wtorek, 28 lutego 2012

Wielka Radość


Nie wiem skąd, ale psy zawsze wiedzą. Może zauważają te kilka więcej spojrzeń na minutę, może zmienia nam się głos. A może inaczej pachniemy, kiedy my sami się dowiadujemy… Nie wiem co to może być, ale jest na pewno, widoczne jak znamię na naszych twarzach. To coś po czym psy poznają, że w ich życiu stanie się coś ważnego.

Zaczęło się od miłej rozmowy. Z rodzaju takich, w czasie których coś fajnego zaskakuje i wydaje się, że tę osobę zna się bardzo długo. Po tym się chyba poznajemy, my Eskimosi. Nawet jak nie mamy przy sobie naszych psów. Ba! Nawet jak ich jeszcze nie mamy w ogóle, to i tak wyczuwamy się z daleka, jak członkowie jakiejś tajnej organizacji...

Kiedyś byłam na zawodach Frisbee. Pełno tam było ludzi. Tysiące. Stałam, patrzyłam, podziwiałam… A obok stała jakaś dziewczyna, która też patrzyła i miała taką minę… Taką jakby znajomą… Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a ja powiedziałam:
- Dla mnie to kosmos, mój pies nawet jak za piłką biega to tylko po to, żeby mi pokazać gdzie spadła… Jakbym przypadkiem zamierzała sama sobie po nią pójść i aportować.
- Hmm... Mam to samo. U mnie jest Husky, a u ciebie?

NO właśnie. Sami widzicie. Tysiące ludzi a ja się uśmiechnęłam akurat do właścicielki Haszczaka…

No więc to tego typu rozmowa była… Nowych-starych znajomych. Telefoniczna.

A potem druga. Tym razem z Paulinką, adopcyjną opiekunką Lunki z FAM:
- I jak ci się podobali? - zapytała zamiast "cześć".
- Wiesz, tfu, tfu, żeby nie zapeszyć, podobali się...
- A Luna? Już wie co się kroi?
...bo Paulinka wie, że PSY WIEDZĄ. Miała na DT więcej psów niż ja w ogóle w życiu. Dlatego lubię z nią rozmawiać. Jej niczego nie trzeba tłumaczyć: ani tego, że można się równocześnie cieszyć i nie-cieszyć, ani tego, że psy WIEDZĄ i stają się takie kochane, że jest jeszcze trudniej, niż by było jakby nie wiedziały... Ani nawet tego, że "trudniej" w dniu adopcji urasta do "niemożliwie" i trzeba się bardzo starać, żeby nie ukryć psa gdzieś w lesie i nie poczekać, aż wszystko przycichnie...
Całej rozmowy nie zacytuję, żeby nie zapeszyć właśnie. Paulince spodobało się, że ta rodzina to aktywni ludzie, idealni dla psa z napędem atomowym. Mi, że kiedy tamta dziewczyna mówiła o swoim owczarku, który odszedł, to miała taki miękki głos… Widać, że bardzo go kochała. Takiej miłości życzyłabym Lunce. No i jeszcze parę rzeczy nam się spodobało, ale nie mogę o nich pisać, bo to niegrzecznie tak ludzi na Blogu obgadywać…

A potem był czas do namysłu, do sprawdzenia wszystkiego przez FAM i… i druga rozmowa. Która zaczęła się od:
- Dzień dobry. Dzwonię, żeby zapytać kiedy możemy przyjechać do psa?
Ta druga rozmowa też była miła. Luna przez cały czas siedziała mi pod nogami i PODSŁUCHIWAŁA. Jak tylko skończyłam, to od razu skomentowała:
- Uuuuuuuuu. Auuuuu... Hauuuaouuułaaaauuułaaaa.
Przetłumaczę dla Was, bo wiem, że nie wszyscy mówią w suahili. To znaczyło mniej więcej coś takiego:
„Co tyle czasu gadałaś? I z kim? I czemu słowo Luna padło w rozmowie z 10 tysięcy razy? I po co mi nowa adresówka…? To moja mama dzwoniła????”
- Tak dzieciaku. Twoja mama. Ale jak będziesz niegrzeczna, to nigdzie nie pojedziesz! Zostaniesz tu i już zawsze będziesz musiała oddawać Raptorowi wszystkie piłki!
- Hooouuuuouuuuouuuu… Uuuuuuu!! Ouuuuuu!!!! Uuuaaaauuaaa!
Czyli:
„Mama! Ja cię kręcę!!!! Mama dzwoniła!! MOJA WŁASNA!!!”

No i zaczęło się.
Radość musiała gdzieś znaleźć ujście, więc najpierw życie stracił kocyk. Potem pluszowy szczur, który i tak już wcześniej został wielokrotnie zabity, więc chyba go to nie obeszło. Ale Radość była tak ogromna, że nie mogła się pomieścić w naszym małym domku i wymagała wypuszczenia na ogród. Otworzyliśmy drzwi i Radość wypadła do ogrodu jak bomba, popędziła na koniec, naszczekała na stary dąb, wykopała sztolnię w warzywniaku (ale jej nie podparła i teraz mamy po-wydobywcze osuwisko), zasadziła się na Raptora i… dostała od niego opiernicz... więc zamiast na Raptora napadła na piłkę…

I jakoś nie mijała…

Teraz ogród mamy do remontu. A Radość śpi sobie w kąciku, na czerwonej poduszeczce. I wygląda jak Aniołek.

W jej imieniu proszę – trzymajcie kciuki. Trzymajcie mocno i nie puszczajcie, bo TAKA Radość zasługuje na to, żeby się w końcu udało!

4 komentarze: