środa, 14 marca 2012

Mój przyjaciel KOT


 - Więc prawie na pewno umarłam. I poszłam do raju. Sami zresztą oceńcie. To było tak...

Najpierw mieszkałam TAM. Byłam tam odkąd sięgam pamięcią. Na początku było fajnie. Biegałam sobie po podwórku, a dzieci bawiły się ze mną. Aż któregoś dnia zostałam przypięta do łańcucha. Wtedy nie wiedziałam, że to będzie na zawsze. Przez wiele dni próbowałam się zerwać. Gryzłam łańcuch, podkopywałam słupek, do którego był przyczepiony... Kara za to była surowa. ON bił mnie i kopał, za każdą wykopaną dziurę. Od gryzienia łańcucha bolały mnie zęby. Aż w końcu zrozumiałam, że nic nie mogę. Tak już zostanie: ja, łańcuch i ściana stodoły…

Łańcuch był krótki, tak na półtora psa. I bardzo ciężki. Obroża wrzynała mi się w szyję, bo wciąż jeszcze rosłam, a ON zapominał mi ją luzować. Od ciężaru łańcucha bolał mnie kark i barki. Cały czas. Nigdy do tego nie przywykłam, choć z czasem nauczyłam się stąpać na szeroko rozstawionych łapach, żeby łańcuch nie plątał się i mnie nie ranił.  

Miałam miejsce koło stodoły. Byłam za to wdzięczna, bo jej ściana chroniła mnie od wschodnich wiatrów. Dostawałam też trochę siana, żeby mieć na czym leżeć, ale wiatr je rozwiewał, a deszcz moczył. Było w nim pełno pcheł i insektów. ON zrobił mi mały daszek, żeby na mnie nie padało. Powiedział, że buda mi nie potrzebna, bo jestem psem zimowym. Muszę jednak mieć chyba coś z psa letniego, bo w ciężkie zimy bardzo marzłam. Śnieg mi nie przeszkadzał, nawet go lubiłam. Okrywał mnie puchatą, delikatną kołderką, wyciszał i uspokajał. Cała zasypana białym puchem bawiłam się w znikanie. Leżałam cichutko udając, że mnie nie ma. Że jest tylko to miłe, białe, co zakrywa rzeczywistość... Ale przenikliwy północny wiatr rozwiewał śnieg i moje futro, i przeszywał ciało tysiącem igieł. Nie było od niego ucieczki. Dlatego myślę, że nie jestem takim całkiem zimowym psem. 

Całkiem letnim też nie jestem. Bo w czasie upałów bardzo męczyłam się bez budy. Daszek chronił przed promieniami słońca, ale cień, który rzucał był mały. I musiałam bardzo się kulić, żeby cała się w nim mieścić. Kopałam sobie dołki, bo ziemia głębiej była chłodniejsza, ale w końcu przestałam, bo za każdy dołek, który ON musiał zasypywać, dostawałam KARĘ. Bardzo bolesną. Ani daszek, ani dołki nie chroniły jednak przed żarem powietrza, które w upalne lato było po prostu nie do zniesienia. Miałam miskę z wodą, ale i ona w te najgorsze letnie dni bywała pusta. A nawet kiedy coś w niej znalazłam, to nie przypominało to wody: śmierdzące i pełne komarzych larw, zielone... Wolałabym pić z kałuży. Kury miały lepiej, w czasie upału zbijały się w gromadki w cieniu za kurnikiem. Ja nie miałam wyboru. Miałam łańcuch na półtora psa. Nie sięgał za kurnik.

Bardziej od upałów nienawidziłam tylko deszczu. Daszek od niego nie chronił. Wiatr potrafił wepchnąć wilgoć wszędzie. Mokło siano i moja sierść. Jedno i drugie potem gniło. Na ziemi wydeptanej wokół łańcucha robiły się kałuże i nigdzie, ale to nigdzie, nie mogłam znaleźć suchego miejsca. Woda spływała z całego podwórka znosząc ze sobą kupy kur i moje własne odchody, które próbowałam zostawić jak najdalej – na granicy łańcucha. W takie mokre listopadowe dni, kiedy leżałam w błocie, czekając aż zimny deszcz w końcu przestanie zacinać i choć na chwilę pojawi się wątłe słońce, patrzyłam w okna ICH domu. Było tam jasno. Widziałam JEGO i JĄ i ich DZIECI. Jedli. Pili. Śmiali się. Kiedy otwierali drzwi docierała do mnie fala ciepła z wnętrza i zapachy pyszności ze stołu.  Wtedy byłam pewna, że tak właśnie musi wyglądać raj. Jak ten dom. Ciepły, jasny, suchy… Miejsce gdzie jest jedzenie, kocyk, gdzie nie pada deszcz. I gdzie nikt nikogo nie bije...

Na łańcuchu było nudno. Minęło dużo czasu zanim do tego przywykłam i nauczyłam się spędzać dni, tygodnie i miesiące bez żadnych bodźców… Wcześniej próbowałam się bawić: szczekałam na kury, gryzłam deski w ścianach stodoły. Wskakiwałam na swój daszek. Kopałam dołki. Ale za każdą taką zabawę ON dawał mi KARĘ. I w końcu mnie nauczył, że nie wolno. Jedyną rozrywką było wykopywanie i noszenie w pysku kamieni oraz gryzienie łańcucha. Robiłam to długo, aż w końcu zrozumiałam, że to niszczy mi zęby. I potem bolą w czasie jedzenia... Więc i z tym skończyłam. Pozostało już tylko czekanie.

Raz dziennie przynosił mi jedzenie. Miskę z rozmoczonym chlebem. Czasem pływały tam resztki z obiadu. A często nic, tylko ten chleb… Ale cieszyłam się na widok tej miski, bo chleb pozwalał zapomnieć o głodzie...

ON nie lubił jak się cieszyłam. Mówił do mnie „brudny kundlu” i wciąż o coś się złościł. Nawet miską potrafił w ostatniej chwili rzucić tak, że całe jedzenie wpadało w kałuże. I musiałam je stamtąd wyjadać… Szpadlem, widłami i butem nauczył mnie czego nie wolno: zbliżać się do niego, nawet jak ma miskę, szczekać, piszczeć, skamleć, ani wydawać jakichkolwiek dźwięków (odkąd to zrozumiałam jestem najcichszym psem na planecie), patrzeć mu w oczy, stać prosto, merdać ogonem, uśmiechać się, dyszeć, biegać, węszyć, kopać, gryźć (nawet patyków i desek), obserwować kur…

Mam złamane i krzywo zrośnięte dwa palce przedniej łapki. To była jedna z lekcji za gryzienie desek od stodoły. Zamachnął się na mnie szpadlem, ale uskoczyłam. I tylko moja łapka nie zdążyła... Bolało bardzo długo, ale teraz już nie boli. To znaczy łapka, bo w sercu wciąż coś gniecie na tamto wspomnienie.

Mam na karku bliznę – małą, okrągłą, wielkości końcówki papierosa. To było wtedy, kiedy z pijanej dłoni wypadł mu niedopałek. I spalił mi skórę. Wtedy zrozumiałam, że czasem zasługuję na ból, nawet jak nic złego nie robię. Po prostu dlatego, że jestem…

Bardziej od NIEGO bałam się tylko psów. Tych niczyich. Podwórko było nieogrodzone do pola. Nocami odwiedzały mnie bezdomne psy. Kiedy miałam cieczkę przychodziły często. Grupami. I robiły mi TO. Myślicie, że u psów to jest tak jak u ludzi? Nie prawda. Nie ma w tym miłości, bliskości, przyjemności. W moim przypadku nie było nawet chęci. Ale nie było też ucieczki. Miałam łańcuch długości półtora psa. Nie mogłam się bronić. Nikt mi nie pomógł. Nikt ich nigdy nie przepędził... Nauczyłam się, że mniej mnie pogryzą, kiedy będę uległa… Przyciskałam brzuch do ziemi, zaciskałam oczy, kuliłam się i czekałam aż TO się skończy… Czasem to było wiele psów. Czasem to trwało długo... Nie chciałam, żeby się działo. Ale kiedy miałam cieczkę, działo się. Wy to nazywacie "gwałt". Ale tylko kiedy się dzieje waszym samicom. Kiedy się dzieje suczkom na łańcuchu, to nie ma nazwy. I o tym jest cisza...
Teraz bardzo boję się psów, szczególnie wielkich samców. Tu, w raju, mieszkam z jednym. I wiecie? On nie robi mi krzywdy… Dlatego myślę, że to jest raj!

A potem były szczeniaki. Cóż to była za radość! Maleńkie bezbronne kuleczki. Takie pachnące, słodkie, cieplutkie. W końcu nie byłam sama. W końcu ktoś mnie kochał. Ale nigdy nie cieszyłam się nimi długo. ON zabierał je tuż po urodzeniu. Czasem udawało nam się być razem przez noc, czasem przez dobę. Ukrywałam je przed nim, zasłaniając własnym ciałem. Ale brał szpadel, a wtedy… musiałam uskoczyć… Zamiast łapki bolała mnie wtedy dusza.

Pakował szczeniaki do worka i nigdy już ich nie widziałam. Mam nadzieję, że zanosił je prosto do raju.

Miałam tam przyjaciela. Przychodził do mnie wieczorami, siadał obok i mruczał. Miał krótkie pręgowane futerko i długie wąsy. Mówił, że nazywa się kot, i ma pracę która polega na łapaniu myszy. Dlatego nie musiał nosić łańcucha. Ale też nie dostawał miski. Jadł tylko to co sam upolował. Więc czasem zaglądał do mojej. Tak właśnie zaczęła się nasza przyjaźń. Ale wyjadał mi tylko mięso. Twierdził, że chleb z wodą mu szkodzi. W zimne noce kładł się tuż przy mnie i grzaliśmy się własnym ciepłem. Zwykle odchodził o świcie, żeby się z NIM nie spotkać. Gdybym mogła, też bym odchodziła…

Aż któregoś dnia, kiedy obce psy znów mi TO zrobiły, ON odpiął mnie z łańcucha i wsadził do Metalowego Potwora. Potwór zawarczał i po chwili pędziliśmy jak wiatr, coraz dalej od domu. Była noc. Po jakimś czasie zwolniliśmy, ON otworzył drzwi i wypchnął mnie na zewnątrz...

Bałam się. Wciąż w warkotem mijały mnie kolejne rozjuszone Bestie. Szukałam tej jednej, z NIM w środku. Wiem, że tamten mój świat, to nic ponad łańcuch i stodołę, ale zrozumcie: to było wszystko co znałam. Tam został mój Przyjaciel KOT. I miska z rozmoczonym chlebem. A tu, w obcym miejscu, wśród rozpędzonych drogowych Potworów, nic nie było choćby znajome... Nic... 

Dlatego chciałam wrócić. Biegałam wzdłuż drogi, tam i spowrotem. Oślepiały mnie światła, nie wiedziałam gdzie iść, byłam przerażona, głodna, zdezorientowana... Nie zauważyłam kiedy nadjechał mój Kres. Sądziłam, że zdążę uskoczyć. Jak kiedyś przed szpadlem. Że tylko łapka nie zdąży. Bestia natarła z wielką mocą. Bardzo, bardzo, bardzo bolało... I zaczęłam umierać…

A potem obudziłam się w raju. Najpierw ten raj nazywał się Lecznica. Było tam dużo Eskimosów, ale żaden z nich nie chciał mnie skrzywdzić. Robili wszystko, żebym poczuła się lepiej. Dawali mi różne rzeczy po których mniej bolało i mięsne chrupki zamiast rozwodnionego chleba. UŚMIECHALI SIĘ. Nie byłam w stanie im powiedzieć jak bardzo jestem im wdzięczna, bo wciąż się bałam. Przecież w przeszłości, za merdanie ogonem była kara… A potem było inne miejsce, ale też dobre. 

A potem przyjechałam TUTAJ. 
Mieszka tu Eskimos i Eskimoska. I ich młode, którego najmniej się boję, bo jest z całej trójki najmniejsze. Dali mi kocyk. I pozwalają być w DOMU! Kocyk jest ciepły, suchy i miękki, a w domu jest jasno i przytulnie. Jest też pies, duży samiec, który nie robi mi krzywdy. Do miski dostaję mięsne chrupki, dwa razy dziennie. I czasem pasztet, a czasem kiełbaskę! I w całym domu NIE MA ANI JEDNEGO ŁAŃCUCHA! Sprawdziłam jak spali. Nie ma!!! 
Ona codziennie przypina mi coś do obroży, coś co łączy... Ale nie łańcuch. Jest czerwone i lekkie i pachnie wiatrem. Ona trzyma to z drugiego końca. Nie puści. Nie da mi znowu się zgubić, oddalić, zaginąć. Tym parcianym łączem spływa na mnie jej siła i spokój. Więc kiedy słyszę jak ładnie prosi, żebym poszła za nią, to idę, choć się boję, bo bardzo mi zależy, żeby jej nie zawieść. Musimy wyjść z domu, ale, i to jest naprawdę EKSTRA, ZAWSZE WRACAMY! I czeka na mnie mój kocyk. I miski z wodą, i oni, i ich pies też czekają. Już wiem, że z tymi spacerami to chodzi o to, żeby w domu nie nabrudzić. I żeby sobie pooglądać co słychać w okolicy. Wiem też, że ona nie pozwoli, żeby znów napadł mnie jakiś Metalowy Potwór. Wciąż strasznie się boję, bo TAMTO naprawdę BOLAŁO. Ale kiedy widzimy Bestię ona stoi spokojnie i czeka, a mnie się powoli ten spokój udziela.

A ostatnio tu w raju odkryłam KOTY!! Właściwie, to się nie dziwię. One wiedzą jak się ustawić. Założę się, że raj znalazły jeszcze przed psami. Nie są takie miłe, jak mój Przyjaciel, i kiedy na nie patrzę, to bardzo za nim tęsknię. Kto go teraz ogrzewa własnym ciałem w zimne noce, kiedy mnie nie ma już na tamtym łańcuchu…? A może kiedy ja zniknęłam, on też znalazł sobie jakiś raj…?

Eskimosi mówią, że to nie żaden raj, tylko taka poczekalnia. I że kiedyś, jak już przestanę się bać, znajdę jeszcze lepsze miejsce. I że to nowe miejsce już istnieje, choć jeszcze nie wiemy gdzie. I że tam  czeka ktoś, kto będzie cały mój. I będzie dla mnie bardzo dobry, jak Anioł. Nie wiem czy w to wierzyć więc póki co staram się nie stracić z oczu swojego kocyka… Czasem też robię rzeczy, których mi wcześniej nie było wolno: merdam trochę ogonem, podchodzę do nich i do ich psa. Uśmiecham się… Spodziewam się wtedy srogiej kary. I nic. Nic się złego nie dzieje. Czy to możliwe?!

Ona czasem siada koło mnie, czesze mi futerko i opowiada o ludziach, którym na mnie zależy. Mówi, że jest ich bardzo dużo. Czyta mi wpisy na FAM i tłumaczy co znaczą niektóre słowa: ufać, wierzyć, kochać, szczęście, ciepło, przyjaźń… Dużo jest takich słów, których jeszcze nie znam. Ale ona mówi, żeby się nie martwiła, bo w końcu poznam je wszystkie.

Pyta, czy chciałabym coś powiedzieć tym wszystkim, którzy się o mnie martwią. Ale co? Wszystko co mi się zdarzyło ostatnio jest tak niewiarygodne, że nawet sama nie mogę do końca tego pojąć. A co dopiero o tym mówić. Więc tylko to przychodzi mi do głowy:

Jeśli spotkacie mojego Przyjaciela KOTA, to powiedzcie mu, że umarłam i trafiłam do raju. I że tu jest bardzo dobrze. Więc niech się nie martwi. Zajęłam mu tu kawałek kocyka i czekam. Może kiedyś mnie znajdzie.

…i jeszcze bym chciała, tym wszystkim Eskimosom na całej ziemi, tym którzy znają te nowe słowa: miłość, pomoc, zaufanie… im bym chciała powiedzieć:

Dziękuję.



PS.
Nuka to jeden z tysięcy psów, które mogłyby napisać tą historię. Wszystkie zasługują na "raj". Potrzeba im niewiele: kocyka, ciepłego, suchego miejsca, pełnej miski, miłości i trochę naszego czasu. Być może zastanawiasz się nad adopcją psa. Być może nie masz warunków na trzymanie zwierzaka, ale chciałbyś pomóc w inny sposób. Jest wiele możliwości wsparcia: możesz pomagać swoim czasem, działaniem, nawet niewielkim datkiem finansowym (konto FAM, oraz dane do odliczenia 1% znajdują się tu: http://www.adopcjemalamutow.pl/doku.php?id=pl:1procent2010 ). Możesz zamieścić ten post na FB. To też wymierna pomoc - może dzięki niej ktoś zrozumie, że czasem krzywda się dzieje w ciszy. Tuż, blisko nas, pod samym nosem i wszystko co trzeba, to nie przechodzić obojętnie. W imieniu Nuki, za każdy rodzaj wsparcia, DZIĘKUJĘ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz