy podstępnie podiwanił to nie będzie miał z niego żadnego pożytku.
        Apetyt olbrzyma zadziwiał, zjadł już więcej niż wszyscy inni biesiadnicy razem wzięci a nadal nie miał dość. Chyba go tam głodzą na tej górze, gdzie zwykli ludzie nie mają wstępu. Może miał ciche dni i żona odstawiła go od stołu i nie tylko od niego? Wędrowiec był bardzo ciekawy jak wygląda związek kogoś takiego jak Numi.
-Nie bądź taki dowcipny, lepiej mi powiedzcie, kiedy wydłubiemy sobie tym kozikiem tunel do mojego domu? Wasza pomoc nadal jest niezbędna? Czy teraz będę musiał sam stawić czoła przeciwnościom i niezliczonym, niewidzialnym wrogom?  -Schował nóż do kieszeni, nie poczuł jego ciężaru tak jakby nic nie ważył.
-Ja bym cię tam, puścił niedorajdo na szeroką wodę, ale potem dziewczyny będą się boczyć i obrażać. A wiesz jak to jest z babskimi fochami, od nich nawet mleko kiśnie. Niech stracę jeszcze raz powleczemy się za tobą służąc ważnej sprawie. Może kiedyś to docenisz.
Numi był zrelaksowany, rozluźniony, wcześniej nie końca wierzył, że się uda to, co sobie zamierzyli. A może dobry nastrój to zasługa pełnego brzucha, tego nie wiedział nikt poza nim samym no i może poza Emerykiem. W każdym razie poklepał się po żołądku i powiedział.
-Co do dłubania scyzorykiem to, co dziesięć dni jest satysfakcjonujący nas styk. Dziś taki był to teraz łatwo sobie na palcach policzysz, ile musisz jeszcze wytrzymać.
        Lilidia spuściła głowę, zauważył, że posmutniała. Znowu boleśnie ukuło go w okolicach serca. Niepotrzebnie, emocje wszystko psuły, komplikowały.
-Sporo, chyba się wezmę za haftowanie, by nerwy ukoić. Może w końcu odeśpię to całe szaleństwo, a teraz muszę odpocząć. Dobrych snów życzę- Wstał ukłonił się i ruszył do swojej komnaty.
Choć go wręcz paliło w środku by ruszać natychmiast, to gdzieś w głębi duszy wiedział, że te kilka dni jest bardzo ważne dla tych, co zostają. Byli rodziną, nie decydowały o tym więzy krwi, tylko coś o wiele ważniejszego, trwalszego.
Gęsty, tkany na krosnach czerwony chodnik tłumił odgłos kroków, jednak psy bezbłędnie wyczuły jego nadejście. Popiskiwały radośnie w komnacie, gdy tylko wszedł obległy go liżąc i poszturchując wilgotnymi nosami. One już wiedziały, że musi odejść. Głaskał je automatycznie, jego myśli w tym momencie całkowicie zajmowali ludzie.
Miał czas by zatroszczyć się o ich bezpieczeństwo, nie mógł i nie chciał zwalać wszystkiego na Numiego. Czuł, że nie załatwił jednej ważnej sprawy do końca. Może odpowiedni czas na wizytę w zakonie właśnie nadszedł? Obiecał przecież temu pięknisiowi zakonnikowi, który chciał spalić Katije i jej dziecko, że się nimi odpowiednio zajmie. Musi dotrzymać słowa inaczej okaże się że to co mówi, jest nic warte. Do tego nie mógł dopuścić, tym razem chodziło nie tylko o autorytet.
         Panoszą się po mieście coraz pewniej te ograniczone, przepełnione żółcią, fanatyczne potworki zaprzeczenie wszystkiego, co dobre i szlachetne w człowieku. Nigdy nie lubił chciwych, zakłamanych fanatyków. Uważał, że są niczym śmiercionośna zaraza, podstępnie atakują społeczeństwo by skutecznie zatruć go jadem. Gorsi niż ropiejące wrzody na tyłku. Wolałby się, co prawda babrać w wychodku niż mieć do czynienia z tymi potworami, ale zarazę należy tępić nie oglądając się na nic.
Zdrowy rozsądek podpowiadał, że prędzej czy później ale raczej prędzej się wyda, że go tu już nie ma. Zwykłe życie, obroni cię miecz nie słowo.  Fanatycy poczują się mocni, niezagrożeni a wtedy od razu ruszą na polowanie, zarówno Lilidia jak i Katija były dla nich zdobyczą nie do pogardzenia. Czuł się za  te kobiety odpowiedzialny. Miał obowiązek je chronić.

Świstło, pierdło  psy tylko zakręciły uszami znudzone jego ekstrawaganckimi wyskokami.






*********




        Nie bawił się w podchody, darował sobie wyrafinowane gry. Nie miał ochoty na taką zabawę, ale w końcu był Opiekunem nie mógł zawieść ludzi, którzy mu zaufali, przyjaciół. Pojawił się w bogato urządzonym gabinecie zadufanego w sobie, trzymającego w garści zakon mąciciela, szczęśliwy traf chciał, że akurat trafił na ważną, ściśle tajną naradę.  Ucieszył się to był sprzyjający traf. Uczestnicy spisku byli tak zaskoczeni pojawieniem się nieoczekiwanego gościa, że zapomnieli o papierach leżących na stole. Dokumenty kryły tajemnicę, ale też zupełnie dyskredytowały zakon w oczach Wędrowcach, były jak jawne wypowiedzenie wojny
        Czuł do  tych ludzi obrzydzenie tak wielkie, że nie próbował nawet udawać obojętnego.
Na grubym czerpanym papierze niedbale zapisano długą kolumnę nazwisk. By rulon się nie zwijał z jednej strony położono sztylet z rączką wysadzaną granatami, które lśniły jak krople krwi z drugiej złoty kielich pełen krwisto czerwonego wina. W świetle świec litery wydawały się łamać, zaokrąglać ale on wiedział, że są wyrokiem śmierci. Granaty i wino miały przypieczętować śmierć niewinnych, mało to finezyjne.

Zgromadzeni w gabinecie  ludzie planowali bezpardonowy, zmasowany atak. Sam się do tego przyczynił, naruszył obowiązujący porządek rzeczy, odsyłając jadowitego węża.  W tym państwie istniały dwa konkurencyjne, fanatyczne zakony walczące o władzę absolutną, a teraz jeden z nich liże rany po stracie przywódcy.  Silniejszy, lepiej zorganizowany zakon korzystając z nadarzającej okazji przejmuje inicjatywę, jednym ruchem zamierza pozbyć się przeciwników i wrogów. Naturalna kolej rzeczy. Nie musiał czytać nazwisk by wiedzieć, że większość mieszkańców pałacu róż znalazła się na tej liście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz