W pierwszej
wersji planu mieli iść w trójkę Lilidia, Numi no i on. Jednak dziewczyna zupełnie nieoczekiwanie uparła się żeby zabrać też Perezę. Nie chciała słuchać żadnych argumentów, miało być tak jak
powiedziała i już.
Najpierw wyprowadzony z równowagi Wędrowiec protestował, bał się, że nie
jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa jeszcze jednej osobie. Ku jemu zdziwieniu
Numi kazał odpuścić, więc niechętnie odpuścił. Może przez te
pełzające litery na
nowym płaszczu stał się zbyt miękki, a
może to, że marzenie było na wyciągnięcie ręki sprawiło, że nie był już taki
ostrożny. O krok od zwycięstwa najłatwiej popełnić błąd.
Gdzieś przy bramie dołączyły do nich
psy. Nie łasiły się, nie prosiły po prostu postanowiły towarzyszyć swemu
panu. Nie przegonił ich, wierzył w instynkt i jeśli one czuły,
że muszą iść, to tak się stanie.
Ruszyli w milczeniu, jakoś nikt nie miał ochoty na rozmowy ani na te poważne ani na żarty. Gęsiego, jak posępne duchy skierowali się w stronę wzgórza.
Prowadząc całe to towarzystwo czuł się niczym dorodna kwoka prowadząca swe dzieci do
bezpiecznego kurnika. Może i był z natury poważny a do tego zapatrzonym w
siebie egocentrykiem, ale teraz nie bacząc na swą
reputacje maszerował rozglądając się
bacznie na boki. Sam
nie rozumiał, dlaczego tak właśnie się zachowywał, przecież nie musiał patrzeć
by widzieć. Swymi wyostrzonymi zmysłami
niemal namacalnie wyczuwał niebezpieczeństwo,
było ich wielu, i byli wściekle zdeterminowani. Miał
świadomość, że jeśli popełni choćby minimalny błąd, rzucą się na nich i rozedrą
na strzępy. To było
ryzyko, które świadomie podjął i jak głupiec wierzył, że poradzi sobie bez
interwencji Świetlistego.
Zupełnie niespodziewanie, boleśnie uderzył czołem o coś
twardego. Zdziwił się mocno, bo nie widział ani nie poczuł niczego magicznego.
Wyciągnął ręce przed siebie i zaczął macać jak niewidomy.
Cały szczyt
wzgórza otoczony był niezwykle silną barierą. Wielka ściana mocy odgradzała ich
od celu wędrówki. To był poważny problem, na który nie był
przygotowany. Stał
zmartwiony z
uniesionymi rękami dotykając czegoś, czego nie widział, niby, jako Opiekun potrafił
sobie poradzić z czymś takim, ale potrzebował na to sporo czasu. A właśnie,
czego jak czego, ale czasu zbyt dużo nie mieli.
-Numi możesz
coś z tym zrobić?- Spytał zawzięcie macając śliską jak marmur ścianę w poszukiwaniu szczeliny czy choćby jakiejś
wypukłości, bezskutecznie
-Nie. To
byłoby jak wypowiedzenie wojny, musisz sam sobie poradzić- Bezradnie wzruszył ramionami.
Towarzyszące im dziewczyny bez słowa zaczęły pomagać, zawzięcie macały szukając luki lub szpary w ścianie. Nie miał sumienia mówić im, że i tak nic
nie znajdą, zresztą wyszedł z założenia, że lepiej niech coś robią zanim
całkiem spadnie morale grupy.
-Ale dół.- Westchnęła Pereza
Zaczynał się zastanawiać czy nie wysadzić
tego świństwa w powietrze, to nie byłoby trudne. Pewnie by tak zrobił gdyby nie obawa, że podmuch
wybuchu zmieni położenie kamieni w starym, świętym kręgu.
Nie ma kręgu, nie ma kucia noża, tak źle i tak nie dobrze.
I właśnie
wtedy, gdy już miał zamiar się poddać, odpuścić a raczej odłożyć na
później to całe wykuwanie sztyletu, zauważył
coś dziwnego.
- Lilidia czy
ja dobrze widzę? Moje włochate pojemniki na jedzenie TAM biegają?
-Faktycznie,
jak to zrobiły? Przecież przed nami jest lita ściana! -Na potwierdzenie swych słów uderzyła dłonią tuż przed
twarzą, mocno aż zadudniło.
-Noga- Zaryczał Wędrowiec na całe gardło.
Siła jego
głosu sprawiła, że żmijkowate warkoczyki na głowie dziewczyny zaczęły żyć
własnym życiem, Pereza zaś ze strachu dostała czkawki. Malamuty oczywiście bez entuzjazmu, ale przelazły z powrotem przez barierę bez
najmniejszego problemu.
Nie myśląc zbyt wiele, zaryzykował złapał czarnego malamuta za kark i ruszyli przed siebie w
stronę ściany. Usłyszał tylko niemiłe plasknięcie, tak jakby
wskoczył do basenu z kisielem i już był po drugiej stronie niewidzialnego muru.
-Łapcie psy i
chodźcie!- Zachęcił pozostałych.
Ciekawy był
czy Numi też skorzysta z pomocy kudłacza.
-Teraz wiem,
po co wlokłeś z sobą te bestie. Muszę przyznać, że to bardzo sprytne. Wszystkich wywiodłeś w pole- Numi z zaangażowaniem drapał się swą wielką łapą po gęstej czuprynie, marszcząc twarz w
parodii uśmiechu niczym przygłup żebrzący pod świątynią- to żeś mnie chłopie zaskoczył.
-Lepiej
powiedz, czemu się udało?
Zawsze wiedział, że jego psy są wyjątkowe,
ale nigdy nie liczył na to, że będą rozwiązywać za niego poważne problemy. Nie żeby miał coś przeciw.
-W sumie to
nie wiem. Zaklęcie dotyczyło człekokształtnych, psy najwyraźniej nie były w nim ujęte, ale dlaczego nam udało się na
ich grzbietach wjechać za barierę to także dla mnie tajemnica. Ktoś bardzo się napracował tylko zapomniał, że ty nie
jesteś za przeproszeniem całkiem normalny. Numi
chyba uznał, że wydrapał sobie łysinę na czubku głowy, bo strategicznie zaczął
męczyć podbródek.
-Phb mówią
ludziska, że psy noszą phb dusze zmarłych. -Wtrąciła swe trzy
grosze ruda uzdrowicielka.
-To
sugerujesz, że już wyciągnęliśmy kopytka i że już całkiem po nas? To było wejście do raju czy
piekła?
Wcale go ta
koncepcja nie ubawiła. Mimo wszystko wolałby żyć, kilka miesięcy temu z radością opuściłby świat,
teraz wiele się zmieniło. Jeśli droga do
domu miałaby prowadzić przez świat zmarłych, to był skłonny
zrezygnować tu i zaraz. Wszystko ma swoją cenę, ale ta byłaby zbyt wygórowana.
-Ja phb tam
nie wiem z wami to nic phb nie wiadomo zgłupieć można.- Dalej męczyła ją czkawka.
Nie było im dane dalsze roztrząsanie
tematu, bowiem z za grubego pnia drzewa wyłoniła się ociupinę bezkształtna
postać. Zbliżała się dziwnym, chwiejnym krokiem, sprawiała wrażenie, że porusza się po omacku.
-Nie
spieszyliście się! Jak długo można czekać? Co wy sobie myślicie, że ja z wami w
te gierki będę grał?! Ja się nie zgadzam nie pozwolę się tak traktować!-Wykrzykując nerwowo, wszedł w miejsce rozjaśnione przez pochodnie.
Uzdrowicielka spojrzała na zbliżającą się
postać i natychmiast zaczęła ze strachu
przerażająco,
histerycznie wyć.
Obcy był dość paskudny, jeśli wziąć pod
uwagę kryteria obowiązujące
wśród ludzi. Jego twarz przypominała
niekształtną masę ciasta, w którą ktoś niezdarnie wbił dwa palce. No cóż, nie każdy może mieć szlachetny, orli nos. Usta,
choć to zbyt dużo powiedziane, lepiej oddawało sytuację określenie otwór gębowy
to krzywe poszarpane
pęknięcie. Co do oczu tych nie było
wcale. Nie żeby je wcześniej
ten dziwny osobnik stracił w wypadku czy wyniku działania nieprzyjaznych mu sił, po prostu na tej nietypowej twarzy nigdy się nie
pojawiły.
-Numi walnij
jej po plerach żeby się w końcu zamknęła! Może przestać wyć czkawka już jej przeszła.
Od tego potwornego jazgotu można
było zwariować, trudno było mu zebrać myśli.
-Następni
dobrzy ludzie mi się trafili? Zabić mnie chcecie? Proszę tu, tu przebijcie me
serce- niekształtnym paluchem dźgał się w miejscu gdzie ludzie zazwyczaj mają
żołądek- tylko dlatego, że się od was trochę różnię! Czy
nie po to mnie tu tak długo trzymacie? I wy śmiecie mówić o mnie, że jest
wstrętny, wy??!!
-Uspokójmy
się, koniec przedstawienia- przerwał mu Opiekun czas uciekał a oni nie przyszli
tu na spotkanie towarzyskie- Dziewczyny bierzcie się do roboty, tym gamoniem się nie przejmujcie jest nieszkodliwy.
-Ale to demon-
Łkała przerażona Pereza
-Tylko,
dlatego że jestem inny muszę być zły? Ta wasza podwójna moralność, ten brak
wyrozumiałości tak okrutnie mnie rani. Trzymaliście mnie tu jak zwierzę w
klatce, by podglądać cieszyć się moim widokiem niegodziwcy!
-Słuchaj,
jeśli chodzi o mnie wolę oglądać ładne dziewczyny- Spokojnie nie
chcąc sprowokować obcego, powiedział
Wędrowiec zezując przy
tym na Lilidię. Kątem oka widział jak
Numi wyszczerza się głupawo, wniosek z tego też pewnie lubi
oglądać ładne kobiety,
ciekawe co na to jego żona- a uściślając
to nie my cię tu zamknęliśmy.- Dodał dla jasności.
-Jak to nie
wy? Przecież widziałem!
-Guzik
widziałeś. Może tamtych tak nas nie, bo
stoisz do nas tyłem.
Zadowolony patrzył jak jego ekipa
sprawnie, bez
niepotrzebnego ponaglania podjęła
właściwe działania, zupełnie olewając dziwaka. Tylko Pereza stała z
rozdziawioną buzią niezdolna do samodzielnego myślenia. Była w szoku.
Czarny dziesięciolitrowy kociołek został ustawiony na palenisku, wokół leżały paczuszki z ziółkami,
Lilidia wchodziła w trans.
-Mówisz, że to
nie wy? Niech no ja sobie spojrzę na was.
Odwrócił się i zgodnie z oczekiwaniami
Opiekuna na jego plecach lśniło wielkie zielone oko. Zamrugał nerwowo, oślepiony światłem latarni i ogniska.
Całkiem sprytnie wyciął sobie dziurę w kapocie tak, że tkanina nie zasłaniała
mu widoku.
Usłyszeli trzask łamanych gałązek, ruda
uzdrowicielka znowu zemdlała.
-A tej, co się
stało? Chora jakaś? Zjeść ją chcieliście czy co? -Zamartwił
się stanem dziewczyny
ich nowy znajomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz