- Mam! Wiem!! Znalazłem!!! – darł się mąż z gabinetu. Może
to by nawet nie było dziwne, gdyby nie to, że była druga w nocy, a on pracował
nad nowa aplikacją (oczywiście o psach).
„Oszalał. Z przepracowania na pewno. Mówiłam, żebyśmy sobie zrobili
wolne w weekend” – pomyślałam.
Ja też nie spałam. Od wielu godzin wycinałam
ludzkie nogi… ze zdjęć psów i zastępowałam je trawą. W kontekście tego, niezwykle
pasjonującego zajęcia, nawet szaleństwo męża wydało mi się atrakcyjne, więc czy prędzej
pobiegłam do jego pokoju.
- Co znalazłeś?! Nie mów, że mamy karaluchy… - zapytałam z
obawą. Niczego się tak nie brzydzę jak robali i gdyby jakiś karaluch zawitał
przy moim komputerze, a ja zdołałabym się przełamać i nakryć go szklanką, to właśnie TAK bym wrzeszczała.
- Karaluchy?! – zapytał nieprzytomnie maż – o czym ty
mówisz? Nie mamy karaluchów. Chyba…
- No to co „masz” łamane przez „wiesz” łamane przez „znalazłeś”,
o drugiej w nocy? Przepis jak zbić fortunę? – zwarzywszy na stan naszych
finansów, to był drugi i ostatni powód, żeby się tak wydzierać. Więcej pomysłów
nie miałam…
- Nie, no… Tego dalej nie wiem akurat – przyznał skruszony
mąż – ale wiem JAKIEJ RASY jest Dreptuś!
Dreptuś to przezwisko Nuki. Nie wołamy tak do niej, bo uważamy,
że pies musi mieć jedno imię. No, powiedzmy każdy pies oprócz Raptora, który ma
kilka imion i na wszystkie reaguje. A dodatkowo reaguje też na imiona naszych
kotów i psów „tymczasowych”, przyjmując najwyraźniej założenie, że zawsze
lepiej podejść i sprawdzić po co je wołam, niż przegapić fakt, że rozdaję innym
JEGO smakołyki. Więc Dreptuś to przezwisko Nuki, którego używamy, kiedy o niej
rozmawiamy. Nie wiemy, czy Raptor już się w tym połapał… Nuka jest bardzo,
ale to bardzo uroczym stworzonkiem. Zwykle jest spokojna i cicha, ale niektóre rzeczy,
na przykład śniadanie, smakołyki i koty, bardzo ją ekscytują. Nie ma w sobie
ani odrobiny agresji, więc ekscytację pokazuje w zabawny sposób – robiąc w
miejscu tysiące kroczków tak szybkich, że nie sposób nawet ich zarejestrować. To słodkie i śliczne, i dlatego nasza
córka, kiedy pierwszy raz zobaczyła to zjawisko, krzyknęła z zachwytem: „Nuczek! Ty DREPTUSIU maleńki!”. I przylgnęło...
- No jakiej rasy? – zapytałam sceptycznie. Wiadomo było, że
Nuczek nie jest żadnej konkretnej rasy. Wygląda jak Malamut lub Husky, ale w wersji tyciej. Więc dopóki nie zrobię w Wikipedii sama wpisu a Malamutach
Torebkowych to Nuka rasy nie będzie miała…
- ALASKAN KLEE KAI
– odparł mąż z ojcowską dumą – przez przypadek to odkryłem!
Klee Kai? Hmmm…. Nie obiło mi się o uszy, choć miałam się za
znawcę.
- Pokaż – zażądałam Wikipedycznych dowodów. Na słowo nie
uwierzę w rasę, której nie znam!
- A proszę bardzo – mąż uśmiechnął się od ucha do ucha i
odsunął od komputera. Na monitorze zobaczyliśmy zdjęcia… DREPRUSIA! No może
tamten miał ciut lepszą sierść, ale przecież Nuce jeszcze nie odrosła po
wypadku i operacji. Ale ten drobny pyszczek, wielkie oczy, krucha budowa… wypisz
wymaluj Dreptuś!
Zaczęłam
czytać:
„Alaskan klee kai – rasa północna należąca do rodziny szpiców.
Nazwa klee kai wywodzi się z
języka Inuitów, gdzie oznacza mały pies.”
- JA-CIĘ! Patrz, a my ją nazwaliśmy „Mała Siostra”! To MUSI
być to!!!
- Czytaj dalej – poprosił mąż.
Napięcie w pokoju było porównywalne do tego z filmów
Hitchcock’a. Albo większe. Wikipedia miała niezawiele informacji o naszej Nuce,
ale wszystkie wydały nam się idealnie dopasowane:
„Rasa ta została
stworzona w Wasilla (Alaska) w połowie lat 70. XX wieku przez Lindę S. Spurlin,
zainspirowaną przypadkowo skojarzonym alaskan husky z małym psem. Utworzono ją
na bazie husky syberyjskiego i alaskańskiego oraz schipperke i american eskimo
dog tak, aby zmniejszyć rozmiar psów jednocześnie unikając karłowatości.
Pierwotnie rasa
nazywała się klee kai. Następnie z przyczyn politycznych w 1995 r. rozdzieliła
się na alaskański klee kai i klee kai. W 2002 r. rasa została z powrotem
ujednolicona pod nową nazwą.
United Kennel Club
uznał tę rasę pod koniec lat 90. XX wieku.
Alaskan klee kai są
bardzo energiczne, przez co nie nadają się dla wszystkich. Jednak w
odpowiednich warunkach są wspaniałymi towarzyszami. Są przyjacielskie, wobec
obcych odnoszą się z rezerwą. Jest to pies inteligentny, delikatny i oddany.
Rasa ta nie ma
większych kłopotów ze zdrowiem. Ze względu na swoje rozmiary mogą być trzymane
w mieszkaniu pod warunkiem, że zostanie im zapewniona odpowiednia, codzienna
dawka ruchu. Powinny być regularnie szczotkowane. Żyją do 14 lat.”
/Zródło: Wikipedia http://pl.wikipedia.org/wiki/Alaskan_klee_kai/
- Żyją 14 lat, Widzisz?! Czyli Nuka to właściwie... szczeniak! - ucieszyłam się rozumiejąc w końcu skąd u Dreptusia taki młodzieżowy charakterek...
- No może nie szczeniak, ale chyba na psie lata, jest znacznie młodsza od nas... Dawaj po angielsku. Może coś piszą o rozmiarach –
zaproponował mąż.
Otworzyliśmy angielską Wikipedię. Było tam znacznie więcej.
Po pierwsze nie pojawiała się już informacja, że rasa pochodzi od „alaskan husky”,
która w moich oczach dyskredytowała trochę polskie strony. Bardziej kompetentny
autor napisał, że Alaskan Klee Kai został stworzony na bazie Siberian Husky i
choć są fizyczne różnice pozwalające na odróżnienie tych ras, takie jak krótsza
kufa (Nuka!), większe oczy (NUKA!!), wyżej osadzony ogon (NUKA!!!), to jednak
często Klee Kai wygląda jak miniaturowy Husky (N-U-K-A !!!!).
Istnieją aż 3 rozmiary w obrębie rasy Klee Kai:
- Toy Alaskan Klee Kai – do 33 cm,
- Miniature Alaskan Klee Kai – od 33 do 38 cm,
- Standard Alaskan Klee Kai – od 38 do 43 cm.
- Chodź ją zmierzymy – zaproponował mąż.
Niestety nie było to takie proste. Obudzona w środku nocy
Nuka, do której podeszło znienacka dwoje Eskimosów z groźnie wyglądającą miarką
budowlaną, skuliła się jak tylko mogła. W tej pozycji można ją było zaliczyć do
Toy…
- Ona nie jest żaden Toy! Ma na pewno ze 40 cm. Chyba… -
uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to nie wiemy, czy widzieliśmy Nukę
kiedykolwiek w pozycji całkiem wyprostowanej. A jeśli nawet, to daleko, w
ogrodzie, w czasie zabawy z Raptorem, kiedy myślała, że nie patrzymy. Trudno
było precyzyjnie policzyć centymetry z takiej odległości…
- A więc Standard! Niech będzie… Zawsze wiedziałem, że ona
jest jakiejś rzadkiej rasy! Jak te błękitne motyle… To pisz to swoich przyjaciółek
z FAM, żeby pozmieniały w ogłoszeniach! Na pewno nie macie tam w FAM dużo
TAKICH psów!
Mój mąż był dumny jak ojciec nowonarodzonego dziecka. Choć go znałam i wiedziałam, że kocha Nukę dokładnie
tak samo jak chwilę wcześniej, kiedy nie miała jeszcze żadnej rasy, to rozumiałam
skąd to zadowolenie. Część tej nowej dumy spłynęła też na mnie. Bo każdy
rodzic, nawet taki Tymczasowy, chce, żeby cały świat dostrzegł, że jego dziecko
jest WYJĄTKOWE.
A w tym bardzo pomaga rasa Alaskan Klee Kai w wersji
Standard!
PS.
Ponieważ idą Święta razem z Małą Siostrą chcemy Wam
wszystkim życzyć radości, wypoczynku, pięknej pogody i tylko odrobiny błota, w
którym można się będzie wytaplać na długim spacerze razem ze swoim
północniakiem. No i oczywiście mokrego Dyngusa! (Nuka i Raptor stoją właśnie nade
mną i każą mi dodać „i żeby dalej był śnieg!”, ale tym razem się do nich nie
przyłączę…).
A w prezencie Wielkanocnym przepis na Dreptusiową Babkę. To
wypiek klasy 24 h (czyli taki, który zniknie z talerza najpóźniej w 24 godziny
po upieczeniu. Razem z okruszkami). Dreptusiowa Babka ma same zalety: jest
łatwiutka do zrobienia, szybka, pyszna, wilgotna, pachnąca. No i uwielbiają ją
zarówno Eskimosi jak i ich psy. A jeśli przypadkiem macie w domu Klee Kai’a (ja
MAM!), to będzie Was za tę babkę kochał na zabój!
Potrzebne będą:
4 jajka, po 1 szklance cukru i mąki, 1/2 – 1/3 szklanki mąki ziemniaczanej (w niej tkwi cały sekret wilgotnego ciasta!), 1 kostka magraryny (trzeba ją roztopić tak, żeby była prawie płynna, ale jeszcze nie szklista, jak najzimniejsza. Ja to robię w mikrofalówce – 20 – 30 s wystarcza. Z bardzo miękką, choć nie roztopioną margaryną mikser spokojnie sobie poradzi), 1/2 paczki proszku do pieczenia, cukier waniliowy lub aromat jaki lubicie (ja najbardziej lubię w wersji cytrynowej, z aromatem cytrynowym w babce, lukrem cytrynowym na wierzchu i skórką otartą z cytryny na samym wierzchu).
Nastawiamy piekarnik na 180 stopni (bez termoobiegu, lub 170
z termoobiegiem).
Jaja (całe, bez żadnej zabawy w pianę i żółtka. No może nie
całe: bez skorupek ;) ) lądują w mikserze do tego cukier i ucieramy. Jak się
zrobi pyyyyszne, puchate, w kolorze ecru i cukier przestanie chrupać w zębach,
to znak, że czas na następny etap. Jest to też dobry moment, żeby trochę wyjeść.
Ale tym razem niezbyt dużo, bo babka jajami stoi. Można też utrzeć 5 jaj o kopiatą
łyżkę cukru więcej i wtedy podjadamy ile chcemy ;)
Nabieramy 1/2 szklanki mąki, dosypujemy proszek do pieczenia
i mieszamy łyżeczką. A potem uzupełniamy szklankę mąką do pełna i do miksera.
Na to mąkę ziemniaczaną i włączamy urządzenie. Będzie ciężko, bo jest w
mikserze trochę za dużo suchego, więc jak tylko odrobinę się rozmiesza to
wlewamy margarynę (nie może być gorąca bo nam się ciasto zetnie i wyjdzie
ptysiowe, już lepiej jak będzie letnia nawet za cenę niepełnego roztopienia. Po
to zresztą najpierw mieszamy jaja z mąką, żeby się nie ugotowały jakby
się okazało, że margaryna jednak trochę za ciepła) i do tego aromat jaki lubicie (ja daję
buteleczkę cytrynowego). I niech się porządnie rozmiesza. Bez grud… Blaszka
keksowa, ta dłuższa, albo ta do bab wielkanocnych – z kominem w środku. Z obu
wychodzi pyyycha! Trochę masła na palce i smarujemy w środku, najwięcej w
zagięciach, żeby się nic nie przykleiło. Możemy wysypać bułką tartą, ja tak
robię, ale niektórzy tylko smarują. Jeśli właśnie wrzuciłyście całe masło jakie
było w domu do babki, to można wysmarować olejem albo smalcem (byle nie takim z
cebulką i skwarkami. Takim całym białym w kostkach). Bez różnicy, byle nie
chlupotało na dnie. Masę do blaszki i do piekarnika. Ustawiamy na 60 min i
idziemy z malamutem na spacer. Po powrocie zdejmujemy zabłocone buty, pijemy
duszkiem szklankę wody i wyjmujemy Dreptusiową Babkę z pieca. I przez 15 minut,
cierpliwie wyganiamy rodzinę i psy z kuchni. Musi trochę ostygnąć. Trochę…
Jak lubimy to polewamy lukrem, albo roztopioną czekoladą,
albo czym chcemy. Lukier się robi tak: 1/2 szklanki cukru pudru i 1-2 łyżki
gorącej wody i ucieramy łyżką aż się zrobi polewa. Ja dodaję jeszcze 1 łyżkę
soku z cytryny lub kilka kropli aromatu cytrynowego. I lejemy na babkę, łyżką
lub pędzlem, szybko, zanim w szklance stężeje.
A potem to już tylko… wielkanocna rozpusta!
To Jerba ,też jest ALASKAN KLEE KAI :)
OdpowiedzUsuńMa ok 40 cm .
Na pewno! Zobacz tu:
Usuńhttp://www.ukcdogs.com/WebSite.nsf/Breeds/AlaskanKleeKaiRevisedJuly12009
To wzorzec rasy w UKC. Jerba tam jest na zdjęciu wzorcowym!
Ach te twoje przepisy, najpierw bezy teraz baba, babka, babeczka...a ja tu o samym tworożku, za to z rzodkiewką!P.S. Luna uwielbia ogonki z rzodkiewki - pewnie myśli, że to mysie ogonki...
OdpowiedzUsuńMówisz że Jerba też? Nie zorientowałam się że ona jest taka malutka. Własnie oglądam jej zdjęcia z polowania na pluszowe myszy;)
OdpowiedzUsuńNuka jest wyjątkowa to perełka!
:) I proszę, miał byc kundelek a wyszedł przedstawiciel niszowej rasy:))) Ale i tak jest urocza:)
OdpowiedzUsuń