Czego się spodziewamy kiedy głos Krystyny Czubówny z telewizyjnego odbiornika oznajmia, że „oto będziemy świadkiem polowania w czasie którego canis lupus familiaris zabije przedstawiciela gatunku columba livia domestica”? Rzucamy wszystko i biegniemy obejrzeć pięknie sfilmowane sceny pościgu, obrazy walki w HD, i w końcu wielki finał: triumf drapieżnej siły pokazany przez kamerzystów z chirurgiczną precyzją…
Zupełnie inne wrażenie powstaje kiedy to JA krzyczę do męża z dużego pokoju:
- Pomocy! Szybko! Luna ma w pysku gołębia!
Wypadam na taras, gdzie Luna zdążyła już się rozsiąść i zabrać do pałaszowania... Biorę w ręce białe skrzydło i próbuję wyrwać je oraz wszystko z czym jest połączone z pyska mojej canis lupus… Szybko okazuje się, że niewiele jest już zostało z gołębia. Choć skrzydło jest jeszcze ciepłe i pachnie gołębim potem, oprócz niego widzę tylko trochę korpusu, kawałek szyi, dwie łapki i… gołębie serce, które jak wyrzut sumienia wyziera z dziury po klatce piersiowej…
Robi mi się niedobrze i jakoś tak… niezbyt… ale nie puszczam, bo choć gołębia nie da się uratować, to nie chcę dodatkowo stracić też psa po tym jak się naje ostrych drobiowych kości. Luna widzi, że to nie przelewki. Próbuje oderwać jak największy kawałek mięsa zanim utraci prawo do przysmaku. Mąż staje w progu jak wryty widząc dwie łagodne skąd-inąt samice walczące zaciekle o maleńkie ciałko i piękne białe, anielskie skrzydło… Ale osłupienie trwa tylko na chwilę i mój samiec Alfa przychodzi mi z odsieczą. Zawiedziona Luna w końcu się poddaje. Mąż idzie zutylizować szczątki, a ja – odnaleźć miejsce zbrodni. Bo nie mogę uwierzyć że ta śliczna, słodka, maleńka dziewczynka mogła zabić i zeżreć na miejscu takiego pięknego ptaka!
Luna najpierw odprowadza męża, ale kiedy okazuje się, że szczątki wylądują na łące za płotem, gdzie nie da się ich już dopaść po raz drugi, unosi dumnie ogon i głowę i biegnie za mną, pokazać mi gdzie wydarzyła się tragedia. Wyprzedza mnie i prowadzi na miejsce. Dziękuję bardzo – nawet bez pomocy bym je znalazła. Za kaskadą, w trawie widać kałużę krwi oraz krąg białych pór i pierza. Podchodzę bliżej i znajduję maleńki łepek. To musiał być rasowy gołąb. Cały biały, z piękną głową i takimi jakby loczkami… Łapki miał błękitnawe z białymi puchatymi „portkami” i długie eleganckie lotki. Robi mi się jeszcze gorzej, bo to na pewno był ptak domowy, który nie spodziewał się niczego złego po ludziach… Ani, jak widać, po psach…
- A jak to był gołąb jakiegoś prawnika, i teraz będziemy go musieli przez 20 lat w ratach spłacać? – zaczęłam zastanawiać się na głos, kiedy po powrocie do domu usiadłam z mężem przy kubku herbaty, żeby trochę ochłonąć i zebrać myśli…
- Nie, prawnicy raczej nie hodują gołębi.
- Ale on był domowy. Na pewno. Piękny był… Pewnie drogi... I może ktoś go kochał…
- A skąd ty wiesz, że był piękny, jak widziałaś tylko… kawałek?
- No bo miał piękną głowę. I pióra.
Mąż popatrzył na mnie ze współczuciem domyślając się, że na miejscu zbrodni znalazłam coś, o czym dotąd nie wspomniałam. Zamilkliśmy na chwilę. Ja myślałam o tym, że szkoda takiego pięknego ufnego ptaka co nie bał się ludzi, a mąż…
- Ale taki ptak nie może chyba więcej kosztować niż ze 3 tysiące... - przerwał milczenie - Ech, bez paniki... - uspokoił po chwili sam siebie - jak się ktoś zgłosi, to najwyżej zamiast ratę kredytu na dom zapłacimy za gołębia… W banku zrozumieją…
- To ty nie rozumiesz! Mi SZKODA tego ptaka! – odpowiedziałam oburzona tym materialistycznym podejściem.
Mąż zastanowił się chwilę. A może zresztą to była pauza, żeby mnie bardziej skupić na tym co miał do powiedzenia...
- Popatrz na to tak: mamy niesamowitego psa! Takiego ptaka trudno schwytać przecież, trzeba być szybkim, zwinnym, cichym… Wspaniałym, sprawnym drapieżnikiem trzeba być. I Luna taka jest. Niesamowita! No to podziwiaj, zamiast się zamartwiać!
Miał rację. Psy domowe, to jedyne drapieżniki na ziemi, które potrafią stworzyć stado z innym gatunkiem, nauczyć się międzygatunkowej komunikacji i tak zasymilować, że ten inny gatunek… no właśnie. Że ten inny gatunek, homo sapiens, przestaje zauważać, że psy to zwierzęta. Nadajemy im imiona, ubieramy w ubranka, rozmawiamy z nimi przy śniadaniu… Uważamy je za puchate skrzyżowanie dziecka i japońskiej zabawki. A tymczasem canis lupus familiaris, czyli psy domowe, to nie ludzkie dzieci, tylko drapieżniki, zwierzęta, które po prostu, na swoją szkodę, posiadły fenomenalną umiejętność współżycia z ludźmi.
Przestałam się boczyć. I zaczęłam być dumna z Luny. Choć szkoda mi było gołębia, musiałam przyznać, że nie łatwo upolować ptaka jak się na do dyspozycji tylko kły i pazury. I żadnych skrzydeł czy strzelby... Człowiekowi by się nie udało! Zaczęłam się nawet zastanawiać, jak my w ogóle zdołaliśmy przetrwać jako gatunek…
Luna też była z siebie dumna. Za każdym razem kiedy znalazła frajera, który dał się wyciągnąć na ogród prowadziła go w miejsce zbrodni:
- Patrz, tu się to wydarzyło! To ja to zrobiłam! Całkiem sama! Nieźle co?!
Raptor musiał oglądać krąg białych piór ze 100 razy. Za każdym razem spokojnie, metodycznie obwąchiwał każde pióro i każdy centymetr gruntu, wyrażając tym Lunie szacunek i uznanie. A ona pękała z dumy.
Ja też byłam prowadzona w tamto miejsce, bo chwalenie się zabójstwem było ewidentnie przyjemniejsze niż gra w piłkę.
- No chodź, zobacz, powąchaj. O tutaj. W tym miejscu jest najwięcej zapachu. No sama powiedz. Mistrzunio jestem, prawda?! Raptor mówi, że szacun!! - mówiła Luna kiedy udało jej się zaciągnąć mnie za kaskadę.
Przez kilka dni zagadka pochodzenia gołębia nie dawała nam spokoju, aż któregoś dnia wieczorem córka z komórką w ręce, zbiega do nas ze swojej samotni:
- Zgadnijcie czyj był ten gołąb?! – oznajmia triunfalnie, bo ona wie, a my jeszcze nie.
- Nie wiemy – mówię, lecz spoglądając na komórkę w jej dłoni powoli kojarzę fakty – sąsiadów?
To dość niedorzeczne tak myśleć, bo znam naszych sąsiadów. Nie hodują gołębi…
- No właśnie! Sąsiadów. Wujek Dagmary miał stado, ale się rozchorował i już nie mógł się nim zajmować. Wysprzedał więc wszystkie i zostawił sobie tylko 4 sztuki, czempiony same, bo nie mógł się z nimi rozstać. I ten wujek właśnie się do Dagmary wprowadził. I wypuścił te gołębie i teraz nie może się ich doliczyć. Trzy mu zostały. I Dagmara właśnie dzwoniła, czy nie widziałam takiego białego…
Zbledliśmy. Jak się mieszka w domu, to z sąsiadami lepiej nie zadzierać. A jak twój pies zeżre gołębia sąsiadów to zadarte jest jak w banku. I może się skończyć jak w Samych Swoich – wojną domową na 3 pokolenia.
- Ale ty nie powiedziałaś Dagmarze, że wiesz co się stało z tym czempionem numer 4?
- No właśnie tak sobie pomyślałam, że nich ona najpierw powie swoje, to ja jej potem opowiem o Lunie i gołębiu… Ale jak powiedziała o wujku, to nic nie wspomniałam i przyszłam się was zapytać czy mówić.
- NIE MÓWIĆ! – krzyknęliśmy chórem.
- A ten wujek to prawnik? – chciał się jeszcze wiedzieć mąż.
- Nie wiem. Chyba jakiś emeryt.
- Tak. To i tak nie mów. Dla niego lepiej… żeby myślał, że ten gołąb żyje i… jest wolny… no wiesz…
- Wiem. Nie chcecie, żeby jakaś draka z tego była. Bez obawy, nie powiem. – oznajmiło dziecko i poszło grać w komputerową strzelankę…
Canis lupus familiaris, w różowej sukience z mojego podkoszulka, którą jej założyłam w celu nie-lizania ranki na barku, i w której wygląda jak skrzyżowanie dziecka i japońskiej zabawki, poszła z córką. Jak drapieżnik z drapieżnikiem. OK. Jak już mają zabijać, to lepiej w wirtualu…
Luna, jaka ty jesteś zdolna i zaradna!
OdpowiedzUsuńAle mam mieszane uczucia, bo gołębia szkoda. :(
a mnie żal sąsiada...
OdpowiedzUsuńsurowe drobiowe jest ok, to gotowane kosci sie lamia po chamsku, mogla zjesc spokojnie championa (bo wiadomo ze zdrowy) a i dowodow by sie pozbyla ;)
OdpowiedzUsuńDzięki. Będę pamiętać. Sąsiad ma jeszcze 3 ;)
UsuńA mnie to nikt nie żałuje... A to ja musiałam tą martwą główkę z trawy pozbierać... I teraz muszę się ukrywać przed sąsiadem, tak na wszelki wypadek, żeby mi z twarzy zbrodni nie wyczytał...
OdpowiedzUsuńAle post napisałam dlatego, że chciałam powiedzieć wszystkim, że pies to nie tylko przyjaciel i powiernik, ale też... PIES. I że można znaleźć piękno w rzeczach strasznych, bo one są częścią praw starszych niż ludzkość. No że czasem bywa też tak... I że to nie jest złe.
Asiu ja Ciebie żałuję, bo teraz musisz żyć z tą krwawa tajemnicą i upilnować wszystkich co by nawet za parę lat nie chlapnęli ,że coś takiego u Was zaszło , zwłaszcza sąsiadom ;)
UsuńMoja Alma ma już na koncie 2 koty i jedną kurę :| z czego nad jednym kotkiem ubolewałam bo był to mój niespełna 3 miesięczny kocurek ... odchodził w agonii przez 20 minut :(
OdpowiedzUsuńTo przykre, co się stało z Twoim kotkiem. Musiało Ci być ciężko, bo w takich chwilach człowiek nie jest pewny czy dalej lubi swojego psa. Ale to nie była wina Almy, ani Twoja. Tak się po prostu czasem zdarza. Tak jak z gołębiem mojego sąsiada. Nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć wszystko i zapobiec tragedii.
UsuńMy kiedyś wzięliśmy psy (Raptora i Inusię, poprzedniczkę Luny) i pojechaliśmy do wujostwa. Bardzo lubimy tego wujka i ciocię i niestety właśnie u nich psy urządziły prawdziwą rzeź zabijając wszystkie ozdobne kurki ich sąsiadów. A zrobiły to tak szybko i skutecznie, że 5 dorosłych osób, wszystkie z doświadczeniem z psami, nawet słowa nie zdążyło wykrztusić. Oczywiście sytuacja była straszna bo oprócz żalu z powodu kur, mięliśmy jeszcze na sumieniu konflikt wujka z sąsiadami. Ale wtedy wszyscy, nawet tamci sąsiedzi, podeszli do tego jak dorośli ludzie. I wybaczyli naszym psom. Bo to są PSY tylko. Drapieżniki. Myśleliśmy po tym, że wiemy już jak je upilnować a tu proszę... Czempion sąsiada...
na pocieszenie-szczęście w nieszczęściu że to nie był gołąb pocztowy bo doszedłby zarzut naruszenia tajemnicy korespondencji.
OdpowiedzUsuńJakby to byl gołab pocztowy to by siedział w okienku i przybijał pieczatki, zamiast się włamywać do mojego ogrodu przez sufit. I nikt by nie zginal... ;)
Usuńzobaczymy co powiesz jak Luna upoluje listonosza:) Że niby jego wina bo nie był w okienku?:)
Usuń