czwartek, 2 lutego 2012

Wizyta

Odwiedziny są częścią zadania, jakiego podejmujemy się w Domu Tymczasowym. Ludzie, którzy chcą adoptować zwierzę, najpierw najczęściej chcą je poznać. Opiekunowie Adopcyjni z Fundacji umawiają wizytę i…
…i nigdy nie wiadomo, co pies wymyśli na tę niezwykłą okoliczność…
Dziś właśnie mieliśmy Dzień Wizyty. To były zupełnie niezobowiązujące odwiedziny, bez deklaracji. Przyjechał Pan, którego rodzina niedawno pożegnała psa i w ich domu jest teraz bardzo pusto. Sęk w tym, że tamten pies to był JAMNICZEK
Oczywiście staraliśmy się przygotować… i mieszkanie i siebie i psy...
Schowałam w schowku wszystkie psie zabawki. Głównie dlatego, że są obślinione i nie wyglądają pięknie. No i kocyk schowaliśmy, ten który Luna po pijanemu umie ciskać za siebie pod brzuchem. Z tego samego powodu…
Odkurzyliśmy kłaki... No, bo Luna linieje. I to tak, że wygląda jakbym się nad nią znęcała obdzierając po nocach ze skóry… Próbowałam przez telefon przygotować Pana na ten widok, ale chyba średnio się udało, bo Pan przez całą wizytę podejrzliwie nam się przyglądał, sprawdzając czy aby potajemnie nie zjadamy psów…
Kłaków nie było dopóki nie podałam na stół kawy. Wtedy Luna  zrzuciała kolejną dawkę 100 kg sierści... Nie wiem jak oni tę kawę wypili…
Rano psy poszły na spacer z mężem, mimo, że mamy rekordy zimna… Ale i w takie zimno z psów trzeba spuścić trochę pary, nawet jak nie ma wizyty, a co dopiero jak jest… Potem jeszcze, na wszelki wypadek, pozwoliliśmy im w ogrodzie przez godzinę ustalać, za pomocą kłów i pazurów, przygniatania i warczenia, czy od wczoraj nic się nie zmieniło w hierarchii stada… Wydawało się, że psy w końcu doszły do zgodnej konkluzji, że to Raptor dalej jest większy, a Luna dalej ma się słuchać… Niestety… Kiedy okazało się, że Pan przyniósł ciastka, psy postanowiły jednak, na wszelki wypadek, ustalić wszystko ponownie. To jest w sumie 85 kg tarzających się, gadających i powarkujących malamutów w czasie takiego ustalania, więc Pan, który wszedł do domu zrelaksowany, na ten widok wprasował się w ścianę. Oczywiście odsuwanie się nic nie dało, bo psy MUSIAŁY ustalić wszystko DOKŁADNIE pod samymi jego nogami. Bo przecież to on trzymał ciastka…
Do kolejnej weryfikacji, kto jest duży, a kto mały i ma się słuchać doszło, kiedy Pan chciał pogłaskać Lunę, mino, że Raptor stanął bliżej i bardziej w swoich własnych oczach nadawał się do głaskania… Oboje z mężem byliśmy dość zrelaksowani, i staraliśmy się tłumaczyć, że to „tylko taka zabawa”. W istocie nic poważnego się nie działo, ale przecież malamut w porównaniu do jamniczka wygląda groźnie nawet jak nic nie robi… a co dopiero jak turla się z drugim malamutem po całej podłodze warcząc i pohukując…
W końcu mąż przytomnie zakończył psie rozmówki przynosząc do pokoju marchewki. Psy ze zdobyczą w zębach rozeszły się w dwa różne kąty, Raptor odwrócił się tyłem do Luny, Luna bokiem do Raptora i mięliśmy jakieś 5 minut żeby porozmawiać… Potem jednak zwierzaki znów poszły do Pana po pieszczony… Ku naszej uldze okazało się, że Pan jest niesamowicie inteligentny i szybko się uczy… Tym razem głaskał tylko Raptora, a Luna skakała mu na plecy i gryzła w ucho. Chyba go tym kupiła…
Potem Luna poszła na zapoznawczy spacer. Poszła bez szemrania, ani się w drzwiach nie obejrzała! Spacer to spacer, nie ważne, kto jest na końcu smyczy! Raptor był wyraźnie zawiedziony, bo przecież to on jest większy, więc dlaczego Pan wziął Lunę?!! Biedny Raptor… W ramach rekompensaty dostał naleśnika…
Uprzedziliśmy Pana, że Luna to pies pociągowy, i to zdrowy i silny w dodatku, więc spacer może być trudny. Kiedy drzwi się zamknęły zrobiliśmy zakłady (o sprzątanie kuchni), czy Luna wywali Pana od razu przy furtce czy kawałek dalej… Biegniemy do okna, patrzymy, a tam… Idzie Pan i idzie Luna a pomiędzy nimi luźny kawałek smyczy!!!
To dlaczego ja mam jedną rękę dłuższą, jeśli ona potrafi tak grzecznie chodzić?!! Zakłamana jędza!
Gdzieś tam jeszcze, w międzyczasie przed spacerem, Luna miała złodziejski epizod: właśnie kiedy, przy kawie (z dodatkiem sierści, tak w proporcji: pół-na-pół), przekonywaliśmy z mężem, że wybiegany malamut to grzeczny malamut, Luna niepostrzeżenie podkradła się do stołu, żeby rąbnąć skórzane rękawiczki… Akurat patrzyłam w tamtą stronę, więc ją przyłapałam na gorącym uczynku! Na szczęście, bo rękawiczki wyglądały na drogie… No, ale nasze gadanie o grzecznych malamutach diabli wzięli…
Spacerowali chwilkę, potem wrócili, Luna się czule pożegnała i Pan pojechał.
To był zaledwie jeden z pierwszych kroków w drodze do adopcji. Bo nawet jeśli Pan i Pies przypadną sobie do gustu, to ostateczną decyzję podejmie Fundacja. A oni są bardzo wymagający. Sprawdzą przyszły dom i rodzinę. Rozważą wszystkie okoliczności i zadbają o dobro psa... Więc póki co Luna jeszcze długo będzie z nami… i z Wami...

5 komentarzy:

  1. tak pięknie o nich piszecie... zostawcie sobie Lunę ;)
    Te historie są... prawdziwe, bo ja mam w domu dwa malamucie mixy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne, że prawdziwe! Na szczęście po fakcie można się z większości tych historii zaśmiewać do łez. Wy z dwójką malamutów też pewnie mięlibyście o czym pisać na Blogu! Z taką kompanią, każdy dzień jest wyjątkowy... :)
    Lunki nie możemy zostawić. Napisałam dlaczego w komentarzach do posta "Niech już nie czeka..."

    OdpowiedzUsuń
  3. no z jednej strony rozumiem a z drugiej... sama na pewno wiesz ;)
    Chyba, że dwa swoje i tymczas na trzeciego ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. zresztą moja druga psinka jest z adopcji, nawet "wisi" na malamucim forum, jako Tari :)

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Burczymuch:
    Z 3 psami nie dalibyśmy rady. Pod żadnym względem. Ani kondycyjnie, ani czasowo, ani finansowo. Utrzymanie psa w DT wspiera Fundacja, ale i tak mniej więcej połowę kosztów ponosimy sami więc już przy dwóch czasami bywa ciężko.
    Gratuluje Ci decyzji o adopcji. Dzięki takim ludziom psy dostają lepsze życie i Wspaniałe Domy. Chciałabym, żeby tak się poszczęściło Lunie.

    OdpowiedzUsuń